Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. same family girl

        Nova Barton nie czuła się najlepiej, gdy w sobotę Clint zawiózł ją pod liceum w Carlton. Choć ukrywanie już nieco weszło jej w krew, wciąż widać było po niej narastające zdenerwowanie, związane z pójściem do szkoły, bo robiła to pierwszy raz w życiu i nie wyobrażała sobie tego wszystkiego. Po prostu. Szkołę znała jedynie z kilku seriali i filmów, a to dawało jej paskudny obraz wykreowany przez media.

    — Czym się tak stresujesz? — zapytał wtedy Clint, klepiąc lekko nastolatkę w ramię.

    — Nie wiem — odpowiedziała nieco mrukliwie, poprawiając włosy. — To tak samo z siebie. Nie wyobrażam sobie chodzić do szkoły tak… normalnie.

    — Zawsze mogę załatwić ci nauczanie domowe — stwierdził ciepłym tonem, zakładając kosmyk włosów za ucho Novy. — Dyrektorka zapewniła ci „miesiąc bezpieczeństwa”, więc będziesz mogła spokojnie nadrobić materiał, a nauczyciele pomogą ci go opanować. Nie masz się czego bać.

    — Nie będzie to dziwne? — Cicho zadała pytanie, unosząc ku górze prawą brew.

    — Cóż, z początku pewnie będziesz na językach wszystkich uczniów — przyznał szczerze, pocierając lekko brodę. — Ale szybko im przejdzie. Licealiści bardziej patrzą na siebie, niż na kogoś innego.

    — Nie chcę zostać odtrącona — mruknęła wciąż przyciszonym tonem, zbyt zdziwiona własnymi słowami, by zastanowić się nad odpowiednią głośnością.

    — Na pewno kogoś miłego sobie znajdziesz w tej klasie. — Jego optymistyczny głos sprawiał, że miała ochotę uwierzyć mu w absolutnie wszystko. — Wysiadamy?

        Stopy Novy zachrzęściły na żwirze, gdy kierowali się do głównego wejścia jej nowego liceum. I jedynego. 

        Budynek był ładny. Nastolatka obrzuciła go szybko wzrokiem, odnotowując wysoki poziom zaangażowania w placówkę. Farba na ścianach wyglądała na świeżo nałożoną, trawniki, gdzie mieściły się ławki były zadbane i przyozdobione miłymi dla oka krzewami. Więcej nie zdołała zauważyć, co niezadowoliło dziewczynę. Nie po to tyle trenowała. Wiedziała, że minęło już trochę czasu od jej ucieczki z Norwegii, ale miała nadzieję, że nabyte umiejętności zostaną z nią trochę dłużej.

        Z myślą o poproszeniu Natashy o pomoc weszła do środka, trzymając się bardzo blisko Clinta. Korytarz niósł ich kroki echem, gdy kierowali się w stronę dyrekcji. Nova szukała czegoś, co szczególnie przyciągnie jej wzrok, ale oprócz standardowych drzwi, kamer i szafek nie znalazła nic. No, może oprócz licznych plakatów, które krzyczały wręcz o równości, ochronie środowiska czy różnych zajęciach pozaszkolnych. 

    — Dzień dobry — powiedział w pewnej chwili jakiś nastolatek, przed którym zatrzymał się Clint. Nova nikogo nie zauważyła, toteż władowała się w plecy mężczyzny, zaraz po tym stając tuż obok. — Jestem Harley Keener, dyrektorka poprosiła mnie, żebym pokazał szkołę, kiedy pan będzie coś załatwiał — oznajmił wesołym tonem, zerkając kątem oka na Novę.

    — Zgaduję, że nie mam zbytnio wyboru — stwierdził Clint, a Nova niemal w tej samej chwili zauważyła, że radosny ton był tylko mistrzowsko wyćwiczoną grą. — To co, ja was zostawię na rzecz papierków, a wy pójdziecie oglądać szkołę. — Uśmiechnął się lekko, podchodząc do drzwi. — Jak skończycie wcześniej, poczekaj na mnie pod gabinetem, dobrze?

    — Nie ma sprawy — rzuciła, chowając dłonie w kieszeni kangurkowej bluzy.

        Clint zmierzył nastolatka podejrzliwym wzrokiem, jakby próbował go ocenić na wszelki możliwy sposób i dopiero wtedy wszedł do pomieszczenia, pukając uprzednio w ciemną, drewnopodobną powłokę. Dźwięk zamykanych drzwi rozniósł się po korytarzu, choć wcale nie był głośny.

    — Więc… masz jakieś imię? — zapytał chłopak, składając dłonie w pistolet i wbijając palce wskazujące w brodę.

    — Jestem Nova. Barton — odpowiedziała, uśmiechając się pogodnie. Nie widziała nastolatka w swoim wieku od… dawna. A przeczuwała, że Harley również cieszył się swoimi osiemnastoma latami spędzonymi na ziemi.

    — Super, miło mi ciebie poznać, Nova Barton — oznajmił, puszczając jej oczko. — Tak naprawdę dyrektorka o nic mnie nie prosiła, sam się zgłosiłem do oprowadzania ciebie. Chciałem poznać nową osobę pierwszy — przyznał, rozpoczynając wędrówkę od postąpienia kilku kroków do tyłu. Ku jego uciesze, szatynka podążyła za nim.

    — Jak milutko — mruknęła, obrzucając wzrokiem niezawiązane sznurówki nastolatka. Zaraz po nich dostrzegła niedopasowane skarpetki, okupujące aktualnie stopy szatyna. — Czy ty masz dwie różne skarpetki?

    — Oh, tak. Wiesz, taki życiowy wybór, odkąd myślę, że takowy mam — odpowiedział, wciąż nie ściągając uśmiechu z ust i zbliżył się do Novy. — Pokażę ci najpierw twoją szafkę, twój tata dostanie pewnie do niej klucz, więc od poniedziałku będziesz mogła wrzucać tutaj wszystkie pierdoły. Albo handel papierosami wzrośnie, kto to wie.

    — Uczniowie handlują papierosami? — Na jej twarzy pojawił się grymas rozbawienia, spowodowany jego wypowiedzią.

    — Na razie tylko jeden, ale może to ja jednak nie wiem wszystkiego. — Wzruszył ramionami, gwałtownie skręcając w lewo. — Tak, tutaj są szafki. Znaczy, w różnych częściach szkoły są, ale tutaj jest ich najmniej. Chyba — mruknął, drapiąc się po tyle głowy.

    — Jesteś chyba niekompetentny do tego rodzaju zadań — zauważyła uszczypliwie, unosząc nieco podbródek ku górze.

    — Jestem niekompetentny do wielu zadań, ale cały ich przebieg zostaje tylko u mnie. — Uniósł ku górze ręce, wyprostowując się tak bardzo, że do uszu nastolatki doszedł dźwięk strzelających kości. — O, masz aparat słuchowy. Super jest, nie zakrywaj go — rzucił luźno, wskazując podbródkiem na jej włosy, które mimo wszystko dawały między sobą prześwit, pozwalający na zobaczenie niewielkiego urządzenia.

    — Nie jest to błyskotka, którą chcę się chwalić — stwierdziła dość dobitnie, zakładając ręce na klatce piersiowej.

    — Rozumiem. — Strzelił kilkakrotnie palcami. — Przejdźmy dalej.

        Harley nie wspominał już o aparacie, choć ewidentnie miał ku temu ochotę i okazję. Pokazał kolejno klasy, starając się opowiedzieć pokrótce o nauczycielach, co wcale mu nie wychodziło, bo ewidentnie był paplą i ciężko było mu przeskoczyć z tematu na temat. A jak już to robił, to gwałtownie i niespodziewanie, jakby sam siebie próbował przywołać do porządku, z marnym skutkiem. 

        Ale Nova odkryła, że wcale jej to nie przeszkadza. Nikt z jej poprzedniego otoczenia tak nie robił, nie była do tego przyzwyczajona, ale Harley… robił to w sposób, który był jego częścią. 

    — Pani Soche jest spoko, dużo dziewczyn siedzi z nią na przerwach i rozmawiają, jakby były koleżankami. Ja osobiście jej nie rozumiem, ale to chyba dlatego, że jestem facetem. Zresztą, kto wie, może to nie leży w płci? — zapytał retorycznie, drapiąc się po szyi i obrzucając wzrokiem salę gimnastyczną, która nie zmieniła się w ogóle od jego ostatniego wychowania fizycznego. 

    — Do której klasy chodzisz, Harley? — zapytała w końcu, chowając dłonie w kieszeni bluzy. Chłopak skierował na nią spojrzenie, a wyglądał tak, jakby po raz pierwszy na oczy widział jej osobę.

    — Do drugiej, prawdopodobnie dojdziesz do mojej klasy, więc wprowadzę cię w ten cały zwariowany świat — odpowiedział wesoło, otulając nastolatkę krótko ramieniem. — Tymczasem mogę jedynie zaoferować odprowadzenie z powrotem do gabinetu, z nadzieją, że wyniosłaś coś z tej zacnej podróży.

    — Na pewno. — Uśmiechnęła się, rozluźniając barki, z których zniknął ciężar ramienia Keenera.

    — Mogę zadać ci osobiste pytanie? — Uniósł lekko prawą brew, gdy po kilkunastu krokach postawionych w milczeniu, znudził się ciszą trwającą między nimi.

    — Wydaje mi się czy zadajesz tylko takie? — zapytała, kopiąc niewidzialną rzecz, która mogłaby przesunąć się zaledwie o dwa metry. Może nawet mniej.

    — Chyba zadaję też inne pytania — stwierdził z wahaniem, śmiejąc się krótko.

    — Skoro tak, to pytaj.

    — Dlaczego nosisz aparat słuchowy?

        Spodziewała się tego pytania, zawsze z tyłu głowy miała obraz sytuacji, w której ktoś o to pyta i choć wypowiedź uzgodniła z Clintem i znała na pamięć jej wybrzmienie, coś ją powstrzymywało. Nie chciała jednak dać po sobie poznać, że nie jest to najwygodniejsze pytanie.

    — To przez wadę. W dziewięćdziesięciu procentach w ogóle nie słyszę, noszę to od dziecka — odpowiedziała z uśmiechem, wzruszając ramionami. 

    — Oh, rozumiem. Współczuję — powiedział cicho Harley, skubiąc policzek od środka. 

    — Nie ma czego. — Uśmiechnęła się, podnosząc nieco wyżej wzrok, by ocenić, czy są już blisko gabinetu. Wracali tym samym korytarzem, więc rozpoznała dwa plakaty, które mijali po drodze.

    — Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie? — zapytał, zatrzymując się w miejscu, obok szafek, które zobaczyli jako pierwsze podczas „wycieczki”.

    — Nie musisz o to pytać — stwierdziła, uśmiechając się najmilej, jak potrafiła. To w jakiś sposób wydawało jej się być… słodkie? Nie potrafiła tego określić.

    — Oh, okay — zaśmiał się ponownie. — Skąd pochodzisz? Bo wiesz, wcześniej ciebie tutaj nie widziałem, a to małe miasteczko, więc właściwie każdy zna tutaj każdego.

    — Stąd — odpowiedziała, przestępując z nogi na nogę. — Po prostu jako dziecko przeprowadziłam się do Norwegii, a potem do Nowego Jorku i tam się uczyłam — dodała, niezbyt pewna, jak mogłaby wytłumaczyć Keenerowi swoje Norweskie korzenie i czy w ogóle może o tym jakkolwiek wspominać.

    — Ale super! Zawsze chciałem pojechać do Nowego Jorku — ożywił się, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Chodź, twój tata chyba już na nas czeka — rzucił, kiwając głową na drugą część korytarza.

        Skierowali się więc w stronę gabinetu, pod którym, zgodnie ze słowami Harleya, czekał Clint.

    — No wreszcie! Wieki was nie było — stwierdził, kiedy zauważył dwójkę nastolatków idących w jego stronę. Odepchnął się od ściany, chowając komórkę do tylnej kieszeni jeansowych spodni.

    — Przepraszam, trochę ją zagadywałem — wyznał ze skruchą szatyn, uśmiechając się lekko do rówieśniczki. — Ja już będę szedł. Do widzenia. Do zobaczenia w poniedziałek, Nova.

        Clint patrzył jeszcze chwilę za Harleyem, który sprężystym krokiem skierował się do wyjścia, wyciągając telefon z kieszeni. Potem usłyszeli tylko dźwięk zamykanych drzwi, gdy opuszczał budynek.

    — Dziwny jest — stwierdził Clint, ruszając w tę samą stronę co chłopak.

    — Kto? Harley? — upewniła się dziewczyna, marszcząc rozbawiona brwi. — Jest bardzo miły. I dużo mówi.

    — Spodobała ci się szkoła? — zapytał, nie chcąc ciągnąć tematu nastolatka. Chyba i tak za bardzo się zdradził przed córką.

    — Bardziej spodobał mi się Harley — odpowiedziała wesoło, celowo zerkając kątem oka na Clinta, który na te słowa szerzej otworzył oczy.

    — Słucham? 

    — Żartowałam! — zawołała rozbawiona, uderzając lekko starszego ramię.

    — Haha, bardzo śmieszne. Grabisz sobie, młoda — rzucił niezadowolonym tonem, podając nastolatce papiery, nad którymi musiał siedzieć w gabinecie.

    — Harley spytał skąd pochodzę — powiedziała, bawiąc się kartkami, które nieco zafalowały pod wpływem wiatru, jakiego doznali zaraz po wyjściu z budynku.

    — Tak? I co mu odpowiedziałaś? — zapytał zaciekawiony, ściągając blokadę drzwi w samochodzie za pomocą niewielkiego pilota.

    — Że pochodzę stąd, tylko jako dziecko przeprowadziłam się do Norwegii, a potem do Nowego Jorku.

    — Nie brzmisz na zadowoloną swojej odpowiedzi — zauważył, marszcząc lekko brwi.

    — Bo to się nie klei. Wy jesteście tutaj, a ja tam, dlaczego? — Zaczęła skubać policzek od środka, zastanawiając się nad swoją wcześniejszą wypowiedzią.

    — Cóż, niepotrzebnie wspominałaś o Norwegii, dobrze wyćwiczyłaś amerykański akcent — stwierdził z wahaniem, opierając się o pojazd. — Nie jesteś zobowiązana do mówienia każdemu jak u ciebie jest. Jeśli chcesz odpowiedzieć na pytania dlaczego tak, a nie inaczej, to możesz to zrobić. Możesz powiedzieć, że mieszkałaś ze swoją biologiczną matką, a potem przeprowadziłaś się do mnie. 

    — A jak zapyta się, dlaczego nie mieszkam już z mamą? — zapytała, stukając palcami w szybę od strony pasażera.

    — Jeśli będziesz czuła, że możesz powiedzieć mu o jej śmierci, to to zrobisz. Zawsze możesz zakryć się tym, że nie chcesz o tym mówić.

    — Też prawda.

        Już w lepszym humorze wsiadła do samochodu, wołając „pierwsza”, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Barton zaśmiał się, widząc w jej zachowaniu Lily, która za każdym razem robiła to samo, choć w większości przypadków przegrywała.

        Droga do domu minęła im bardzo szybko, więc już po kilku minutach Clint zaparkował na swojej parceli, gasząc silnik. Wyszli z samochodu i od razu skierowali się do środka.

    — Cześć Lily! — zawołała Nova, zauważając tylko blond włosy, znikające za ścianą.

        Słysząc swoje imię w ustach starszej, dziewczynka cofnęła się do korytarza. Na widok szatynki pisnęła radośnie i pobiegła do nastolatki, rozszerzając ramiona jak tylko mogła. Nastolatka schyliła się, łapiąc czterolatkę i unosząc ją, by przytulić do siebie.

    — Gdzie byłaś? — zapytała, kładąc malutkie dłonie na policzkach osiemnastolatki. Jej minka mogła uchodzić za złą, ale Norweżka już dawno odkryła, że to grymas w stylu próby odwzorowania miny detektywistycznej małego dziecka.

    — W szkole z tatem — odpowiedziała, próbując z dziewczynką na rękach ściągnąć buty z nóg.

    — A my z mamą jedziemy na zakupy — powiedziała wesoło Lily, kołysząc się w ramionach nastolatki w taki sposób, że ona cała kołysała się wraz z nią, próbując utrzymać równowagę, by nie upuścić młodszej.

    — Nova, chcesz jechać z nami? — zapytała Laura, sięgając po torebkę, wciśniętą gdzieś między bluzy.

    — Jedź z nami, będzie super! — zawołała dziewczynka, oplatając szyję starszej tak mocno, że przez parę sekund nie mogła swobodnie oddychać.

    — Skoro tak bardzo mnie namawiasz — zaśmiała się, odstawiając Lily na podłogę, by ta mogła założyć buty. 

        Zakładanie innych butów niż wdzięcznych, różowych crocsów, szło blondynce o wiele dłużej niż normalnie, toteż w tym czasie Nova z Laurą zajęły się rozmową z Clintem. On wraz z Cooperem postanowili pogrzebać w silniku traktora, którego lata świetności dawno minęły. Nie, żeby Nova nie wierzyła w umiejętności ojca, po prostu nie wydawało jej się, żeby coś takiego był w stanie naprawić. Postanowiła jednak zatrzymać komentarze dla siebie.

    — Już! — zawołała dumnie Lily, podnosząc się z podłogi i pociągając nastolatkę za rękaw bluzy.

    — Nawet nie ubrałaś na odwrót, super mała — powiedziała z uśmiechem nastolatka, wystawiając w jej stronę dłoń, by przybiła piątkę.

    — Będziesz siedziała ze mną? — zapytała dziewczynka, gdy kierowały się już w stronę samochodu.

    — Oczywiście — odpowiedziała z uśmiechem, otwierając drzwi pojazdu i pomagając młodszej usadowić się w foteliku. 

    — Jak twój pierwszy nieoficjalny dzień w szkole? — zapytała Laura, zerkając na nastolatkę w lusterku, gdy tylko Nova usiadła na swoim miejscu, zapinając pas, a samochód ruszył.

    — Całkiem w porządku. Harley pokazał mi szkołę — odpowiedziała, zerkając kątem oka na Lily, która z uśmiechem wyglądała przez okno. — Clint chyba go nie polubił — dodała rozbawiona. Jej reakcję podzieliła również Laura, która zaśmiała się krótko na słowa szatynki.

    — Pewnie tylko się wygłupiał — powiedziała brunetka, choć Novie niezbyt pasowała mina Clinta, którą zrobił zaraz gdy Keener przywitał się z ich dwójką. — Jaki jest ten Harley?

    — Miły, tak mi się wydaje. I strasznie dużo mówi. — Uśmiechnęła się lekko. — Mogę zadać ci pytanie? — zapytała ciszej, przysuwając się bardziej do fotela Laury, by Lily nie usłyszała, o co Nova pyta.

    — Oczywiście skarbie — odpowiedziała nieco zdziwionym tonem, zerkając w lusterku na szatynkę.

    — Czy… nie przeszkadza ci myśl, że jesteś uważana za moją mamę? 

        Normalnie Nova nie zaprzątałaby sobie głowy takimi pytaniami, pewnie nigdy nie przeszłoby jej przez myśl coś takiego, ale odkąd zamieszkała u Bartonów, jej myśli zrobiły bardzo niewygodny obrót i analizują wszystko, każdą sytuację i każde słowo. Czy tego chciała, czy nie, musiała zmierzyć się z tym wszystkim, często łapiąc się na tym, że gapiła się w jedną rzecz, sufit lub niebo. Przerażało ją to, jak bardzo potrafiła skupić się na głosie w głowie, który rozkładał wszystko na części pierwsze. Jeszcze w organizacji wykorzystywała umiejętność oczyszczenia umysłu z myśli i zapaść w swego rodzaju cichy trans, który pomagał jej przeczekać często kilka godzin, a teraz z trudem wytrzymywała trzydzieści minut. I nie wiedziała, czy chciała wrócić do dawnej siebie, czy trwać tak, jak jest.

    — Nova — zaczęła Laura, tonem podobnym do tego, którym czasami wygłaszała dzieciom co zrobiły źle i dlaczego nie powinny już tego robić. Czuła, że po raz pierwszy dostanie od kobiety przysłowiową zrypę. — Ani razu nie pomyślałam o tobie jako o uciążliwej osobie. Jesteś młodą, kochaną nastolatką, dla której chciałabym być kimś więcej niż żoną ojca. Absolutnie nie przeszkadza mi myśl, że jestem uważaną za twoją matkę. Dlaczego w ogóle tak pomyślałaś?

    — Nie wiem. Ja chyba… Bo ty już masz dwójkę dzieci i trzecie w drodze, a ja nigdy nie będę twoim dzieckiem… — zaczęła, ale przerwała wypowiedź, gdy tylko Laura odchrząknęła. Chyba cieszyła się, że postanowiła ukrócić jej słowa.

    — Więzy krwi są tylko potwierdzeniem na papierku. Rodzina wcale nie musi być w stu procentach taka sama, pasująca idealnie. Gdybym chciała wykluczać z niej wszystkie osoby, które nie mają moich i Clinta genów, z wieloosobowej rodziny zostalibyśmy tylko ja z Clintem i dzieciakami. Nie byłoby Wandy, Natashy, Pietro, Jamesa i reszty Avengersów. Dlatego proszę, nigdy nie myśl, że ciebie odtrącam. Jesteś częścią tej rodziny, czy ci się to podoba, czy nie.

        W lusterku Nova zobaczyła, że Laura się uśmiecha, toteż odwzajemniła gest, wracając powoli na swoje miejsce. Czuła się zaskakująco dobrze i niezbyt wiedziała, czym dokładnie było to spowodowane. Wiedziała natomiast, że bardzo podobało jej się to uczucie.

         Sklep był sklepem, co Nova błyskotliwie zauważyła po wyjściu z samochodu. Nie chodziła do takowych prawie… nigdy, nigdy do nich nie chodziła. Nie miała takiej potrzeby, bo wszystko, czego chciała, było w organizacji, a później w wieży Starka. Kiedy Sølvi żyła, wybierały się we dwójkę na krótki wypad do pobliskiego miasta pod pretekstem „wyskoczenia do galerii”, koniec końców przechadzając się między sklepami. Czasami nawet do tego budynku nie wchodziły, zbyt zajęte rozmową. Zakupy niezwiązane z żywnością potrafiły niesamowicie szybko zanudzić agentkę i przyszłą agentkę, toteż często rezygnowały po wyjściu z jedynego sklepu, w którym się znalazły.

        Dlatego ciekawą odskocznią było pójście na zakupy z Laurą i Lily. Kobieta niespieszącym się krokiem krążyła między alejkami, od czasu do czasu prosząc, by któraś z dziewczyn po coś sięgnęła, bo sama, ze względu na swój stan, nie była w stanie tego zrobić.

    — Może pójdziecie sobie coś wziąć? — zagaiła Laura, obrzucając krytycznym wzrokiem listę zakupów, którą przecież sama pisała.

    — Brzmi dobrze, nie mała? — Nova potrząsnęła delikatnie rączką Lily, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczynka przytaknęła ochoczo. — Za chwilę wrócimy — dodała szybko, uśmiechając się w stronę starszej.

    — Pójdziemy po czekoladę? — zapytała blondynka, podskakując przy nodze starszej.

    — Oczywiście. Tylko musisz mi pokazać, gdzie jest — odpowiedziała, poruszając się bardzo niepewnie i wymijając przy tym sporą ilość ludzi. 

    — Weźmiesz mnie na barana? — zapytała Lily tak zmęczonym głosem, że przez moment Nova naprawdę myślała, że jest zmęczona.

    — A co jeśli tego nie zrobię? — Uniosła prawą brew, próbując ciągnąć czterolatkę za rączkę. Płytki zdecydowanie ułatwiały to szatynce, bowiem buciki dziecka ślizgały się na gładkiej powierzchni.

    — To zrobię coś strasznego — oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem, na dźwięk którego starsza pani odwróciła głowę w ich stronę.

    — To chyba wolę nie wiedzieć, co zrobisz — stwierdziła, klękając na jedno kolano, tyłem do dziecka. 

        Lily rzuciła się na nią co najmniej jak lew na swoją ofiarę, uderzając brodą w bark nastolatki. Szatynka jednak prawie bez wysiłku uniosła czterolatkę, podtrzymując ją rękoma, by przypadkiem jej nie spadła. Malutkie rączki zaczęły jeździć po policzkach starszej, wplatając palce we włosy. Po chwili jednak jej się to znudziło, więc po prostu przylgnęła głową do pleców szatynki, wzdychając tak ciężko, jak tylko czteroletnie dziecko potrafiło.

    — Mała, miałaś mnie prowadzić — przypomniała jej, starając się zerknąć przez ramię na dziewczynkę. 

    — Ale ja nie wiem, gdzie jest czekolada — oznajmiła iście oburzonym tonem, gwałtownie poruszając się w ramionach starszej. 

    — No to nieźle — mruknęła nastolatka, unosząc głowę, by po wiszących tabliczkach sprawdzić, gdzie znajduje się szukana przez nich słodycz.

        Dotarły do niego szybciej niż przypuszczała, więc już po chwili podsuwała pod nos Lily różne czekolady, dziwiąc się, że mają tak wielki wybór. Blondynka jednak szybko znudziła się przeglądaniem wyrobów czekoladowych i zaczęła zaglądać do kolorowych kartonów z żelkami.

    — O, Nova.

        Na dźwięk znajomego głosu, szatynka odwróciła głowę.

        Przez krótki, króciutki moment myślała, że środkiem sklepu, prosto w jej stronę idzie Cris Gartland, jej Cris, ten głupi blond włosy chłopak, z zapędami piromana, który wciąż przewijał się w jej głowie, gdy tylko myśli przekierowywały się na jej bardzo nielubiany tor. Nie był to jednak on – Harley Keener kroczył wprost ku niej, o takiej samej, roztrzepanej fryzurze, w jakiej widziała go dosłownie kilkanaście minut temu, gdy jeszcze byli w szkole. 

        Poczuła się nieswojo z myślą, że pomyliła chłopaka z najlepszym przyjacielem.

    — Cześć — przywitała się, odkładając trzymaną czekoladę z powrotem na swoje miejsce.

    — Spotkaliśmy się tylko raz i już widzimy się w każdym miejscu — zażartował, przerzucając pudełko tamponów z ręki do ręki. Zauważył, że nowa znajoma przygląda się temu przedmiotowi. — Chłopak z tamponami. Zabawny widok.

    — Nie zwróciłabym na to uwagi, gdybyś nie powiedział o tym głośno — stwierdziła, wzruszając ramionami.

    — Nie zażartujesz, że jestem pantoflarzem? — zapytał, unosząc lewą brew. Novie zdawało się, że usłyszała zaskoczenie w jego głosie.

    — Dlaczego miałabym? — Przejęła od Lily paczkę kolorowych, czekoladowych cukiereczków i z rozbawieniem przyglądała się dziewczynce, która odruchowo schowała się za nią. To było do niej niepodobne.

    — Nie wiem. Tak jakoś. Myślałem, że to niecodzienny widok. Koledzy już zrobiliby mi jazdę, gdyby to zobaczyli. A ja robię to drugi raz — zaśmiał się, obrzucając wzrokiem półki, by sięgnąć po czekoladę z krakersami w środku. — Ta jest pyszna. Ojejku, nie zauważyłem jej. Cześć mała, jestem Harley, a ty? — zapytał nagle, kucając przed Novą, za którą chowała się Lily. Blondynka nie miała jednak zamiaru wychylić się zza nóg starszej.

    — Nazywa się Lily — odpowiedziała za nią, nie chcąc, by Keener wciąż kucał, czekając na odpowiedź, która nie miała chyba nadejść.

    — Chyba ją przestraszyłem. Nie chciałem — powiedział zaraz, drapiąc się wolną ręką po tyle głowy. — Nie będę wam już przeszkadzał. Lily chyba się stresuję w moim towarzystwie. Do zobaczenia — dodał już bardziej spokojnym tonem, wycofując się powoli.

    — Do zobaczenia. — Uśmiechnęła się, machając krótko chłopakowi, który zaraz po tym zaczął iść, prawdopodobnie, w kierunku kasy. — Już poszedł, możesz przestać się za mną chować — powiedziała pogodnie, sięgając po tę samą czekoladę, którą zgarnął Harley.

×××

    — Nova! — wrzasnęła dziko Lily, wpadając do pokoju osiemnastolatki jak huragan.

        Nova już nie spała. Spakowała plecak zgodnie z planem lekcji, jaki dostała z papierami i właściwie była gotowa do zejścia na śniadanie. Może to przez stres, związany z nowym doświadczeniem, może odezwał się stary nawyk, ale na nogach była od szóstej, dziwiąc tym samą siebie. 

    — Cześć Lily — powiedziała z uśmiechem, poprawiając kaptur bluzy. Dosłownie sekundy dzieliły ją od wciśnięcia jej w czarne, nie wojskowe, bojówki. Często robiła tak w organizacji, ale ta bluza nawet nie była długa i zaraz wysunęłaby się zza paska.

    — Chodź, są moje ulubione płatki! — zawołała, łapiąc szatynkę za dłoń, by zacząć ciągnąć ją w stronę wyjścia.

        Nova zdążyła tylko złapać telefon, który wcisnęła do kieszeni spodni i ramię plecaka, zanim spotkał ją gniew głodnej czterolatki. Wolała nie ryzykować wszczęcia ryku hańby (którego co prawda nie doświadczyła, ale bała się, że to kiedyś nastąpi) zostaniem i pościeleniem łóżka, więc po prostu podążyła za małą. Nowy plecak zostawiła pod schodami, blisko tego, należącego do Coopera, i już bez żadnego zatrzymywania poszła do kuchni z Lily.

    — Dzień dobry — powiedziała z uśmiechem, gdy tylko znalazły się w pomieszczeniu, do którego zmierzały. 

    — Cześć dziewczynki. Jak nastrój przed pierwszym dniem? — zapytała Laura, kładąc na stoliku dwie miski, przy których Nova z Lily usiadły.

    — Trochę się stresuję, ale jest w porządku — odpowiedziała zgodnie z prawdą, nasypując do miski czterolatki płatki.

    — Na pewno będzie super, zobaczysz — stwierdziła kobieta, puszczając osiemnastolatce oczko.

        Lily niezbyt chciała puszczać Novę samą, ale po licznych namowach i obietnicach, puściła nogę szatynki, gdy ta stała już przed drzwiami. Pożegnały się, Laura życzyła jej i Cooperowi miłego dnia, a następnie razem z Clintem skierowali się do samochodu.

    — Macie wszystko? Stroje na zajęcia sportowe i tak dalej? — zapytał mężczyzna, którego głos z jakiegoś powodu był senny. Nova myślała, że już się do tego przyzwyczaił.

    — Tak! — zawołał radośnie Cooper, podskakując na swoim miejscu. — Nie da się być bardziej gotowym niż ja — dodał głosem niesamowicie dumnym. 

    — A ty Nova? — dopytał blondyn, odpalając silnik.

    — Wydaje mi się, że tak — odpowiedziała z mniejszym entuzjazmem niż Coop, ale uśmiech był porównywalnie tej samej wielkości. 

    — No to jazda — mruknął, wyjeżdżając z podwórka.

        Jazda minęła im przerażająco szybko, za szybko, jak na gust Novy. Nerwowe stukanie przestało jej towarzyszyć zaraz po zatrzymaniu się samochodu pod szkołą, gdzie Clint życzył jej miłego dnia i zapewnił, że ma w razie czego komórkę przy sobie. 

        Po raz pierwszy tak bardzo nie chciała wchodzić gdzieś sama. Szkoła w mniemaniu organizacji była czymś zupełnie innym niż w mniemaniu zwykłych placówek, co wywnioskowała z podręczników. Niektóre z tematów zostały przerobione przez nią już dawno, inne widziała pierwszy raz na oczy. Nie pomagał jej też brak jakichkolwiek znajomych nie licząc Harleya, który przecież nie mógł towarzyszyć jej przez cały czas. To wszystko wydawało jej się abstrakcyjne. Nigdy nie miała iść do szkoły, nigdy nie miała być zwyczajną uczennicą. Miała być kimś, o kim nie wiedziałby żaden człowiek poza organizacją. To całkowite przeciwieństwo.

        Większość ludzi po jej wejście do środka nie zwróciło na nią uwagi. Po prostu, minęli się, nie obrzucając siebie nawet krótkim wzrokiem. Raczej jednostki, pozbawione towarzysza bądź telefonu rozglądali się i koniec końców wyłapywali szatynkę, która starała się wtopić w tłum na tyle, na ile było to możliwe. Trafiła jednak bez przeszkód do swojej szafki, pozbyła się książek na ostatnie trzy lekcje i zagryzła wargę, szukając w telefonie klasy od angielskiego, gdzie miała się znaleźć. 

    — Tu jesteś! — zawołał nagle jakiś mężczyzna, gdy chciała już ruszyć w bliżej nieokreślonym kierunku z nadzieją, że może Harley pojawi się na jej drodze. — Szukałem ciebie. Długo już tutaj jesteś? — zapytał pan Stone, gdy tylko znalazł się w pobliżu nastolatki.

    — Nie, właściwie przed chwilą przyszłam — odpowiedziała niezbyt zgodnie z prawdą, chowając telefon do kieszeni spodni.

    — Mam nadzieję, że nie jest to kłamstwo — zastrzegł, mrużąc lekko oczy. — Jest jeszcze piętnaście minut do lekcji, chciałabyś o coś zapytać? Zaprowadzę cię na pierwszą lekcję, Harley zadeklarował się, że pomoże ci trafiać od klasy do klasy, ale jeśli będziesz miała jakieś pytania, jestem w pokoju nauczycielskim — oznajmił, kierując się z Novą u boku w stronę klasy.

    — Raczej nie mam żadnych pytań — stwierdziła z wahaniem, poprawiając włosy, by te jak najbardziej zakrywały jej uszy. Nie znalazła odpowiedniej fryzury, która zrobiłaby to za nią, więc postanowiła mieć kosmyki wolne od gumki. Co prawda nie sprawdzało się to na zajęciach sportowych, ale do tego czasu pewniej czuła się w takiej formie.

    — Ale w razie, gdybyś czegoś ode mnie potrzebowała, możesz napisać przez dzienniczek. Masz już dzienniczek, prawda?

    — Tak, już tak — odpowiedziała zaraz, uśmiechając się uprzejmie.

    — Wyśmienicie.

        Pan Stone wziął sobie za cel zapoznania osiemnastolatki z rówieśnikami, więc po niebywale spokojnym dzwonki, Nova stała się główną atrakcją przez pierwsze pięć minut lekcji. Potem, gdy prezentacja się skończyła, licealiści przeraźliwie szybko wrócili do swoich standardowych min, zajmując się swoimi sprawami. Jedynie Harley, kręcący się w rzędzie pod ścianą, burzył idealną równowagę zmęczenia i zniechęcenia, jakby oderwany od nudnej rzeczywistości, którą wyrwał wraz ze swoim odejściem i przerobił na własną. Do niego też na szczęście została przydzielona szatynka. Nie wiedziała, że potrzebuje towarzystwa kogokolwiek znajomego aż tak bardzo do momentu znalezienia się w przestrzeni osobistej Harleya.

    — Wiedziałem, że dojdziesz do mojej klasy — oznajmił, patrząc, jak nastolatka wyciąga z plecaka odpowiedni zeszyt i książkę, a wraz z nimi piórnik. — Ze mną nie zginiesz.

    — Harley, nie zagaduj proszę nowej uczennicy — upomniała zaraz wysoka brunetka, poprawiając świetnie dopasowane do jej twarzy okulary. 

        Keener zaśmiał się tylko krótko.

        Jedna z dziewczyn, Patricia Rickson, podeszła do Novy zaraz po zakończeniu się lekcji. Wydawała się być niesamowicie miłą osobą i na taką kreowała się przez resztę dnia, gdy na zmianę z Harleyem siadała z Barton w jednej ławce (gdy oczywiście była taka możliwość). Większość klas miała bowiem pojedyncze biurka, co jednak nie przeszkadzało nowo poznanej dziewczynie w siąściu blisko niej. Tak samo nie przeszkadzało to Harleyowi, który, gdy tylko mógł, magicznie pojawiał się w pobliżu rówieśniczki.

    — Więc… lubisz Harleya? — zapytała prosto z mostu Patricia, gdy chłopak tylko zniknął z ich pola widzenia.

    — Pewnie. Jest miły i bardzo mi pomógł — odpowiedziała jakby nigdy nic Nova, wzruszając ramionami.

    — Nie o to mi chodzi — westchnęła rozbawiona, odchylając głowę w taki sposób, że sekundy dzieliły ją od przechylenia całego ciała do tyłu. — W znaczeniu, czy ci się podoba — sprostowała, opierając brodę o prawą rękę, naznaczoną kilkoma pierścionkami.

    — Oh… nie, nie wydaje mi się. — Zmarszczyła lekko brwi, uśmiechając się lekko. 

    — W sumie to nawet lepiej — stwierdziła Butler, powracając do grzebania w jedzeniu, które zamówiła w bufecie. 

        Trwała długa przerwa, więc na stołówce było dość gwarno. Nova pierwszy raz znajdowała się w takim pomieszczeniu z aparatem słuchowym i było to… ciekawe doświadczenie. Czuła jednak, że nie będzie spędzała tutaj dużo czasu.

    — Dlaczego? — zapytała zaskoczona, unosząc prawą brew ku górze. 

    — Harley ma dziewczynę — wyjaśniła nastolatka. — Nie pasuje do niego, ale cóż, nie mi się w to mieszać. Rozszerza inne przedmioty, dlatego prawie w ogóle nie mamy z nią zajęć.

        Nastolatka pokiwała krótko głową. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w tej sytuacji, więc najlepszą opcją wydawało się być milczenie.

        Po raz pierwszy zobaczyły ich dwójkę po wyjściu ze stołówki, gdy szły na kolejną lekcję. Harley zdawał się być niemiło ignorowany przez brunetkę, która niestety lub stety, dorównywała wzrostem Patricii. Obie były więc wyższe od Novy. 

    — Oni tak zawsze? — zapytała zaskoczona, nie musząc nawet wypowiadać imienia nowego znajomego. Patricia zaskakująco szybko załapała, o co pyta.

    — Tak. — Rickson przejechała dłonią po krótkich włosach. — Nie rozumiem ich relacji — przyznała, odciągając na bok Bartonównę, by ta nie została stratowana przez osoby wychodzące ze stołówki.

    — Ja chyba też — stwierdziła, poprawiając szelki plecaka. — Chodź, bo ktoś zauważy, że się gapimy.

    — Tutaj każdy ma każdego gdzieś. — Patricia zaśmiała się, ale zgodnie z prośbą rówieśniczki, ruszyła z miejsca. 

        Ostatni dzwonek wybrzmiał zaskakująco szybko. Nova wyszła z budynku u boku Patricii, która wciąż nie była w stanie zrozumieć, jakim cudem nastolatka funkcjonowała bez Messengera, którego oczywiście pomogła jej założyć. Dodała ją na grupę klasową, wytłumaczyła, czego nie powinna robić i dopiero wtedy, z czystym sumieniem, pożegnała się z szatynką, ruszając od razu chodnikiem w swoją stronę. Nova natomiast podeszła do samochodu, którego kierowcą okazała się być Laura.

    — Cześć Nova. Jak tam pierwszy dzień? — zapytała pogodnie, obserwując jak dziewczyna zamyka drzwi i zapina pas.

    — Dobrze. Poznałam Patricię i spędziłyśmy razem prawie cały dzień — odpowiedziała z uśmiechem, kładąc plecak na kolanach. — Myślałam, że Clint po mnie przyjedzie — dodała nieco z wahaniem.

    — Zamieniliśmy się rolami — wyjaśniła brunetka, wzruszając jakby nigdy nic ramionami. 

        Nova rozkręciła się z opowiadaniem do tego stopnia, że nie mogła zamknąć ust nawet po zaparkowaniu pod domem. Laura z uśmiechem przyglądała się rozentuzjazmowanej nastolatce, nie mogąc powstrzymać się uczucia zwyczajnej dumy z tego, jak sobie poradziła. 

    — Nikt nawet nie zwrócił uwagi na aparat, oprócz wuefistki. A poza nią każdy miał to gdzieś i rozmawiali ze mną tak po prostu — powiedziała wesoło, zakończywszy dość długi jak na siebie monolog. 

    — Nova! — krzyknęła wesoło czterolatka, wypadając z salonu z rozbiegu i natychmiast kierując się do starszej siostry. — Tęskniłam za tobą — oznajmiła ze smutną minką, zaciskając rączki na nodze starszej, bo tylko do niej była w stanie się przytulić.

    — Ja też za tobą tęskniłam, brzdącu — powiedziała, przepuszczając rozbawioną Laurę.

    — Nova już jest? — zapytał Clint, wychylając się z kuchni. Dziewczyna weszła więc głębiej do domu, starając się nie nadepnąć na stópki Lily i pomachała mężczyźnie, który trzymał przy klatce piersiowej telefon. — Chodź tutaj. Tylko bez tego małego urwisa — powiedział, puszczając oczko do blondynki.

    — Nie puszczę jej!

    — A może pójdziesz mi coś narysować? — zaproponowała, schylając się do dziewczynki. Czterolatkę zastanowiła się krótko i gwałtownie oderwała się od starszej, biegnąc w stronę swojego pokoju. Nova skierowała się do kuchni. — Coś się stało? — zapytała, jednak nie uzyskała odpowiedzi. Clint położył jedynie palec na swoich ustach, nakazując jej zachować milczenie.

    — Przepraszam Nat, już jestem — powiedział mężczyzna, gdy tylko włączył głośnomówiący w komórce. — Powiedziałaś o tym Starkowi?

    — Tak. Wszystko było w porządku do momentu wyjawienia sprawcy — odpowiedziała, a jej głos brzmiał o wiele inaczej przez telefon. Nova musiała się przekonywać, że wciąż jest to Natasha.

    — Masz dowody? Wiesz kto to był? — zapytał z wahaniem Barton, zerkając kątem oka na młodszą.

    — Pytasz o to tylko dlatego, że Nova jest obok ciebie? — Zaśmiała się, co znaczyło, że doskonale wiedziała o obecności młodszej. — Cześć Nova.

    — Cześć Nat — powiedziała, odruchowo nachylając się do telefonu. — Jeśli to jest najwyższy poziom bycia agentem, to też chcę takim być — oznajmiła bez wahania, stając już bliżej Clinta.

    — Nie zapominaj, że twój staruszek jest jej partnerem od kilku lat — mruknął Barton. Natasha zaśmiała się krótko.

    — Clint jest zazdrosny o mnie, miło — stwierdziła, ale jej głos nie brzmiał już tak radośnie. — Nie chciałam mówić o tym Novie. O sprawcy.

    — Wydaje mi się, że na to zasługuje — oznajmił blondyn, opierając się o szafkę, stojącą blisko kuchenki.

    — To była Hydra — powiedziała Natasha, nie mając zamiaru budować żadnego napięcia. — Dlatego nie chciałam jej nic mówić. Zaczęłaby szukać.

    — Ale jak to; Hydra? Przecież pozbyliście się ostatnich placówek — powiedział dość nerwowo Clint, zerkając na córkę, by ocenić jej reakcję. Z jej twarzy nie mógł jednak wyczytać nic.

    — Luka w systemie. Ktoś uciekł, a my o tym nie wiedzieliśmy. Może dobrze ukryli kryjówkę. Nie wiem. Jakoś im się udało — wyjaśniła, być może teraz poprawiając włosy. Albo wzruszając ramionami. Ciężko było stwierdzić, co w takiej sytuacji mogłaby zrobić Romanoff.

    — A co z Peterem? Wrócił? — zapytał ciszej Clint, pocierając nasadę nosa. Nie chciał roztrząsać tematu plagi, której próbowali się pozbyć od niepamiętnych czasów.

    — Peter nie uciekł. Został porwany — odpowiedziała rudowłosa. Odchrząknęła. — Podejrzewam, że tutaj też zagrała Hydra.

        Nova zacisnęła mocno palce na przedramionach, słysząc te słowa. Jeśli to była prawda… Mogła przyprowadzić ich za sobą do Nowego Jorku. Czyli to była jej wina?

        Starała się udawać, że wszystko jest w porządku do momentu, w którym wszystkie światła w domu pogasły, a domowicze położyli się do łóżek.

        Szatynka nie spała. Myśli dotyczące wydarzeń sprzed roku nie dawały jej spokoju. Ciągle odtwarzała je na nowo. Jeśli faktycznie ją śledzili, jaka była szansa, że nie wiedzą, gdzie jest teraz? Przecież nie mogła pozwolić, by Lily, Laura, Cooper i Clint zostali zranieni. 

        Zerwała się z łóżka, wciąż w tym samym ciuchach, w których była w szkole, i podeszła do drzwi, z zamiarem wyjścia zarówno z pokoju jak i z domu. Ktoś jednak postanowił zrobić jej odwiedziny i wcale nie była to Lily.

    — Gdzieś wychodzisz? — zapytał z drobnym uśmiechem Clint, widząc nastolatkę stojącą właściwie tuż przed drzwiami.

    — Nie — odpowiedziała zaraz, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Mężczyzna zmarszczył brwi, a z jego miny wywnioskowała, że oczekuje wyjaśnień. — Chyba powinnam wrócić z powrotem do wieży — westchnęła, mając nadzieję, że dzięki temu ściśnięte gardło się rozluźni. 

    — Co? Dlaczego? Czy to ma związek z tym, co powiedziała Natasha? — zapytał, łapiąc córkę za ramiona. Nie wiedziała, dlaczego to zrobił, ale nie miała zamiaru strzepywać z siebie jego dłoni. — Nova, musimy rozmawiać, jeśli chcemy do czegokolwiek dojść — wyjaśnił, gdy po kilku minutach milczenia nastolatka wciąż nie otworzyła ust.

    — Co jeśli to moja wina? — zapytała, zagryzając mocno wargę na myśl, że będzie musiała ich zostawić. Nie chciała tego robić i słyszeć po raz kolejny od Lily, że ją zostawiła.

    — Nawet tak nie mów — powiedział stanowczo. — Nie zrobiłaś nic złego, rozumiesz? To, co się stało, nie jest twoją winą. Przecież nie wiedziałaś, że ktoś taki jak Peter istnieje. Poza tym, to tylko podejrzenia, wciąż nie wiemy, co dokładnie się z nim stało. Nic nie jest twoją winą.

        Nova nie wyglądała na przekonaną, toteż Clint westchnął cicho i przyciągnął ją do uścisku. Nova ani przez moment nie wahała się z odwzajemnieniem go. 

    — Ja po prostu… Nie chcę, żeby stała wam się krzywda — wydusiła w końcu, wciąż nie podnosząc wzroku na blondyna.

    — Nie stanie. Obiecuję.

•🔸•🔸•🔸•

5605 słów 😔✊🏻

nikt:
nova: nie musisz pytać o zadanie pytania
też nova: mOgĘ o CoŚ sPyTaĆ?

no debil, po prostu debil

kochajmy nastolatków, tak szybko głupieją

możemy zatrzymać świat i pozachwycać się lily proszę? bo ta buba zasługuje na całe dobro tego świata, is2g

zawirovana pATRZ KTO TU JEEEEEST :DDD

denerwuje mnie to, że niby mam dużo czasu, ale jednak nie, przez co rozdziały zamiast być regularnie są w kratę 😡 also osoby z ig wiedzą, że byłam zafiksowana na punkcie koncertu, więc tutaj napiszę, że pRZEŁOŻYLI GO NA SIERPIEŃ I CZUJĘ SIĘ JAK 🤡 ale cóż, może mi stresik minie na trochę dłużej duzbejx






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro