Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. same ❝rebellious❞ girl

        Nova rozejrzała się raz jeszcze po niewielkiej klasie, liczącej dwadzieścia pięć osób. Tyle ludzi w jednym miejscu było niecodziennym widokiem, zważywszy na to, że połowę swojego życia przesiedziała wśród naprawdę nielicznych grup.

        Chciała do tego wrócić. Czekać w sali na Åsil, przepychać się z silniejszymi, uciekać przed Crisem, pozwalać Inger czesać jej włosy. Słuchać krzyków chłopaków i wrzeszczeć jeszcze głośniej, by na następny dzień mieć porządną chrypę. Udawać, że zatargi między państwami nie istnieją, a oni są tylko nastolatkami przygotowywanymi do nic nieznaczącej pracy. Tak wiele chciała zmienić i tak niewiele mogła w tych kwestiach zrobić...

    — Nova.

        Nie zareagowała od razu. Słyszała szept kolegi z ławki, bardzo dobrze wręcz, ale nie miała zamiaru na niego reagować. W każdym razie nie teraz i nie w najbliższych sekundach, bo prawdopodobnie tyle ją dzieliło przed dokonaniem jednego z najgłupszych pomysłów, na jakie kiedykolwiek wpadła.

        Trwała informatyka. Każdy z uczniów siedział przy przydzielonym laptopie, nawet nie starając się powtórzyć tego, o czym mówił starszy profesor. Wyglądał, jakby sam w tym momencie uczył się obsługi sprzętu i programów na nim. Nova nie próbowała pokazać, że skupia się na lekcji.

    — Pssst — syknął szatyn, zmuszając w końcu rówieśniczkę do podniesienia nań spojrzenia. — Nie wiem, co kombinujesz, ale radzę ci przestać — rzucił, zaglądając jej w ekran laptopa. Szybko wyszła z programu, dając nastolatkowi wgląd jedynie na ekran.

    — Dlaczego? To nie jest tak, że robimy tutaj coś ważnego — zauważyła, wzruszając ramionami. Profesor wciąż opowiadał o programie.

    — Ty to wiesz, ja to wiem, ale on już niekoniecznie — mruknął, lekkim ruchem głowy wskazując siedzącego przy biurku, zmęczonego życiem mężczyznę. — Jak się do ciebie przyczepi, to będziesz miała przewalone do końca szkoły.

    — Koniec szkoły może nadejść każdego dnia — zauważyła, wprawiając Harleya Keenera w niewielkie osłupienie.

    — Wiesz, o co chodzi.

        Nie wiedziała, chyba, ale udała, że doskonale załapała tok jego myślenia.

        Zagryzła lekko dolną wargę, przygarbiając się na krześle. Czy ją już naprawdę coś trafiło?

        W ekspresowym tempie usunęła z laptopa wszelkie ślady bytności w miejscach, w których nigdy nie powinno być żadnego nastolatka, i skupiła się na słowach mężczyzny. Wiedziała, jak działa program, służący klasie do dzisiejszych ćwiczeń i wiedziała też, że przynajmniej połowa klasy zna jego obsługę, toteż nie wydawało jej się potrzebne powtarzanie tego. Przecież ci, którzy nie rozumieli, mogli zawsze zostać po lekcji, prawda? Albo nauczyć się obsługi na własną rękę. Zresztą, do cholery, jak można nie znać działania takiego czegoś?

        Kiedy po korytarzu rozniósł się charakterystyczny dźwięk (używany jako zamiennik do zwykłego dzwonka, który ponoć napawał nastolatków stresem) oznaczający koniec lekcji, Nova odetchnęła z ulgą. Wyłączyła laptopa zgodnie z nudną instrukcją profesora i złapała za ramię plecaka, do którego wrzuciła zaraz nieużywaną przez nikogo książkę.

        Miała dość dzisiejszego dnia. Głośne dźwięki wokół wciąż przytłaczały jej osobę, nieprzyzwyczajoną do głośnych korytarzy, podniesionych głosów na lekcjach czy wołania na wychowaniu fizycznym. Miała tylko ochotę wrócić do domu, ściągnąć aparat słuchowy i... albo pójść na spacer, albo pomóc Clintowi wokół domu, ucząc się przy tym języka migowego. To też było ciężkie, zapamiętać tyle ruchów dłońmi i nie pomylić się podczas migania. Były to czasami śmieszne pomyłki, co wnioskowała po rozbawionej minie mężczyzny, ale wciąż – nie chciała popełniać błędów.

        Ostatnio... ostatnio w ogóle było ciężko. Sprawa Petera, Natasha i na pewno zatajone fakty, do tego... Novę chyba zaczęło przytłaczać poczucie straty. Ilekroć leżała na łóżku, nie mogła wyzbyć się myśli o Norwegii, o ludziach, z którymi tak wiele ją łączyło, o... matce. Potem czuła się winna – że pozwoliła sobie zapomnieć o nich wszystkich, bawiąc się z przyrodnim rodzeństwem, czy pomagając Clintowi i jego żonie.

    — Nova!

        Głos Harleya Keenera był jedynym głosem z jej nowej klasy, który jakkolwiek odróżniała. Prawdopodobnie dlatego, że jako jedyny wciąż podchodził i z nią rozmawiał.

        Miała trudność z nawiązaniem kontaktu z osobami w jej wieku. Być może było to spowodowane wyobcowaniem lub brak umiejętności socjalnych w normalnym otoczeniu – Nova nie wiedziała. Czynnikiem blokującym mogło być dosłownie wszystko, zważywszy na to, że to „wszystko” było oczywistym wszystkim. Czyli, w skrócie, nie miała pojęcia, dlaczego tak było. Nie potrafiła się odezwać w grupie, nie rozumiała tematów rozmów i nie łapała ich żartów. Dziwnie na nią patrzyli, gdy na pytanie o nazwę Instagrama czy Snapchata odpowiedziała, iż nie posiada nawet takich aplikacji. Jak niby miała wytłumaczyć, że hobbystycznie uczyła się łamać szyfry i kody, a nie jak zrobić idealne selfie? Należała do innego środowiska, w którym nastoletnie życie nie istniało – wszyscy tam byli młodymi ludźmi uczącymi się na szpiegów. Zamiast spędzać godziny na przeglądaniu zdjęć innych osób, Nova ćwiczyła rzuty nożami do celu lub udoskonała technikę kopnięć. Nie należała do tego świata – z dnia na dzień coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę.

        A potem podchodziła do niej Patricia lub Harley, który nie rozumiał, jakim cudem można nie mieć zainstalowanego Tik Toka.

    — Litości, strasznie szybko chodzisz — sapnął, gdy zatrzymała się i odwróciła przodem do szatyna.

    — Przepraszam, nie zauważyłam, że za mną idziesz — powiedziała cicho, skubiąc policzek od środka.

    — Nie szkodzi. — Chłopak machnął ręką, poprawiając szelki plecaka. — Więc... robisz coś dzisiaj po szkole?

        Chyba zaskoczyło ją to pytanie. W takich sytuacjach czuła się... dziwnie. Dziwnie, bo nikt nie pytał o takie rzeczy wcześniej, każdy znał plan dnia i wiedział, że Fallen robiła dużo rzeczy po zakończeniu ćwiczeń i lekcji.

    — Chyba ci telefon dzwoni — rzucił, wskazując podbródkiem komórkę trzymaną przez Novę.

        Nastolatka obrzuciła wzrokiem ekran, na którym oprócz SMS-a nie było niczego więcej.

    — To tylko wiadomość — mruknęła. — Nie obrazisz się, jak ją przeczytam przy tobie?

    — Nie, w porządku — odpowiedział wyraźnie zaskoczony, chowając dłonie do kieszeni spodni.

    — Muszę iść po moją siostrę — oznajmiła, przeczytawszy obszerną wiadomość.

    — Mogę iść z tobą, jeśli ci to nie przeszkadza. Ja i tak nie mam nic do roboty — stwierdził, wzruszając z lekkim uśmiechem ramionami. Wydawał się być cholernie beztroski w tym, co robił.

        Nova przekrzywiła lekko głowę w bok.

    — Nie powinieneś wrócić do domu? Chyba będzie ciebie pytać jutro z matematyki — zauważyła, wznawiając ich wędrówkę po powoli pustoszejącym korytarzu.

    — Mam dużo czasu. Poza tym, nie chcę, żebyś czuła się odrzucona przez klasę. Widziałem, że nie idzie ci dogadywanie się z nimi.

    — Chyba zacznę się czuć niekomfortowo w twoim towarzystwie — oznajmiła nastolatka, marszcząc lekko brwi. Harley parsknął jednak krótkim śmiechem.

    — Stwierdzam tylko fakty. — Chłopak wzruszył ramionami. — Wiem, jak to jest być w nowej klasie i nie mieć w nikim oparcia. Poza tym, jesteś nowa, nie uciekniesz ode mnie tak szybko.

    — Nie wyglądasz na kogoś, kto biega za dziewczynami — stwierdziła, zatrzymując się przy odpowiedniej szafce. — Ani za kimkolwiek innym — dorzuciła po krótkim zastanowieniu.

    — Jesteś odważna twierdząc, że w ogóle biegam. — Uśmiechnął się, obserwując, jak rówieśnika zabiera ze środka dwa osamotnione podręczniki z zeszytami.

    — Co ty robisz na wychowaniu fizycznym?

    — Denerwuję trenera i chłopaków z drużyny — stwierdził swobodnie, patrząc na swoje buty. Nova zauważyła, że znowu miał skarpetki o dwóch różnych barwach i wzorach. — Mam taką zasadę, że kiedy ludzie biegną, ja idę w drugą stronę. Wiesz, dla dramaturgii, że niby się poświęcam dla ludzkości.

        Nova zmierzyła szatyna zdezorientowanym spojrzeniem.

    — Obyś nigdy nie znalazł się przed tsunami.

        Harley zaśmiał się beztrosko. Nova miała wrażenie, że chłopak zwyczajnie nie miał żadnych problemów, z którymi musiał się mierzyć. Jeśli tak naprawdę było... zazdrościłaby mu.

    — Wiesz... pomyślałem, że moglibyśmy kiedyś wyjść gdzieś razem — oznajmił z wahaniem Keener, drapiąc lekko tył głowy. — Jakiś spacer czy coś.

    — Nie wiem, czy jestem odpowiednią kandydatką do takich rzeczy — mruknęła, zamykając szafkę łokciem i próbując jednocześnie przekręcić w niej kluczyk, utrzymać książki oraz zsunąć z ramienia plecak.

    — Skoro zapytałem właśnie ciebie, to chyba jesteś. — Chłopak widząc jej starania odebrał od rówieśniczki podręczniki i włożył je do plecaka, zasuwając go tuż po tym. Nova podziękowała mu skinieniem głowy.

    — Coś w tym jest.

        Wyszli ze szkoły na długi chodnik. Nastolatka obrzuciła wzrokiem uczniów, kierujących się szybko do żółtego autobusu, do którego ich dwójka wcale nie zmierzała. Obserwowała więc, jak dziewczyna wskakuje do środka, a następnie jak drzwi się za nią zamykają. Pojazd ociężale ruszył, gdy znaleźli się na chodniku drogi głównej.

    — Lubię Carlton. Jest takie... ciche — oznajmiła nagle Nova. — Cóż, na pewno cichsze niż Nowy Jork — rzuciła, przypominając sobie centrum miasta, w którym pojedyncza osoba robiła za czterech ludzi.

    — Ciągle mnie zaskakujesz — stwierdził Harley, a w jego głosie pobrzmiało wspomniane przez niego samego zaskoczenie. — Jesteś jedyną osobą, która twierdzi, że lubi Carlton.

    — Co w nim jest złego?

    — Wszystko! — oznajmił głośno, wyrzucając ręce w powietrze. — Wszędzie jest daleko, jeśli chciałabyś pójść do kina czy na basen, to musisz jechać do innego miasta. Nie wspominając o galeriach i sklepach tematycznych.

    — Sklepach tematycznych? — powtórzyła rozbawiona, a jej usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

    — No wiesz. Sklep tylko budowniczy. Sklep tylko z antykami. Sklep tylko z instrumentami — wymienił, w zastanowniu wpatrując się w niebo, przykryte dużymi płatami szarawych chmur. — Tutaj wszędzie są sklepy z wszystkim.

    — Brzmi całkiem dobrze — zauważyła z wahaniem nastolatka, chowając dłonie do kieszeni skórzanej kurtki.

    — Taa, dopóki nie musisz kupić piętnastu śrubek, a babka za ladą pokazuje ci wkręty, bo dla niej to to samo — mruknął, przeczesując jasne włosy wolnym ruchem.

        Nova uniosła lekko kąciki ust, zerkając na rówieśnika.

    — Mogę ci zadać osobiste pytanie?

    — A co to, role się odwróciły? — zapytał z uśmiechem, odwracając głowę w stronę nastolatki. — W porządku. Pytaj.

    — Dlaczego wolałeś wyjść dzisiaj ze mną niż ze swoją dziewczyną? — Nova zagryzła dolną wargę, chyba odrobinę w nerwowym geście, bo nie wiedziała, czy dobrze robiła. Przecież u niej nie było w organizacji takich problemów.

    — Skąd wiesz, że mam dziewczynę?

    — Uh, Patricia mi powiedziała — oznajmiła, wzruszając ot tak ramionami. Harley kiwnął powoli głową.

    — Więc musi uaktualnić sobie wiadomości. Zerwaliśmy — powiedział spokojnie, wykonując rękami bliżej nieokreślony ruch.

    — Oh, to...

    — Nic takiego — dokończył szybko, zerkając na Novę. — Może nasze zodiaki się gryzły ze sobą czy coś. Nie wiem. Było, minęło. Teraz przynajmniej mogę babrać się w smarze bez konsekwencji.

    — Babranie się w smarze brzmi jak obietnica dobrej zabawy — stwierdziła z wahaniem, mając nadzieję na odwleczenie niekomfortowego tematu w cień.

    — Bo to jest dobra zabawa! — zawołał, wyrzucając w boki ręce. — Przysięgam, że gdyby mi się chciało, zbudowałbym... nie wiem, co, ale na pewno byłoby super. A ty? Lubisz babrać się w smarze?

    — W smarze raczej nie. — Zaśmiała się krótko, a przez myśl Harleya przebiegło stwierdzenie, że... wcale nie było to wymuszone. Szczere. Nie słyszał takiego śmiechu od... dłuższej chwili. — Lubię strzelać.

    — W sensie, tak z broni? Karabinu?

    — Nie, z łuku — odpowiedziała z uśmiechem, wbijając wzrok w jasnowłosego.

    — Jak Merida? — zapytał. — W sumie pasujecie do siebie. Macie ten sam kolor włosów. Znaczy, prawie — mruknął, łapiąc w palce kosmyk grzywki i specjalnie upuścił go na twarz Novy.

    — Kto to Merida?

    — Osłabiasz mnie — sapnął Harley, teatralnie łapiąc się za serce. — O mój Boże, ty mówisz poważnie — dodał zaraz po tym, jak spojrzał na osiemnastolatkę.

    — Niespodzianka?

        Prawdopodobnie doświadczyłaby Harleyowskiej przemowy o Meridzie, której istnienie chyba zaczęła podważać, ale na szczęście uratowało ją przed tym przedszkole. Żółty budynek z kolorowym szyldem emanował dziecięcą radością, wcale nie dlatego, że na przedszkolnym placu zabaw właśnie dokazywała grupa dzieciaków. Keener posłusznie poszedł za Novą, rozglądając się wokół tak, jakby widział to miejsce po raz pierwszy. Nastolatka uniosła lekko kąciki ust w jego stronę, zanim zaczęła rozglądać się za siostrą, której grupa na szczęście była na zewnątrz.

    — O, Blondyneczka — powiedział zaczepnie Harley, kiedy dziewczynka znalazła się już przy nich po pożegnaniu opiekunki. — Pamiętasz mnie? Jestem Harley.

        Lily kiwnęła głową powoli, spuszczając głowę i chowając się za Novą. Zupełnie tak samo, jak w sklepie kilka tygodni temu. A może kilkanaście?

    — Chyba wciąż się ciebie boi — stwierdziła szatynka. Jej głos brzmiał tak, jakby chciała za to zaraz przeprosić.

    — W porządku, to przecież urok dzieci. — Wzruszył ramionami, nie zagadując już więcej kilkulatki. — Moja siostra też się tak kryła za wszystkimi. Teraz najchętniej każdemu obiłaby nos.

    — Masz siostrę? — zapytała zaskoczona. Zdała sobie sprawę, że tak właściwie nie znała Harleya... w ogóle. On na jej temat znał przecież kilka rzeczy.

    — Tak. Ma na imię Abigail. — Kiwnął głową w zamyśleniu. — Jest strasznym wrzodem na tyłku — rzucił ze szczerym, ciepłym uśmiechem, a jego oczy rozjaśniły się na moment.

    — Cóż, w tej rodzinie to ja jestem wrzodem, co nie, Lily?

    — Tak... troszeczkę — powiedziała cicho dziewczynka, patrząc na Novę wielkimi oczami. — Tycio, tycio.

    — Jak mogłaś? — zapytała Norweżka po nabraniu gwałtownie oddechu. — Myślałam, że zaprzeczysz.

    — Widać, że mała ogarnia życie.

    — Oj — powiedziała Nova, wystawiając w stronę Harleya palec wskazujący — grabisz sobie.

    — Tylko stwierdzam fakty — oznajmił, unosząc ku górze dłonie w akcie poddania się.

    — Dla ciebie już koniec imprezowania. — Nova zaśmiała się krótko, próbując zepchnąć chłopaka z chodnika.

    — No i czego Lily uczysz? — zapytał zaraz Keener, zapierając się nogami, zdziwiony siłą, jaka drzemała w tym dość niewielkim ciele.

    — Ważnych rzeczy! — zawołała Bartonówna, zostawiając w spokoju rówieśnika. — Widzisz Lily? Jak denerwuje ciebie chłopak...

    — To na pewno nie próbujesz wrzucić go pod samochód! — przerwał Harley, śmiejąc się krótko.

    — Lily, co wtedy robisz?

        Spojrzeli oboje na blondynkę, trzymającą Novę za rękę. Jej duże, niebieskie oczy balansowały między postacią siostry i jej kolegi, zastanawiając się, co powinna powiedzieć.

    — Robię to, co Nova — oznajmiła zabawnie twardo, buńczucznie patrząc w oczy szatyna, z którym niewiele brakowało, a stanęłaby w szranki. Chyba. Tak w każdym razie wyglądała.

    — Świetnie. Oto, czego nauczyłaś swojej młodszej siostry. — Harley westchnął teatralnie, ocierając czoło, jakby tym gestem chciał usunąć wszystkie zmartwienia.

    — I nauczę ją jeszcze więcej, kiedy podrośnie — stwierdziła z uśmiechem, puszczając młodszej perskie oko.

        Słowne przepychanki trwały w najlepsze aż do chwili spotkania Coopera, którego dogonili niemal pod samym domem. Tamteż Harley pożegnał się z rodzeństwem, w oczach mając coś na wzór zmąconej wesołości. Nova chciała o to zapytać, właściwie już otwierała usta, ale te ostatecznie ułożyły się w krótkie pożegnanie. Szatynka patrzyła chwilę za rówieśnikiem – potem skupiła się tylko na bracie i siostrze.

        Rodzeństwo. Jak to dziwnie brzmiało w umyśle nastolatki.

        Nigdy przecież nie miała mieć rodzeństwa, zawsze była tylko ona, kuzyni lub rodzeństwo Crisa.

        Do Novy dotarło, że... oni najprawdopodobniej wciąż nie wiedzą nic o swoim synu. Że rodzice Inger, Erika i całej reszty...

    — Nova? — zapytał ostrożnie Cooper, dotykając lekko ramienia starszej. — Dlaczego jesteś smutna?

    — Dlaczego twierdzisz, że jestem smutna? — Odbiła pytanie, uśmiechając się w fałszywie swobodny sposób. Czuła obrzydzenie, że to właśnie robiła.

    — Po prostu tak wyglądasz. Smutno — wyjaśnił młodszy, przejmując od szatynki klucze do drzwi frontowych, od których dzieliło ich kilkanaście kroków i pięć stopni.

    — Nie, wydaje ci się. Jest w porządku — stwierdziła, wzruszając ot tak ramionami. — To co robimy? Próbujemy zrobić obiad do powrotu taty?

    — Ale ty nie potrafisz gotować — zauważyła Lily, zadzierając głowę, by móc spojrzeć na starszą.

    — A ty sobie dzisiaj strasznie grabisz. — Nova zabawnie zmarszczyła nos, kładąc ręce na biodrach. — Coop, pomóc ci?

    — Nie, poradzę sobie — mruknął chłopczyk, wciskając w końcu klucz do zamku, przekręcając go dwa razy i w końcu oddając go Novie, gdy drzwi ustąpiły.

    — To ja proponuję się przebrać i zadzwonić do taty — oznajmiła po wejściu, zsuwając z nóg buty, jednocześnie odstawiając plecak pod ścianę.

        Dzieciaki nie protestowały, toteż zrobiła dokładnie tak, jak powiedziała. Siadła z dzieciakami na kanapie, włączają w telefonie tryb głośnomówiący.

    — Hej młoda, co u was? Już jesteście w domu? — zapytał natychmiast blondyn, gdy tylko odebrał od córki połączenie.

    — Tak, cała nasza trójka — odpowiedziała z uśmiechem Nova, czochrając włosy Coopera.

     — Będziemy próbowali zrobić obiad! — oznajmiła wesoło Lily, podskakując na kanapie w taki sposób, że niechcący szturchnęła rękę Novy, trzymającej telefon.

    — O mój Boże, to fatalny pomysł — stwierdził zaraz Clint. — Fatalnie fatalny.

    — Czy to dzień braku wiary w Novę? Bo takie zaczynam odnosić wrażenie.

    — Za godzinę do was przyjadę i wam coś przywiozę, okej? Wytrzymacie? — Chyba udał, że nie słyszał słów nastolatki. Wcale mu się nie dziwiła – to było naprawdę niskich lotów.

    — Tak, bez problemu — stwierdziła szatynka za ich trójkę, wzruszając ramionami.

    — Świetnie — powiedział krótko. Chyba odetchnął z ulgą. — Pizza może być?

    — Tak! — zawołał Cooper, a zaraz za nim w ślad poszła Lily.

    — A co u was? Jak się czuje Laura? — zapytała szybko Nova, uciekając z kanapy, która magicznie zmieniła się w trampolinę. Skierowała się w stronę kuchni, by odciąć się od dzikich okrzyków radości młodszego rodzeństwa.

    — Wszystko w porządku. Na razie leżymy i czekamy. I obstawiamy o której Nathaniel się urodzi — zaśmiał się i przez bardzo krótki moment myślała, że w tym śmiechu znalazła zmęczenie. — To może potrwać, bo prawie nie ma skurczy. Zresztą, z pozostałą dwójką też tak było.

    — I teraz będę się martwić o Laurę — stwierdziła, przeciagając pierwsze „i”. Clint ponownie się zaśmiał, ale tym razem o wiele krócej.

    — Niepotrzebnie, wszystko jest pod kontrolą młoda. Jeśli wciąż nie będzie się nic działo, będzie miała wywoływany poród i tyle. Dla niej to pestka.

        Wymienili ze sobą jeszcze parę zdań, podczas których dzieciaki uspokoiły się na tyle, by w domu zapanowała względna cisza. Potem Clint się rozłączył, prosząc Novę o przypilnowanie dzieciaków, a ona wróciła do młodszych, siadając wygodnie w fotelu.

        Wyciągnęła z ucha aparat słuchowy, nie przysłuchując się więcej lecącej bajce, którą oglądały dzieciaki. Kręciła fioletowym przedmiotem w palcach i kręciła, zastanawiając się, czy kiedykolwiek poczuje taką błogą ciszę również i z nim. Chociaż... ta błoga cisza wcale nie była ciszą, jakiej Nova pragnęła. Była męcząca, pewnie jeszcze bardziej, niż te wszystkie dźwięki, z którymi mierzyła się, mając aparat w uchu.

        To było męczące. Bić się z myślami, które narastały na sile, gdy tylko odbierała sobie możliwość słuchu.

        Pierwsze dni z aparatem były niekomfortowe. Być może to przez złe dopasowanie, nie wiedziała – dopiero po wizycie u lekarza, odpowiednim nastawieniu i ulepszeniu w późniejszym czasie przez Starka „z nudów” mogła przyznać przed samą sobą, że było lepiej. Nie tak, jak chciałaby, żeby było, bo choć używanie go po ingerencji Tony'ego było o wiele bardziej przyjemniejsze, wciąż nie było tym, czym była normalna możliwość słuchu. A potem musiała go wyłączyć i wyciągnąć z ucha do snu i... i żzerały ją myśli.

        Co jeśli mogła jednak uratować Crisa? Jeśli mogła uratować wtedy kogolwiek? Przecież oprócz ich dwójki było tam więcej kadetów. A ona... ona postąpiła tak obrzydliwie samolubnie i... Czuła się z tym obrzydliwie.

        A mama? Dlaczego nagle przestała o niej myśleć? Niemal skrzywiła się na dźwięk tego paskudnego głosu, wyzywającego ją od „egoistycznych szmat” i paru innych określeń, których nie chciała powtarzać ponownie nawet w myślach. Boże, to były najgorsze momenty, które trwały i nie miały zamiaru przestać. A Nova wciąż nie potrafiła ich zdusić w zarodku, gdy tylko czuła, że takowe nadchodzą.

        Była zmęczona. Zmęczona jak jeszcze nigdy zmęczona nie była.

        Mała rączka nagle pojawiła się nad aparatem, machając na boki, by skupić jej uwagę. Szybko włożyła więc przedmiot do ucha, wbijając wzrok w Lily.

    — Co tam? — zapytała, poprawiając grzywkę dziewczynki.

    — Nic. Sprawdzam czy żyjesz — oznajmiła swobodnie blondynka, wzruszając ramionami.

     — Żyję, nie musisz się martwić. — Uśmiechnęła się lekko, by zaraz po tym zerknąć na stolik kawowy, stojący przed kanapą. Kąciki ust zadrżały jej lekko. — Znasz może hasło do laptopa taty?

    — Ja znam! — zawołał szybko Cooper, nie pozwalając młodszej siostrze dojść do głosu.

        Chłopczyk zerwał się z kanapy, otwierając klapę w laptopie nowszego modelu. Tak przynajmniej się Novie wydawało. Niezbyt interesowała się takimi rzeczami.

        Podziękowała młodszemu, gdy tylko wpisał hasło i z największą czcią podał jej przenośny komputer. Nova usiadła wygodniej w fotelu, od razu zabierając się za to, co robiła jeszcze w szkole, podczas trwania lekcji informatyki.

        Czy próby włamania się do systemu jednostki wojskowej było mądrym posunięciem? Oczywiście, że nie. Było dosłownie najgorszym pomysłem, na jaki Nova mogła się zgodzić sama ze sobą. Poczuła ten lekki dreszczyk adrenaliny, przebiegający jej po plecach – prawie jak wtedy, gdy siedzieli w pokoju i zastanawiali się co zrobić z zakodowanym raportem. Lub wtedy, gdy przechodziła przez cholernie dobrze strzeżone budynki do mamy.

        Jej palce zawisły nad czarną klawiaturą laptopa. Czy mama chciałaby, żeby to roztrząsała? Minęło...  sporo czasu. Co ona zrobiłaby na jej miejscu?

        Nagle laptop zniknął z jej kolan. Nie spadł, w pierwszej chwili myślała, że przeciwstawił się grawitacji i dlatego zawędrował do góry. Ale to nie prawa nauki przestały działać – to Clint zabrał jej sprzęt z włączonym programem.

    — Co to jest? — zapytał mężczyzna, odstawiając białe, kwadratowe pudełko na stolik, by móc dwoma rękami złapać laptopa i obrócić go w stronę najstarszego dziecka. — Nova, co to jest?

        Zastanawiała się, czy był sens w odpowiedzi. Przecież wiedział, co było na pulpicie.

    — Program szpiegowski — wydusiła jednak, nie patrząc blondynowi w oczy.

    — Świetnie — powiedział Barton i tylko to padło z jego ust.

        Szatynka obserwowała, jak wyłącza to, co jej udało się włączyć, a następnie jak wyciąga z szuflady w komodzie niewielki, czarny przedmiot, który następnie położył zwyczajnie na laptopie. Tak też to zostawił – ekran migotał, ale blondyn nic sobie z tego nie robił, więc wywnioskowała, że to jest normalna rzecz, jaka dzieje się po skorzystaniu z rzeczy. Po tym odesłał dzieci do kuchni, nakazując przynieść młodym talerze i sosy.

    — Jesteś zły? — zapytała. Wiedziała, że to pytanie było na miarę dziecka, które zbiło ulubiony wazon mamy.

    — Zawiedziony — odpowiedział spokojnie, ponownie przenosząc wzrok na szatynkę. — To było bardzo lekkomyślne.

    — Przepraszam.

    — Nie chcę twoich przeprosin — oznajmił Clint, wzruszając lekko ramionami. — Powinnaś wiedzieć, że tego typu wyszukiwań nie usuniesz jak w historii. Gdzieś jeszcze to szukałeś?

    — Na szkolnym laptopie — mruknęła, nerwowo kręcąc palcami. Już chyba bardziej wolała dostać solidną, głośną reprymendę, niż mierzyć się z takim lekkim, łagodnym tonem.

    — Oh, widzę, że coraz lepiej. Rozkręcamy się czy jak? — Chyba usłyszała w jego głosie drwinę. Na jej dźwięk policzki Novy zabłysły czerwienią. — Jak daleko zaszłaś na tamtym laptopie?

    — Nie wiem — odpowiedziała szczerze, nie mając odwagi, by spojrzeć ojcu w oczy. — Na pewno nie tak daleko, jak tu.

    — Chociaż tyle — mruknął, zaplatając ręce na kat w piersiowej. — Co chciałaś znaleźć?

        Jego pytanie z jakiegoś powodu huczało w głowie nastolatki, nie chcąc przez pewien czas dać się zrozumieć. Clinta jednak to nie denerwowało – czekał, zupełnie tak, jak dzieciaki w kuchni, które dla własnego bezpieczeństwa (choć przecież i tak nic by im się nie stało) jeszcze nie opuściły tamtego pomieszczenia.

    — Nagrań z Norwegii — odpowiedziała głucho, wzrokiem studiując kanapę.

    — To nie jest sprawa, w którą powinnaś się mieszać — oznajmił twardo Barton. To zmusiło Novę do spojrzenia mu w oczy.

    — Nie rozumiesz, ja…

    — Nie, Nova. To ty nie rozumiesz — warknął, powodując tym samym, że nastolatka z powrotem zastygła na fotelu. — To nie są już te śmieszne misje, w których brałaś udział. Myślisz, że skoro wychowywali ciebie na agenta, to wiesz wszystko, ale zaskoczę cię; nie wiesz nic. Nie wiesz, jak działa ten świat, jeszcze nikt ciebie tego nie nauczył. Z jakiegoś powodu czegoś ci nie powiedzieliśmy i z tego samego powodu będziemy milczeć!

    — Ale tu chodzi o mnie! — oznajmiła podirytowana, mimo protestów własnego ciała wstając z miejsca.

    — A także o Petera, Starka, Natashę, Jamesa i nas! — odpowiedział podniesionym tonem, wbijając palec wskazujący we własną klatkę piersiową, by podkreślić ostatnie słowo. — Będziesz się dalej targować?

    — Dlaczego niby nie mogę wiedzieć?

    — A dlaczego miałbym ci o tym powiedzieć teraz?

        Szczęka Novy zacisnęła się mocno. Bardzo mocno.

    — Mama powiedziałaby mi o wszystkim — oznajmiła jednym tchem, patrząc Clintowi prosto w oczy.

        Być może kłótnia ciągnęłaby się dalej, gdyby Nova nie postanowiła wyjść z salonu, uciekając jak dzieciak do swojego pokoju.

        Nie miała zamiaru pokazać wszystkim wokół za wszelką cenę, jaka to nie jest zirytowana i zdenerwowana. Nie było głośnego wchodzenia po schodach, trzaskania drzwiami i ciężkiego stawiania kroków, by zniszczyć humor osobom na dole. Nova wszystko robiła cicho – cicho znalazła się na górze, cicho przycisnęła jasną powłokę do framugi, cicho poruszała się po pokoju. Tak samo cicho znalazła się na własnym łóżku, na którym wyciągnęła z ucha aparat słuchowy, który z kolei położyła na szafce obok mebla z materacem. Wokół zrobiło się... głucho. Tylko umysł nie chciał dać jej w takim momencie upragnionego spokoju.

        Clint w jej pokoju się nie pojawił. Przeczuwała, że opuścił już dom.

        Czuła się źle przez swój głupi wybuch. Cholernie źle. Ale co mogła teraz zrobić?

        Wyciągnęła telefon z kieszeni bluzy, by po chwili zacząć skubać policzek od środka, wahając się nad wejściem w konwersację. Miała wrażenie, że tylko tak mogła wszystko naprawić.

        Palce przeskakiwały po literach, kiedy pisała krótką wiadomość, wydychając głośno powietrze. Potem powtarzała zdanie w myślach kilkaset razy, zanim jego sens ulokował się gdzieś w umyśle nastolatki, dając się w pełni zrozumieć. Wiedziała, że robiła źle – nie pozostało jej jednak nic innego.

        Na ekranie wciąż wyświetlała się wiadomość do Harleya z pytaniem o pomoc.

•🔸•🔸•🔸•

3950 słów whee

wiem, że czekaliście na tego norweskiego gnojka, więc ✨oto ona✨

jakie to zbuntowane, matko jedyna

a jak ogon pod siebie kuli

weź się ogarnij nova, bo clint wiecznie żył nie będzie 😭✌🏻

nie widzę celu ten notki tbh XD więc um miłego dnia, wszystkiego najlepszego, jeśli ktoś ma urodziny iii jeszcze raz miłego dnia!!







koszyk na opinię nie mający celu:
\______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro