3. Rytuał ~ Irene
Z nastaniem wieczoru, mój niepokój tylko narastał. Wiatr wył w koronach drzew, a ciepło dnia zastąpił przenikliwy chłód. Wgryzał się w zakrytą bluzą skórę. Aż pożałowałam, że zignorowałam sugestię taty i nie spakowałam szalika. Rękawiczki też byłyby całkiem miłym udogodnieniem, ale odepchnęłam od siebie te myśli.
Zimne powietrze znów smagnęło mi twarz. Dreszcz przebiegł w dół kręgosłupa. Pozostawił po sobie fantomowe uczucie chłodu.
Zacisnęłam palce mocniej na grzbiecie mojej księgi. Przez ostatni rok stała się moim nieodłącznym towarzyszem, przewodnikiem po świecie, którego nie rozumiałam, chociaż próbowałam. Zdołałam przeczytać wszystkie dostępne opracowania mitów, a wciąż odnajdywałam coś zaskakującego.
- Już jestem.
Podskoczyłam. Zakryłam usta dłonią w nędznej próbie stłumienia pisku.
- Nie strasz mnie tak. - Zmierzyłam Milana wzrokiem. Wyglądał zupełnie jak oprych z filmu gangsterskiego, taki w ciemnej bluzie, szerokich spodniach i z kapturem naciągniętym na twarz. Prawie zachichotałam. Szkoda, że żadnemu z nas nie było do śmiechu.
Powolnym krokiem, uważając na potencjalne spojrzenia i tak już nielicznych obozowiczów. Prawdziwy tłum miał się zjawić jutro. Dziś nasze poczynania były... względnie zabezpieczone. Ukryte pod ciemnym płaszczem nocy.
- Jesteś pewna, że to zadziała?
Głos przyjaciela dotarł do mnie jak zza mgły. Ledwo przebił się przez mur ulepiony z obawy i drżenia.
- Nie.
Nie byłam nią, nie potrafiłam zapytać losowych duchów o to, jak rozwiązać swój problem i jak przeprowadzić starożytny rytuał. Nie miałam też pojęcia, czy mój rytuał w ogóle zadziała.
- Ale warto spróbować. Naprawdę - westchnęłam - co noc słyszę, jak mnie woła.
Zatrzymałam się. Głos mi drżał do wtóru z resztą ciała.
- Na początku myślałam, że to koszmary, ale potem... potem miałam wrażenie, że...
- Spokojnie. - Milan też się zatrzymał. Chociaż stanie na widoku, tuż przy bramie obozowej w trakcie ciszy nocnej było ryzykowne. - Wierzę ci - ułożył dłonie na moich ramionach. Na chwilę, choć krótką, przyjemne ciepło zalało moje ciało. Uśmiechnęłam się słabo. Tylko na tyle było mnie stać.
- Chodźmy już. Nikt nie może nas zobaczyć. - W oknie Wielkiego Domu mignął mi cień Chejrona. Być może by nas zrozumiał, lecz z pewnością potępiłby nieskonsultowaną próbę wyjścia z obozu.
Milan przytaknął w końcu. Powoli ruszyliśmy ku bramie.
Oczami wyobraźni widziałam tamten dzień. Zachmurzone niebo, huk wiatru, tak podobny do jego obecnego wycia, a jednak tak odmienny. Serce waliło mi w piersi i choć tak bardzo chciałam je powstrzymać, przyspieszało z każdym kolejnym krokiem.
Pamiętałam latające stwory, szczęk broni i krzyki. Wspomnienie zlewało się z rzeczywistością, kręciło mi się w głowie. Przystanęłam, ledwo łapiąc oddech.
- Wszystko w porządku?
Byliśmy już tak blisko.
Pokiwałam głową.
Zacisnęłam skostniałe palce na księdze. O ile w świecie zwykłych ludzi stanowiła pewne pocieszenie, to tutaj nie była wystarczająco potężna, by ochronić mnie przed czymkolwiek, co nas tu czekało.
Przeszliśmy przez bramę obozu. Tutaj już nie chroniła nas bariera, byliśmy sami w tej ciemności. Może to i lepiej.
Milan odłożył plecak na ziemię. Ukryte w nim buteleczki zastukały o siebie żałośnie. Wydobyłam z kieszeni bluzy nóż, niedoszły prezent dla niej. Do rytuału potrzebowaliśmy niesplamionego krwią ostrza, musiał wystarczyć.
- Co teraz?
Jeszcze raz upewniłam się, czy na pewno było to miejsce, gdzie prawie rok temu rozstąpiła się ziemia. Bruzda, jaka pozostała na powierzchni była nie do pomylenia. Grunt zaciskając się ponownie pozostawił mały uskok w miejscu wyrwy. Tak, to było tutaj.
Przyklękłam przy bruździe, wyciągając z plecaka resztę potrzebnych rzeczy. W świetle księżyca wydały się bardziej upiorne niż kiedykolwiek wcześniej – starożytne naczynia na ofiary, pełne mroku butelki z winem, mlekiem, miodem i wodą. Milan milczał, przyglądając się mi z troską i napięciem.
- Pamiętasz, co mamy robić? - spytał cicho, jakby bojąc się, że głośniejsze słowa mogą przyciągnąć niepożądane duchy.
- Tak - odpowiedziałam, choć głos mi drżał. Było prawie tak jak wtedy, z Bellą. Wręcz nie mogłam uwierzyć, że chociażby w myślach wymieniłam jej imię. Przez ostatnie miesiące było dla mnie prawie jak zakazane. Ale teraz myśl o jej powrocie wydawała się być tak realna, że niemalże prawdziwa. To już nie była kwestia nadziei, a oczekiwania nieuniknionego, w ten pozytywny sposób.
Milan wziął ode mnie nóż i wygrzebał w wilgotnej ziemi mały rowek. Umieściłam w nim naczynie i kolejno wlewałam do niego wino, mleko, miód i wodę. Każdy płyn mieszał się z poprzednim, tworząc ciemną, lepką substancję, która miała przyciągnąć duchy. Wyciągnęłam rękę, by w końcu wlać mieszankę do bruzdy w ziemi.
- Terra mater, audi vocem meam, et ad nos reveni - szeptałam słowa z księgi, które miały przywołać ją z zaświatów. Każda kropla, która wpadała do ziemi, zdawała się pochłaniać światło księżyca, jakby sama ciemność wyciągała do nas swe macki.
Te słowa... brzmiały niemalże jak modlitwa. Milan powtarzał po mnie cichutko, prawie pod nosem. Zupełnie, jakby próbował nauczyć się ich na pamięć.
- Pora na ofiarę - przypomniał mi, podając nóż. Wyciągnął ku mnie też swoją dłoń, ale odtrąciłam go. Chciałam zrobić to sama.
Serce waliło mi w piersi, gdy uniosłam ostrze. Wierzchołek noża błysnął w bladym świetle. To miało być nieskalane ostrze, nowy nóż, symbol naszego pragnienia oczyszczenia.
- Musimy złożyć ofiarę z krwi - tłumaczyłam sama sobie. Głos mi się łamał, ale wiedziałam, że muszę to zrobić. Że chcę to zrobić. Dla niej.
Przejechałam ostrzem po dłoni, czując piekący ból, a krew zaczęła kapać na ziemię, mieszając się z resztą ofiary.
- Audi nos, Bella - szeptałam, wpatrując się w bruzdę, która zdawała się pić krew i ofiary. - Powróć do nas.
Nagle ziemia zaczęła drżeć, a powietrze wokół nas zgęstniało. Milan spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach, ale ja nie mogłam się zatrzymać. Kontynuowałam recytowanie inkantacji, aż jak z zaświatów, doszedł naszych uszu ironiczny śmiech, który przekształcił się w żałosny kaszel. Zobaczyliśmy, jak z bruzdy wyłania się mgła, formując się w eteryczną sylwetkę.
- Bella? - zawołał Milan, łamiąc do reszty ciszę tej nocy.
Postać zaczęła nabierać kształtów, a kontury jej twarzy stały się wyraźniejsze. To była ona – Bella.
- Trochę wam to zajęło - jej głos był szeptem, ledwie słyszalnym w szumie wiatru. Mimo to, na jej zniekształconej przez czar twarzy pojawił się cień półuśmiechu.
Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy patrzyłam na jej duchową postać. - Bella, przepraszam, że nie mogłam cię wtedy uratować...
Ciężar łez powalił mnie na kolana. Upadłam razem z księgą na piasek, niezdolna określić, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia. Milan doskoczył do mnie, nieomal przewracając miseczki i krusząc buteleczki.
- To była moja decyzja - przerwała mi, jej eteryczny głos uspokajał moje rozedrgane serce w ten niepokojąco zimny sposób. - Ale gdyby tak się zastanowić - przytyk przerwała kolejna fala spazmatycznego kaszlu - to trochę niefortunne, że komunikujecie się ze mną poprzez rytuał dla zmarłych.
Milan parsknął. Choć w jego oczach szkliły się łzy, to na reszcie twarzy malowała się irytacja.
- Bo myśleliśmy, że nie żyjesz, do cholery! Wskoczyłaś prosto do Tartaru!
Jego głos odbił się echem po okolicy. Przetarłam rękawem oczy i rozejrzałam się dookoła. Lecz nie wyglądało na to, by ktoś nas usłyszał. Światła w Wielkim Domu już dawno zgasły, również ani śladu harpii.
Głos zza mgły zaniósł się cichym śmiechem. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałam jej prawdziwy śmiech.
Palce Milana zacisnęły się na moich ramionach. Czułam jego narastającą frustrację, z każdą chwilą był gotowy wybuchnąć. Chyba liczył na to, że ona poważniej podejdzie do tej rozmowy. Że coś wyjaśni, zapewni, że u niej wszystko w porządku...
- Zatem niespodzianka - mruknęła - jestem... względnie żywa, wróciłam do domu.
Powiedziała to z takim obrzydzeniem, że żadne z nas nie potrafiło jej uwierzyć.
- Jak cię stamtąd wyciągnąć?
- Ani mi się waż - chodź wciąż eteryczny, to jej głos ciał powietrze jak lodowa brzytwa. - To zbyt niebezpieczne.
- A rzucenie się wprost w objęcia tabunu potworów było bezpieczne?! - Palce Milana wbijały mi się w ciało tak mocno, że byłam gotowa wrzeszczeć. Nie potrafiłam się jednak wyrwać.
- Było konieczne.
Ciężko wypuścił powietrze. Czułam, jak kręci głową, jak z rezygnacją puszcza moje ramiona. Prawie odetchnęłam z ulgą. Lecz bez jego ciepła teraz przeszedł mnie dreszcz.
- Oficjalnie zakazuję wam prób wyciągnięcia mnie z Tartaru.
Postać Belli gwałtownie odwróciła się. Zupełnie, jakby uświadomiła sobie, że coś ją goni, a ona musi uciekać. Kolejny dreszcz wstrząsnął moim ciałem.
- Słyszeliście? Macie zakaz! - krzyknęła, nim obraz rozpłynął się w nocnym powietrzu. Ziemia zadrżała, wchłaniając resztę naszej ofiary.
- Tylko tyle? - Milan rzucił. Rozczarowanie w jego głosie było niemalże namacalne.
Zacisnęłam wciąż krwawiącą dłoń. Schowałam ją do kieszeni, niechętna patrzeć na rozmazujący się po skórze szkarłat. Ale to nie był koniec. To był dopiero początek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro