04 ♠ Dobro
Nikt w Asgardzie nie dowiedział się, że Loki opuścił swe królestwo, chociaż wzrok i dziwny, ledwo widoczny uśmieszek Heimdalla sprawiały, że ten odczuwał niewielki dyskomfort.
Co więcej, nikt nie domyślał się nawet – oprócz strażnika Bifrostu jak podejrzewał brunet – że Shuri odwiedziła Asgard. Pokazał jej co nieco swojego świata, zdradzając niewielkie tajemnice, by jakoś odwdzięczyć się za niezapomniany pobyt w Wakandzie.
Odwdzięczyć się za miłe doświadczenie, które tak rzadko zdarzały się w jego egzystencji – owszem, część z powodu jego ciężkiego charakteru, lecz inne z powodu stawiania na widocznym piedestale Thora. Wszyscy to widzieli i wiedzieli, lecz ignorowali, włącznie z Lokim, który analizował to już tyle razy w swojej głowie, że zaczynało to tracić jakiekolwiek znaczenie.
Czy to dobrze? Brunet uważał, że tak. Rzadko, ale niekiedy potrafił się zreflektować i uczynił to po swojej spontanicznej wycieczce. Musiał przyznać, że podróże naprawdę kształciły, choć jemu chyba bardziej otwierały oczy.
Z jakiegoś powodu był tym drugim. Dlaczego? Nie wiedział. I nawet się nie domyślał. Choć po długich przemyśleniach uznawał, że ta ranga „drugiego" najmocniej zakorzeniona została w jego głowie przez niego samego. Wszechojciec spędzał więcej czasu z Thorem, ponieważ razem prowadzili bitwy i obaj wspólnie świętowali podczas biesiad. Jednak matka poświęcała obu tyle samo czasu, a Loki z ukrywaną radością obserwował, że czasem złościło to boga piorunów.
Największy problem polegał na tym, że bardzo pragnął zasiąść pewnego dnia na tronie. To on chciał odziedziczyć schedę po walecznym rodzicu, władać Asgardem, sprawiać, że ten rósłby w potęgę. Marzył o zostaniu godnym, wychwalanym następcą, ponieważ sądził, że pod koroną liczył się umysł, a nie jedynie silne mięśnie.
Finalnie uznawał, że zanim królewska para będzie musiała decydować, kto przejmie kontrolę nad ich krainą, w rzekach Asgardu upłynie dużo wody. Dlatego miał jeszcze wiele czasu na to, by godnie i z gracją udowodnić, że starszy Thor jednak nie powinien zostawać królem, tylko właśnie on – Loki.
Póki co doszedł do innego ważnego wniosku – chciał poznawać obce światy. Pragnął je zwiedzać, zgłębiać, poszerzyć perspektywę, która aktualnie wydawała mu się żenująco wąska. Chciał smakować, rozmawiać, obserwować, spacerować, słuchać. Doświadczać nowego. Uczyć się. Analizować.
Mimo to za tym drugim razem czuł się bardzo uważnie obserwowany, chociaż starał się wykazać jeszcze większą ostrożnością. Wbrew temu, mógł przysiąc na pradziadów, że Heimdall doskonale znał jego plany.
Płynął łodzią, wmówiwszy sobie, że strażnik Asgardu skupiał się na obserwacji innych krain oraz potencjalnego zła, i nie mogły go interesować wycieczki młodszego, mniej znaczącego dziedzica.
- Książę Loki.
Brunet zacisnął szczękę, przymknął powieki, westchnął w swym teatralnym stylu, lekko odwracając głowę do Heimdalla, patrzącego wprost na niego. Wspaniale.
- Lubię wiosłować – zakomunikował swoim wyniosłym tonem Odinson, odrzucając czarne włosy. – Czy mogę to zrobić w spokoju?
- Czy księżniczce Wakandy podobało się u nas?
Przeklęty strażnik, pomyślał bóg kłamstw, przy okazji już nawet nie kryjąc się ze swoją wzrastającą irytacją. Wyzywająco spojrzał w złote oczy mężczyzny.
- Pytasz, by wiedzieć dokładnie, co też powtórzyć na mój temat królowi? – Na gładkiej twarzy Lokiego pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Pytam, ponieważ jestem ciekaw. Wyglądała, jakby dobrze się bawiła – odparł spokojnie Heimdall, niemalże lekko się uśmiechając.
- Skoro wiesz, to dlaczego zadajesz takie durne pytanie? Widzisz i wiesz wszystko, po cóż się fatygować i tracić na mnie czas, można iść z tym od razu do Odyna...
- Loki, nie każdego musisz atakować, nie każdy jest twoim wrogiem – zagrzmiał dobitnie Heimdall, choć nadal spokojnie niczym asgardckie wody. – Czy mógłbym księcia prosić, by wszedł na Bifrost?
Brunet wywrócił oczami na znak, że ta prośba nijak mu się nie spodobała. Nie lubił strażnika Asgardu. Do końca sam nie znał powodu, lecz bóg psot ich nie potrzebował, by obdarzyć kogoś swoją szczerą niechęcią. Może chodziło o to, że Heimdall widział za wiele? A może o to, że zawsze zdawał się pobłażliwy dla wybryków Lokiego, co sprawiało, że ten nie mógł konkretnie opisać, czym strażnik mu podpadł?
- Czego chcesz? Już mówiłem...
- Jeśli chciałbym opowiedzieć o twojej ostatniej podróży królowi bądź twojemu bratu, uczyniłbym to dawno temu. Nie miałbym powodu, by z tym zwlekać.
- Więc? O co chodzi? – Wzrok oraz ton głosu bruneta stawał się jeszcze bardziej podejrzliwy.
- Nie musisz korzystać z tajemnych przejść.
- Że co proszę?
- Podróże kształcą i otwierają umysł, dopóki nie robisz na nich nic złego. Twój głód wiedzy mi imponuje.
- A myślałem, że podboje Thora – odparował kąśliwie Loki, nie potrafiąc się powstrzymać od porównania do brata. Jak zawsze.
- Oczywiście, że one imponują. – Teraz Heimdall naprawdę się uśmiechnął. – Ale zbyt często wydaje ci się, że jest on jedynym synem Odyna.
- To nie ja o tym zapominam! Tylko król...
- Wybacz, książę, nie będę wchodzić w jego rodzicielskie kompetencje, choć... - Brwi strażnika powędrowały w górę. Ta dyskusja zaskakiwała Lokiego z każdą chwilą coraz mocniej. – Ale to ty, sam siebie, wpychasz w sferę tego mniej istotnego. Próbujesz udowodnić swoją wartość poprzez odrzucanie miłych gestów, potem przeinaczając to tak, by wyszło na to, że nikt o ciebie nie dba.
Bóg kłamstw zacisnął dłonie w pięści.
Teraz już naprawdę nienawidził Heimdalla. Za to, że powiedział na głos całą prawdę o nim.
- Nie lubię miłych gestów – odpowiedział wyniośle Loki.
- Więc przestań oczekiwać, że po odrzucaniu każdego z nich po kolei nadal takie będą się pojawiać. W końcu przestaną.
Loki nienawidził osób, które miały rację. Tak, ich najbardziej nienawidził. Nienawidził, gdy ktoś przebijał jego duchową powłokę słowami niczym mieczami pełnymi prawdy.
Obaj milczeli, ale jakby strażnik Asgardu czegoś oczekiwał.
- I co? Wezwałeś mnie, żeby mi to powiedzieć?
- Nie. Pomyślałem, że może zechciałbyś, książę, skorzystać z Bifrostu?
Bóg kłamstw zmierzył Heimdalla surowym wzrokiem od góry do dołu. Milczał, analizujące ten miły gest w jego stronę. Pomyślał, że jeśli naprawdę odrzuci każde dobro, które mu zaoferowano, nie będzie mógł zgrywać zranionego, ponieważ naprawdę zostanie zraniony, i to przez samego siebie.
Loki zaufał komuś spoza Asgardu, więc może przyszła pora na to, by zaufać komuś z jego własnego domu, nie licząc matki?
Zrobił kilka kroków w stronę strażnika.
- Byłbyś dobrym ojcem. Lepszym niż Odyn.
Ten ewidentnie powstrzymał śmiech.
- Gdzie, książę?
- Może... Midgard?
Słyszał od nim od Shuri, że to kraina frytek i hamburgerów. Loki zamierzał się przekonać.
Brunet, po dotarciu na miejsce, natychmiast zorientował się, że Heimdall nie przeniósł go do restauracji, serwującej dania, którymi raczył się w Wakandzie. Rozejrzał się, widząc dużo piasku, huśtawki, zjeżdżalnię i dzieciaka, wpatrującego się w niego ogromnymi oczami.
Na Odyna, pomyślał przerażony Loki, nie dając po sobie poznać, że za moment wpadnie w panikę. Wcale nie chciał zabijać niewinnego pędraka.
- Nigdy nic nie widziałeś, czy to jest jasne?
Jasnowłosy chłopczyk pokiwał głową, a lizak, którego trzymał, upadł na piasek.
Bóg kłamstw odwrócił się na pięcie, czując na sobie palące spojrzenie dziecka, lecz nie zamierzał się tym dłużej przejmować. Kto by uwierzył w jakąś fantastyczną opowieść midgardzkiego szczeniaka?
Szedł przed siebie, ginąc pośród wysokich budynków, które wcale nie robiły wrażenia na Lokim. Z daleka obserwował modę panującą na Midgardzie, uznając, że ta kompletnie mu się nie podobała, lecz zbyt odstawał w swojej szmaragdowej szacie, by włóczyć się w niej po obcych ulicach.
Asgardcki strój zamienił na dobrze dopasowany garnitur. Nie mógł wiedzieć, że nadal trochę się wyróżniał, ale już nieco czymś innym.
Ruszył do przodu, gdy za sobą usłyszał głośne śmiechy oraz rozmowy. Pragnął to zignorować, w końcu nie interesowały go żenujące konwersacje tak gburowato śmiejących się Midgarczyków, lecz coś mu podpowiedziało, że warto zrobić kilka kroków do tyłu.
Obserwował, jak trójka wyrostków popycha chłopca, będącego świadkiem pojawienia się boga na ziemi.
Loki westchnął teatralnie, ponownie idąc przed siebie. Daleko nie zawędrował.
- Loki Odinsonie, nie mieszaj się w to – powiedział sobie dobitnie na głos.
Był bardzo bliski sukcesu, lecz usłyszawszy cienki krzyk, ostatecznie się cofnął. Widząc, jak trzech dużych chłopaków zabrało coś dziecku, po czym popchnęło go na ziemię, Loki uznał, że pora na ingerencję.
- Może znaleźlibyście sobie kogoś swej postury? – wyrzucił jadowicie brunet, a tamci ze strachu odskoczyli od małego blondyna. – A ty – Loki obrzucił pogardliwym spojrzeniem jednego z nich – powinieneś zdecydowanie mniej czasu spędzać przy stole.
- Ty, typie, nie wtrącaj się – żachnął się drugi, wyższy.
- Słucham? – Obie brwi Lokiego powędrowały do góry. Postąpił ku nim, a oni mimo odwagi lekko się cofnęli. – Zostawcie tę rzecz. Macie trzy sekundy na opuszczenie tego miejsca.
Ci niespodziewanie i na swoją zgubę, głośno się zaśmiali, rzucając do siebie złoto-czerwoną zabawkę swojej ofiary. Odinson niemal warknął, postanawiając utrzeć im nosa.
Nagle dziesięciu Lokich otoczyło troje napastników.
- Oddajcie mu własność albo pochłonie was kraina umarłych, gdzie dzień w dzień będziecie...
Jednak bóg kłamstw nawet nie dokończył. Krzyk, jaki usłyszał, musiał przebić wszelkie znane na Midgardzie skale głośności. Chuligani z prędkością piorunów Thora rozpierzchli się na trzy strony świata.
Książę Asgardu podniósł brzydką zabawkę z ziemi, niedbale ją otrzepując, po czym sztywnie podając chłopcu, którego oczy zamieniły się w dwa spodki.
- Wow, ale to było super – przeciągnął wszystkie słowa pędrak.
- Mówi się „dziękuję", niewychowany chłopcze.
- Dziękuję, proszę pana! Ale to było super!
Odinson rozejrzał się ze zdegustowaną miną, próbując zignorować uwielbienie, jakie zaczęło malować się na twarzy małego Midgarczyka.
- Gdzie twoja rodzicielka?
- Mama? Nie mam mamy.
- Och... więc ojciec?
- Nie mam ojca, proszę pana. Mam tylko ciocię.
- Gdzie twoja ciocia w takim razie?
- Poszła na chwilę do banku.
- I zostawiła cię samego? Nie do wiary. Masz głupią ciotkę.
- Ja ją kocham, proszę pana. Jak pan ma na imię?
- Loki – odparł nadal wyniosłym tonem mężczyzna i nagle ponownie pochwycił dziwaczną zabawkę. – Co to jest? Niesamowicie brzydkie.
- To jest Ironman, proszę pana. Też umie takie sztuczki jak pan!
- Takie jak ja? – prychnął z powątpiewaniem Odinson, wpychając mu straszydło z powrotem w ręce. – Nie wydaje mi się.
- Ale pan też jest super!
- Wiem, chłopcze. Jest tu coś ciekawego do zobaczenia?
- Ciocia mówiła, że Stark Expo, ale ja nie wiem, ja jeszcze nie byłem, ale będę!
- Stark Expo...
Brunet wzdrygnął się, kiedy usłyszał niedaleko przejęty, kobiecy głos. A kiedy chłopiec przed nim zaszczebiotał „ciocia!", Loki po prostu zniknął. Tak po prostu. Zza szarych budynków obserwował skonsternowanego chłopca, tłumaczącego kobiecie coś bardzo entuzjastycznie i żywo.
Loki uśmiechnął się.
Midgard wydał mu się znacznie mniej interesujący niż Wakanda, aczkolwiek na pewno ciekawszy pod względem ludzi. Jakby Midgarczycy byli... bardziej nieokrzesani?
A może po prostu nie zyskał dobrego przewodnika.
Tak czy inaczej punktem finalnym tej podróży okazało się Stark Expo. Całkiem interesujące, choć uważał wakandzkie technologie za bardziej zaawansowane.
Poza tym niejaki Tony Stark wydał mu się straszny.
Gdy wrócił do Asgardu, powitał go milczący Heimdall.
- Co znowu nie tak?
- Moim zdaniem wszystko jest w porządku, drogi książę.
- To dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Byłbyś dobrym królem.
Loki cicho prychnął, zmierzając dumnym krokiem do zamku, udając, że słowa Heimdalla nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
Tak samo miły gest, jakim on obdarzył midgardzkiego chłopca.
Może to wcale nie tron był najważniejszy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro