6
Sny. Do czego dążą? Co mają na myśli? Dlaczego się pojawiają? I co chcą przekazać? Zamykają cię w dziwnej, niezrozumiałej przestrzeni i przedstawiają sytuacje niecodzienne, czasem nieprawdopodobne. Nigdy nie rozumiałam czym są i dlaczego się pojawiają. Dalej tego nie pojmuję. Może nie jestem w stanie. To te sny, które pozostawiają po sobie emocje, tak namacalne, że nie potrafisz odróżnić fikcji od rzeczywistości. Miotasz się, strącasz w zakamarki podświadomości. Wydaje ci się, że coś wiesz, że coś oznaczają, ale nie potrafisz dotrzeć do sedna, bo to tak nie działa. Opętują cię, pozostawiają ślady, ale mają to do siebie, że całość ukrytych pod kurzem liter, układa się w słowo dopiero po fakcie. I kiedy tylko odzyskasz świadomość, przebudzisz się, w ułamku sekundy masz wrażenie, że to prawda. Ogarnia cię przerażenie, ale mija chwila i zdajesz sobie sprawę, że to tylko sen. Ja jednak nie wiem. Patrzę w ciemność, bo we śnie powiedziano mi, że nie mogę otworzyć oczu pod żadnym pozorem. Wszystko jest tak samo jak przed sekundą, nie mam pewności czy śnię czy tylko leżę na łóżku. Ostrzeżono mnie, że jeśli rozejrzę się zostanę ukarana i czeka mnie coś bardzo niedobrego. Słyszę skrzypienie podłogi, a ciarki przechodzą po moim ciele. Nie mogę się ruszyć. Może już nie śnie. Kolejne skrzypienie. Ktoś jest w pokoju. To nie może być sen, powtarzam w myślach. Powoli zaczynam uchylać powieki, razi mnie ostre światło słońca. To są sekundy, kątem oka dostrzegam cień, ale gdy tylko uzyskuję ostrość, widzę jak drzwi się zatrzaskują. Wcale nie oddycham z ulgą wiedząc, że to nie sen. Przeciwnie, to gorsze niż sen. Czyżbym miała zwidy? A może to była matka? Patrzyła czy śpię i wyszła. Przyjmuje te wersję i wstaję. Dostrzegam, że na łóżku leży długi, satynowy szlafrok w czarnym kolorze. To nie mój. Podnoszę go i oglądam. Sięga aż za kostki, jest naprawdę duży. Staję przy długim lustrze i patrzę jak wyglądam. Widok mnie jednak nie zachwyca. Zupełnie to do mnie nie pasuje. Dlaczego ktoś to tutaj zostawił? Czy to on? Przyglądam się samej sobie i nagle za moimi plecami przemieszcza się cień. Odwracam się gwałtownie, prawie podskakuję.
- Nie bój się. - mówi. - Bardzo dobrze wyglądasz, wybrałem to specjalnie dla ciebie. - przerywa na chwilę i ogląda mnie od stóp do głów. - Widziałaś już widok za oknem? W dzień jest równie niebywały. Tylko spójrz. - podchodzę z nim do okna i stwierdzam, że się nie mylił. - Ładnie?
- Tak. - mówię coś w końcu, bo czuję się głupio milcząc bez przerwy. Zupełnie jakbym była niemową.
- Śniadanie jest gotowe. Zechcesz udać się ze mną do jadalni? - oboje zaczynamy iść. On promienieje, a ja nie mogę otrząsnąć się ze snów ani tym bardziej z jego zachowania. Osacza mnie i sprawia, że czuję się nieswojo w jego towarzystwie. Przesadne zachowanie zaczyna mnie denerwować. Może muszę się do tego przyzwyczaić i jakoś to przetrwać dopóki stąd nie wyjdziemy. To jego styl bycia. Chyba chce aby jego goście czuli się idealnie, nie wie jednak, że swoim zachowaniem sprawia, że czuję się tylko gorzej. Kiedy schodzimy po schodach nagle kręci mi się w głowie, przypominają mi się sny i wszystko czernieje. Łapię się barierki. Dostrzega to i bacznie obserwuje jak się zmagam z tym by utrzymać równowagę. To dzieje się kolejny raz. Znowu prawie tracę przytomność, a sny i ich wspomnienie, potęgują tylko to oniemienie. Dziś czuję się potwornie. Ciągle nie mogę wymazać obrazów przeszłości, w snach pojawiają się bez przerwy, a ich ilość doprowadza mnie do szaleństwa. Wszystko to, czego nie chcę pojawia się w moich snach i topi mnie we własnym umyśle.
- Dzień dobry. - mówi matka do mężczyzny, który idzie tuż obok mnie. Nie zwraca na mnie uwagi. Zasiadam wraz z nimi do stołu. Rozglądam się i poszukuję czegoś co by mi smakowało. Kiedy nie znajduję niczego co by mi pasowało, Lev przeszywa mnie dręczącym spojrzeniem. Rozumie z tego tyle, że muszę coś zjeść. Biorę więc wieloziarnistego tosta i jajko.
- Dorzuć jeszcze avocado. - mówi i podaje mi. Próbuję więc, ale zdaję sobie sprawę, że to zupełnie nie moje smaki. Matka je jakąś pastę z warzywami lub czymś co je przypomina, a on zajada się tym samym co ja.
- Pięknie tu u ciebie - rzuca nagle matka. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknej posiadłości. Naprawdę cieszymy się, że tu jesteśmy. - nawet nie spytała mnie czy mi się podoba, a już za mnie odpowiada. Najchętniej wstałabym od stołu i odeszła. On jednak uporczywie mnie obserwuje i gdybym chciała pójść, nie pozwoliłby im. Jem więc szybko.
- A tobie Sayen, podoba się? - patrzę na niego i nie wiem co powiedzieć.
- Tak. - mówię to co chce usłyszeć. Nie jest to dla niego wystarczające, widzę to po jego twarzy. Denerwuje go moje zachowanie. Wyraźnie to dostrzegam.
- Dobrze ci się spało? - kontynuuje.
- Tak. - mówię prawie szeptem. Jego pytania wydają się być podchwytliwe choć zupełnie normalne. Sposób w jaki ja zdaje nie jest normalny. Wiem, że chodzi mu o to zachwianie na schodach. Podejrzewa coś.
- Świetnie wyglądasz. - mówi nagle matka, Lev uśmiecha się delikatnie, ale nie wzbudza to na nim wrażenia.
- Dziękuję, ty również. - odpowiada jej.
- Naprawdę nie wiem jak ci się odwdzięczyć, że nas przyjąłeś. - mówi matka.
- Nie musicie, to dla mnie sama przyjemność. - uśmiecha się do mnie, a mnie bierze na mdłości. Cała ta sytuacja jest okropna i złość aż się we mnie gotuje. Wstaję.
- Przepraszam, muszę do toalety. - mówię i znikam gdzieś w korytarzy. Docieram do drzwi na zewnątrz i wychodzę. Próbuję zaczerpnąć świeżego powietrza i przez chwilę nie myśleć o niczym. Okrążam dom i zatrzymuję się w miejscu, z którego najlepiej widać góry. Po prostu wpatruję się w ich piękno. Myśli jednak nie dają mi spokój, rozglądam się po posesji i szukam drzew. Przechadzam się pod ich koronami i patrzę na gałęzie, wyobrażam sobie jak zawisam na jednej z nich, a ona dalej przymila się mu i nawet nie wzrusza jej moja śmierć. Potem ona pewnego dnia zapija się, a on ponownie zostaje sam, ja zaś nic już nie czuję. Wszystkie drzewa są jednak zbyt słabe i spiczaste. Nie dałabym rady wejść na żadne z nich. Miało się coś odmienić, a ja nadal czuję, że nic nie zmieni tego co się stało i już na zawsze będę to wspominać. Idąc ścieżką przez mały las docieram do ogrodzenia, które jest wyższe ode mnie. Drut kolczasty spoczywa na samym szczycie elektrycznego ogrodzenia. Czy on trzyma tu jakieś skarby? Kto chciałby się włamać na tak wielką posesję, na odludziu? A może zabiorę jego pieniądze i ucieknę? Rozśmiesza mnie ta myśl i wędruję dalej. Ciągle wypatruję czegoś, co mnie zaciekawi. Pomiędzy drzewami dostrzegam wielką bramę. Wprawia mnie to w konsternację, bo gdy podchodzę bliżej, okazuje się, że droga prowadzi w las i wygląda na bardzo starą i nieużywaną, a jednak dostrzegam świeże ślady kół. Nie sądziłam, że są tu dwa wjazdy. Patrzę i wyobrażam sobie co może być w głębi tunelu zieleni. Myśl o hektarach lasów przeraża mnie. Ale czy nie tego chciałam? Być z dala od tego co mnie otacza i wzbudza złe emocje? Dlaczego dostaję to, co chcę, a to nadal jest niewystarczające?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro