Początek powieści
Rozdział pierwszy
Dawno temu istniała kraina zwana Ninjago. W niej wyodrębniało się cztery królestwa. To tu swój początek zaznało wiele opowieści.
Walki dobra ze złem, tragiczne historie miłosne, opowieści, w których główni bohaterowie po latach odnajdują się, walki o królestwa...
Jednak ta historia jest o księciu.
O księciu, który w wieku zaledwie dwudziestu lat został zmuszony do ucieczki ze swojego własnego królestwa, którego w przyszłości miał zostać władcą.
Zacznijmy jednak od początku.
W krainie zwanej Ninjago nastał spokojny wieczór. A przynajmniej na początku sprawiało ono wrażenie spokojnego.
Król Cliff i królowa Libber kończyli ostanie przygotowania do przybycia Króla Pythora, które zaplanowane było na następny ranek.
To spotkanie miało mieć charakter dyplomowego, pokojowego zebrania władców dwóch królestw. Nie miało to być nic specjalnego albowiem wszystkie państwa w Ninjago były połączone rozejmem. Nie było żadnych konfliktów i cała kraina trwała w pokoju.
Ten sojusz trwał od ostatniej wojny, która miała miejsce prawie dwie dekady temu i pochłonęła liczne ofiary w tym także szanownego króla Shintaro. W bitwy zaangażowane były wszystkie królestwa. Po tych brutalnych wydarzeniach większość z władców zgodziła się na zawarcie rozejmu, nie chcąc, aby kiedykolwiek (a przynajmniej w najbliższej przyszłości) doszło do podobnej sytuacji.
Nie chcieli kolejnej wojny i nie chcieli liczyć się z jej kolejnymi konsekwencjami.
Po korytarzach zamku w Jamanakai rozbiegł się odgłos kroków, z których śmiało można było wysnuć, że należały one do samego księcia Jay'a, który zapewne właśnie biegł na wspólną kolację ze swoimi rodzicami.
Zawsze mu się wszędzie śpieszyło, więc dla pracowników i mieszkańców zamku to nie była żadna nowość, że książę znowu gdzieś biegł. Wciąż to robił mimo wielu upomnień od króla i królowej.
— Przepraszaam! — krzyknął książę Jay, przez przypadek wpadając na jedną ze służby. To właśnie dlatego rodzice mówili mu, żeby zaczął chodzić jak człowiek i jak na przyszłego króla przystało.
Młoda kobieta tylko uśmiechnęła się na znak, że nic się nie stało i znowu zaczęła iść w swoją stronę. Jay natomiast po tym odwzajemnił uśmiech i pobiegł w stronę wielkiej jadalni.
Kiedy w końcu dotarł na miejsce, stanął przed drzwiami, aby złapać trochę oddechu. Szybko poprawił swoje włosy i ubrania i skinąwszy głową strażnicy zrobili mu przejście, które było zablokowane przez ich włócznie.
— Jak ci minęło popołudnie, skarbie? — od razu kiedy tylko Jay wszedł do pomieszczenia, to usłyszał spokojny i radosny głos swojej matki, która natychmiast znalazła się przy nim.
— Nawet dobrze w sumie. Cały ten czas miałem trening z Cole'm.
— A gdzie on jest teraz? — odezwał się król Cliff, a w międzyczasie znalazł się przy swoim synu.
— Pozwoliłem mu odejść na chwile, żeby zaznał chwilę spokoju, porobił coś dla siebie, itd.... — odpowiedział nie pewnie Jay, kierując się do stołu, coraz bardziej chcąc uniknąć tego tematu.
— Dobrze wiesz, że Cole zawsze ma być przy tobie, synu. Co jeśli znajdziesz się w samym środku jakiejś zamieszki i nie będzie go przy tobie?
— Tato, poradziłbym sobie. Umiem walczyć i nie idzie mi całkiem źle.
— Rozumiem to, jednak mimo wszystko może dojść do takich okoliczności, w których okaże się, że twoje umiejętności to za mało. Cole jest po to, żeby zadbać o twoje bezpieczeństwo — po tych słowach król Cliff usiadł na swoim miejscu.
— Jakie okoliczności!? — Jay nieświadomie zaczął podnosić głos — Mamy pokój, co może się stać!?
Kiedy Cliff chciał już odpowiedzieć coś swojemu synowi, rozległo się głośne chrząknięcie. Książe i król od razy przestali mówić i odwrócili swój wzrok w stronę królowej, która widziała, że ta rozmowa wychodzi spod kontroli.
— Cliff, może... po prostu zostawmy ten temat na razie. Jest coś, o czym chcieliśmy z tobą pomówić, synku — Libber usiadła koło Jay'a, patrząc mu z uśmiechem w oczy.
Jay uwielbiał ten uśmiech. Był taki kojący, uspokajający i niesamowicie szczery, co nie zawsze można było spotkać w uśmiechach innych ludzi. Dlatego też, kiedy Libber wymówiła te słynne słowa, zwiastujące ważną rozmowę na jakikolwiek temat, która zazwyczaj wzbudzała w ludziach stres i zdenerwowanie, to jemu było daleko do tych uczuć.
Zamiast tego był spokojny i opanowany, co nie wasze się u niego zdarza.
Można było usłyszeć jeszcze tylko westchnięcie króla, zanim królowa znowu zabrała głos.
— Stwierdziliśmy z twoim ojcem, że nadeszła odpowiednia pora, żebyś zaczął szukać sobie żony — zaczęła kobieta, a Jay w ogóle się nie zdziwił tym tematem.
Był świadomy, że prędzej czy później będą chcieli zacząć o tym mówić. To było nieuniknione. Nie robił się młodszy, jego rodzice też nie i kiedyś musiał nastąpić ten jakże piękny dzień, w którym Jay będzie musiał zdecydować się na małżeństwo z kobietą, którą (jeśli ma na tyle szczęścia) darzy romantycznymi uczuciami lub (w tym gorszym wypadku) nie.
— Wiesz, że daliśmy ci trochę czasu, żebyśmy sam mógł sobie wybrać żonę, którą byś pokochał, jednak... nie ukrywajmy, nadeszła najwyższa pora, żebyś już to zrobił — Jay tylko skinął głową, na znak, że rozumie. Nie odezwał się słowem, nie chcąc przerywać swojej rodzicielce.
Nie odezwał się również dlatego, że zazwyczaj rozmowny książę, który wręcz zawsze miał coś do powiedzenia, tym razem naprawdę nie wiedział co powiedzieć.
— Myśleliśmy też, że może nie chcielibyście ty z królową Pixal zawrzeć związku małżeńskiego. Jest to coś, co możecie rozważyć i wiem, że królowa też będzie musiała niedługo zacząć szukać męża. Najprawdopodobniej rada i doradca królewski już jej o tym wspominają. Jest to tylko sugestia.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której nikt nie odważył się pisnąć ani słówkiem.
Jay miał o tyle szczęścia, że to nie jego rodzice wybierają mu małżonkę i to do jego należało ostatnie słowo. Wiedział, że inni nie mają tak dobrze i muszą zrobić tak jak król i królowa im rozkaże. Jednak Jay nie ukrywał, że nie chciał żenić się z królową Pixal. Nie dlatego, że jej nie lubił, wręcz przeciwnie. Królowa Shintaro jest jedną z bliższych osób księciu. Nie chciał się z nią żenić przez ten jeden najprostszy powód.
Po prostu jej nie kochał w ten sposób.
I innym mogło się to wydawać dziwne i nie zrozumiałe, czasem nawet żałosne, bo Pixal była piękną i mądrą młodą kobietą i inni od razu by skorzystali z tej okazji, ale czy to naprawdę było aż takie złe, że chciał się ożenić z kimś, kogo prawdziwie kocha?
Po jakimś czasie po raz pierwszy od dłuższej chwili odezwał się król Cliff.
— Nie chcieliśmy ci na siłę wyznaczać żony, ale pora, żebyś ty to...
Mężczyźnie nie było dane dokończyć swojego zdania, ponieważ przerwał mu odgłos bijących dzwonów, które mogły oznaczać tylko jedno.
I mimo że Jay dokładnie wiedział, co one znaczą, to nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
— Wasza wysokość! — do jadalni nagle wtargnął jeden ze strażników stojących na korytarzu przy drzwiach owego pomieszczenia — Wężonowie atakują — te słowa wprawiły rodzinę królewską w jeszcze większy szok.
To wszystko wydawało im się tak nierealne.
— Król Pythor...? — zapytała królowa, potrafiąc tylko tyle z siebie wydusić. Na jej krótkie, niedopowiedziane do końca pytanie strażnik tylko przytaknął.
— Co wasza wysokość rozkazuje?
Król Cliff w tamtej chwili był w stanie myśleć wyłącznie o bezpieczeństwie swojej żony i syna. Chciał natychmiast zaprowadzić ich do jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie nie będą mogły dosięgnąć ich te przykre wydarzenia. Wiedział także, że Jay jako następca tronu musi uciekać najdalej od Jamanakai jak tylko się da. Jeśli Pythor dopuścił się do ataku na jedno z królestw sojuszu, to na pewno przyszedł tu po coś więcej niż zajęcie zamku, miasta czy całego państwa.
Pythor chciał pozbyć się rodziny królewskiej Jamanakai na stałe.
Ten wąż zawsze coś knuł.
I teraz władca wiedział, że nigdy nie powinien uwierzyć w to, że ten dwulicowy Wężon kiedykolwiek dobrowolnie i sam z siebie przystał na pokój wśród wszystkich królestw Ninjago.
Największa obawa króla spełniła się i teraz oni wszyscy — jego rodzina, strażnicy i wszyscy mieszkańcy byli narażeni na niebezpieczeństwo.
Król Cliff wiedział już, co ma zrobić.
— Jay — westchnął, czując jak serce powoli mu się łamie. Król miał przeczucie, że nie będzie dobrze i że to może być ostatni raz kiedy zobaczy całą swoją rodzinę, a ta myśl była po prostu nie do zniesienia — Musisz uciekać.
Na te słowa oczy Jay'a rozszerzyły się w niedowierzaniu, bo spodziewał się wszystkiego tylko nie tego.
Od lat ojciec powtarzał mu, że powinien umieć się bronić, bo gdyby "nie daj Pierwszy Mistrzu Spinjitzu będziesz musiał obronić siebie i całe Królestwo Jamanakai, to będziesz musiał umieć dobrze posługiwać się mieczem i nie tylko".
A teraz?
Teraz, zamiast stanąć do walki, broniąc tego, co jest ich, nie pozwalając dać wygrać tej tyranii, on — sam wielki król Cliff mówi mu, że teraz w czasie, kiedy jego królestwo potrzebuje go najbardziej, on ma uciekać.
— Co? — Jay zdołał wydusić z siebie tylko tyle.
— Cole zabierze cię do Eda i Edny. Tam powinieneś być bezpieczny na ten moment — jak na zawołanie do jadalni wbiegł rycerz, o którym właśnie była mowa — Pamiętaj, nie możesz tu wrócić, dopóki nie dam ci znać, że możesz. A teraz, idźcie, szybko!
— Co? — powtórzył wciąż w szoku Jay.
— Wasza wysokość — odezwał się Cole w stronę księcia, łapiąc go delikatnie za ramię, aby zasygnalizować mu, że muszą już iść — Pora na nas. Wężonowie będą tu lada chwila.
— A co z wami? Nie idziecie z nami?
Cliff tylko uśmiechnął się do swojego syna.
Wiedział, że on musi tu zostać. Nie byłby w stanie opuścić zamku, zostawiając swoich poddanych na niepewny i prawdopodobnie niezwykle okrutny los. Dobry król tak nie postępował, a przynajmniej w młodości zawsze uczono go, że król nie powinien tak robić.
Jakim byłby władcą gdyby rzucił wszystko i uciekł ze swoją rodziną ukryć się gdzieś, zostawiając tym każdego, kogo przysiągł bronić i dbać o na pastwę losu?
Dla niego ucieczka nie wchodziła w rachubę.
— Nie martw się o nas — Cliff z Libby podeszli do swojego syna i szybko przytulili się do niego. Król następnie delikatnie, lecz stanowczo popchnął Jay'a w stronę Cole'a (wiedząc, że Jay sam i dobrowolnie nie ruszy się), dając tym znać, że już naprawdę jest najwyższa pora, żeby stamtąd uciekli.
Cole natychmiast złapał za ramię księcia Jay'a i zaczął ciągnąć go w stronę wyjścia. Jay natomiast wciąż za bardzo nie wiedział, co się dzieje. Zdążył tylko jeszcze usłyszeć, jak jego ojciec zwraca się do swojej żony, mówiąc jej, że ona też musi jak najszybciej uciec, jednak ona przeciwstawiła się temu.
Rycerz zaprowadził księcia do tajnego wyjścia z zamku, mając nadzieje, że tam nie napotkają się na nikogo kto mógłby utrudnić im dostanie się do królestwa Ninjago, gdzie znajdował się dom Eda i Edny. Na ich szczęście Wężonowie nie dowiedzieli się o tym przejściu, więc rycerz i książę byli w stanie bez przeszkód dobiec do stajni znajdującej się w lesie za zamkiem.
Jay tak naprawdę miał wrażenie, że to wszystko działo się stanowczo za szybko. Kiedy później próbował sobie odtworzyć te wszystkie sytuacje, które miały miejsce, to okazało się, że sprawiało mu to trudność, bo wszystkie te wydarzenia mieszały mu się i on sam w tym wszystkim się gubił.
W mgnieniu oka Cole zabrał dwa konie ze stajni i zaczął prowadzić księcia w głąb lasu. Trzymali się z daleka od ścieżek, gdzie mogli napatoczyć się przeciwnicy lub ktoś, kto mógłby zobaczyć ich i z łatwością dowiedzieć się dokąd zmierzają, tym samym narażając bezpieczeństwo księcia Jay'a. A tego im nie było trzeba.
Żaden z nich nie wiedział, ile już czasu minęło. Najprawdopodobniej było to kilka godzin, ale ani Cole, ani Jay nie mogli być tego pewni.
Zaczął zapadać zmrok.
Cole wiedział, że powinni zatrzymać się na nocleg albo chociażby postój na chwilę przerwy dla nich jak i zarówno dla koni. Jednak był świadomy tego, że dłuższa przerwa mogłaby skończyć się dla nich źle, bo nie było wykluczone, że żołnierze Pythora mogli być niedaleko, poszukując zaginionego księcia.
— Powinniśmy stanąć chwile — odezwał się Jay zachrypniętym głosem.
Cole spojrzawszy na niego, przytaknął, następnie skierował się w stronę pobliskiego strumyka, aby napoić wierzchowce.
Przez całą drogę dwójka mężczyzn zamieniła ze sobą ledwie dwa słowa. Bali się, że ich głosy mogą sprowadzić na nich kogoś obcego.
Więc ta dwójka także i teraz stała w ciszy, co było trochę nietypowe z ich strony, bo zawsze kiedy przebywali w swoim towarzystwie (a działo się tak często, biorąc pod uwagę, że to Cole jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo księcia) to rozmowy pomiędzy nimi wręcz nigdy nie mogły ustać.
Jay uważnie wpatrywał się w otaczającą go przyrodę, natomiast Cole wsłuchiwał się w otoczenie, aby mogli w razie konieczności szybko wsiąść na konie i odjechać, jeśli usłyszałby coś, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenie.
I tak też się stało.
W pewnej chwili Cole usłyszał, jak jakaś gałąź pęka, po czym nastąpiły ciche syczenia i słowa.
To na pewno byli Wężonowie.
Cole natychmiast podszedł do Jay'a, wyciągając swój miecz z pokrowca u swojego boku.
— Jedziemy stąd, szybko — szepnął, a Jay ze zdezorientowanym wyrazem na twarzy wsiadł na konia.
Jay powoli zaczął odjeżdżać, uważając, żeby nie narobić niepotrzebnego hałasu. Cole miał do niego dołączyć po tym jak upewni się, że nikt ich nie będzie śledził.
Cole powoli zaczął kierować się w stronę, z której dobiegały te szmery. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko, ukrył się za drzewem tak, aby wojownicy Pythora nie mogli go zauważyć, ale tak, żeby Cole mógł zobaczyć, ile ich tam jest.
Nie było źle, ponieważ było ich zaledwie czterech. Cole w pojedynkę mógłby sobie z nimi poradzić.
Z tego co Cole'owi udało się podsłuchać, dowiedział się, że ci Wężonowie w ogóle nie wiedzieli, że Jay był niedaleko nich. Rozmawiali o napadzie na zamek królewski i jak to Pythor nie pozwolił im wziąć w tym udziału, twierdząc że nie są gotowi na takie rzeczy.
Ci Wężonowie nie stanowili żadnego niebezpieczeństwa, więc rycerz nie zamierzał zwracać na siebie uwagę niepotrzebnym pojedynkiem, więc po cichu wycofał się, wracając do Jay'a. Wiedział, że jeśli teraz rozpocząłby walkę z tymi Wężonami to mimo tego, że mógłby ich z łatwością pokonać, to mogliby zawsze wezwać wsparcie i wtedy przewaga i dyskrecja księcia i Cole'a ległaby w gruzach.
Najprawdopodobniej zjawiłaby się tu cała armia Wężonów, a Cole nie miał ochoty w pojedynkę się z nimi zmagać oraz bronić księcia.
Więc Cole uważając na każdy swój ruch wrócił do swojego konia, którego zostawił przy strumyku, wsiadł na niego i zaczął podążać tą samą drogą, co przed chwilą książę. Jednak rycerz na wszelki wypadek trzymał jedną dłoń blisko pokrowca na miecz, aby w razie wypadku mógł szybko go wyciągnąć. Czujnie się rozglądał, uważając na jakikolwiek najmniejszy znak, który mógłby mu powiedzieć, że ktoś jest w pobliżu.
Nic się nie stało i po chwili Cole dogonił Jay'a.
— I jak? — zapytał z ciekawością książę.
— Wydawało się to nic poważnego.
Więc dwójka mężczyzn kontynuowała swoją drogę w stronę Królestwa Ninjago, jednak nie minęło półtorej godziny i Cole zauważył jak w krzakach miga typowa dla wojowników z Królestwa Ouroboros zbroja. Po chwili zobaczył coś podobnego po swojej prawej.
Natychmiast udało mu się stwierdzić, że zapewne ich właśnie otaczają, aby nie mieli żadnej drogi ucieczki.
— Paniczu — szepnął Cole, aby nie usłyszeli go ukryci w krzakach i drzewach Wężonowie — Nie odwracaj się. Najprawdopodobniej jesteśmy otoczeni. Rób to, co ja — szepnął, a następnie zgrabnym ruchem przyspieszył, co uczynił i książę Jay.
Cole wiedział, że próba wyprzedzenia Wężonów (co mogłoby się udać tylko pod warunkiem, że ci wojownicy nie otoczyli ich całkowicie) miała niewielkie szanse na powodzenie, ale w tej sytuacji nie wiedział za bardzo co innego ma robić.
Dla niego najważniejszą sprawą było zaprowadzenie księcia do bezpieczeństwa, czyli do domu Eda i Edny i Cole nie miał zamiaru spocząć, dopóki tego nie wykonał.
Los jednak chciał im pokrzyżować plany zsyłając na nich liczną grupę uzbrojonych Wężonów, którzy już kilka minut później zaczęli strzelać z łuków w stronę rycerza i księcia.
Jedna ze strzał trafiła w konia, na którym znajdował się Cole, sprawiając tym, że rumak przestraszył się i zrzucił go ze swojego grzbietu. Sam koń zaś zdążył już uciec w głąb lasu.
— Cole!! — krzyknął Jay, jak tylko zobaczył, że rycerz zamiast znajdować się na swoim wierzchowcu teraz leżał na ziemi obolały.
Jednak długo to nie trwało, bo w następnej sekundzie czarnowłosy znajdował się już na równych nogach, wyciągając z niezwykłą wprawą miecz z pokrowca.
Szanse na to, że im obu uda się wyjść z tego cało były niewielkie. Był świadomy tego, że jeśli przyszły władca Jamanakai ma uciec stąd bez szwanku, to on musi zostać i upewnić się, że nikt go nie śledzi, czając się na życie księcia.
Nagle zza krzaków wyłonił się jeden z Wężonów, a za nim drugi, trzeci i następni po kolei. Natychmiast rzucili się w stronę rycerza, który próbował blokować ich ataki z wszystkich stron tym samym próbując ich zranić.
— Książę! — krzyknął w stronę Jay'a, który od razu znalazł się obok rycerza, pomagając mu w walce. Sprawnie odtrącał kolejnych wojowników, sprawiając, że niektórzy z nich zatoczyli się z górki lub wpadli do pobliskiej rzeki — Musisz stąd uciekać!
— Co? Nie zostawię cię tu samego! Nie ma mowy!
Cole zobaczył kątem oka jak jeden z wojowników Pythora skrada się, aby zaatakować syna króla Cliffa za jego plecami, więc Cole natychmiast znalazł się za Jay'em, wbijając ostrze swojego miecza między żebra Wężona.
— Niestety nie jestem w stanie uszanować tej decyzji, wasza wysokość — odparł Cole i korzystając z okazji, że na ten czas nikt ich nie atakował, wręcz siłą zmusił Jay'a, aby wsiadł na konia — Będę pilnował, żeby nikt cię nie śledził.
Zanim Jay zdążył cokolwiek powiedzieć, to Cole stanowczym jednak nie za silnym uderzeniem dłoni sprawił, że koń, na którym już siedział Jay ruszył z dużą prędkością do przodu.
Cole zaś tak jak obiecywał został w tyle, próbując dopilnować, aby nikt nie ruszył za uciekającym księciem.
Mijały godziny, a Jay ani na chwile nie zwolnił. W końcu on jak i zarówno koń byli wycieńczeni po tylu godzinach jazdy, więc postanowił zrobić chwile przerwy, aby chociaż na sekundę odpocząć.
Zaprowadził konia do strumyka, gdzie obydwoje mogliby swobodnie napić się wody.
Jay nie ukrywał, że ten mały łyk wody, który wziął, sprawił mu ogromną ulgę. Chwilę pochodził, chcąc rozprostować nogi, ale nagle usłyszał świst strzały, a następnie konia, który się wystraszył i zaczął uciekać. Jay chciał pobiec za koniem (który niestety podążył w zupełnie przeciwnym kierunku niż zmierzali), jednak kątem oka zobaczył, jak ktoś czai się między liśćmi krzaków.
Chłopak nie był pewny kto to jest, jednak wolał nie ryzykować. Nie chciał, żeby ktokolwiek go zobaczył. Powoli więc zaczął się wycofywać, bo zdawało się, że ta osoba go nawet nie widziała. Jay wolał, żeby już tak zostało. Mężczyzna, który siedział w krzakach zdawał się wzrok mieć utkwiony przy strumyku przy którym jeszcze sekundę temu znajdował się koń księcia.
Mimowolnie spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że przy brzegu stała jakaś sarna. Najprawdopodobniej mężczyzna chciał w nią trafić, ale jakimś cudem zamiast sarny, to dostał koń.
Jay nie chciał dłużej nad tym myśleć, więc kiedy znajdował się na wystarczająco dużej odległości od tej sceny, pobiegł.
I biegł tak naprawdę długo.
Stracił poczucie czasu i sam nie wiedział, jak dawno temu opuścił zamek.
Biegł także przez noc i Jay coraz bardziej odczuwał nasilające się zmęczenie. Nie chciał jednak odpuścić, dopóki nie znalazł się przy swoim celu.
Los jednak chyba nie zamierzał odpuścić młodemu księciu, ponieważ Jay'owi w pewnym momencie zaczęło zdawać się, że zaczyna kręcić się w kółko.
Już zupełnie nie wiedział, gdzie jest i w którą stronę ma iść.
Nagle zobaczył, że drzewa się przerzedzają i las się kończył.
Wiedział, że Ed i Edna mieszkają na pustyni i kiedyś musiał wyjść z tego lasu, ale teraz miał obawy.
Bo wśród drzew mógł się jeszcze ukryć, ale jeśli teraz wyjdzie na tę polanę, która znajdowała się wokoło, to ze znalezieniem schronienia mogło nie być tak łatwo.
Jednak Jay zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie się znajduje i w którą stronę ma iść oraz że nie mógł wiecznie siedzieć w tym lesie.
Więc zbierając całą swoją obawę wyszedł z zarośla i szedł przed siebie.
Już nawet nie wiedział, w którą stronę ma iść. Po prostu szedł do przodu.
Nie był nawet pewny czy znajdował się już na terenie Królestwa Ninjago.
Chodząc przez polanę, czuł się, że lada chwila ktoś mógłby go zaatakować, że Wężonowie go ciągle widzą i zaraz go zaatakują.
Chociaż możliwe, że to już zmęczenie go dopadało i już nie odróżniał rzeczywistości od fikcji czy swojej własnej wyobraźni.
Czuł jak jego nogi miękną i jak z coraz większą trudnością robi kolejne kroki. Słońce, które prażyło go znajdując się w swoim apogeum także nie pomagało jego sytuacji.
W pewnej chwili książę Jay klęknął na ziemi, chcąc odpocząć. Resztą sił próbował ustać w tym klęku, jednak nie udało mu się.
Jay już nie wiedział, co się dzieje wokół niego.
*******************************
A więc... Mam nadzieję, że po tak długiej przerwie od pisania, to ten rozdział jest w miarę do przeżycia xD Trochę wyszłam z wprawy, więc na razie może być trochę nudno bądź drętwo, ale muszę się tylko rozkręcić!
Mam nadzieję przynajmniej.
Liczę, że przynajmniej trochę wam przypadł ten rozdział do gustu i że zostaniecie na dłużej.
Bye, skarby ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro