Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. same fluky girl

        Carlton było niewielkim miasteczkiem w Minnesocie. Wydawać by się mogło, że ukrytym od zgiełku dużych miejscowości. Raz po raz przez główną drogę przejeżdżały większe samochody, których warkot ani razu nie dotarł do domu Clinta Bartona. Przez lokalizację budynku, jego rodzina miała “wszędzie daleko”. Była także “odizolowana od społeczności”, co absolutnie nikomu nie przeszkadzało. 

        Mimo iż w Carlton nie było głośno, szło dostać szału, gdy tylko spędziło się cały dzień w centrum. Miasteczko liczyło nieco ponad tysiąc mieszkańców, ale czasami byli tak głośno, że od razu każdy z nich robił za czterech, nie zwracając na nic uwagi. Ale wciąż było ciszej, niż w Nowym Jorku.

        Nova Barton bardzo doceniała pobyt na farmie.

        Odkąd opuściła Gursken na rzecz życia, przyszło jej mieszkać w wieży Starka, gdzie nie do końca potrafiła się odnaleźć. Było głośno i jasno, co stanowiło ogromne przeciwieństwo cichej placówki, służącej jej jako dom. Nie mogła się przyzwyczaić do wspaniałości Nowego Jorku, miejskiej kakofonii, przepychu i wyścigu świateł, jaki odgrywał się niemal każdego dnia po zapadnięciu zmroku. Nie rozumiała, dlaczego ludzie koniecznie chcą wybrać się na spacer nocą, skoro zmarnowany czas można przeznaczyć na sen. Wartościowy sen, który pozwoliłby zregenerować energię i sprawić, że następnego ranka wstałoby się rześkim i radosnym.

        Ona co prawda go nie praktykowała do wyjazdu z Nowego Jorku, ale nadal wierzyła w cudowne rzeczy związane ze snem. Co było zabawne, bo czasami celowo nie zasypiała w narzuconych dawno temu godzinach. Ale przynajmniej się starała.

        Dlatego każdego ranka dziwiła się, że budzi się w wygodnym łóżku, okryta kołdrą. Zapomniała już jak to jest – przez długi czas rezydowała na polówce, przyzwyczaiła się do zgrzytu metalu z każdym poruszeniem. Dźwięk ten został teraz zastąpiony sprężynami, które co jakiś czas odzywały się, gdy tylko zmieniała pozycję. 

        Ciche pukanie do drzwi usłyszała dopiero, gdy założyła aparat słuchowy. Miała nadzieję, że osoba za drzwiami nie czeka nie wiadomo ile, nie zwlekała więc bardziej, wypowiadając krótkie “proszę”. Drewnopodobna powłoka odsunęła się od framugi, a do pomieszczenia wślizgnęła się Lily, niemal natychmiast wskakując na łóżko obok nastolatki.

    — Cześć urwisie — powiedziała z uśmiechem dziewczyna, czochrając włosy blondynki. Zaśmiała się uroczo.

    — Musisz szybko wstać — oznajmiła, patrząc na starszą szeroko otwartymi oczami.

    — Dlaczego? — zapytała nieco zdziwiona, wpatrując się w jasne oczy dziecka. Była strasznie podobna do swojego ojca.

    — Tata rozmawia z panem Starkiem i jest smutny — wyznała, bawiąc się swoimi palcami.

        Nova nie myślała za wiele. Zerwała się z łóżka, podniosła młodszą i nogą rozchyliła drzwi, by wyjść na korytarz. Lily cały czas mówiła jej coś do ucha, prawdopodobnie były to rzeczy, które będą robić potem, ale szatynka nie mogła się na tym skupić. Nie teraz, kiedy coś się działo. Zeszły po schodach, zatrzymując się na przedostatnim stopniu i wtedy osiemnastolatka poprosiła dziewczynkę o ciszę. Lily zakryła rączkami usta.

        Ostrożnie wychyliła się zza ściany, próbując zlokalizować miejsce pobytu Clinta. Jakaś jej część, ta szpiegowska część, kazała jej zachować ciszę i ostrożność, jakby właśnie przechodziła test, od którego zależy zdanie miesięcznej misji. Barton był celem doskonałym – był głośno, więc ustalenie gdzie jest było banalnie proste. W salonie już ktoś oglądał telewizję, mimo tego słyszała, że w kuchni mężczyzna prowadzi rozmowę. Nie rozróżniała konkretnych słów, ale miała pewność, że nie jest to wesoła rozmowa. 

        Zeszła powoli ze schodów tylko po to, by wrócić na nie po Lily. Czułaby się winna, gdyby ją tam zostawiła. Dlatego już z blondynką w ramionach przeszła pod kuchnię, tak samo, jak przed chwilą, chowając się pod ścianą, by Clint ich nie zauważył.

    — Cichutko Lily — powiedziała tak cicho, że gdyby ona musiała to usłyszeć, na pewno nie zrozumiałaby tych słów. Dziewczynka jednak pokiwała główką, chowając się niemal całkiem za Novą.

    — Masz jakieś podejrzenia? — Głos Bartona był spokojny, aczkolwiek pobrzmiewało w nim zmartwienie i smutek. Musiało się stać coś poważnego. — Rozumiem. Dzwoń, jakby coś się zmieniło.

        Nova zmarszczyła delikatnie brwi, przysłuchując się dalszej rozmowie, która absolutnie nie tworzyła spójnej części. Brzmiała bardziej jak losowe rozmówki i odpowiedzi, wprowadzające zamęt w rozmowie. 

    — Oczywiście Tony. Nie zaprzeczam, że nie jest fajnie, jak ktoś podsłuchuje — powiedział, stawiając kroki w jakąś stronę. Zanim Nova zrozumiała co się święci, z kuchni wychylił się Clint, wbijając wzrok w ich dwójkę, siedzącą pod ścianą. — Szczególnie kiedy myślą, że uda im się podsłuchać mnie — dodał, odsuwając telefon od ucha, przez który dawno przestał prowadzić rozmowę.

        Z ust nastolatki wyrwało się ciche przekleństwo, wypowiedziane w ojczystym języku. Uśmiechnęła się niewinnie, gdy blondyn szerzej otworzył oczy.

    — Co nas zdradziło? — zapytała Nova, wstając z podłogi. Odruchowo wystawiła rękę w stronę młodszej, podnosząc ją, jakby robiła to już milion razy i wciąż powtarzała na nowo.

    — Drugie wejście do kuchni — odpowiedział mężczyzna, wskazując brodą wspomniane miejsce. — Czego was uczyli w tej organizacji? Fatalnie ci poszło — stwierdził rozbawiony, chowając komórkę do kieszeni spodni.

    — Wyszłam z wprawy — wyjaśniła szatynka, zakładając ręce na klatce piersiowej. Tę wymówkę używał każdy z jej znajomych, gdy padało pytanie dotyczące ich umiejętności.

        Clint parsknął śmiechem, kręcąc głową.

    — Mała, powinnaś się przebrać z piżamy — stwierdził, obrzucając wzrokiem czerwony komplet do spania, w który ubrana była Lily.

    — Mogę krótkie spodenki? — zapytała, układając rączki jak do modlitwy. 

    — Spytaj się mamy — powiedział Clint, odwracając córkę tyłem do siebie i popychając ją lekko w kierunku bliżej nieokreślonym, byleby ruszyła na poszukiwanie rodzicielki.

        Kiedy Lily opuściła ich towarzystwo, wesoło chichocząc pod noskiem, Clint westchnął. Ze sposobu, w jaki to zrobił, Nova wywnioskowała, że rzeczy, o jakich rozmawiał ze Starkiem wcale nie były swobodną rozmową, jaką prowadzi się z przyjacielem. Przeniosła więc wzrok na dorosłego.

        Twarz Clintona Bartona podobna była do twarzy zmęczonych ludzi, którzy po pracy idą do sklepu, by wrócić do szarej rzeczywistości. Nie była to jednak jedna z twarzy Clinta Bartona (bo różnica między tymi dwoma była ogromna). Z tą miną wydawał się starszy, niż był i nie podobało się to Novie.

    — Coś się stało? — zapytała ostrożnie, zakładając za ucho kosmyk jasnobrązowych włosów, które już dawno temu zostały pozbawione rudego koloru.

    — Peter uciekł — odpowiedział cicho, ruszając nieco zbyt smętnym krokiem do salonu, w którym ktoś już przebywał. Nova obstawiała Coopera.

        Czyn ten twardo postawił nastolatkę przed faktem, że blondyn nie miał zamiaru rozmawiać na ten temat.

    — Jak to: “uciekł”? — dopytała, podchodząc bliżej starszego.

    — Uciekł. Nie znam szczegółów.

        Znał, nawet lepiej niż doskonale. Czuła to.

        Nova nie przyjaźniła się z Peterem. Właściwie, nie była nawet jego koleżanką. Rozmawiali może dwa razy w całym swoim życiu i choć poznała go w niezbyt sprzyjających okolicznościach, czuła, że chłopak nie mógł ot tak uciec. Wydawało jej się, że przez ten tydzień stosunki między nim a Starkiem znacząco się polepszyły, a on… Nie, nie mógł uciec. Dlaczego miałby to robić? Dlaczego miał chcieć usilnie opuścić wieżę?

        Zanim Nova rozpoczęła na dobre rozpisywać w głowie motywy do podjęcia ucieczki, Lily zbiegła na dół, machając kartką na wszystkie strony. Opaska, która podtrzymywała jej jasne włosy, zjechała nieco z czubka głowy, gdy podskakiwała, zbliżając się do nastolatki.

    — To dla ciebie — oznajmiła dumnie, wystawiając w stronę osiemnastolatki lekko pomiętą kartkę, na której dziecięcą dłonią zostały narysowane dwie postacie.

    — Dla mnie? — upewniła się, unosząc ku górze brwi. Dziewczynka chaotycznie pokiwała głową, starając się poprawić plastik, jeszcze spoczywający na blond kosmykach. — Dziękuję — wydusiła wciąż zaskoczona, dokładnie przejeżdżając wzrokiem po dwóch postaciach, które zostały podpisane, w razie, gdyby ktoś miał wątpliwości, że Nova i Lily na rysunku to Nova i Lily.

    — Pójdziemy na spacer? — zapytała dziewczynka, krącąc się przed oniemiałą siostrą, którą z nudów zaczęła dźgać wskazujący palcem.

    — Nie znam miasta brzdącu — odpowiedziała, wypychając poza linię ust dolną wargę, starając przerysować swój smutek. — Jeszcze się nad tym zastanowimy, dobrze? 

    — Dobrze. — Blondynka westchnęła, niezbyt zadowolona takim obrotem sprawy, jednak szybko się rozpogodziło, łapiąc starszą za nadgarstek. — Pooglądamy coś razem?

    — Najpierw muszę się przebrać — powiedziała rozbawiona, gładząc dziewczynkę po włosach.

    — I zjeść śniadanie! — Głos Clinta dobiegł do nich zza ściany, dlatego nie widziały powodu, by udawać, że wcale go nie słyszały. Skierowały się więc do kuchni.

        Novie ciężko było przyzwyczaić się do robienia sobie samej śniadań, bez osób patrzących jej na ręce i mówiących, co może, a co nie. Dlatego niewiarygodnie cieszyła się, że Lily za każdym razem chce jej towarzyszyć i bacznie obserwuje, co Norweżka robi. 

        Po śniadaniu, zgodnie z umową, nastolatka skierowała się do pokoju, gdzie przebrała się w coś bardziej odpowiedniego, niż piżama i poszła do Lily. Minęła się z Laurą, z którą wesoło się przywitała i chwilę pogawędziła.

        To wszystko było tak… odmienne od organizacji, o której myślała na każdym kroku. Tutaj czas zdawał się płynąć powoli, swobodnie, podczas gdy tam gonił, zmuszając ich do szybkiego działania, by nie zostali w tyle i nie musieli kiedyś tego odrabiać. 

        Ponadto tutaj panowała rodzinna atmosfera. Tak po prostu.

    — Nova, chodź — upomniała Lily, ciągnąć nastolatkę w stronę schodów.

    — Tak, tak, już idę — powiedziała szybko nastolatka, dając się poprowadzić w dół. — Gdzie jest Cooper? Może będzie chciał z nami wyjść? — zagaiła, zerkając na lewy nadgarstek, gdzie prawie zawsze spoczywały dwie gumki do włosów. 

    — Pojechał z tatem na zakupy — odpowiedziała wesoło blondynka, dając się zatrzymać w korytarzu.

    — A ty nie chciałaś jechać z nimi? — zapytała luźno szatynka, rozglądając się za szczotką do włosów. Była pewna, że widziała ją wczoraj na szafce z butami. Ktoś musiał odnieść ją do łazienki.

    — Nie, ja wolałam zostać z tobą — odpowiedziała dziewczynka, odwracając się w stronę Novy i gwałtownie do niej przywierając.

        Nova zesztywniała i dopiero po chwili ułożyła na plecach dziecka dłonie. Lily okazywała jej uczucia zdecydowanie częściej, niż ktokolwiek i nieraz wpędzało ją to w zakłopotanie. Lubiła jednak patrzeć, kiedy po “kocham cię” wypowiedzianym w zupełnie randomowych sytuacjach, odpowiada “ja ciebie też”, a dziewczynka zaczyna uśmiechać się tak szeroko i cieplutko, że Nova automatycznie miała ochotę powtórzyć to jeszcze siedemset razy. Tak wylewna w swoich uczuciach nie była właściwie nigdy. 

    — Chodź, zrobię ci warkocza — powiedziała po chwili niebieskooka, kierując dziecko w stronę łazienki.

        Lily przyjęła propozycję bardzo entuzjastycznie. Nie krzywiła się, kiedy Nova niechcący przejeżdżała szczotką za mocno po kosmykach, nic też nie mówiła, kiedy plotąc już włosy pociągała je nieco bardziej. Nie mogła się doczekać efektu końcowego.

        Nova zerkała czasami w lustro, łapiąc kontakt wzrokowy z młodszą i uśmiechała się, pytając o bezcelowe rzeczy.

    — Nova — powiedziała, machając nóżkami, bo nastolatka przeczuwała, że “szybko zmęczy się staniem”, toteż usadzenie jej na krześle było idealnym rozwiązaniem. — Tata powiedział, że byłaś w jakiejś organizacji.

    — No tak. — Powoli, z niewielkim ociąganiem pokiwała głową, z całych sił starając się skupić na pleceniu warkocza, byleby przed oczami nie stanął jej ten budynek.

    — Dlaczego nie mogłaś do nas z niej przyjechać? 

        Nova nie chciała usłyszeć tego pytania. Tylko na to nigdy nie wymyśliła odpowiedzi, na to nie chciała nigdy mieć odpowiedzi, przecież nikt nigdy nie miał jej o to zapytać. Nie bez powodu wychowywała się w większości szpiegowskiej rodzinie, która zdawała sobie sprawę, że nie może na weekendy przyjechać. Nie była normalną nastolatką, nigdy nie chodziła do szkoły, jaką widziała w filmach, o imprezach i spotkaniach nie wspominając. 

    — Nova? — Mała rączka starała się sięgnąć brody nastolatki, co uświadomiło dziewczynie, że dziewczynka czeka za długo na odpowiedź.

    — Wiesz, ja… ta organizacja była tajna i… nie mogliśmy wyjeżdżać, kiedy chcieliśmy — wydusiła, w myślach mordując siebie dokładnie dwa razy. I ona szkoliła się na agenta? Ona?

    — Wyjeżdżaliście, kiedy nie chcieliście? — dopytała, nie dając Novie szansy na ponowne rozpoczęcie plecenia warkocza.

    — Nie, to tak nie działa mała — wyjaśniła, unosząc kąciki ust w małym uśmiechu.

    — W ogóle nie wyjeżdżaliście? — W jej głosie pobrzmiewało zdziwienie tak wielkie, że niemal rozsadzało jej drobne ciałko. Pewnie dlatego gwałtownie odwróciła się w stronę szatynki, wyrywając przy tym włosy z rąk starszej.

    — Lily, nie skończyłam tego warkocza.

    — Przetrzymywali tam ciebie wbrew twojej woli!? — zapytała bardzo przejętym tonem, nieco zbyt mocno kładąc dłonie na policzkach osiemnastolatki.

    — Skąd ty znasz takie słowa? Nie, nie byłam tam przetrzymywana wbrew mojej woli — odpowiedziała szybko, nie chcąc, by czterolatka zaczęła siać panikę na cały dom. Absolutnie nie było im to potrzebne.

    — Więc dlaczego do mnie nie przyjechałaś? — zapytała, a ton głosu, jakiego użyła, wwiercił się w głowę Novy niemiłosiernie mocno.

        Nie powiedziała “do nas”. Użyła sformułowania “do mnie” i to dobiło nastolatkę w sposób, w jaki nigdy nie powinno jej dobić. Czuła się tak, jakby to była jej wina, że do niej nie przyjechała, a przecież ona nawet nie wiedziała o jej istnieniu. Cztery lata temu nie miała pojęcia, że urodziła jej się siostra, tak samo, jak nie miała pojęcia, że osiem lat wstecz na świat przyszedł jej brat. Przegapiła to wszystko. Zaczęła się czuć niesamowicie źle przez wyrzuty sumienia, które nie powinny jej nawet odwiedzać w tym momencie.

    — Teraz jestem, prawda? I nigdzie się stąd nie ruszam — powiedziała nieco rozdygotanym głosem, przytulając do siebie brązowooką. — Siadaj, bo nie dokończyłam ci warkocza.

        Nie była pewna, czy Lily zdawała sobie sprawę, jakie emocje w niej wywołała, tak samo, jak nie była pewna, czy mała była na nią obrażona o brak wizyt. Siedziała cicho na krześle, nie machając już nogami. Po prostu cierpliwie czekała, aż Nova skończy robić warkocz, a kiedy z jej ust padło “skończyłam”, Lily tylko zsunęła się z siedzenia, cicho dziękując. Czuła, że w jakiś sposób ją zawiodła.

        Nie miała odwagi iść za dziewczynką. Przesunęła krzesło bardziej w prawo, by stanąć przed lustrem i z wahaniem podniosła na siebie spojrzenie. Wyglądała inaczej, niż zapamiętała i było to dziwne uczucie. Jakby wyleciał jej z głowy własny wizerunek. Chociaż nigdy o niego nie dbała jakoś szczególnie, podobała jej się młodzieńcza twarz, pokryta bardzo drobnymi piegami, wreszcie wyglądająca na wyspaną, a nie jakby przez noc przybyło jej dwadzieścia lat.

        Rozczesała szybko włosy, zaciskając palce na szczotce w taki sposób, że te nie chciały już dłużej współpracować. Nova miała ochotę skupić się tylko na tym, nie myśleć co powiedziała Lily, co działo się w organizacji, czego nie chciała, żeby się stało. Chciała tylko… spróbować żyć normalnie, jak każda nastolatka, bez strachu, że stanie się coś, co wywołane zostanie przez nią. I chciała być przy rodzeństwie od początku, nie tylko przez ten tydzień.

    — Skarbie, co robisz? — Usłyszała nagle, co wytrąciło nastolatkę nieco z chaotycznych myśli. 

        W progu łazienki stała Laura. Jej zmartwione spojrzenie jasno dało do zrozumienia nastolatce, że znowu zrobiła coś nie tak. Nie chciała niczym martwić ciężarnej.

    — Rozczesuję włosy — odpowiedziała zgodnie z prawdą, odwracając się przodem do widzianej w lustrze kobiety. Od niej również była niższa.

    — Coś się stało? — zapytała łagodnym tonem, wyjmując z drobnych rąk osiemnastolatki szczotkę.

        Czy Nova chciała dzielić się swoimi problemami z Laurą? Odpowiedź była prosta – nie.

         To nie tak, że nie ufała brunetce. Oczywiście, że tak nie było. Pani Barton była przemiłym osobnikiem, w dodatku była żoną Clinta, a to już dawało jej pierwsze miejsce na liście najbardziej zaufanych osób. Problem w tym, że znały się tydzień. Fakt faktem kobieta była zbyt opiekuńcza dla obcego dziecka, ale było to zrozumiałe, przynajmniej dla Novy. Nie była jednak jej biologicznym dzieckiem i to sprawiało, że nie chciała obarczać Laury swoimi zmartwieniami, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jej obecny stan. 

    — Nie, wszystko w porządku — odpowiedziała więc, uśmiechając się najbardziej przekonująco, jak była w stanie.

    — Poradziłam sobie z dwoma agentami, więc z trzecim też sobie poradzę — oznajmiła pewnym siebie głosem brązowooka, wzruszając ramionami. 

    — Nie zaprzeczam — zaśmiała się krótko, zsuwając gumkę z nadgarstka i z powrotem ją nasuwając, nie szczędząc przy tym uderzeń w nagą skórę. — Ale naprawdę nic się nie stało.

    — Nova — powiedziała kobieta. Stanowczość mogłaby wymacać w powietrzu, gdyby tylko zechciała to zrobić. — Tą szczotką chciałaś wyrwać sobie wszystkie włosy — zauważyła. — Naprawdę nie wydaje mi się, żeby to było oznaką spokoju.

        Coś w środku, w klatce piersiowej, pękło. Łzy zebrały się pod powiekami, pragnąc ujrzeć światło dzienne, na jakie Nova nie chciała im zezwolić.

    — To głupie — stwierdziła szybko, gryząc mocno policzek od środka. Laura skarciła ją spojrzeniem – to było zdecydowanie to słynne spojrzenie mam, którego Sølvi nie potrafiła użyć na córce.

    — Uczucia nie są głupie. Męczące już tak. — Kobieta delikatnie położyła dłoń na policzku nastolatki i poczęła gładzić go kciukiem. — Czy to ma związek z Lily? — zapytała spokojnie, ostrożnie kładąc ręce na ramionach szatynki.

    — Spytała, dlaczego wcześniej do niej nie przyjechałam — wydusiła w końcu Nova, ścierając z polika łzy — a ja nawet nie wiedziałam, że ona istnieje.

        Twarz Laury w jednej chwili złagodniała, dolna warga zaś delikatnie zadrżała, gdy uciekło między nią a górną ciche “kochanie”. Przyciągnęła do siebie dziewczynę, pozwalając jej schować buzię w swoim ramieniu, by mogła wypłakać w żółtą koszulę tyle łez, ile chciała.

     — Dzieci często mówią różne rzeczy — powiedziała dopiero po dłuższej chwili pani Barton, gładząc plecy szatynki. — Przecież ona też nie wiedziała, że ma starszą siostrę. Jest jeszcze mała i nie zwraca uwagi na to, co mówi, więc nie przejmuj się tym. Jutro nawet nie będzie pamiętała, że coś takiego powiedziała.

    — Ale czuję się winna.

    — Nie masz o co skarbie — powiedziała spokojnie brunetka, odsuwając od siebie Novę na długość ramion. — Lily pewnie za chwilę przyjdzie i będzie chciała wyciągnąć ciebie na zewnątrz — dodała pewnym siebie tonem, patrząc jak usta osiemnastolatki rosną pod komendą mięśni, odpowiadających za uśmiech. 

    — Ciocia Nat! — krzyknęła nagle Lily, przebiegając obok łazienki.

        Nova zerknęła zdziwiona na starszą, myśląc, że zostanie jej wytłumaczone co Natasha robi właśnie tutaj. Jednak z miny starszej wywnioskowała, że nie ma szans, aby Laura wiedziała cokolwiek na temat przyjazdu Romanoff do Carlton. 

        Wyszły z łazienki akurat w momencie, w którym rudowłosa kobieta zamykała drzwi. Na biodrze usadzona została Lily, która przylgnęła do cioci całym swoim ciałkiem, kręcąc jej włosami między palcami. I być może Nova poczuła się wtedy zazdrosna. Tak odrobinkę, bo przecież Lily dłużej znała Natashę, niż Novę.

    — Tak na mój widok nie dziwi się nawet Wanda — przyznała Rosjanka, stawiając przed sobą dziewczynkę. Ubrana była w czarny kombinezon, ten sam, w którym Nova widziała ją po raz ostatni w wieży. — Nova, cześć młoda — powiedziała rudowłosa, zdziwionym spojrzeniem mierząc sylwetkę młodszej z góry na dół.

    — Hej Tasha — przywitała się szybko, unosząc lekko prawą dłoń.

    — Wracasz z wycieczki? Nie jesteś zmęczona? — zapytała Laura, podchodząc do rudowłosej, by móc ją przytulić. Ta kobieta dla wszystkich zachowywała się jak mama, jakby adoptowała cały świat, by wychować go po swojemu.

    — Nie, nie jestem, wszystko jest super — przyznała, szybko oddając gest. Gdy kobieta się odsunęła, Natasha położyła delikatnie dłonie na brzuchu starszej. — Jak się ma mały zdrajca?

    — Dokazuje — odpowiedziała radośnie, odgarniając włosy z policzka. — Wejdź proszę. Napijesz się czegoś?

    — Nie, dziękuję — odpowiedziała szybko, nie mając ochoty obciążać pani Barton swoją obecnością. — Gdzie jest Clint? Nie widziałam go na zewnątrz.

    — Pojechał z Cooperem do sklepu — odpowiedziała wesoło Lily, zadzierając głowę, by móc spojrzeć na ciocię.

    — Masz śliczny warkocz — zauważyła Natasha. Jej dłoń zaczęła sunąć po splecionych włosach. 

     — Moja siostra mi go zrobiła — oznajmiła niesamowicie dumnym tonem, który miała ochotę używać nieskończoną ilość razy. 

    — Masz bardzo zdolną siostrę. — Kobieta puściła oczko w stronę osiemnastolatki, której usta niemal natychmiast wykrzywiły się w uśmiechu.

        Uwaga nie została poświęcona Lily długo, toteż dziewczynka szybko znudziła się rozmową starszych, którzy przenieśli się do kuchni. Złapała Novę za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w swoją stronę, byleby dziewczyna nie poszła za kobietami.

    — Miałyśmy iść na spacer, nie pamiętasz? — zapytała, kiedy Nova spytała, o co dziewczynce chodzi.

    — Wyleciało mi z głowy — przyznała przepraszającym tonem. — Zrobimy tak, ty powiesz Laurze, że idziemy na spacer, a ja zrobię sobie szybko warkocza, dobrze?

    — To nie jest Laura, to jest mama! — zawołała rozbawionym tonem, śmiejąc się uroczo.

    — Dobrze, to idź powiedz mamie — poprawiła się, odwracając małą w stronę kuchni.

        Nie tracąc czasu, weszła z powrotem do łazienki i niewiele myśląc, zaczęła pleść warkocza takiego samego jak zrobiła Lily. Wolała zostać z Laurą i Natashą, by posłuchać, co rudowłosa robiła przez kilka tygodniu w Norwegii. Nie chciała jednak zawodzić po raz drugi czterolatki, dlatego już po chwili ubierały buty, by wyjść na zewnątrz. 

        Lily uwielbiała jedno miejsce – strumyk kilkadziesiąt metrów za domem. Tam prowadziła Novę za każdym razem i tam mogłaby siedzieć cały czas, mocząc nogi, na których wdzięcznie spoczywały różowe crocsy, i wrzucając do wody kamienie z patykami. Novie również spodobał się urok tego miejsca – leżała na trawie, obserwując młodszą siostrę i zrywając się z ziemi gdy tylko dziewczynka zachwiała się bardziej lub wylądowała przez przypadek w wodzie. Co prawda dni robiły się coraz cieplejsze mimo panującego marca, ale chodzenie w mokrych ciuchach wcale nie było takie fajne. Na szczęście pod jej opieką przewróciła się w wodzie tylko raz. Wciąż o ten jeden raz za dużo.

    — Kocham cię — powiedziała Lily, wrzucając kamień do wody. Chlupnął głośno, rozpryskując wodę na wszystkie strony świata.

    — Ja ciebie też. — Uśmiechnęła się lekko, obserwując uważnie co młodsza wyczynia. — Nie chcesz już wracać do domu? 

    — Chcę — stwierdziła po zrobieniu swojej miny myśliciela i ostrożnie wyszła z wody. Nova w tym czasie podniosła się z trawy, otrzepując na wszelki wypadek ubrania.

        Nie wyobrażała sobie życia w rodzinie, ale nie żałowała, że takową dostała.

×××

    — Musimy porozmawiać — powiedziała Natasha, gdy w kuchni zostali już tylko Clint i Nova. 

    — Zgaduję, że ma to związek z Novą. 

        Czy Clint był z tego powodu niezadowolony? Może zły, że Natasha poruszyła ten temat? 

    — Nie, chciałam opowiedzieć, jakie świetne wakacje zrobiłam sobie w Norwegii — warknęła. Nie miała ochoty patyczkować się ze starszym. — Ona nie kłamała.

    — Nie kłamała w jakiej kwestii? — zapytał beztrosko Barton, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

        Nova wcisnęła się bardziej w krzesło, choć absolutnie nie było to już możliwe. Ostra wymiana zdań nie była czymś, w czym chciała uczestniczyć.

    — Dobrze wiesz, w jakiej kwestii. — Natasha wyciągnęła z kieszeni telefon ulepszony przez Starka, by bez problemu mogła pokazywać i sprawnie przesyłać dane. — Nie mogliśmy wtedy zobaczyć organizacji przez adapter otoczenia, który przy okazji zagłuszył odbiór nadajników.

    — Czyli… to wszystko nadal tam jest? — zapytała ostrożnie nastolatka, czując, że coś przewraca się w jej żołądku. Kto wie, może sam planował ucieczkę z jej brzucha wraz z resztkami nadziei na… cokolwiek dobrego.

    — Wszystko — potwierdziła Natasha, stukając dwa razy w ekran. — Nie mogłam niestety niczego dotykać, prowadziłam śledztwo na obcej ziemi, nie mogłam rzucać się w oczy — dodała, wbijając wzrok w delikatnie pobladłą twarz dziewczyny.

        Nie dziwiła się jej reakcji. Świadomość, że ciała osób, z którymi mieszkało się kilka dobrych lat, nie zmieniły swojego miejsca niemal od roku nie była zbyt przyjemna. Ta myśl była właściwie gorsza niż okropna.

    — Te wszystkie ciała wciąż tam są, prawda? Nikt ich nie pochował? — zapytała cicho Nova, nie mogąc dźwignąć głowy wyżej, by spojrzeć ojcu i Natashy w oczy. Nie była w stanie.

    — Nova, może lepiej będzie, jak pójdziesz do pokoju? — zaproponował tonem tak opiekuńczym, że Norweżce przypomniał się sposób, w jaki głaskała ją mama.

    — Nie, ja chcę posłuchać. — Pokręciła przecząco głową. Musiała przy tym być.

    — Tak. Wciąż tam są — odpowiedziała ciszej Romanoff.

       Jej głos był dziwnie obojętny. Jakby coś takiego nie robiło na niej różnicy, bo widziała już za dużo takich rzeczy, by jakkolwiek zareagować. A może było tak naprawdę? Nie wiedziała w końcu o Natashy za wiele…

    — Ciężko mi było kogokolwiek zidentyfikować po tak długim czasie — kontynuowała — ale udało mi się ustalić tożsamość osób, które najprawdopodobniej nie były w budynku, w którym doszło do wybuchu.

    — Masz ich listę? — zapytała Nova, wreszcie podnosząc wzrok na rudowłosą. Kobieta kiwnęła głową.

        W ręce nastolatki trafił więc telefon z wyświetloną listą osób, których ciała nie były zmasakrowane na tyle, by Natasha mogła ich zidentyfikować. Do niektórych z nich udało jej się również dopasować zdjęcie, większość jednak nie otrzymała swojej podobizny. Pamiętała, kiedy zostały zrobione – było to miesiąc przed śmiercią Nikolaia, kiedy wszystko jeszcze było normalnie. Musieli zrobić nowe zdjęcia do dokumentów, bo buźki czternasto i trzynastolatków dawno przestały być podobne do młodzieżowych rysów twarzy. Zapadło jej to w pamięci, bo Niko kichnął przy robieniu zdjęcia, a Cris po raz pierwszy nie dokuczał fotografowi, z którym z jakiegoś powodu miał problem. Nikt nie wiedział, dlaczego, po prostu tak było i już. Blondyn nie miał zamiaru nikomu o tym mówić. 

        Kiedy zobaczyła nazwisko najlepszego przyjaciela, poczuła niemiły ucisk gdzieś między żebrami, jakby ktoś uderzył w nie, choć wcale nie chciał. Opuszki palców delikatnie dotknęły zdjęcia wówczas osiemnastoletniego chłopaka, który na fotografii wyglądał poważniej i przede wszystkim doroślej, niż normalnie. Oczy skierowane zostały prosto w obiektyw. Wyszedł dobrze. Nie tak, jak zawsze wychodził, ale nie było źle. Fotografia po prostu nie była odwzorowaniem natury Crisa. Wiedziała jednak, że do dokumentów nie mogli dopuścić zdjęć, gdzie przyszli agenci się uśmiechają czy stroją dziwne miny.

    — Komuś bardzo zależało, by zginęli wszyscy członkowie organizacji. — Natasha ostrożnie zabrała telefon z rąk osiemnastolatki. — Ci, którym udało się przeżyć, zostali postrzeleni i najprawdopodobniej około pięciu osobom udało się przeżyć.

    — Pięciu? — ożywiła się Nova, przenosząc wzrok z telefonu na Natashę. 

        Czyli jest szansa, że Inger przeżyła? Albo Erik?

    — Czterech, nie licząc ciebie. Ale nie przyjmuj tego jako pewnik, mogę się mylić w tej kwestii — ostrzegła szybko Romanoff, zerkając kątem oka na Clinta.

    — Jak działał ten adapter? — zapytał Barton, chcąc odciągnąć uwagę dziewczyn od ciał i niskiego prawdopodobieństwa, że ktoś oprócz jego córki przeżył.

    — Zakłócał działanie nadajników organizacji i tych w promieniu kilku kilometrów, dlatego nie mogliśmy niczego zobaczyć — odpowiedziała sprawnie, szukając czegoś w telefonie. Temat pociągnęła dalej, gdy ekran wyświetlił plan budowy przedmiotu. — Adapter miał za zadanie stworzyć iluzję lasu i zrobił to idealnie.

    — Czyli nikt się nie skapnął, że coś jest nie tak przez ponad rok? — Grymas zdziwienia zagościł na twarzy osiemnastolatki na dobre.

    — Dobrze wiesz, że ta placówka nie podlegała norweskiemu rządowi — przypomniała Rosjanka, przysuwając telefon Clintowi, by mógł obejrzeć całą rzecz.

    — Nie podlegała? — Clint uniósł brwi w taki sam sposób, jaki zrobiła to Nova.

    — Z tego, co udało mi się ustalić, Sverre Diesen ukrywał organizację, by mogła działać bez wiedzy rządu. Podpisywał dokumenty, załatwiał fundusze i robił wszystko, by myśleli, że Tajna Organizacja Szpiegowska to jakiś mały szwadron. W zamian dostawał świetnie wyszkolonych agentów. Sprawdziłam, czy nie stoi za zniszczeniem organizacji; zrobił to jednak ktoś inny. 

    — Wiesz, co teraz z tym zrobi? — zapytała nastolatka, starając się wyzbyć szoku, spowodowanego słowami rudowłosej. Czy to naprawdę tak wyglądało? Dlatego nikt nie wiedział o norweskiej organizacji? Bo sam generał pomagał w ukryciu? — Nie możesz się z nim skontaktować? — Nova strzeliła pytaniem, zanim Natasha zdążyła odpowiedzieć na poprzednie.

    — Musiałby to zrobić szef T.A.R.C.Z.Y. albo szef Sztabu Generalnego, a ja nie mam takich uprawnień. Jeśli wyszłoby na jaw, że przeprowadzałam jakiekolwiek działania na terenie obcego kraju, nie skończyłoby się to dla mnie dobrze.

    — Więc te zwłoki mają tam leżeć nie wiadomo ile? — Podniesiony głos Novy świadczył, że była zwyczajnie wściekła. Dlaczego to wszystko było takie skomplikowane?

    — Nova, uspokój się — poprosił Clint, odkładając na blat stolika telefon. — Sverre musiałby w końcu skontaktować się z szefem organizacji, zauważy, że coś jest nie tak i to sprawdzi.

    — Ale… — zaczęła, jednak dłoń Clinta zakrywająca jej dłoń skutecznie zmusiła szatynkę do zamknięcia ust.

    — Podjęli już próby znalezienia organizacji, ale jej dokładna lokalizacja jest zakodowana. Kilku ludzi Diesena kręciło się w pobliżu, ale niczego nie znaleźli — wyjaśniła spokojnym tonem kobieta, stukając pomalowanymi na szkarłat paznokciami o blat stołu. — Przed wylotem wyłączyłam adapter.

    — Czyli jest szansa, że zostaną znalezieni. Przy odrobinie szczęścia Sverre nie zatuszuje sprawy i nagłośni sytuację — powiedział blondyn, kciukiem gładząc gładką skórę nastoletniej dłoni. — Mogłabyś pójść już do siebie? Jutro musisz wcześnie wstać.

        Nova pokiwała głową. Oczywiście, że Clintowi wcale nie chodziło o nią – chciał porozmawiać z Natasha sam na sam. Nie zamierzała jednak robić cyrków; pożegnała się cicho i skierowała swoje kroki w stronę schodów, bo jedyne, co mogła zrobić, to po prostu wyjść na górę. Nie miała szans podsłuchać wykwalifikowanych agentów.

        Nie pamiętała, co dokładnie zrobiła po prysznicu. Wiedziała jednak, że kiedy Lily przyszła do jej pokoju, wybiła dwudziesta pierwsza, a ona pomimo zmęczenia nie spała. Dziewczynka wpakowała się jej pod kołdrę i zasnęła chwilę po tym. Jej spokój musiał przejść na szatynkę, bo kilka minut później sama usnęła.

        Clint nie był dobry w niespodziankach. Tak przynajmniej zdawało się Novie – średnio budował napięcie, ale prezent, otrzymany następnego dnia, gdy Natashy Romanoff nie było już w domu, i tak spodobał się nastolatce. Z wielką chęcią założyła na ramiona młodzieżowy plecak, wypchany po brzegi książkami, i udała, że ciężar bagażu ją przerasta tylko po to, by zobaczyć minę Bartona. Cieszyła się, naprawdę. Tak samo zabawne było wybieranie zeszytów. W organizacji zapisywała wszystko na oddzielnych kartach, zbyt zajęta notowaniem, by wybierać do tego odpowiedni notatnik. Ustalanie, czy pójdzie do szkoły odbyło się dość cicho, bo Novę z jakiegoś powodu ciągnęło do liceum, tak samo, jak ciągnęło ją do zostania u Bartonów.

    — Otwórz plecak — powiedział Clint, kiedy nastolatka zrobiła honorową rundę wokół salonu.

    — W porządku. — Zdjęła plecak, siadając razem z nim na podłodze przed kanapą, na której siedzieli wszyscy Bartonowie. — Co my tutaj mamy, książkę, książkę, kolejną książkę i… — ucięła, wyciągając ze środka białą kopertę wielkości zeszytu. 

        Nie była ciężka, lekkością jednak również nie grzeszyła. Zdawała się mieć w sobie coś cienkiego, jakąś chudą książkę lub kilkanaście kartek złożonych na pół.

    — No dalej młoda, otwieraj — popędził ją mężczyzna, którego kolano zaraz zostało szturchnięte przez żonę.

        Szatynka nie chciała dłużej budować napięcia, dlatego otworzyła kopertę, wyciągając jej zawartość. 

    — Czy to książeczka zdrowia? — zapytała dla pewności, pokazując okładkę ojcu. 

    — Podpytałem Natashę o kilka rzeczy, niektóre załatwił kolega z pracy. Data urodzenia zgadza się na pewno — powiedział, wstając z kanapy i kucając obok córki. — W dokumentach wpisałem ciebie pod moim nazwiskiem, ale jeśli chcesz, możemy to szybko zmienić.

    — Nie, nie trzeba — oznajmiła szybko, spuszczając głowę, by nikt nie widział jej łez. Ostatnio zbyt często ponosiły ją emocje. — Nova Barton brzmi raczej dobrze, prawda? — zapytała, ocierając policzki, zanim spojrzała na rodzinę.

    — Oczywiście, że tak. — Clint przyciągnął do siebie nastolatkę, przytulając ją w taki sposób, że osiemnastolatka nie miała szansy się wyrwać. Ale nawet nie chciała tego zrobić. — Witamy w domu, nowy Bartonie.

        To był najlepszy sposób, w jaki zakończyła tydzień.

🔸•🔸•🔸•

4830 słów! [5010?]

ale mnie irytuje to, że wattpad odejmuje mi około 200 słów XDD no cóż, trzeba z tym żyć suenxo

TAK WIEM MIALO BYC W SOBOTE, ALE WYSZLO JAK WYSZLO, PRZEPRASZAM BARDZO

poza tym, mamy bubę mogę!!! no i lily ofc, nie zapominajmy o lily, bo to druga największa buba

trzeci rozdział postaram się wstawić jak najszybciej, obiecuję!!






koszyk na opinie: \_____/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro