Rozdział 30 - "Zaklęcie"
Dzisiaj nieco wcześniej, niż zwykle!
Mój zegar biologiczny wraca chyba no normy xD
Mniejsza
Dzisiaj będzie ciekawie!
Z góry dziękuję za komentarze, jeśli ktoś postanowi je pisać, a tymczasem
Miłej lektury!
Od jakiejś godziny leżę już w łóżku. Prawie zemdlałam, kiedy Enigma mnie wyciągnęła z Medytacji, więc nie winię ich przez to, że wszyscy chórem kazali mi iść odpocząć. Z tego co mówili pozostali, siedziałam w niej jakieś dwie minuty, co jest niezłym rekordem, kiedy weźmie się pod uwagę, że każda inna wiedźma nie była w stanie wytrzymać dłużej, niż trzydzieści sekund. Moja mała przyjaciółka mi powiedziała, że jeszcze dziesięć sekund dłużej, a byłoby po mnie. Lekko odetchnęłam, by w kolejnej chwili przewrócić się na lewy bok, a przy tym przytulić się do pościeli. To w tym momencie usłyszałam ciche pukanie do drzwi, przez które wszedł Gavin, który niósł w ręce kubek jakiegoś ciepłego napoju, czego dowodziła para unosząca się znad niego.
— Po co pukasz, skoro to jest twój pokój? — Zaśmiałam się cicho z jego postępowania, na co mi odpowiedział tym samym.
— Sprawdzałem, czy nie śpisz. — Pokiwałam głową na znak tego, że rozumiem jego postępowanie. — Zrobiłem ci herbaty. — Powtórzyłam swój wcześniejszy gest, a on położył kubek na szafce, po czym usiadł obok mnie na łóżku, gdzie leżałam.
Po chwili sięgnął w moim kierunku lewą dłonią, by następnie pogłaskać mnie po włosach i założyć je za moje prawe ucho. Uśmiechnęłam się na jego akt czułości, a już tym bardziej na to, z jaką delikatnością to zrobił. Spojrzałam na niego spod lekko przymrużonych oczu, z których wcześniej zdjęłam soczewki.
— Be — Zaczął, ale nie dokończył, kiedy to mu weszłam wpół słowa.
— Położysz się obok mnie? — Poprosiłam cicho, na co jego kąciki ust się delikatnie uniosły.
Wstał, by w kolejnej chwili przejść od drugiej strony drzwi i wejść pod pościel, pod którą się znajdowałam. Przysunął się do mnie, a gdy znalazła się za moimi plecami, dał mi całusa w skroń oraz przytulił.
— Ile ci zajmie powrót do formy? — Pokręciłam głową, a przy tym przełknęłam ślinę, kiedy to poczułam, że nagle zrobiło mi się niedobrze.
— Nie jestem pewna. Niby dwie minuty nieświadomości to nie jest jakoś dużo, ale pobiłam rekord, w jakim wiedźma może w ogóle siedzieć w Medytacji. Jestem chyba pierwszą, która tak długo wytrzymała. — Powiedziałam, a przy tym się do niego odwróciłam.
— Mogę coś dla ciebie zrobić? — Pogłaskał mnie po policzku, kiedy zobaczył mnie aż tak osłabioną.
Pokiwałam głową, a przy tym się zaczerwieniłam.
— Podrapałbyś mnie po plecach? Ale tak — Zacięłam się i lekko spuściłam wzrok. — No wiesz. — Uśmiechnął się, po czym powoli wsunął swoją prawą dłoń pod moją koszulkę.
Cicho jęknęłam, kiedy delikatnie przejechał po powierzchni mojego naskórka, na co spojrzał na mnie zaskoczony.
— Bella? — Pokręciłam głową na znak, że to nic takiego.
— Skutek uboczny Medytacji. Jestem teraz na wszystko dwa razy wrażliwsza, ale to przejdzie. Po prostu wszystkie funkcje w moim organizmie muszą się unormować. Do jutra powinno wszystko wrócić do normy. — Po swoich słowach się do niego przytuliłam, a przy tym ukryłam w zgięciu jego szyi. — Mogę tak przez chwilę zostać? — Poczułam to, że się wzdrygnął w napływie śmiechu.
— Ile chcesz. — Powiedział, jednocześnie delikatnie jeżdżąc palcami po mojej skórze. — Udało się rozszyfrować tamto, z czym mieliśmy problem. — Uchyliłam powieki.
— I mi nic nie mówisz? — Lekko uderzyłam w jego klatkę piersiową.
— Musisz odpocząć. Dlatego siedziałem cicho. Zajmiesz się tym, jak wypoczniesz. — Pokiwałam głową, a on na moim czole złożył całusa.
Zamknęłam oczy, a sen nadszedł niemal natychmiastowo. Obudziłam się kilka godzin później z ręką spuszczoną na podłogę. Powoli się uniosłam, a przy tym przetarłam swoje oczy i ziewnęłam. Spojrzałam na okno, dzięki czemu zobaczyłam to, że było zakryte zasłoną. Sięgnęłam po telefon, który leżał na szafce obok, dzięki czemu zobaczyłam to, że było po pierwszej w południe.
— Która była, jak zasypiałam? Chyba jakoś po jedenastej. — Ponownie przetarłam oczy, po czym wstałam z łóżka, poprawiając przy tym swoje ubrania.
Po chwili wyszłam z pomieszczenia, wcześniej zakładając na oczy soczewki. Kilka sekund później stanęłam w wejściu do kuchni, gdzie byli wszyscy, którzy rozmawiali o mnie.
— Umarlak się obudził. — Powiedział nagle Bryce, a pozostała trójka spojrzała na wejście do kuchni.
— O co ci chodzi? — Zapytałam nadal zaspanym głosem, a przy tym poprawiłam swoje włosy, aby nie wyglądać, jakbym miała gniazdo feniksa na głowie.
— O to, że spałaś dwadzieścia siedem godzin. — Szerzej otworzyłam oczy na tę informację, a przy tym na niego spojrzałam.
— Jakim sposobem? — Zapytałam podchodząc bliżej, a w tym samym momencie dostałam kubek z piciem od mojego chłopaka.
— Szczerze, to nie mamy pojęcia. Chcieliśmy już nawet dzwonić na pogotowie, ale jesteś wiedźmą, więc jakby ci zaczęli pobierać krew, to mogli by nieco zejść na zawał, jakby ją zobaczyli. — Dodał tym razem Ryan, a ja kiwnęłam głową.
— Musiałam być serio osłabiona. — Zauważyłam, jednocześnie biorąc dość sporego łyka z naczynia.
Wszyscy się zgodzili z moimi słowami, a w tym samym momencie moja droga, białowłosa przyjaciółka podała mi tabliczkę czekolady. Spojrzałam na nią zaskoczona, na co ta się uśmiechnęła.
— Wczoraj ci leciała krew z nosa. Pomyślałam, że jak ci cukier skoczy, to się lepiej poczujesz. Nie byłam tylko pewna tego, czy to jest ta, którą ty lubisz, bo naprawdę rzadko widzę to, żebyś jadła jakiekolwiek słodycze. — Lekko kiwnęłam głową, a przy tym odwróciłam wzrok, delikatnie się przy tym rumieniąc.
— Wiesz czemu. — Zauważyłam, na co się zaśmiała, a chłopacy kompletnie nie zrozumieli, o czym my gadamy.
— A, no tak. „Cukrowy haj". — Oparła się policzkiem na prawej dłoni.
— Co? — Zwrócił na siebie uwagę Gavin, a ja opuściłam wzrok.
— Poczekaj, aż ona zje całą tą czekoladę. — Powiedziała ze śmiechem Rochelle, a ja złapałam za opakowanie. — Do wieczora tej czekolady nie będzie. Tym bardziej, jak na uwagę się weźmie, że ona jest przed okresem. — W tym momencie dostała ode mnie z łokcia w bok, a ja sobie uświadomiłam to, że już owa tabliczka jest przeze mnie konsumowana.
— Chyba nigdy nie widziałem tego, aby ktoś w moim towarzystwie jadł czekoladę tak, jakby to był jakiś batonik. Nawet Gwen. — Odezwał się Ryan, na którego spojrzałam zaskoczona.
— Gwen, to nasza młodsza siostra. Mówiliśmy ci o niej kiedyś. — Wytłumaczył Bryce, na co kiwnęłam głową.
— Ale nie wspominaliście jej imienia. — Zwrócili wzrok na siebie, po czym z powrotem na mnie.
— Nie, raczej — Weszłam młodszemu w zdanie.
— Powiedzieliście tylko, że zaczęła w tamtym roku drugą klasę. Na tym się rozmowa skończyła, bo potem zapytaliście o mojego brata, a przez to mi się zachciało płakać i poszłam się przewietrzyć. — Wyraźnie ich zaskoczyłam.
— Ja nie pamiętam, co wczoraj jedliśmy na obiad, a co dopiero coś takiego. Kobieto, co ty? Masz jakąś pamięć absolutną? — Zapytała Rochelle, a ja pokręciłam głową, jednocześnie przełykając kawałek czekolady.
— Może nie absolutną, ale ejdetyczną już tak. — Wyraźnie nie wiedzieli o czym mówię. — Częściej się używa sformułowania „pamięć fotograficzna". — Kiwnęli głowami, a moja białowłosa przyjaciółka mi się wyraźnie przyjrzała. — Mam ci to udowodnić, że mi się tak przyglądasz? — Zwróciłam się w jej kierunku, po czym wzięłam do ust ostatni kawałek czekolady, która zniknęła w dosłownie kilkadziesiąt sekund.
— Nie uwierzę, póki tego nie udowodnisz. — Rzuciła mi wyzwanie, na co przywołałam swoją księgę czarów i jej ją podałam.
— Strona dwieście trzydzieści sześć, werset osiemnasty. — Przekartkowała ją, a gdy na niej się znalazła, uchyliła szerzej oczy ze zdziwienia.
— „Różdżki"? — Kiwnęłam głową, kiedy podniosła na mnie głowę.
— „Pomocą są w kumulowaniu mocy wyciekającej z ciała, jednakże niebezpieczeństwo za sobą niosą dla pełnych wiedźm. Bowiem jeśli takowa jej dotknie, w stanie nie będzie mocy w ryzach utrzymać swej. Różdżki od dawien wieków używane były przez zniszczone kobiety, które mocą swą władać nie były w stanie, bowiem ich ciało im tego odmawiało..." — Spojrzałam na nią, kiedy to ta wytrzeszczała na mnie oczy. — Recytować dalej, czy masz już wystarczający dowód? — Uśmiechnęłam się słodko, a ona oddała mi księgę.
— Tyle mi wystarczy. — Zaśmiałam się na jej lekko załamany ton, po czym spojrzałam na książkę i przejechałam dłonią po jej okładce.
— Co to w sumie za — Zaczął Bryce, ale odpowiedziałam w połowie zdania.
— Moja księga czarów. — Rzuciłam krótko, ale dalej chyba oczekiwali jakiegoś wytłumaczenia, dlatego zaczęłam mówić dalej. — Nie wiem, jak u Rochelle, bo mama mi kiedyś mówiła, że tak jest... Było tylko w magicznym Salem, ale my używamy ksiąg czarów. W połowie są zapisane podstawowymi zaklęciami, które każda wiedźma znać powinna, a z drugiej strony jest pusta, abyśmy się mogły rozwijać i wymyślać własne uroki. Gdy wiedźma stworzy coś swojego, powinna to zgłaszać do głowy Najwyższej Rady Wiedźm, aby ta zaaprobowała i wprowadziła je w życie innych, bo gdy kobieta taka jak ja umiera, to znika nie tylko jej chowaniec, ale też księga, której używała, a za tym wszystkie zaklęcia, które w niej zapisała. Oczywiście nie tylko to było w niej zapisywane, ale też cała wiedza. Cała praca. Z wiekiem ta księga staje się coraz bardzie obszerniejsza, choć z wierzchu tego nie widać, bo okładki książki zamienia się w portale, aby wszystko się pomieściło. W osiemnaste urodziny, czyli w dzień, kiedy kończy się magiczne szkolenie, dostaje się swoją własną księgę czarów, Artefakt Wiedźm, granatową pelerynę, przywołuje się chowańca i dopiero wtedy można się nazywać pełnoprawną wiedźmą. Choć w umie księgi się nie dostaje do rąk własnych, a to ona sama musi wybrać swoją właścicielkę. — Przyglądali mi się zaciekawieni. — Ja większość rzeczy zyskałam przed osiemnastką. Enigmę przywołałam dzień przed trzynastymi urodzinami, księgę kupiła mi mama w trzynaste urodziny w sklepie Pana Moungomerego, artefakt tak samo, ale jego dojrzałam w sklepie z magicznymi składnikami Pani North, a pelerynę — Zacięłam się, kiedy do mojej głowy wróciło wspomnienie tamtego wieczora. — Ona należy do mojej mamy. — Posmutniałam, co wszyscy oczywiście zauważyli. — Uwolnię ją. Tak samo, jak ojca i brata. — Uśmiechnęli się do mnie.
— Pomożemy ci. — Odezwał się nagle Ryan, a jego brat i Gavin spojrzeli na niego. — Samej jej przecież nie zostawimy. — Mój chłopak kiwnął głową, a przy tym opuścił lekko wzrok, jakby się nad czymś głowił.
— Wcześniej coś wspominałyście o „Wdowach". Możecie to wytłumaczyć? — Kiwnęłam głową, a przy tym spojrzałam na Rochelle, która nie była zbytnio zainteresowana rozmawianiem o nich.
Ma jakąś traumę z nimi związaną, że nagle się zrobiła się niechętna, aby rozmawiać na ten temat? Odeszła po chwili od blatu, tłumacząc, że rozbolała ją głowa i idzie się położyć. Pierwszy raz w życiu słyszę to, że ma migrenę. Zwykle to mi ona dolegała, kiedy to wracałam z pracy, gdzie dostałam jakiś czas urlopu po tym incydencie z mordercą. No nic, jak będzie chciała pogadać, to przyjdzie.
— Wdowy. W tym wymiarze to kobiety, które straciły męża, ale w wymiarze magii tym terminem opisuje się pewien rodzaj wiedźm. Można powiedzieć, że są złe. Zgniły z chciwości, bo chciały więcej mocy. Można powiedzieć, że straciły tak jakby człowieczeństwo, bo obchodzi je tylko to, w jaki sposób zdobyć więcej duchowej energii, tym samym wzmacniając siebie. Wykształtowały przez to cztery rodzaje magii, które dla takich jak ja, czy Rochelle są zakazane. Mianowicie magia czarna, czerwona, żółta i pomarańczowa. Takie jak ja i Rochelle używają białej, niebieskiej i zielonej. — Kiwnęli głowami, a ja oparłam się o blat plecami.
— O co chodzi? — Zapytał blondyn, kiedy głośno westchnęłam.
— Za dużo cukru. Robię się przymulona, a chciałam spróbować wyszukać miejsca, gdzie są rodzice i Gray. Plus muszę się jeszcze ogarnąć. — W tym momencie zobaczyłam Enigmę, która zaczęła się powoli wspinać po nogawce moich spodni, tym samym wbijając mi swoje pazurki w nogę.
— Zjedz sałaty! Od razu humor ci się poprawi! — Powiedziała, kiedy wzięłam ją na ręce.
— Enigma, wiesz co, nie wydaje mi się, aby to twoje ukochane zielsko mi jakkolwiek pomogło. — Usłyszałam to, jak chłopacy się zaśmiali na moje słowa.
— To użyj zaklęcia i zmniejsz sobie poziom cukru we krwi. — Zaśmiałam się ironicznie na jej słowa.
— Żeby takie zaklęcie w ogóle istniało. Czasami jesteś głupia, Enigma. — Na moje słowa wgryzła się w moją dłoń, na co syknęłam z bólu. — Menda! Dieta szparagowa przez tydzień! — Odezwałam się stanowczo, na co ta zeskoczyła z moich dłoni na blat.
— Już nie będę, obiecuję, ale nie zabieraj sałaty. — Wydusiła ze skruchą, a chłopacy koniec końców wybuchli głośnym śmiechem.
Wywróciłam oczami na ich zachowanie, po czym odetchnęłam i odeszłam od blatu do stołu. Spojrzeli za mną, kiedy to otworzyłam portal do mojego wymiaru, skąd wyjęłam PWBD, ale także inną rzecz. Mapę całego świata, która nie była typowa. Ta była zrobiona z drewna, a do tego pokazywała to, czego się szukało. Mógł to być kraj, miasto, osoba, jednak był mały haczyk. Potrzebne było do tego odpowiednie zaklęcie namierzające, a takowych jest tak samo od groma, jak tych ochronnych. Coś czuję, że będzie to czar specjalny. Pstryknęłam palcami, a w mojej dłoni pojawiła się księga czarów, którą zostawiłam na blacie kuchennym. Otworzyłam ją na odpowiednim dziale, by następnie zacząć szukać informacji o odpowiednim zaklęciu. Nieco czasu mi to zajęło, bo gdy je znalazłam, była już godzina osiemnasta. W tym czasie reszta zamówiła dzisiaj jedzenie, bo każdy stwierdził, że nie chce mu się gotować, a także wróciła do nas Rochelle, która była teraz jak nowo narodzona. To jej dziwne zachowanie zwalę chyba na to, że po prostu denerwuje ją to, że tak szybko traci siły przez swój limit i nie jest w stanie skumulować w sobie tyle mocy, aby w ogóle być w stanie funkcjonować.
Tak jak wcześniej myślałam, jest jedno ze specjalnych zaklęć. Podniosłam się z krzesła, na którym przesiedziałam cały dzień, a przez to poczułam, jak bardzo zastały mi się kości przez siedzenie w jednej pozycji. Chyba już wiem co moja matka przeżywała przez ostatnie pięćset lat. Mimo wszystko często narzekała na ból pleców.
— Bella, twoja matka ma ponad pięćset lat, więc ile ty masz? — Zapytał nagle Bryce, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
— Czy ja ci wyglądam na babę z reumatyzmem, że się mnie o coś takiego pytasz? Mam dwadzieścia dwa lata. — Odpowiedziałam mu, a Gavin się zaśmiał pod nosem.
— Ale twoja matka — Dalej dociekał, a ja wypuściłam powietrze zirytowana.
— Jak moja matka była mniej więcej w moim wieku, to rzuciła na siebie przez przypadek zaklęcie, którego nie umiała zdjąć przez dość długi czas. Jak już znalazła sposób, aby je zdjąć, to poznała mojego ojca, w którym się zakochała i nie chciała opuszczać, więc zostawiła na sobie czar i rzuciła go też na tatę. Potem urodziłam się ja, pięć lat później mój brat. Koniec historii. — Odezwałam się z wyraźnym poddenerwowaniem w głosie, na co kiwnął głową, że rozumie.
— Co ty chcesz teraz zrobić? — Podeszła do mnie Rochelle, kiedy to złapałam za PWBD, aby wyjąć z niego wszystko to, co mi będzie to tego potrzebne.
— Zrobić zaklęcie namierzające. — Powiedziałam już znudzona tłumaczeniem wszystkiego. — Błagam, nie mów, że muszę jeszcze wyjaśniać, do czego są zaklęcia specjalne i jak się je robi. — Zaśmiała się na moje słowa, a przy tym pokręciła głową.
— Nie musisz. — Spojrzała na torbę. — PWBD? — Kiwnęłam głową, a chłopacy zmarszczyli brwi.
— Co? — Zapytali jednocześnie.
— PWBD, czyli podręczny worek bez dna. — Bryce parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał rozwinięcie skrótu.
Westchnęłam załamana, po czym poprosiłam Rochelle, aby pomogła mi wyjąć kociołek z torebki. Przytrzymała materiał, a ja sięgnęłam do środka, aby wyjąć wszystko, co będzie mi potrzebne. Po chwili cały stół był zapełniony czarodziejskimi rzeczami, a białowłosa podeszła do chłopków, aby im wytłumaczyć na czym będzie polegało to, co będę robiła. Ja w tym czasie zajęłam się przygotowaniem stanowiska. Wyłożyłam stół matą, ale mimo wszystko bojąc się, tego, że coś się może stać ze szklanym blatem, rzuciłam na niego zaklęcie, aby był odporny na temperaturę. Następnie ułożyłam runę Fehu, która była wyżłobiona w kamieniu, aby podgrzewała kociołek, do którego wlałam wodę Lethe, która była niczym innym, jak substancją nasyconą blaskiem księżyca w pełni. Spojrzałam do księgi, kiedy to czekałam na to, aż płyn w całości się zagotuję, abym mogła dodać kolejny składnik. Następne mam wrzucić całe nasiona sosny.
Chwyciłam za odpowiedni flakonik, gdzie takowa rzecz się znajdowała, po czym wysypałam na rękę ich odpowiednią ilość, która w tym przypadku wynosiła trzy. Zwróciłam swój wzrok na kociołek, w którym woda się już gotowała, dlatego wrzuciłam do niego ziarna. Po kolei wrzucałam każdy składnik, czasami spoglądając na resztę, która uważnie mi się przyglądała. No cóż, nie widzieli mnie chyba jeszcze w tak poważnej postawie, więc im się nie dziwię, że wzbudziłam w nich ciekawość.
— Sporo tego wszystkiego. — Odezwał się Bryce, kiedy to wrzucałam całą garść świeżych, a raczej ożywionych przeze mnie liści mandragory.
Miałam tylko suszone, więc musiałam je odnowić.
— To nawet nie jest jedna trzecia wszystkich składników magicznych, jakie w ogóle istnieją. — Zaśmiała się białowłosa, która opierała się o blat, tak samo, jak reszta, a ja spojrzałam do księgi, marszcząc przy tym brwi.
— Ty se jaja robisz. — Rzucił w jej kierunku, na co ta pokręcił głową.
W tym samym momencie złapałam się za kąciki oczu, aby sobie przypomnieć, gdzie ja ostatnio użyłam składniku, który teraz był mi bardzo potrzebny.
— Cholera... — Powiedziałam cicho, kiedy do głowy wróciło mi wspomnienie tego, jak uleczałam siostrę Tobyego.
Oczywiście zwróciłam tym samym uwagę moich przyjaciół i chłopaka, bo mimo wszystko ostatnie pół godziny stałam w ciszy i skupiałam się na zaklęciu, aby niczego nie poplątać.
— Co jest? — Zapytała moja przyjaciółka, po czym ruszyła w moim kierunku.
— Nie mam jednego składnika. Zużyłam go, jak ostatnio przygotowywałam zaklęcie specjalne. — Stanęła obok mnie, a przy tym spojrzała na to, co skazywałam palcem. — Ty go nie masz? Albo może chociaż wiesz, gdzie go zdobyć? — Zapytałam, a ona podniosła na mnie wzrok.
— Skąd ja ci niby wytrzasnę mąkę z drzewka świętojańskiego? — Zaczęłam mruczeć pod nosem, a przy tym uniosłam dłoń, w której zaczął powstawać zgniło pomarańczowy płomień.
— Mąka z drzewka świętojańskiego, albo ogień piekielny na tyłku. Co wybierasz? — Szerzej otworzyła oczy na moje słowa, a przy tym się głupio uśmiechnęła.
— To ja — Zacięła się. — Ten. Wyskoczę po tę mąkę do mojego wymiaru. — Kiwnęłam głową, a ona obeszła stół. — Nienawidzę jej przed okresem. — Wymruczała pod nosem, otwierając przy tym portal.
Chłopacy się zaśmiali, jednak przestali, kiedy to na nich spojrzałam. W pewnym momencie podszedł do mnie Gavin, który położył mi dłoń na ramieniu. Westchnęłam cicho, po czym na niego spojrzałam.
— Bardzo jestem nieznośna? — Zaśmiał się, a przy tym pokręcił głową.
— Ja to sobie tłumaczę tym, że po prostu jesteś zestresowana tym wszystkim. Stworzyć zaklęcie, znaleźć wszystkich, ratować rodziców. Każdy pod presją się inaczej zachowuje. — Kiwnęłam głową, a w tym samym czasie podniosłam prawą dłoń.
Podrapałam się po karku, jednak w tym samym czasie poczułam to, jak każdy najmniejszy włosek po prawej stronie ciała staje mi dęba. Odwróciłam w tamtym kierunku dłoń, tym samym zatrzymując lecącą w moim kierunku fiolkę ze składnikiem. Szybko jej poszło. Po chwili dziewczyna przeszła przez portal, a przy tym trzymała dłonie w kieszeniach.
— Masz niezły refleks, skoro jesteś w stanie tak szybko zareagować. — Rzuciła, po czym podeszła do kanapy, gdzie następnie prawie padła. — Dwa razy otwieranie portalu między wymiarowego. Za dużo. Muszę się przespać. — Złapała się za głową, gdzie rozmasowała skronie, a ja wsypałam składnik do kociołka.
— To był przedostatni składnik. Teraz runa, krew i zaklęcie. — Wymamrotałam pod nosem, by w kolejnej chwili podciągnąć rękawy bluzy i przyzwać z portalu mój Artefakt.
Czułam na sobie wzrok wszystkich, kiedy to nagle zaczęłam mruczeć pod nosem. No cóż, zwykle tego nie robiłam, więc w sumie im się nie dziwię.
— Chwila, czy to jest Oko Druidów? — Zapytała nagle białowłosa, która podniosła się gwałtownie z kanapy.
— Tak, mój Artefakt. — Wzruszyłam ramionami, jednocześnie rysując na wewnętrznej stronie swojej dłoni Raidho, jedną z run, która jest mi potrzebna do tego zaklęcia.
Po chwili z głośnym westchnięciem złapałam kamień w prawą dłoń, aby ten sam symbol narysować na drugiej ręce.
— Może ci pomóc? — Zaproponowała Rochelle, która tak samo, jak chłopacy widziała moje ciężkie zmagania przy pisaniu słabszą stroną.
— Dam sobie radę. — Powiedziałam, a przy tym czułam, jak lekko przygryzłam swój język.
— Ale — Zaczął Gavin, dlatego podniosłam na niego wzrok.
— Powiedziałam, że dam radę. — Usłyszałam w tym momencie to, jak ktoś cicho warknął pod nosem.
— Strasznie często to powtarzasz. — Odezwał się w końcu Bryce, ale chyba wszyscy chcieli mi to wypomnieć. — „Dam radę to, dam radę tamto i siamto". Jezu, kobieto! Daj sobie pomóc! Przecież ci pomożemy, nie musisz brać wszystkiego na własne barki! — Rzucił głośniejszym tonem, na co się wzdrygnęłam.
— Zły nawyk. — W tym momencie wszystkich zaskoczyłam. — Przez ostatnie siedem lat radziłam sobie ze wszystkim sama. Przez to moją standardową odpowiedzią na wszystko jest to „dam radę". — Wytłumaczyłam, a oni się lekko zmartwili. — Ciężko jest się pozbyć nawyków. — Gavin się uśmiechnął, po czym do mnie podszedł.
— Teraz nie jesteś sama, więc już nie „dam radę", tylko „damy radę". — Powiedział blondyn, a przy tym wyciągnął w moim kierunku dłoń.
Podałam nu lewą dłoń, na której w kolejnej sekundzie narysował resztę runy, co chwilę spoglądając na tę, która znajdowała się w mojej drugiej dłoni. Lekko się skrzywiłam, kiedy to poczułam, jak po moich palcach spływają krople krwi, która jest ostatnim składnikiem. Widziałam jego zaniepokojenie, kiedy to ścisnęłam obie dłonie, aby nieco szkarłatnej substancji skapnęło do kociołka. W kontakcie z powstałą miksturą, zaczął się z niego wydobywać jasnozielony dym, co było dość niespodziewane dla reszty. Wyciągnęłam rękę do Gavina, aby oddał mi Artefakt, a on ostrożnie, aby nie podrażnić wypalonej rany na mojej dłoni, z której wydobywała się krew, położył go na palcach. Pstryknęłam palcami, przez co na krysztale znalazł się sznurek, który miał robić za „łańcuszek" od naszyjnika. Założyłam go na szyję, aby znajdował się na źródle mocy, czyli mniej więcej pod sercem, ale nie poniżej mostka. Wzięłam głębszy wdech, kiedy to spojrzałam na księgę za czarami.
— Gavin, odsuń się. Nie chciałabym, aby coś ci się stało, gdyby jednak się nie udało. — Wykonał moją prośbę i podszedł do chłopaków, na co ja wyciągnęłam obie dłonie nad kamienny kociołek.
Powoli wypuściłam z płuc powietrze, by w kolejnej chwili ukazać swoje mieniące się oczy od mocy. Rochelle i chłopacy aż się wyprostowali, kiedy zobaczyli moje lekko poruszające się od magii włosy.
— Znajdź i pokaż, bowiem wola taka moja. — Szerzej otworzyli oczy na mój głos, który roznosił się teraz echem. — Niechaj opadnie tajemnicy zbroja. — W tym momencie w całym pomieszczeniu zaczął wariować prąd, na co wszyscy się zaniepokoili, choć nie było czym. — Ukaż mi miejsce odpowiednie, a obraz niech nie znika bezwiednie. Minervy, Matthew i Graya Lockwoodów poszukuję, a za ich dokładne położenie dozgonnie dziękuję. — Z kociołka wydobyła się iskierka zaklęcia, które następnie uderzyło w drewnianą mapę, która leżała obok.
Opuściłam ręce, a przy tym spojrzałam na to, co się ukazywało na tablicy. Cała moja moc opadła w ciągu sekundy, a chłopacy rozejrzeli się po pomieszczeniu, kiedy cały prąd przestał wariować i wszystko się uspokoiło. Nadal to miejsce się kształtowało, jednak miałam dziwne wrażenie, jakbym to miejsce już widziała. Lekko przekrzywiłam głowę w kierunku prawego ramienia, kiedy to ukazały mi się drzewa, aż w końcu coś, co wyglądało jak sporych rozmiarów bunkier. Użyłam magii, aby oddalić obraz, a to co zobaczyłam sprawiło, że na moment zamarłam.
— Bella? — Zwrócił moją uwagę Gavin, który podszedł bliżej.
— Oni, nie — Odwróciłam wzrok, a oni się zaniepokoili.
— Co jest? — Odezwał się tym razem Bryce.
— Cały ten czas — Wymamrotałam pod nosem, a przy tym złapałam się za głowę.
— Stara, powiesz w końcu, czy mamy wysłać jakąś petycję o udostępnienie danych? — Rzuciła tym razem Rochelle, a ja na nich spojrzałam.
— Oni cały ten czas byli w Salem. — Powiedziałam, a przy tym czułam, jak do moich oczu powoli napływają łzy.
Wszystkich wyraźnie zaskoczyłam, dlatego opuściłam wzrok na mapę. Całe siedem lat byli uwięzieni w miejscu, które nazywaliśmy kiedyś domem. Gdzie się w jakimś sensie urodziłam i spędziłam większość dzieciństwa. To oznacza jedno. Czas wrócić na stare śmieci. Do miejsca, gdzie się to wszystko zaczęło.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Dajcie znać koniecznie, a ja się biorę za kolejny, bo będzie się tam duuuużo działo.
Do następnego! (Poniedziałek)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro