Rozdział 36 - "Prawdziwa magia"
Mówiłam, że rozdział we wtorek, ale jak wczoraj przysiadam, tak nie od chodziłam, dopóki nie skończyłam.
Przygotujcie sobie chusteczki, bo przy tym rozdziale niejednokrotnie się popłakałam.
W każdym razie, jest tu dużo akcji, dlatego życzę wam miłej lektury.
Szłam niepewnie korytarzem, cały ten czas trzymając przy klatce piersiowej kilka książek. Dosłownie zostałam zmuszona do tego, żeby się tutaj znaleźć. Czułam to, jak wszyscy mi się przyglądali, dlatego cały czas miałam opuszczony wzrok. Muszę mieć wykształcenie chociażby średnie, żeby w ogóle dostać lepszą pracę, niż za ladą w sklepie. Podrobienie dokumentów, to niby nic takiego dla mnie jako wiedźmy, ale chyba wolę jednak przez to przejść i mieć wszystko z głowy. Weszłam do pomieszczenia, na którego drzwiach znajdował się napis „Sekretariat". Od razu jakaś miła pani się mną zajęła, po czym zaprowadziła do klasy, gdzie zostałam rzucona autentycznie na głęboką wodę, ponieważ musiałam nieco o sobie opowiedzieć przed wszystkimi i się przedstawić. Po pierwszej lekcji, niemal od razu ruszyłam do innej klasy, by się przed wszystkimi ukryć, jednak nie było mi to dane.
— Czyli co, nowa? — Usłyszałam z boku, dlatego spojrzałam w tamtym kierunku.
O ławkę opierała się dziewczyna, której włosy były w śnieżnobiałym odcieniu, natomiast jej oczy szare, a nawet metaliczne. Przytaknęłam głową na jej słowa, a ona wyciągnęła do mnie rękę.
— Rochelle West. — Przedstawiła się, a ja niepewnie złapałam za jej dłoń.
— Isabelle Lockwood, ale wolę jak mówi się do mnie Bella. — Uśmiechnęła się szeroko, po czym usiadła na krześle obok i sama z siebie zaczęła mówić o wszystkim, co jej ślina na język przyniosła.
Przyglądałam się jej przerażona jej słowami, a także śmiechem, jaki w ogóle wychodził z jej gardła. To nie jest ta sama Rochelle, którą znam. Coś jest z nią nie tak. Ona przecież nigdy nie zachowywała się w ten sposób. Przecież to nie jest możliwe, abym przez ten cały czas jej nie wyczuła. Że nie byłam w stanie poczuć jej aury, która teraz jest jedynie żywym niepokojem i złem, które rozprzestrzenia się w powietrzu. Chwila...
~ Zanim to drugie „ja" się obudzi. ~
„Drugie ja"? Ale to by znaczyło, że Rochelle miałaby rozdwojenie jaźni. Ponownie usłyszałam to, jak się zaśmiała, dlatego spojrzałam na nią zaskoczona.
— Nawet nie wiesz tego, jak wielką ulgę teraz czuję. Nie muszę już być milusińska. — Zaczęła obracać różdżką między palcami.
— Masz rozdwojenie jaźni, prawda? — Zapytałam prosto z mostu, co ją oczywiście rozbawiło.
— „Rozdwojenie jaźni"? Myślisz, że jestem jakąś wariatką? — Spojrzała na mnie z lekko zmarszczonym nosem i uniesioną lewą brwią. — To nie było za miłe, Bell. — Kucnęła przede mną. — Gdybym była bipolarna, to miałabym chyba jakieś dwie osobowości, a tak się składa, że mam tylko jedną i to jest ta, która się teraz przed tobą znajduję. Tamta poprzednia, to było najzwyklejsze udawanie. Nie wierzę, że wcześniej tego nie odkryłaś. — Po raz kolejny się zaśmiała. — Że przez te cztery lata naszej znajomości tego nie zauważyłaś. — Pokręciła głową, jednocześnie przejeżdżając językiem po powierzchni zębów. — Albo byłaś ślepa i tego nie zauważałaś, albo jesteś głupia. Gdybyś była zwykłym człowiekiem, nie musiałabym tego robić, ale przeznaczenie chciało, że jesteś córką pierwszej i zarazem najpotężniejszej wiedźmy, jaka w ogóle chodzi po ziemi. Większego farta mieć nie mogłam! — Podniosła się, a ja próbowałam również wstać.
To nie jest Rochelle, którą znam! Zacisnęłam powieki, a przy tym próbowałam się choć odrobinę unieść, ale za nic nie byłam w stanie tego zrobić.
Wyszłam z budynku, kiedy było już po wszystkim. Odetchnęłam po rozmowie z dyrektorem, który złapał mnie, jak uciekałam razem z Rochelle z lekcji. Jej się udało, mnie nie.
— Bardzo źle? — Usłyszałam głos mojej przyjaciółki, dlatego spojrzałam na balustradę przy schodach, o którą się opierała.
— Nawet nie pytaj. — Zaśmiała się, po czym do mnie podeszła i złapała pod ramię.
— Wiem co nam dobrze zrobi. Zabieram cię na lody! — Rozśmieszyła mnie swoimi słowami, ale mimo wszystko przystałam na jej propozycję.
Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to wspomnienie przeleciało mi przez głowę. Zacisnęłam z całej siły szczękę, ponownie starając się podnieść, co utrudniały mi mocne zawroty głowy.
~ Enigma, potrzebuję twojej pomocy! ~ Zwróciłam się do mojego chowańca, jednak nie zjawiła się, gdy to powiedziałam.
~ Jestem trochę zajęta! ~ Odpowiedziała mi z trudem, czym oczywiście mnie zaskoczyła.
To w tym momencie usłyszałam ryk jakiegoś wielkiego kota, jednak w żadnym wypadku nie brzmiał on jak Enigma czy nawet Uora, kiedy przybierała swoją pełną formę. Kątem oka zauważyłam to, jak dziewczyna, którą dotąd uważałam za przyjaciółkę spojrzała w tamtym kierunku.
— Tamte już muszą się ze sobą bawić. Psotka i Enigma. — Szerzej otworzyłam oczy na jej słowa.
Enigma walczy z Psotką, która sądząc po tych odgłosach, raczej też nie była tylko zwykłym kotem domowym. Musiała być czymś innym i do tego niebezpiecznym, skoro mój chowaniec zamienił się w niedźwiedzia, co mogę wywnioskować z tych drugich ryków.
— Ej, Bell. — Zwróciła moją uwagę, dlatego na nią spojrzałam.
— „Bell"? — Powtórzyłam po niej, kiedy to mnie tak nazwała.
— Skrót. Jeszcze większy, niż „Bella". Tylko ja tak mogę do ciebie mówić, jasne to jest? — Napompowała policzki zirytowana, a ja pokiwałam głową.
— Co ty na to, żebyśmy w czasie czekania porozmawiały? — Podparłam się obiema dłońmi, aby dalej próbować się podnieść.
— Nie mamy chyba o czym! — Zauważyłam, na co opuściła głowę.
— A mi się wydaj, że jednak mamy. — Odparła wyraźnie ucieszona. — Dam ci zagadkę. — Zaczęła kręcić różdżką między palcami. — Kto siedem lat to wszystko zapoczątkował? — Szerzej otworzyłam oczy, kiedy to powiedziała, a przy tym podniosłam na nią wzrok.
— Ty... — Odwróciła się do mnie z szerokim uśmiechem. — Siedem laty temu portal do magicznego Salem został otworzony. To byłaś — Ukazała swoje białe zęby, a przy tym odwróciła wzrok.
— Nie całkiem ja. Moja matka. Ja jej tylko towarzyszyłam. Wymierzyła sprawiedliwość. — Wzruszyła ramionami.
— „Wymierzyła sprawiedliwość", gówno prawda! — Podniosłam nieco głos. — Zdajesz sobie sprawę z tego, ile osób tamtego wieczora zginęło?! Ile osób straciło rodzinę?! Twoja matka „wymierzyła sprawiedliwość", ale po co?! Co było powodem?! — Odwróciła lekko wzrok. — Bo tamte kobiety były silniejsze i wyganiały takie, jak ty i twoja matka? —W tym momencie z jej twarzy zszedł uśmiech.
Nie wiem co zrobiła, ale z niesamowitą szybkością się przy mnie znalazła i rzuciła o drzewo. Jęknęłam z bólu, kiedy to uderzyłam w nie plecami, po czym podparłam się ramieniem, aby ponownie nie wylądować na ziemi. Podniosłam na nią wzrok, dzięki czemu widziałam to, jak cała emanowała czterema kolorami magii.
— Straciłyśmy prawa życia w takich samych warunkach, jakich żyłaś ty czy inne. Zostałyśmy wygnane z własnego wymiaru. Z miejsca, gdzie się urodziła moja prababcia, babcia i moja matka, bo ktoś uznał nas za usterki. To była twoja matka, Bella. Ona i reszta z tej cholernej Rady Wiedźm, które najchętniej by się nas całkowicie pozbyły. — Pokręciła głową. — Wy sobie nawet nie zdajecie sprawy z tego, jakie życie mają dzieci takich kobiet. Wdowy też zakładają rodziny, ale wiesz po co? Żeby pewnego dnia odebrać własnym dzieciom moc. Bo w końcu na tym im najbardziej zależy. Chociaż nie wszystkim. — Zmienił się jej ton głosu, przez co teraz odzywała się niesamowicie ostrym brzmieniem. — Moja matka była inna. Chciała, żebym to ja się zajęła tym wszystkim, czego nie była w stanie zrobić ona. Chciała mi oddać swoją moc, ale nie wytrzymałam z nią. — Ponownie się uśmiechnęła. — Jeśli chodzi o naukę używania magii, to moja matka była dość brutalna w tym aspekcie. Jak miałam piętnaście lat, to się jej pozbyłam. Nie zabrałam jej mocy, czego w tamtym momencie żałowałam, bo wkradł mi się wtedy limit. — Rozłożyła ręce. — Niby zemsta się dokonała, ale szczerze? Mam to głęboko w dupie. Nie żałuję, że jestem Wdową. Ta magia, którą się posługujemy jest inna. Jej używanie mi nic nie robi. Używanie waszej magii wyniszcza kobiety z limitem. Wiesz czemu? — Zapytała, kiedy to zaczęła chodzić dookoła mnie, a przy tym przyglądała się swojej dłoni. — Bo nasze źródła magii są już zniszczone do takiego stopnia, że nie zużywamy ich energii. Pobieramy to, co jest dookoła nas. W pewnym sensie można nazwać to kradzieżą. — Powiedziała z lekkim śmiechem, a ja dotknęłam swojej obolałej głowy.
Przełknęłam ślinę, aby się nie skrzywić, na co ona na mnie spojrzała i się nieco przysunęła, by następnie sprawdzić moją głowę. Czułam to, jak przyłożyła mi końcówkę różdżki do boku, żebym niczego nie kombinowała. Położyła mi palce na podbródku, aby w kolejnej chili mi się dokładnie przyjrzeć.
— Niedługo będzie po wszystkim. — Powiedziała, głaszcząc moją brodę kciukiem.
— Jak to? — Zapytałam, a przy tym ponownie spojrzałam w kierunku skąd dochodził mnie hałas walki dwóch chowańców.
— Zdradzić ci moje plany, czy zostawić cię w niewiedzy? Oto jest pytanie. — Odeszła kawałek, a przy tym założyła ręce za plecami, dlatego starałam się do niej zbliżyć i zaatakować, ale przez zawroty głowy nie byłam w stanie tego zrobić i upadłam na kolana. — Urocze. — Odwróciła się w moją stronę. — Dasz radę chociażby utrzymać się na nogach? — Powiedziała z wyraźną wyższością. — Biedna Bell. Całkiem sama. — Wydęła dolną wargę, jednak po chwili się szeroko uśmiechnęła i zaśmiała z zaistniałej sytuacji. — Nie masz przy sobie nikogo. — Ponownie podeszła, a przy tym klęknęła przede mną. — Oj, nie martw się. Jak tylko twoja matka odda mi moc, to zabiję ją i wszystkich, a także ciebie, żebyś mogła sobie być z tym twoim łowcom. — Parsknęła śmiechem. — Miłość między wiedźmą, a łowcom, to ci paradoks! — Pokręciła głową. — Smutne, nawet bardzo. — Znowu zaczęła krążyć dookoła mnie. — Wszyscy poznają prawdę o tym, jak słaba jesteś. No błagam! U każdej wiedźmy da się wyczuć jej duchową energię, jednak nie u ciebie. Jaka szkoda. Córka najpotężniejszej wiedźmy na świecie, nazywana drugą najsilniejszą, jednak wcale nie jest tak wszechmocna. Jest tylko małą dziewczynką, która chciała odzyskać rodziców. — Uśmiechnęła się złośliwie, a przy tym lekko wydęła dolną wargę.
— Rochelle... — Warknęłam w jej kierunku.
— Wszyscy się dowiedzą prawdy. — Znowu odwróciła się do mnie plecami, a przy tym zaczęła się bawić swoją różdżką, którą okręcała w obu dłoniach.
— Niby jakiej? — Zapytałam, klękając na jedno kolano.
— Takiej, że jesteś tak naprawę bezużyteczna smarkulą, która nie potrafiła się pogodzić z tym, że straciła rodziców. Na początku może i ci współczułam, ale gdy się dowiedziałam kim była twoja matka, całkowicie mi to przeszło. — Wzięłam głębszy wdech.
— O tobie też się dowiedzą prawdy. — Zatrzymała się nagle. — O tym kim jesteś naprawdę! Cały ten czas knułaś za naszymi plecami i udawałaś naszą przyjaciółkę. — Wypuściła powietrze.
— Nie zrozumiesz, Bell. Ani ty, ani nikt inny. Jesteś na to zbyt smarkata. — Rzuciła w moim kierunku z przekąsem, a ja podparłam się lewą ręką na kolanie, by powoli zacząć się podnosić.
— Zdradzić ci coś? — Parsknęła śmiechem.
— Niby co? Wiem o tobie wszystko. — Zacisnęłam zęby, kiedy to udało mi się podnieść na zgięte nogi.
— Jesteś zbyt pewna tego, że możesz ze mną wygrać. — Widziałam to, że się lekko wzdrygnęła. — Myślisz, że jestem małą, smarkatą dziewczynką, ale tak się składa, iż jest całkowicie na odwrót. — Puściła luźno ręce. — Ja już nie jestem tamtą uśmiechniętą i cieszącą się ze wszystkiego Isabelle Lockwood, bo ona nie żyje od siedmiu lat. — W tym momencie się do mnie odwróciła, a przy tym szerzej otworzyła oczy, gdy zobaczyła mnie prostującą nogi. — Nacieszyłam się dzieciństwem do trzynastego roku życia, a potem z dnia na dzień musiałam stać się dorosła. W przeciwieństwie do tego, co ty robiłaś, ja nie siedziałam na tyłu i nic nie robiłam. Doskonaliłam wszystko, co tylko byłam w stanie, a przy tym nie marnowałam żadnej chwili. — Uleczyłam ranę na swojej głowie, a ona zmarszczyła brwi.
— Nie rozumiem. — Powiedziała, na co przełknęłam ślinę, aby zwilżyć moje wysuszone od wysiłku gardło.
— Myślisz, że czemu nie jesteś w stanie wyczuć moje energii? — Rozłożyłam ręce, po czym złapałam za gumkę, którymi miałam związane włosy. — Naprawdę myślałaś, że jest to kwestia tego, iż jestem słaba? — Wypuściłam powietrze w napływie śmiechu. — O nie, jest wręcz przeciwnie. — Pokręciłam głową, a przy tym zrobiłam krok w jej kierunku, na co ona się cofnęła.
— Chcesz powiedzieć, że — Zacięła się, a ja widziałam to lekkie przerażenie w jej oczach.
— Że aura mojej mocy jest tak wielka, że się w niej znajdujemy. — Całkowicie otworzyła oczy. — Dlatego nie możesz jej wyczuć. — Szłam w jej kierunku, a przy tym kumulowałam w lewej dłoni magię. — Bo ona jest wszędzie dookoła nas. — Zacisnęłam szczękę z całej siły, po czym wymierzyłam w jej kierunku dłoń, jednak odskoczyła na bok, gdy zaklęcie już miało ją trafić.
Sięgnęłam do zapięcia mojej peleryny, by w kolejnej chwili je rozpiąć. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona, kiedy to materiał opadł na ziemię. Zagroziła tym, że skrzywdzi wszystkich, więc nie mam już innego wyboru, niż po prostu z nią walczyć. Moja narzutka jednak spowalniałaby mi ruchy, dlatego ją zdjęłam. Moja przyjaciółka się podniosła, a przy tym się uśmiechnęła, na co ja zacisnęłam dłonie w pięści. To już nie jest moja Rochelle. Teraz to jest zwykły potwór, którego musisz się pozbyć, Bella.
Gavin
Przeszliśmy przez portal, dzięki czemu znaleźliśmy się w gęstwinie lasu, gdzie rozdzielaliśmy się z Bellą i Rochelle. Cała trójka się rozejrzała, a przy tym wyraźnie ucieszyła z tego, że w końcu wyszła z więzienia.
— Harry i Jimmie za moment powinni tu być. — Odezwał się Bryce.
— Już jesteśmy. — Usłyszałem za sobą, dlatego się odwróciłem.
— Gdzie Bella? — Zapytała kobieta, która była wyraźnie zaniepokojona tym, że jest nas jeszcze więcej.
— Musi być razem z Rochelle przy generatorze. — Powiedział tym razem Ryan, a ja kiwnąłem głową.
W tym momencie miałem wrażenie, jakbyśmy zostali nieco oślepieni przez światła jakiejś lampy. Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku, skąd dobiegał blask, a po nim nastąpił głośny wybuch i silna fala uderzeniowa, która poruszyła całą powierzchnię runa leśnego. Uniosłem wzrok, kiedy wiatr opadł. Coś jest nie tak. To było dużo silniejsze. Trochę tak, jak wtedy, gdy Bella walczyła z panią North. Poczułem podobną energię, która przeszła przez całe moje ciało.
— Wydaje mi się, że są w tamtym kierunku. — Rzucił sugestię Bryce, a my wszyscy kiwnęliśmy głowami.
— Pośpieszmy się. Coś tu nie gra. — Powiedziałem, po czym ruszyłem przodem, a wszyscy zaraz za mną.
Każdy z nas szybko biegł, a przy tym omijaliśmy drzewa, rowy i pajęczyny, których w tym lesie nie brakowało. Zaczynam naprawdę mocno współczuć Belli, skoro ona ma tak dużą fobię związaną z pająkami, a mimo to poświęca się dla sprawy i nie daje tego po sobie poznać. Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy to dobiegliśmy do miejsca, gdzie widziałem generator. Był tu duży spadek, jakby sporych rozmiarów rów, aby trudniej było znaleźć to miejsce. Rozejrzałem się dookoła, tak samo jak wszyscy tutaj, kiedy to w pewnym momencie coś uderzyło w siatkę, którą była okrążona maszyneria. To była Rochelle, której twarz była przykryta przez jej włosy.
— Co jest? — Wyszeptał Bryce, który stał zaraz obok mnie.
W tym momencie usłyszeliśmy donośny śmiech dziewczyny, która odsunęła się od metalowego płotu, a przy tym nieco zachwiała i złapała za swoją głowę.
— Bell, mamy chyba widownię. — Spojrzała w naszym kierunku, przez co poczułem, jak po moim kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
— Ani się waż! — W tym momencie uderzył w nią sierp energii, który powalił ją na ziemię.
Spojrzałem w kierunku, skąd nadszedł atak, dzięki czemu zobaczyłem moją dziewczynę, która była zgięta w pół i wyraźnie poturbowana, co mnie mocno zaniepokoiło. Pokłóciły się o coś, że nagle ze sobą walczą.
— Czemu one ze sobą walczą? — Zadał pytanie Harry, a ja pokręciłem głową nie rozumiejąc tej sytuacji.
— Nie wiem, ale nie podoba mi się to. — Powiedziałem, kiedy zauważyłem podnoszącą się Rochelle, która trzymała w prawej dłoni jakiś patyk, którym wymierzyła w Bellę.
Szerzej otworzyłem oczy, kiedy to ujrzałem jej uśmiech, który wyrażał czyste szaleństwo, co mnie mocno zaniepokoiło, ale nie byłem jedyny. Chłopacy również wydali się przerażeni tą sceną.
— Mamo? — Odezwał się zaniepokojony nastolatek, który stał przy drzewie.
— Wiedźma z limitem? Nie. — Pokręciła głową, kiedy to zobaczyła magię zbierającą się na czubku przedmiotu. — Wdowa. — Wszyscy szeroko otworzyliśmy oczy, kiedy to powiedziała.
W kolejnym momencie zobaczyłem wielką falę mocy, która była czerwona.
— BELLA! — Krzyknęli wszyscy, na co ona wyciągnęła przed siebie ręce i zatrzymała atak z wyraźnym trudem.
Ten kolor magii, to jeden z tych, których używają tamte kobiety, o których mówiła niegdyś moja dziewczyna. Widziałem to, jak jej włosy zostały odwiane do tyłu, a ona sama zaczęła szurać nogami po ziemi, próbując zatrzymać siłę zaklęcia, jednak dokładnie widziałem jedną rzecz. Bella się...
— Bella nie chcę z nią walczyć. — Odezwał się najmłodszy w całej grupie, a my zwróciliśmy na niego wzrok.
— Gray? — Odezwał się jego ojciec, który był wyraźnie zaniepokojony tym co powiedział chłopak.
— Ona jej nie chce zrobić krzywdy. — Dodał, a przy tym nie przestawał się jej przyglądać.
Kobieta spojrzała na swojego męża, jednak szybko zwróciła wzrok na Bellę, która zaczęła wchłaniać zaklęcie Rochelle. Wyraźnie byli zaskoczeni umiejętnością swojej córki, jednak obserwowali to w ciszy. Gdy cała energia opadła, byłem w stanie dostrzec to, jak ciężki ona miała oddech, który starała się unormować. Przełknąłem ślinę, kiedy to zebrała w dłoniach energię jakiegoś zaklęcia, a przy tym spróbowała się wyprostować. Jej oczy dosłownie żarzyły się od mocy. Bella, błagam. Bądź ostrożna!
Isabelle
Miałam ciężki oddech. Poprzednie zaklęcie o takiej mocy mnie mocno wypompowało, ale nie dam jej satysfakcji i się nie poddam. Będę z nią walczyła do samego końca. Przełknęłam ślinę, kiedy zobaczyłam, jak delikatnie się skrzywiła, czego dowodziły jej lekko zmarszczone brwi. Zdradziła mnie, a jednak nadal mam jakąś cząstkową i jednocześnie znikomą nadzieję, że to tylko jakiś jej głupi żart, przez który na naprawdę długi czas się na nią pogniewam. Zaatakowała mnie, groziła śmierciom bliskich mi osób, a ja wciąż czuję tę cholerną wiarę, że jest to nieprawda. Iż najzwyczajniej w świecie mnie ona wkręca i wcale nie jest Wdową, czego już dowiódł kolor magii, jaką się ona posługuje. Czułam napływające łzy, które chciały polecieć z moich oczu, jednak im nie dawałam. Może i nie zachowuje się jak mój kochany pajac, ale nadal wygląda tak samo jak on, co mi tylko utrudnia. Była moją przyjaciółką. Osobą, której mogłam powiedzieć wszystko, co leżało mi jakkolwiek na sercu.
Nie wiem nawet, jak powinnam się w tym momencie czuć. Smutna? Zła? Jedno i drugie? Tymczasem, jedyne co mi towarzyszy, to nic innego, jak najzwyklejszy ból. Zraniła mnie jedna z najbliższych mi osób, które uważałam, za moją podporę, która pomagała mi się pozbierać przez te wszystkie lata. Była dla mnie niczym siostra, a wbiła mi sztylet w serce. Nie wiem czy jestem w stanie się po tym jakkolwiek pozbierać.
W tym momencie odbiłam jej kolejne zaklęcie, po czym sama wystrzeliłam w jej kierunku swoją moc, która w nią uderzyła i odrzuciła prosto na drzewo. Jęknęła głośno z bólu, kiedy to próbowała się podnieść, jednak od ilości siniaków, jakie jej do tej pory nabiłam, czy nawet małych powierzchownych ran, które zdobiły jej każdy centymetr skóry miała już z tym problem. Traciła krew, a za tym idzie, że słabła.
— I że ty wcześniej nie pokazywałaś swojej pełnej siły. — Zaśmiała się, a przy tym wstała, podpierając się przy tym o korę. — Role się chyba odwróciły. Teraz ty jesteś górą. — Zacisnęłam z całej siły szczękę i milczałam. — O, co to? Teraz już się nawet nie odezwiesz? — Zacisnęłam powieki. — No tak. Przecież udawałam twoją „kochaną przyjaciółkę". — Udała, jakby miała zwrócić obiad. — Aż mi się rzygać chce od takich sentymentów. — Zaśmiała się, a przy tym słyszałam, jak powoli ruszyła w moim kierunku.
— Bella... — Doszedł mnie głos mojej matki, dlatego podniosłam na nich wzrok.
Niceo szerzej uchyliłam powieki, kiedy zobaczyłam ją, tatę, Graya i Uorę. Przełknęłam ślinę, po czym wypuściłam powietrze z płuc. To już nie jest ta sama Rochelle. Teraz to jest tylko potwór, który zagraża nie tylko mnie i moim bliskim, ale i całej społeczności wiedźm, czy nawet łowcom oraz zwykłym ludziom. Opuściłam lekko wzrok, po czym zwróciłam go na Wdowę, która stała spory kawałek ode mnie.
— Nie byłaś moją przyjaciółką. — Wyraźnie ją zaskoczyłam, zresztą tak samo jak wszystkich. — Byłaś dla mnie jak siostra. Zastąpiłaś mi rodzinę, o której myślałam, że nie żyje, ale wiesz co? Koniec z tym. — Bardziej skupiłam swoją moc w moich oczach, które w tym momencie zaczęły mnie szczypać. — Jesteś najzwyklejszą suką, która powinna być trzymana na łańcuchu. Zdradziłaś mnie — Widziałam to, jak przełknęła ślinę ze strachu. — więc nie jesteś już dla mnie nikim ważnym, ale nadal wyglądasz jak ktoś, kogo za taką osobę uważałam przez ostatnie cztery lata. — Czułam to zdziwienie w powietrzu, co znaczy, że soczewki na moich oczach zostały przeze mnie zniszczone.
— Nie zabijesz mnie. — Powiedziała pewnie, na co odwróciłam wzrok, kiedy to ruszyła w moim kierunku.
— Masz rację. Nie zabiję. — Odpowiedziałam jej, a przy tym patrzyłam na Gavina, do którego się lekko uśmiechnęłam, ale pokręcił głową nie rozumiejąc mojego entuzjazmu.
Zrobiłam unik, kiedy to chciała mnie zaatakować, a przy tym zrobiłam unik, robiąc przy tym obrót na prawej nodze. W kolejnej sekundzie wymierzyłam jej kopniaka w plecy z lewej nogi. Słyszałam za sobą to, że coś ich zaniepokoiło, ale jestem prawie w stu procentach pewna, że chodzi o moją zakrwawioną w połowie twarz. Szybko się otrząsnęła, by następnie zaserwować mi salwę ataków z użyciem gołych pięści, które okrążała mimo wszystko magia. W pewnym momencie jej ręka kierowała się prosto na moją twarz, jednak ja odchyliłam się do tyłu, by w kolejnej sekundzie zrobić mostek, po czym stanąć na rękach i kopnąć ją obcasem prosto w podbródek. Wyprostowałam się, a przy tym strzeliłam karkiem. Zmarszczyłam brwi, gdy znowu ruszyła w moim kierunku, jednak tym razem byłam od niej szybsza.
Piach, który był pod moimi nogami, uformował się w kolce, które zmusiły dziewczynę do cofnięcia się o parę kroków. Założyłam ręce za plecami, a przy tym wzrokiem wysłałam w jej kierunku kolejne i następne pociski, by ją jak najbardziej zmęczyć. Przez swoją nieuwagę, wbiegła na miejsce, gdzie znajdował się generator, w który jeden z moich strzałów trafił. Za sobą usłyszałam to, jak moja matka stworzyła barierę, kiedy to doszło do dużego wybuchu, który odrzucił dziewczynę na środek dołu. Natychmiastowo zaczęła się podnosić, a ja puściłam swoje ręce, by po chwili zgromadzić w dłoni piorun, który uderzył z nieba w moją dłoń. Udało jej się podnieść, jednak ja w tym samym momencie ruszyłam w jej kierunku pochylona nieco do przodu. Uniosła na mnie wzrok, ale już byłam przed nią, a do tego dość nisko na nogach. To w tym momencie miałam wrażenie, jakby czas nagle zwolnił, dlatego zacisnęłam szczękę z całej siły i nieco opuściłam głowę, aby nie było widać moich łez.
To nie jest moja Rochelle! Ona nią nie jest! To najzwyklejszy potwór, który groził twoim bliskim, Bella! Tylko wygląda tak samo, ale ona nią nie jest. Nie mogę pozwolić na to, aby ktoś szargał jej imię, kiedy to poznałam tamtą stronę. Może i udawała, ale jakieś jej zachowania musiały być prawdziwe. To one są dla mnie najważniejsze. Kochałam Rochelle, jak członka własnej rodziny, ale chyba przyszła pora na to, aby się z nią pożegnać. Ona już nie wróci, a ja nie chcę, aby ostatnie wspomnienia z nią były właśnie tym, jaka ona mi się ujawniła tutaj. Najpierw była moją znajomą, potem koleżanką, aż w końcu przyjaciółką i siostrą z innej matki, której za nic w świecie nie chciałam stracić. Każda chwila z nią spędzona, to był najlepszy moment w moim życiu, ale nadszedł moment, aby się z tamtą dziewczyną pożegnać i ruszyć naprzód.
Ilekroć byłam smutna, gdy czułam pierwsze oznaki zauroczenia do Gavina, czy przy wyborze ciuchów, zawsze była przy mnie i mi doradzała. To taką Rochelle chcę zachować w pamięci. Mojego drogiego pajaca, który zawsze mnie rozśmieszał lub mentalnie załamywał swoimi spontanicznymi akcjami. Moją przyjaciółkę, która była dla mnie najważniejsza i nigdy nie chciałam, aby cokolwiek nas rozdzieliło. Chłopak, rodzina, praca. Od samego początku wiedziałyśmy, że ta przyjaźń przetrwa wszystko, jednak nie zdradę jednej z nas, która okazała się być całkowicie inną osobą, która jedyne co, to kłamała w żywe oczy przez cały czas tej znajomości.
Wybacz mi, Rochelle. Chciałabym cię uratować, ale jest to chyba niemożliwe. Upadłaś i zatopiłaś się zdecydowanie zbyt głęboko w ciemności, która oplątywała cię przez całe życie, dlatego teraz muszę to zrobić. Nigdy cię nie zapomnę, a wspomnienia o dobrej części ciebie będę pielęgnowała najlepiej, jak tylko będę w stanie, ale proszę. Ten jeden ostatni raz, uśmiechnij się tak, jak tylko ty to potrafiłaś zrobić. Twój najgłupszy grymas, który zawsze doprowadzał mnie do uśmiechu, kiedy tylko go widziałam. To moja jedyna prośba, jaką mam do ciebie w tej chwili, która jest tą ostatnią. Nie będę w stanie się pozbierać po ty, co się tu stało, bo ta więź była dla mnie wszystkim. Moją najpotężniejszą i prawdziwą magią, która powstała za ingerencją zarówno moją, jak i twoją.
W tym momencie się zamachnęłam, a jednocześnie warknęłam pod nosem, by w kolejnej sekundzie uderzyć dziewczynę prosto w brzuch i odrzucić ją prosto na drzewo, które w czasie uderzenia powaliła na ziemię. Kaszlnęła kilkukrotnie, ponownie próbując się podnieść. Za sobą usłyszałam tylko tyle, że ze sobą rozmawiali, jednak nie wiem o czym. Nie skupiałam się na tym, a na dziewczynie, która opadła na ziemię, gdy momentalnie straciła wszelkie siły, aby w ogóle się ruszyć. Zaczęłam powoli iść w jej kierunku, wiedząc co muszę zrobić. W tej samej chili zobaczyłam chowańca, który znalazł się obok niej i próbował pomóc wstać. Mnie za to minęła Enigma, która ponownie była w postaci kruka, ale poleciała w kierunku pozostałych.
~ Bella... ~ Odezwała się zaniepokojona.
~ Przepraszam, Enigma. ~ Usłyszałam to, jak się zaśmiała w myślach.
~ Nie szkodzi. Czynisz mniejsze zło. Jeżeli Rochelle zdobyłaby więcej mocy, byłaby jeszcze bardziej niebezpieczna. ~ Zauważyła dlatego spojrzałam na swoją lewą dłoń i wzięłam głębszy oddech, skupiając się przy tym na źródle mojej mocy. ~ Ja zawsze będę przy tobie, Bella. Nie zapominaj o tym, że jestem częścią ciebie. Nawet jeżeli nie ma mnie obok, to jestem przy tobie i zawsze będę. Do samego końca. ~ Powiedziała, przez co ponownie poczułam łzy w oczach.
Stanęłam kawałek od dwudziestoparolatki, a ona na mnie spojrzała, tak samo, jak Psotka, która też z lenistwa chyba nie przyjmowała swojej pełnej formy, jednak teraz się w niej znajdowała.
— Wiesz co? Chyba już rozumiem, czemu widziałam omen słabości w moim śnie. On mi mówił o tym, że nie będę w stanie cię skrzywdzić w najbardziej brutalny sposób, gdy spełni się wróżba zdrady. I mówił prawdę. Nie jestem w stanie cię zabić, ale mogę zrobić coś innego. Uczynić mniejsze zło. — Wycelowałam w jej kierunku lewą dłoń, a ona podniosła się do klęczek i przyglądała nie rozumiejąc. — Wdowy są wiedźmami, które zgniły z chciwości, bo chciały mieć więcej mocy. Tyle samo, co kobiety w najwyższej Rady Wiedźm. Więc proszę bardzo. — Usłyszałam to, jak pozostali wstrzymali oddech. — Pokaż, czy dasz radę wytrzymać taką ilość mocy w ciele. — Powiedziałam, a ona szerzej otworzyła oczy, kiedy zobaczyła kumulującą się moc w mojej lewej dłoni.
W tej samej chwili po moim policzku spłynęła łza, która ją widocznie zaskoczyła.
— Żegnaj, Rochelle. — Wyszeptałam, a moja moc w kolejnej chwili wystrzeliła ogromną wiązką w jej kierunku, przy okazji zmiatając najbliższe kilometry powierzchni lasu.
Krzyknęła z bólu, kiedy to jasna, niemal biała energia zaczęła się wchłaniać w jej ciało, a tym samym całkowicie wyniszczać je ciało. W pewnym sensie zabija siebie samą, bo nie powstrzymuje tego, co się dzieje. Gdyby spróbowała to zatrzymać, może by to przeżyła, ale jest chciwa. I to ją zabija. Błagała o to, abym zaprzestała swoich poczynań, jednak ja tylko opuściłam wzrok, aby nie patrzeć na jej cierpienie. Po kilku sekundach ukazała się tylko goła ziemia, która ciągnęła się kilkadziesiąt kilometrów. Po Rochelle nie został nawet najmniejszy ślad. Tak, jakby jej tu w ogóle nie było. Ja za to poczułam, jak nagle zrobiło mi się słabo, dlatego opuściłam lewe ramię.
~ Bella... ~ Usłyszałam moją przyjaciółkę, która nagle znalazła się przede mną. ~ Słabo mi. ~ Powiedziała, dlatego ją przytuliłam, kiedy zaczęła znikać, a przy tym jej ciałko rozpadało się na małe cząsteczki.
W tym samym momencie poczułam, jak ugięły się pode mną kolana, na które po chwili upadłam, a przy tym poleciałam na piach.
— BELLA! — Doszedł mnie głos Gavina, który już po chwili znalazł się przy mnie, jednak ja już zamknęłam oczy. — Otwórz oczy, Bella... lla...órz czy...a... — Każdy dźwięk dochodził do mnie niczym przez mgłę, ja jednak nie miałam siły na to, aby chociażby ruszyć palcem u dłoni, dlatego oddałam się ciemności, która mnie w tym momencie otoczyła.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, ponieważ był to ostatni.
Za niecałe pół godziny pojawi się Epilog, a tym samym zakończy się pierwsza część TRM.
W jeszcze osobnym rozdziale obawiam się zapowiedź drugiej części, dlatego czekajcie, a dowiecie się, kiedy nadejdzie moment dodania prologu. ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro