Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.17

Star City, 14 stycznia 2027

Kyle przeleciał nad budynkami, ciągnąc za sobą Connora na siedzisku stworzonym z mocy pierścienia. Zatoczył kilka kółek nad ciemnymi zaułkami miasta i wylądował na płaskim dachu jednego z bloków, stawiając kolegę bezpiecznie na stałym gruncie.

- Mówiłem, że moim sposobem ogarniemy więcej terenu w krótszym czasie. - uśmiechnął się do niego szeroko.

Hawke uśmiechnął się do niego nieco słabiej.

- Mhm. - mruknął tylko w odpowiedzi, ściskając mocniej swój łuk.

Lantern rozłożył ręce.

- No co?

- Ja chyba sobie strzelę w łeb. - zadarli głowy i spojrzeli w niebo. Powoli lot obniżał Guy Gardner. Stanął przed nimi, krzyżując ręce z nieprzychylną miną – Najpierw Ollie i Hal, a teraz wy dwaj. To jakaś niepisana zasada, że Strzałka musi kumplować się z Latarnią? Skombinujcie sobie jeszcze jakąś Canary i będzie komplet!

Młodzieńcy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Kyle wzruszył ramionami.

- Taaak. Pogadam na ten temat z Rossem. - rzucił na odczepnego – Przychodzisz z czymś konkretnym? - zmienił szybko temat. Czasami naprawdę nie rozumiał swojego starszego kolegi z Korpusu i nie był pewien czy chce rozumieć.

- Batman w końcu raczył przejrzeć nasze raporty z tajnej misji w święta.

- Ćśśś! - syknął Gardner, zerkając wymownie na Connora – Czy ona nie jest, no, tajna? Możesz tak o tym mówić przy Co- Arrowie?!

Gardner spojrzał ze zmęczeniem na jednego, a potem na drugiego.

- Teoretycznie, nie mogę. - przytaknął i rozłożył ręce – W praktyce, mam to gdzieś. Nigdy nie wiadomo, co Batsy wymyśli na jego test.

- Test? - zdziwił się Hawke.

- Test. - skinął głową mężczyzna – Czy można ci ufać. Batek wysłał Kyle'a w przebraniu na bal bożonarodzeniowy, na którym miał być Iver. Miał się kręcić przy nim, zwinąć chusteczkę z brustaszy i nie dać się rozpoznać.

Blondyn potarł w zastanowieniu brodę i pokiwał głową.

- Rozumiem. Ja też będę musiał go przejść?

- To oczywiste.

- Będzie polegał na tym samy?

- Za chuja nie wiem. - pokręcił głową i spojrzał ponownie na Kyle'a – Nie chce mi się streszczać całej rozmowy, ale zdałeś. - oznajmił ze znudzeniem. Uniósł brew z powątpiewaniem, wiedząc rosnący na twarzy młodzika uśmiech – Nie ciesz się tak, młody. To, że zdałeś, nie znaczy, że wszyscy zaczną ci ufać. - wycelował w niego palcem – Batman nigdy nikomu nie ufa do końca. Ty też nie ufaj.

Rayner zamrugał zdziwiony.

- Wydawało mi się, że bohaterowie to ludzie, którym cywile mogą ufać bezgranicznie. - mruknął.

- Cywile może i tak. - zgodził się niechętnie – Ale inni bohaterowie? Nie sądzę. Dobrze ci radzę jako starszy kolega po fachu – zastanów się komu chcesz i komu możesz ufać. - z krzywym uśmieszkiem przyłożył dwa palce do skroni w koślawej imitacji zasalutowania i odleciał, darując sobie pożegnania.

Młodzi mężczyźni przez chwilę stali na dachu z zadartymi głowami, patrząc jak Guy znika na niebie, wtapiając się w jedną z konstelacji. Trwali tak jeszcze chwilę po tym, jak stracili go z oczu.

Ciszę pierwszy przerwał Connor.

- O czym myślisz?

- O twoim bracie. - odrzekł, zaciskając i rozluźniając dłonie.

- To a propos zaufania?

Kyle zmrużył oczy, spuszczając głowę.

- Może. - myślami wrócił do bankietu w Wayne Manor. Ross był wtedy inny. Prezentował się butnie, jak postać z filmu. To nie był jego kumpel, Ross, tylko Rosline Queen, bogaty paniczyk z dobrej rodziny. Wydał mu się inny niż na co dzień i to... w jakiś sposób było dla Lanterna pociągające. Dlatego nie mógł się powstrzymać i pocałował przyjaciela. Od tamtego dnia, ciągle przyłapywał się na tym, że o nim myśli.

Zdał sobie sprawę, że Connor czeka na dalszą odpowiedź. Blondyn stał w bezruchu, przyglądając mu się zza maski. Kyle zerknął na niego kątem oka. Przygryzł policzek od środka.

- Connor?

- Tak?

Otworzył usta, a następnie je zamknął i pokręcił głową.

- Właściwie to nic.

Hawke nic już nie powiedział. Odwrócił wzrok i przycisnął palec do ucha, rzucając ciche „odbiór". Dopiero po chwili Kyle zrozumiał, że rozmawia z kimś przez komunikator. Podał rozmówcy ich pozycję, a po kilku minutach dołączył do nich nie kto inny, jak Iver. Wyszczerzył się do nich szeroko.

- Hej! - stanął naprzeciwko nich, zdejmując z pleców kołczan.

Również się z nim przywitali. Brunet z zaciekawieniem wyciągnął szyję, próbując zajrzeć do kołczanu, gdy najmłodszy z nich zanurkował do jego wnętrza ręką.

- Co tam masz? - zapytał Connor.

Ross wyciągnął jakąś paczkę.

- Znalazłem to w rzeczach ojca. - oznajmił, jakby miało im to wszystko wyjaśnić. Pozostała dwójka wymieniła między sobą spojrzenia. Nic im to nie wyjaśniło – Adresatem jest nijaki John Constantine. Ale ojciec nie zapisał adresu.

- Okeej. - skinął głową – A to oznacza...?

- Daj mi skończyć, a się dowiesz!

Ross wyjaśnił przyjaciołom sytuację, poczynając od tego jak tajemniczy pakunek wpadł w jego ręce, przez małe śledztwo jakie przeprowadził, na odpowiedziach jakie uzyskał od matki kończąc. Obaj wysłuchali go w skupieniu.

- W takim razie, dlaczego nie poprosiłeś matki, żeby przekazała paczkę Constantine'owi? - spytał rozsądnie Connor. Kyle wziął paczkę do rąk i zaczął oglądać ją z każdej strony.

Queen zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. To było dobre pytanie. Pewnie powinien tak zrobić. Ale nie zrobił. Bo pojawił się Bruce, zmartwiony sytuacją z Royem. Ciekawe, że póki Rory nie zgłosił zaginięcia na policji, to kompletnie sprawa go nie interesowała.

- Sytuacja w domu wystarczająco się skomplikowała. Znowu. - westchnął, prostując się i skrzyżował ręce na piersi – Nie chcę jej teraz zawracać głowy jakimiś bzdurami. Może zdołam zająć się tym sam. To będzie moja pierwsza samodzielna sprawa jako- urwał nagle i dopadł do Kyle'a, widząc jak ten rozrywa papier, którym ojciec starannie owinął zawartość paczki – Co ty wyprawiasz?!

- Hej, spokojnie! - odsunął go od siebie na odległość ramienia – Wiesz już, kogo szukasz. Może warto dowiedzieć się po co?

Rayner uśmiechnął się do niego szeroko. Ross nie wyglądał na przekonanego, a Connor stał tylko z boku, obserwując ich w milczeniu. Nie słysząc żadnych sprzeciwów, Lantern rozpakował przesyłkę, puszczając szary papier, aby upadł bezszelestnie na betonowe podłoże dachu. Cała trójka pochyliła się nad trzymaną przez bruneta drewnianą skrzynką. Była rzeźbiona w dziwne wzorki, a jej wieczko było unieruchomione przez wyglądającą na solidną kłódkę. Iver chwycił za nią i mocno pociągnął, sprawdzając czy może puści. Jak można się domyślić, nie puściła.

Starszy z łuczników sięgnął do kołczanu na plecach, aby wyciągnąć z niego jedną ze zwykłych strzał. Chciał spróbować otworzyć zamek za pomocą grotu strzały.

Kyle zamiast tego, uniósł skrzynkę nad głowę, jakby chciał nią cisnąć o ziemię.

- Zwariowałeś?! - Ross złapał go za nadgarstki, a zaskoczony chłopak spojrzał na przyjaciela.

- No co? Rozwalenie skrzynki to najszybszy sposób na dostanie się do zawartości!

- Nie możesz jej tak po prostu rozbić, idioto!

- Dlaczego nie? - zdziwił się – Nie chcesz wiedzieć, co jest w środku?

Ross zacisnął usta w wąską linię.

- Oczywiście, że chcę. - odparował szybko – Ale co, jeśli skrzynka też jest istotna? Jeśli ją rozbijemy...

- Okej, okej! - skapitulował i oddał mu skrzynkę – Więc musimy ją otworzyć inaczej.

- Albo dostarczyć do Constantine'a. - wtrącił się Connor. Zdążył już schować strzałę.

Pogrążyli się w ciszy, przyglądając się tajemniczemu pojemnikowi. Ross powoli krążył palcami po rzeźbieniach, badając każde wgłębienie. To było rozsądne. Skoro ojciec zamierzał wysłać to temu mężczyźnie, pewnie wiedział jak to otworzyć. Podał skrzynkę bratu, nie wierząc do końca Kyle'owi i kucnął do leżących na ziemi papierów. Ostrożnie je przejrzał, szukając jakichś wskazówek, a gdy ich nie znalazł, przebiegł jeszcze spojrzeniem po ziemi wokół czy przypadkiem nic nie wypadło. Nic nie rzuciło mu się w oczy. Westchnął z rezygnacją i wyprostował się.

- Zapytam mamy czy nie wie czegoś jeszcze. - zadecydował – Może jej się coś przypomni. - spojrzał na Kyle'a – Jako jedyny z nas możesz wejść do Strażnicy, prawda? - chłopak skinął głową, przytakując – Więc mógłbyś popytać o Zatannę? Nie mów nic poza tym, że ja jej szukam, dobrze?

- Jasne, stary. - Kyle uśmiechnął się do niego krzepiąco – Znajdziemy gnojka i dowiemy się o co chodzi z tą skrzynką.

Blondyn odwzajemnił ten uśmiech.

- Dziękuję. - odrzekł.

Metropolis, 29 stycznia 2027



Jim Harper poprawił zsuwające mu się z nosa okulary i zmierzwił rzednące brązowe włosy. To straszne. Ma zaledwie czterdzieści pięć lat, a już zaczyna się sypać. Chyba czas najwyższy zadbać o swoje zdrowie, nim straci wszystkie włosy i dorobi się oponki na brzuchu. Zerknął na swój brzuch i skrzywił się z niesmakiem. Może to jeszcze nie oponka, ale jeszcze chwila i może się nią stać. Odłożył na bok gazetę i sięgnął do szuflady biurka, przy którym siedział. Otworzył ją z zamiarem wyjęcia swojego grubego notatnika w skórkopodobnej oprawce. Miał zamiar dopisać zadbanie o swoje zdrowie i ciało do długiej listy rzeczy, którymi powinien się zająć. Ale najprawdopodobniej i tak o tym zapomni, nigdy się tym nie zajmie.

Znieruchomiał na chwilę w fotelu, słysząc dzwonek do drzwi. Posłał wysuniętej szufladzie puste spojrzenie, beznamiętnie patrząc na zdjęcie jego i Diany, które schował tam ponad miesiąc temu. Nim też miał się zająć. Miał je wyrzucić, jak tylko dojdzie do siebie po ich rozstaniu. Ale zostawił to i zapomniał. Aż do dzisiaj. To tylko pokazuje, jak często zagląda do swojego notatnika z rzeczami, o których miał nie zapomnieć.

- Idę. - mruknął pod nosem, gdy dźwięk dzwonka się ponowił. Zamknął szufladę i wstał.

Nim doszedł do drzwi, przybysz zdążył zadzwonić raz jeszcze.

- Po co się tak niecierpliwisz? W moim wieku zejście po schodach trochę zajmuje. - stwierdził z uśmiechem do bratanka.

Rory słabo odwzajemnił jego uśmiech. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Pod oczami straszyły niczym widma głębokie, szare wory. Skóra zazwyczaj i tak blada, wyglądała dość niezdrowo.

Jim przyjrzał mu się ze zmartwieniem i przesunął w drzwiach.

- Co tu robisz? - spytał, obserwując jak rudzielec nachyla się, aby zdjąć buty. Wydawał się być tak zmęczony, że nawet ta prosta czynność sprawiała mu trudność.

- Załatwiałem sprawę dla profesora. - odpowiedział, zdejmując teraz płacz – Skończyłem szybciej i pomyślałem, że wpadnę cię odwiedzić.

Wuj wziął od bratanka płaszcz i odwiesił go na wieszak. Zaprosił go gestem do salonu.

- Chcesz kakao?

- Czemu nigdy nie proponujesz mi kawy? - spytał, marszcząc lekko brwi, kiedy usiadł na kanapie. Jim zaśmiał się na tą uwagę.

- Dobre pytanie! - wziął się pod boki, znów posyłając mu swój uśmiech. Niech wie, że cokolwiek dzieje się w jego życiu, stary dobry wujek Jim zawsze mu pomoże – To chyba kwestia tego, że dla mnie zawsze będziecie z Royem małymi chłopcami.

Coś w oczach Rory'ego zgasło, gdy usłyszał imię brata. James westchnął i usiadł na podłokietniku fotela, pochylając się ku niemu.

- Policja znalazła coś nowego w jego sprawie? - przeszedł do sedna, domyślając się, że to jest sprawą, która tak bardzo trapi chłopaka. Rudzielec pokręcił przecząco głową, wbijając smutny wzrok w szary, puchaty dywan pod swoimi stopami. Szatyn pokiwał powoli głową – Zapadł się pod ziemię.

- Nawet nie wiemy, gdzie go szukać. Próbowałem namierzyć jego komórkę.

- Policja może to zrobić. - zauważył.

- Policja nie ma dostępu do komputera Ligii.

- Fakt. - skinął głową i wykonał gest ręką, prosząc by kontynuował.

- Namierzyłem ją i poprosiłem Clarka, żeby ją odszukał. Leżała w szczerym polu w Teksasie. Co Roy mógł robić w Teksasie?

- Nie mam pojęcia. - odparł beznamiętnie, próbując sobie przypomnieć czy jego drugi bratanek kiedykolwiek wspominał coś o Teksasie.

Rory rozłożył bezradnie ręce.

- Śledztwo stanęło w martwym punkcie.

- Clark nie może pomóc?

- Proponował mi to, ale nie mogę wciągać do moich prywatnych spraw Ligii. - podniósł głowę i spojrzał na niego żałośnie – To byłoby nie w porządku wobec tych, którzy faktycznie potrzebują ich pomocy.

Jim przez chwilę wpatrywał się w swojego bratanka. Może to dlatego, że nie widział chłopców na co dzień, ale widział, jak bardzo się zmienili na przestrzeni ostatnich lat. Coraz bardziej przypominali mu ich ojca. Ze wszystkim chcieli radzić sobie sami, a jednocześnie byli chętni do niesienia pomocy innym. Roy Senior też taki był.

Jednak patrząc na zgnębionego zmartwieniami o starszego brata Rory'ego, widział w nim odbicie samego siebie sprzed wielu lat. Ścisnęło go serce na wspomnienie tego dziecka, które odeszło, które zgubił gdzieś dawno temu i nie wiedział nawet gdzie.

Sięgnął po jego dłoń i ścisnął ją lekko.

- Kocham cię, Rory. - szepnął, czując pod powiekami gorące łzy. Zamrugał szybko, chcąc je stłamsić nim spłyną po policzkach – Roy to twardy gnojek, wiesz o tym. - posłał mu słaby uśmiech – Wróci lada chwila. Zrobiłeś co mogłeś. Rozumiem, że się martwisz, ale martwiąc się o niego, nie zaniedbuj siebie. Ani tym bardziej Heleny, dobrze? Spodziewacie się dziecka. To ona i to dziecko teraz cię potrzebują. Bardziej, niż twój brat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro