8
Oboje siedzimy i mliczymy. Przyglądamy się otoczeniu, kątem oka dostrzegam, że waha się, chce coś powiedzieć, ale próbuje się przełamać. W końcu przemawia.
- Jak masz na imię? - pyta niespodziewanie.
- Sayen.
- Jestem Jake, miło w końcu porozmawiać z kimś w tym odludnym miejscu. Nawet sam nie wiem gdzie jestem.
- Witaj w klubie. - odpowiadam mu.
- Ty też nie wiesz? To naprawdę dziwne, ale w trakcie drogi tutaj po prostu zasnąłem i obudziłem się na miejscu.
- To chyba wina drogi, jest nużąca, ciągle tylko lasy i lasy. Nic ciekawego. Też zasnęłam.
- Ciekawe - mówi. - Nie sądziłem, że Pan Lev ma jakiś znajomych, bo o rodzinie nigdy nie słyszałem.
- Miał żonę - mówię i zastanawiam się czy powinnam.
- Zmarła? - pyta.
- Przypuszczają, że popełniła samobójstwo, ale przecież nie o tym rozmawiamy, prawda? - uśmiecham się. - Co robisz poza dorabianiem?
- Ja? Nic wielkiego, fotografuję amatorsko, tworzę muzykę i zajmuje się rodzeństwem. - patrzę na niego z zachwytem. - Mówiłem, że nic wielkiego. - śmieje się.
- Nic wielkiego? Jestem pewna, że to co robisz jest świetne. - mówię.
- A ty? - pyta nagle. - Co robisz? - nie sądziłam, że będę musiała odpowiadać na to pytanie. Patrzę przed siebie i próbuję wymyślić coś na szybko. W ostatnim czasie poza sprzątaniem butelek matki i zamartwianiem się nie robiłam nic.
- Zajmowałam się matką. - mówię krótko, widzę jednak, że powinnam powiedzieć więcej. - Kilka miesięcy temu odszedł mój ojciec i...- głos mi się załamuje, obejmuje mnie ręką i nie pozwala bym zaczęła płakać. - Przestała sobie z tym radzić. Zaczęła pić. - nie wierzę, że zupełnie obcej osobie mówię o swoich problemach życiowych.
- Wiem jak się czujesz. Mój ojciec, a właściwie to śmieć, znęca się nad moją matką, bije ją i wyzywa, szczególnie gdy mnie nie ma. Staram się pomagać, ale oni oboje piją i tracą nad sobą kontrolę. Moje rodzeństwo na tym cierpi. Siostra jest najmłodsza i musi przyglądać się ich nędznym kłótniom. Przez to, że nie mają już pieniędzy, bo każdy grosz wydają na alkohol, musiałem się tutaj zatrudnić. To była moja jedyna szansa, a chciałem pracy na szybko. Teraz jednak żałuję, bo nie wiem nawet co się z nimi dzieje. Chciałbym wrócić, chociaż wiem, że gdy wrócę z niczym, będzie tylko gorzej. - głęboko wzdycha. - A mój młodszy brat zaczął ćpać. Stoczył się nad dno. Tyle razy tłumaczyłem mu, żeby uważał, ale on nie słuchał. Odbiło mu przez to wszystko co dzieje się w domu. Ja jestem najstarszy, muszę więc brać za wszystko odpowiedzialność. Chciałbym umieć zrobić więcej niż to, co robię.
- To i tak wiele, przecież równie dobrze mógłbyś uciec i pozostawić ich, zapominając o wszystkim. To naprawdę świetna postawa, podziwam cię, że walczysz z tym wszystkim. Zobaczysz, że pewnego dnia rodzeństwo będzie ci wdzięczne za to co zrobiłeś.
- Robię to tylko dla nich, bo są moją jedyną rodziną. A rodzice? Nie wiem czy jeszcze mogę ich nazwać rodziną. - kiedy to mówi, czuję, że rozumiem co ma na myśli. Obrzydzenie wobec swoich rodziców, tak jak ja wobec swojej matki.
- Dobrze, że dajesz radę. Wielu by po prostu stchórzyło i zostawiło to wszystko. - mówiąc to myślę o samej sobie i o tym jak słaba jestem. Przy nim czuję się jak nic nie znacząca istota, zupełnie jakbym swoimi myślami grzeszyła.
- Ty pewnie nie masz lżej. - mówi. - Myślisz, że pobyt tutaj pomoże ci?
- Jeśli czasem zechcesz ze mną rozmawiać pewnie tak, bo prawda jest taka, że odkąd to się stało nie rozmawiałam z nikim poza butelkami po alkoholu mojej matki. Ja naprawdę nie mogłam już znieść tego wszystkiego. Ty masz po co zostać, ja chciałam uciec i wszystko za sobą zostawić.
- Czasem trzeba uciec, są sytuacje bez wyjścia, ale czasem warto zostać i próbować. - mówi. - Ale wiem, że to nie zawsze działa. W przypadku moich rodziców nie działa nic. Oni po prostu nasiąknęli alkoholem, już nawet nie wiem kiedy są trzeźwi. Moją jedyną odskocznią od tego wszystkiego jest muzyka i fotografia. Nie umiałbym bez tego żyć.
- Chciałabym zobaczyć jakieś twoje prace, tutaj ze zdjęciami możesz się popisać. - uśmiecham się.
- Z chęcią ci pokażę. - mówi. - Nadal zastanawia mnie fakt, że przyjechałyście akurat tuaj by odpocząć. Aż tak blisko z właścicielem jesteście?
- Nie - przerywam, bo nie wiem co powiedzieć i jak wyjaśnić tę sytuację. - Zaprosił nas, więc nie odmówiłyśmy.
- Nie chcę obrażać własnego pracodawcy, ale nie sądziłem, że ktokolwiek go lubi poza dziwnymi znajomymi, którzy się tu pojawiają i...
- Dzień dobry! - oboje jak porażeni piorunem podskakujemy. To on. - Widzę, że najwyraźniej świetnie się bawicie. Ale tak nie można - jego oczy są jakby poza orbitami, ma złowrogi uśmiech i mówi donośnym głosem. Jego źrenice są poszerzone. - Zabieraj się do pracy, bo sporo ci zostało, a ciebie zapraszam do domu. - kiedy Jake macha do mnie ręką i znika, Lev patrzy na mnie ze złością i łapie za rękę. Jest agresywny, próbuję wyrwać się z uścisku, ale nie daję mu rady. Niemalże wrzuca mnie do domu i mówi:
- Nie ładnie się zachowałaś, nie podoba mi się to. - patrzę na niego z przerażeniem, bo z oczu wylewa mu się zło. - Czasem warto się zastanowić, zanim się coś zrobi i ty powinnaś o tym wiedzieć. Kolejnym razem się zastanów. Nie chciałbym, żeby ponownie doszło do takiej sytuacji. - mówi, a ja patrzę na niego z zadziwieniem i nie mogę uwierzyć w to, co słyszę. Co ja takiego do cholery zrobiłam?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro