Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

you broke it.


[3]

Dopiero co pofarbowane, czekoladowe, rozczochrane włosy zostały odgarnięte przez smukłą dłoń do tyłu. Następnie ta sama blada, drżąca ze stresu dłoń znalazła się na guzikach jego jeansowego ubrania, rozpinając powoli oraz niepewnie, kusząc przy tym nawet błyszczące gwiazdy na niebie, układające się w najpiękniejsze konstelacje.

Ale on i tak lśnił jaśniej, wręcz oślepiająco. I to odróżniało go od ciał niebieskich. W jego twarz nikt nie wpatrywał się z uczuciem, a czynów nikt nie obserwował z zafascynowanie, przymykając swe oczęta, by przypadkiem nie zranić się jego blaskiem. Kolejną rzeczą, która oddalała go od gwiazd były konstelacje, które sprawiały, że komety nie świeciły samotnie. On nie miał osoby obok której mógłby błyszczeć; dla której lśniłby najjaśniej. A tak przynajmniej uważał, epizodycznie nie zważając na to, jak ważną istotą był dla małego chłopca, który tamtego wieczoru został w domu. Patrząc i słuchając Wonpila, czuł się zafascynowany, nie oślepiony. Pewnie ów nocy również nie wychodziłby z podziwu, obserwując poczynania starszego, jednak nie miał takiej możliwości. Wonpil, jako słonće, pozostał sam, w miejscu, gdzie nie było miejsca dla małych gwiazdek jak Moonsoo.

Gdy ów ciuch znalazł się na brudnej podłodze, na jego miejsce wstąpiła czarna, gładka oraz cienka koszula wykonana z jedwabiu. Była rozpięta u góry, by dobrze wyeksponować szyję, na której znajdował się czarny, duszący choker, nadający wyglądowi chłopaka jeszcze więcej drapieżności. Jego dobrze wyeksponowane nogi opinały ciasne jeansy tego samego koloru, co koszula, która wsadzona była za pasek ów spodni.

Ktokolwiek, kto na niego spojrzał albo go usłyszał mogł utonąć w miłości, zakochać się w jego anielskim głosie oraz promiennym uśmiechu, a jednak nikt tego nie zrobił.

Wonpil, pomimo oszałamiającego blasku, był niekochany. Pomimo niesamowitego światła, które kryło się w jego oczach, nie był w stanie oświetlić ludziom życia, gdyż odwracali oni wzrok, ilekroć próbował się zbliżyć.

Ciemnowłosy wziął głęboki wdech, przenosząc przy tym swe orzechowe, pokreślone czarną kredką oczy na sufit, na którym nie był w stanie ujrzeć gwiazd. Postawiona została mu granica, pokazując znaczenie samotności. Ściana nie do zburzenia.

Nim obejrzał się, u jego boku pojawił się dobry przyjaciel — Brian — ubrany w przylegający, ciemny T-shirt z krótkim napisem w języku angielskim oraz najzwyklejsze jeansy z czarnym paskiem. Jego blond, długie włosy związane zostały cienką gumką w luźnego, niechlujnego kitka, by kosmyki nie opadały mu podczas gry na czoło. Chociaż Wonpil wiedział, że rozczochrany Brian z mokrymi włosami, przylegającymi do spoconego czoła oraz uśmiechem zostałby pokochany przez publiczność. Oczywiście, kitek też bardzo mu pasował, tak jak wszystko inne. Blondyn przez ramie przewieszony miał jego ukochany bas, dzięki któremu tworzył prawdziwą sztukę. Tego wieczoru chciał ją tworzyć z przyjacielem.

— Jesteś gotowy, Pillie? — odezwał się starszy, poprawiając instrument tak, by znajdował się idealnie na jego klatce piersiowej, na której zawieszony był także srebrny naszyjnik z krzyżem. Pytanie to zadane zostało z wyraźnym spokojem, jednak również z wyczuwalną nutką ekscytacji spowodowaną powróceniem na scenę ulubionego klubu.

— Myślę, że tak, tylko—

— Hej, nie stresuj się — Zaśmiał się Brian, uderzając przy tym szatyna (jeszcze wczoraj rudzielca) lekko w ramie. Był on człowiekiem, który zawsze motywował Wonpila, będąc wielkim wsparciem. Dawał mu braterskie ciepło oraz komfort, starając się rozluźnić oraz uspokoić nawet w najbardziej stresujących sytuacjach. — Pokochają cię.

Po co mieli kochać go na scenie, skoro na niej nie był sobą? — To pytanie pojawiło się w jego głowie, gdy po raz ostatni zerkał na pusty sufit.

Był pozbawiony swych kolorowych bransoletek oraz rudawych włosów. Na dodatek obok nie było jego młodszego siostrzeńca, a bez niego Kim stanowczo nie potrafił zachować stuprocentowego spokoju, usychając z tęsknoty za malcem, który pewnie już spał w ich domu. Nawet, gdy o nim nie myślał, czuł, że kogoś brakuje obok niego — ,,młodszego brata".

Dotychczas chłopak grywał tylko dla niego na dobranoc, ewentualnie dla Younghyuna, kiedy urządzali sobie wspólne pseudo-koncerty we dwójkę. To był jego pierwszy raz przed publicznością. Na dodatek cały czas rozmyślał nad samotnikiem, drącym jego listy.

Czy była szansa, żeby przyszedł?

Czy była szansa, żeby zaczął świecić?

Czy była szansa na zobaczenia go w tłumie?

I myśląc o tym, chłopak o orzechowych oczach wszedł na scenę, na której czekał już na niego jego czarny keyboard z zawieszonym nad nim mikrofonem oraz lekko pijana publiczność.

Z początku nieśmiało podszedł do instrumentu, biorąc głęboki wdech.

Gdy tylko wypuścił z ust powietrze, ponownie mu go zabrakło, gdyż ujrzał stojącego za tłumem pod drzwiami ciemnowłosego od listów z założonymi rękoma na klatce piersiowej oraz obojętnym spojrzeniem.

Młodszy odmieniec miał na sobie czarny golf, na który nałożona była kurtka tego samego koloru. Jego zawsze zimne dłonie zdobiły skórzane rękawiczki, a smukłe nogi jeansy w barwie takiej samej jak reszta ubrań z dopasowanym paskiem oraz złotą klamrą. Włosy natomiast były pokręcone oraz roztrzepane, a oczy podkrążone, jakby nie spał co najmniej kilka nocy z rzędu.

Przyszedł.

A z anielskiej twarzy Wonpila zniknął stres. Na jego miejscu pojawił się uśmiech, gdy został przedstawiany i poproszony o występ.

— Zanim zacznę... — rozpoczął swoją wypowiedź, nachylając się delikatnie nad mikrofonem. — Chciałbym tylko powiedzieć, że jutro wypada bardzo niezwykły dzień. To nie jakieś głupie święto kalendarzowe przez które będziecie mieć wolne, to... To noc spadających gwiazd — Chłopak uśmiechnął się na samą myśl o ciałach niebieskich. A myśląc o nich, w jego głowie pojawiali się także aspołeczny czarnowłosy oraz mały siostrzeniec Wonpila. — Tak, będą spadać prawdziwe gwiazdy. Jednakże, czy gdy spadną, to znikną już na zawsze, umrą? A może wrócą z powrotem na niebo, odradzając się, jako jeszcze jaśniejsze komety? — Kątem oka spojrzał na Dowoona, który wpatrywał się w jego osobę z tą charakterystyczną pustką. — Nie jesteśmy pewni, jednak możemy mieć nadzieję. Gdy będziemy wierzyć, że gwiazdy są w stanie wzlecieć z powrotem na nocne niebo, one zrobią to. Jednak, gdy przestaniemy wierzyć, opuścimy je, zgasną... Więc tej nocy oraz następnej wierzmy w gwiazdy i lśnijmy razem z nimi, bo każdy z nas może to zrobić. Każdy z nas może świecić.

A Wonpil błyszczał i świecił najjaśniej, mówiąc te słowa. Przyćmił wszystkie ciała niebieskie na niebie następnej nocy upadając razem z nimi.

I kończąc tą piękną wypowiedź, zaczął jeszcze piękniejszą grę.

   Queen — Who Wants To Live Forever, ich własna wersja, mniej spektakularna, ale nadal ich.

Muzyka wzbudzała w ludziach cudowne, skrajne emocje, pomagała im czuć. Nieraz wywoływała dreszcze oraz łzy. Często nawet słysząc jakiś utwór po raz kolejny wracamy do przeszłości, wspominając.

Muzyka jest znacznie lepsza od zdjęć. Człowiek na zawsze zapamięta balladę, do której tańczył z drugą osobą na studniówce czy też innym balu. Nigdy nie zapomni tego utworu, który leciał w jego słuchawkach, gdy ją spotkał oraz ulubionej piosenki tej osoby. Dzięki muzyce możemy zostać zapamiętani. Tworząc ją, nikt nas nie zapomni. Słuchając z kimś, ta osoba zawsze będzie wracać myślą do nas. Na dodatek wyrażamy nią siebie — to, czego nie jesteśmy w stanie powiedzieć.

Dlatego Dowoon nienawidził muzyki, a Wonpil — kochał.

Brunet nie potrafił niczego wyrazić nawet z jej pomocą, pozostając bez serca i duszy do końca. Jedyne co tworzył to głuchy krzyk, uderzając z całej siły w instrument. Chłopak nie potrafił niczego, co wymagało emocji.

A życie również ich wymaga, dlatego aspołeczny ciemnowłosy obumierał, chociaż tego nie czuł.

Gdy zwinne palce delikatnie szarpnęły za strunę basu, on miał ochotę ciągnąć oraz wyrywać swe gęste włosy. Gdy inna para rąk delikatnie uderzała o klawisze, on miał ochotę uderzyć samego siebie prosto w brzuch.

Ale to nie były emocje. To była depresyjna próba poczucia ich.

I ze strony jednego, i drugiego.

Bo Wonpil nieustannie próbował wzbudzić jakiekolwiek uczucia w obcym chłopaku.

Rozmowa zawiodła.

Listy zawiodły.

Śpiewa i gra zawodzą właśnie teraz.

Została ostatnia rzecz, którą Kim zamierzał wykonać przyszłej nocy, upadając pomiędzy gwiazdami.

Po występie powiedział tylko jedno: — Niektórzy ludzie zapomnieli jak to jest śmiać się, uśmiechać, płakać, czuć, kochać, żyć... Chcę im po prostu pomóc, przypomnieć jak to się robi.

A po klubowej sali rozeszły się gwizdy oraz oklaski.




Następnego dnia Dowoon siedział na ławce z jeszcze większą pustką w oczach. Deszcz padał na jego porcelanową, kamienną twarz, mocząc przy tym kruczoczarne włosy oraz luźny, szary sweter.

W parku nie było nikogo, bo ludzie nie lubią moknąć, ani narażać się na choroby, niebezpieczeństwo, ból.

Był tylko Yoon Dowoon, a chłopak o orzechowych oczach doskonale o tym wiedział, dlatego tamtego dnia, gdy w parku była tylko jedna, zgubiona dusza, postanowił do niej dołączyć.

I wydarzyło się coś, czego Wonpil w życiu by się nie spodziewał.

Gdy wbiegł późnym popołudniem do spacerowego ogrodu nie zastał w nim nawet aspołecznego bruneta z pustką w oczach.

Zamiast niego, natrafił na coś innego — kartkę.

Na jego ławce leżał przemoczony kawałek papieru.

Chłopak, czując jak zalewa go nie tylko deszcz, ale też niepewność oraz zmartwienie, podszedł do ów ławki, unosząc wiadomość.

"Nie nauczysz mnie kochać."

Czytając ją, uśmiechnął się smutno na myśl o chorym, który tak depresyjnie potrzebował miłości i uczuć.

Który tak depresyjnie potrzebował świecić.

— Mogę spróbować... Najwyżej sam się zakocham.

I tak też się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro