it hurts.
[4]
Po zostawieniu wiadomości, przyszedł czas na dwie ostatnie, kończące wszystko i powodujące rozpadanie się oraz płonięcie nieba i bezpowrotne spadanie gwiazd. Fakt, już te poprzednie miały być ostatnimi, jednak chłopak uzależnił się od nich oraz od ciemnowłosego. Najbardziej toksyczny nałóg, w jakie mógł tylko wpaść — nieodwzajemniona miłość.
Wonpil specjalnie wstał o świcie, by zostawić na ławce karteczkę wraz z czarnym długopisem. (Specjalnie innym niż ten niebieski, którego używał Pil). Zrobił to, zanim młodszy zdołał w ogóle dojść do parku. Po miesięcznym obserwowaniu go, zauważył, o której godzinie pojawia się i odchodzi. Odnotował nawet, z której strony codziennie przybywa.
Kładąc karteczkę na drewnianej ławce, oddalił się na kilka metrów, by zasiąść na małej, czerwonej huśtawce. Stała ona dosłownie na przeciwko miejsca, w którym położony został ten liścik. Właśnie temu kawałkowi papieru dane było zmienić wszystko i spowodować upadek nieba.
Gdy chłopak z podkrążonymi oczami pojawił się na miejscu, od razu zauważył karteczkę, siadając obojętnie obok niej oraz ciężko wzdychając, jak zawsze.
Z jakiegoś powodu nie chciał czytać ów wiadomości, jakby był świadomy, że zmieni ona stanowczo za dużo.
I tak też się stało.
Swym wzrokiem rozdzierał słowa napisane niebieskim długopisem, chcąc uniknąć poznania ich. Nie przeczytałby wyrazów dobrowolnie, jednak pełen nadziei wzrok szatyna, który siedział dokładnie kilka metrów przed nim na małej huśtawce, na której często Brian bujał jego siostrzeńca, skutecznie nakłonił Dowoona.
Patrząc z pustką na chłopaka, którego wyraz twarzy był słońcem i nadzieją, ciemnowłosy sięgnął po kawałek papieru, czytając zdanie, które było na nim napisane.
Nie zrobił tego, bo poczuł coś, ani dlatego, że miał taką ochotę. Po prostu nie chciał, żeby słońce zgasło.
Sześć starannie napisanych wyrazów, które zastał po rozwinięciu karteczki:
"Daj mi spróbować nauczyć Cię kochać."
I pomimo tego, że gdyby ją podarł, to nie doszłoby do tego wszystkiego, część jego podpowiadała mu, aby tego nie robił. Postanowił posłuchać głosu, łamiąc bezuczuciowy (jednakże trafny) stereotyp na jego temat.
Yoon Dowoon nie podarł kartki, na której Kim Wonpil pisał niebieskim długopisem o miłości.
Pierwszy raz nie zniszczył wiadomości od chłopaka.
Zamiast tego, odwrócił ją na drugą stronę, sięgając powoli po leżący na brzegu ławki czarny długopis, który specjalnie zostawił dla niego Kim na wypadek, gdyby odważył się odpisać.
Podczas nocy spadających gwiazd, nastał ten moment.
Bo Dowoon wiedział, że niebo i tak zaraz spadnie i roztrzaska się na jego plecach.
A księżyc zostanie sam, bo słońce zgaśnie razem z gwiazdami.
Ciemnowłosy, zastanawiając się przez dłuższą chwilę, zapisał na kawałku papieru krótką odpowiedź, która sprawiła, że ich niebo zapłonęło.
"Przyjdź pod ten adres:"
A poniżej napisany był numer mieszkania, do którego Wonpil poszedł tamtej nocy.
︽
Zakładając tę samą jedwabną, gładką koszulę oraz ciasny dusik, których tak bardzo nienawidził za odbieranie mu jego prawdziwego, kolorowego, błyskotliwego ja, przygotowywał się do wyjścia. Do odwiedzenia miejsca zapisanego na kartce. Ponownie pomalował oczy kredką. Nawet specjalnie przeszedł się do perfumerii nieopodal domu, żeby móc użyć najdroższego spośród wszystkich zapachów, po czym wyjść ze sklepu, jakby nigdy nic.
Jednak jedna rzecz zatrzymała go przed opuszczeniem domu: ciche pytanie młodszego brata.
— Gdzie idziesz, hyung?
— Uh, po prostu wychodzę — wytłumaczył się, stojąc już niemalże w drzwiach. Nie chciał wyjawiać maluchowi, że idzie do chłopaka z parku.
Jest dzieckiem, nie zrozumiałby — tak uważał starszy.
W rzeczywistości mały chłopiec rozumiał o wiele więcej niż jego rówieśnicy. Czuł oraz widział jak jego słońce, świecące codziennie — nawet wieczorem, gdy kładł się spać — gasło coraz bardziej, jakby miało zaraz zniknąć na dobre.
— Ach, okej — odparł smutno maluch, wywołując fałszywy, uroczy uśmieszek, który był definicją rozczarowania. — Zanim wyjdziesz, mogę ci coś powiedzieć?
— Jasne, Moonnie — uśmiechnął się starszy, odwracając się od drzwi i kucając przy małym chłopcu. — Zawsze możesz mówić mi o wszystkim, absolutnie o wszystkim.
Nastała głucha cisza, którą zakłócał tylko dźwięk kruszącego się nieba nad ich głowami.
Ów zabójczą ciszę przerwały te dwa słowa, niczym mordercze strzały, trafiające w słońce, które znikało, przestawało świecić.
Nawet jego włosy o tym świadczyły. Zmieniły swoją barwę z ciepłych, rudych, przypominających żywe ciepło na niemalże czarne, brązowe, zupełnie ciemne, utrzymujące Moon-soo w przekonaniu, że jego braciszek gasł.
Kim Wonpil zmienił się, gdyż powoli oddawał swoje serce, tracąc siebie. Metamorfozę przeszły nie tylko włosy, ale też makijaż — wcześniej chłopak się nie malował, a teraz nie rozstawał się z czarną kredką. Zmienił się także ubiór. Kiedyś kolorowe koszule oraz bransoletki, teraz zastąpione zostały przez jedwabne, ciemne materiały oraz czarne, duszące obroże.
A lśniący uśmiech zniknął razem z blaskiem słońca.
— Okłamałeś mnie, Wonpil — westchnął chłopiec, patrząc swymi czekoladowymi oczami w te ,,brata'', które momentalnie wypełniły się zdziwieniem, ale też poczuciem winy. — Powiedziałeś, że życzenia spełniają się nie tylko w grudniu.
Chociaż poniekąd tegoroczny lipiec był ich grudniem, a lato ich zimą, ponieważ chłód całkowicie ich ogarnął przez brak słońca oraz ciepła.
— Bo to prawda — Dłoń starszego znalazła się na policzku siostrzeńca, jednak tylko na chwilę. Potem została schowana do kieszeni z niebieskim długopisem. Dotyk ten był inny niż wszystkie poprzednie, gdyż Wonpil przestawał być sobą — wesołym, pomocnym starszym bratem. Chłopak dobrowolnie zaczął zmieniać się dla osoby, pod której był wpływem, chociaż ona wcale tego nie chciała. Dowoon starał się uniknąć kontaktów z do niedawna rudowłosym, nie chciał go niszczyć, jednak to było nieuniknione, gdyż Wonpil się nie poddawał. Jakby sam dążył do zgaśnięcia słońca.
—Więc dlaczego moje się nie spełniło?
Cóż, czasami chęć uzyskania szczęścia jednego, powoduje upadek drugiego.
Czasami blask jednej osoby, sprawia, że druga gaśnie.
Czasami, gdy dajemy komuś swoje serce, odbieramy je drugiej osobie.
— Dlaczego nie wychodzimy już razem do parku? Dlaczego nigdzie mnie nie zabierasz?
Dlaczego zima odwiedziła nas już tego lata?
— Nie mam teraz na to czasu, Moon-soo - odparł chłodno starszy. Tymi słowami sprawił, że również ich serca zarosły lodem. — Jestem zajęty, porozmawiamy jutro.
I wyszedł.
A jedna mała gwiazda spadła z nieba.
︽
Idąc ulicą, mijał wiele osób spacerujących w sobotni, wakacyjny wieczór. Niektórzy śmiali się, inni kłócili, jeszcze inni płakali. Wszyscy posiadali emocje, uczucia, podczas gdy on tej nocy czuł, jakby jego serce całkowicie przestawało bić, a on — świecić. Tak, jak Dowoon.
Sam coraz bardziej przestawał wierzyć w gwiazdy oraz w to, że kiedyś będzie lśnić z nimi bez gaśnięcia w nocy.
Okazawszy się, odmieniec nie mieszkał daleko, wręcz całkiem blisko. Z tego też powodu, podróż zajęła mu jedynie pięć minut. Gdy w końcu stanął przed starą kamieniczką w jednej z biedniejszych ulic, ogarnął go niepokój, który szybko starał się odgonić. Uczucie odeszło momentalnie, razem z całą resztą emocji, których się wyrzekł, by zrozumieć Dowoona.
Drzwi uchyliły się, a u ich progu stanął chłopak w tym samym swetrze, co kilka godzin wcześniej. Nic nie mówiąc, gestem ręki zaprosił go do środka.
Bo tej nocy nie mówili, tylko obserwowali upadek gwiazd oraz ich własny.
Skromna kawalerka z szarymi ścianami, jednym pokojem oraz mała kuchnią i łazienką, w której znajdował się jedynie prysznic, pralka oraz sedes.
W centrum pomieszczenia stała duża, beżowa, nie do końca pasująca do wystroju, kanapa, obok której znajdowała się lampka. W kącie pokoju wisiało lustro, a obok niego postawiona była niewielka szafa. Warto wspomnieć, że w pomieszczeniu były również mały brązowy stolik oraz półka na buty, ale Kim nie zwrócił na nie uwagi, od razu siadając obok gospodarza na kanapie.
W ciszy.
Mieszkanie było dosyć ubogie ze względu na to, że po skończeniu osiemnastu lat, Yoon postanowił wyprowadzić się od rodziców i zamieszkać samotnie.
Dlaczego?
Bo nie mógł żyć z ludźmi, których nie kochał.
A chłopak nie darzył miłością absolutnie nikogo.
Jednak rodzina kochała go całym sercem, więc rodzice opłacali mu mieszkanie, nie licząc na nic w zamian.
Pewnie gdyby odmieniec czuł jakiekolwiek emocje, byłoby mu przykro z powodu rozbicia rodziny, ale nie czuł ich, więc definitywnie go to nie obchodziło.
Rodzina była dla niego obojętna.
Tak jak dla Wonpila tego właśnie wieczoru, gdyż zostawił brata dla człowieka, który i tak prędzej czy później złamałby mu serce, nie posiadając swojego.
Ale chłopiec o ciemnych oczach nadal wierzył w to, że Dowoon miał serce, tylko głęboko ukryte, dlatego robił to wszystko.
I dlatego zrobił ten jeden, odważny, nierozsądny krok.
Przerywając ciszę, Wonpil drgnął, przybliżając się do siedzącego obok bruneta.
— Pozwolisz mi coś zrobić? — zapytał niepewnie, na co Yoon tylko wzruszył ramionami. W końcu było mu to obojętne, tak jak wszystko.
Brązowowłosy uznał ten gest, jako wyraźne, jednoznaczne pozwolenie, więc zrobił to, co już od dawna chodziło mu po głowie.
Łamiąc jakiekolwiek zasady i przekraczając całkowicie swoje granice, usiadł on Dowoonowi na kolanach, sprawiając, że dzieliły ich jedynie centymetry. Młodszy nawet nie drgnął, patrząc tylko w oczy Wonpila, który wydawał się spoglądać na niego w sposób, którego Yoon jeszcze w życiu nie widział.
— Powiedz, kiedy coś poczujesz, okay?
Nagle wszystko dookoło przestało się liczyć.
To, że nie znają swoich imion.
To, że ranią innych.
To, że Dowoon nic nie czuje.
To, że Wonpil tonie w jego pustych oczach.
To, że za oknem spadają setki ciał niebieskich.
To, że łączą swoje usta w namiętnym oraz długim pocałunku, czego nie powinni robić nigdy w ich życiu.
Bo patrząc w oczy samotnika, Wonpil mimowolnie zaczynał czuć to, czego człowiek, na którego kolanach siedział nigdy nie będzie w stanie poczuć.
Jego oddech gwałtownie przyśpieszył, a ręce powędrowały na ramiona młodszego chłopaka.
Moment, w którym poprawił się na jego kolanach, zmniejszając odległość jeszcze bardziej, powodując też roznoszącą się po jego ciele rozkosz oraz przyjemność, spotęgował uczucie potrzeby bliskości anhedonika i przełamał wszystkie bariery.
Pocałował go.
Bez jakiegokolwiek zawahania, złączył ich usta, zamykając przy tym swe lśniące oczęta oraz kładąc dłonie na jego policzkach.
Brunet swych nie zamknął, cały czas trzymając szeroko otwarte i puste.
Z czasem jednak, gdy ruchy Wonpila stały się nieco odważniejsze, mimowolnie Dowoon uległ, oddając pocałunek z zaangażowaniem oraz pasją, chociaż ich nie czuł.
Siedzieli na niewygodnej kanapie w małej kawalerce, znajdując się na swoich kolanach oraz smakując swych pełnych ust, podczas gdy za oknem gwiazdy zaczęły już swoją drogę ku upadkowi.
— Czujesz coś? — Starszy na moment odsunął się, oddychając nierówno oraz patrząc pytająco na chłopaka. W tym spojrzeniu kryło się również pragnienie.
Nie poczuł.
— A teraz? — Następnie przeniósł swą zimną dłoń z jego policzka, prosto na klatkę piersiową, wsuwając powoli pod siwy sweter oraz jeżdżąc nią po brzuchu chłopaka. Wykonując tę czynność, nachylił się nad jego szyją, zaczynając obdarowywać ją najczulszymi pocałunkami, które z czasem przemieniły się w ostre kąsania, pozostawiające po sobie czerwone oraz fioletowe ślady na skórze. Do tego wszystkiego dodał również zsynchronizowane, powolne ruchy biodrami, ocierając się o młodszego, przez które sam tonął w szaleństwie, pragnieniu oraz miłości. — Czujesz moje usta na twojej szyi? Czujesz moje rozgrzane ciało dotykające to twoje? Czujesz moją dłoń pod swetrem na twojej klatce piersiowej, w której na pewno masz bijące serce?
Nie czuł.
A serce nadal zakute miał lodem.
Ostatnia gwiazda spadła z nieba.
︽
Gdy wszystkie ciała niebieskie spadły, uchylili swe oczy. Wonpil leżał na samotniku o pustym spojrzeniu, przytulając się do jego klatki piersiowej. Chłopak ten z kolei po prostu wpatrywał się w biel sufitu, bawiąc się jedną ręką włosami keyboardzisty, a drugą jeżdżąc po jego plecach.
W pewnym momencie oczy Wonpila zwróciły się w kierunku młodszego.
Nadal opierał swą głowę o jego klatkę piersiową, krzyżując ich spojrzenia, gdy tylko anhedonik przeniósł to swoje z sufitu na starszego.
— Czułeś coś?
Ale Dowoon nadal nie czuł.
Za to Wonpil tak — zakochał się.
Bo pokochanie człowieka to tylko chwila, a złamanie jego serca — sekunda.
Kwiaty w ów sercu szatyna zostały zerwane, a potem zdeptane całkowicie nieumyślnie.
Bo młodszy po prostu nie był w stanie kochać.
Ale nie chciał odbierać drugiemu tej miłości, świadom, że i tak sam jej nie poczuje.
Dlatego też od tamtego momentu, Dowoon był z Wonpilem już zawsze, całował go codziennie, przytulał każdej nocy, ale za to nigdy, przenigdy go nie pokochał.
I wtedy słońce zgasło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro