2.10
17 października 2019, Uniwersytet Central City
„Czyli jak właściwie poznałam Rory'ego Harper-Queena"
Było słoneczne popołudnie, gdy Helena Bertinelli spieszyła się na swoje zajęcia z filozofii prawa karnego. Jak zwykle miała mało czasu, żeby przejść z jednego budynku uniwersytetu przez przestronny ogródek wypoczynkowy mieszący się pomiędzy poszczególnymi budynkami kampusu. Były mało wypoczynkowe, gdy próbujesz dostać się z miejsca A do miejsca B w ciągu pięciu minut i musisz przepchnąć się przez tłumy studentów, którzy wcale nigdzie się nie spieszą i akurat wypoczywają w tym cholernym parku.
- Przepraszam, chcę przejść. - warknęła mało uprzejmie na jakiegoś dryblasa w bluzie szkolnej drużyny rugby. Dryblas coś odburknął i odsunął się, dając jej przejść. Helena uśmiechnęła się do siebie zwycięsko, widząc już drzwi wejściowe budynku, do którego zmierzała.
Gdzieś w tłumie po jej lewej usłyszała „Przepraszam! Przepraszam! Spieszę się! Sorki!", ale nie przejęła się tym. Przecież ona też dopiero co przepychała się przez stadko osiłków. Ani trochę nie przejęła się tym, że ktoś przechodzi teraz przez podobny problem.
Szkoda, że ich problemy musiały się ze sobą zderzyć.
- Uwaga! Jadę! - zawołał ten sam, męski głos. Teraz dużo bliżej niej. Przechodząc koło schodów zobaczyła wspomnianego krzykacza. Rudy chłopak. Na ramieniu wisiała mu wyglądająca na ciężką, torba z przypinkami. W jednej ręce trzymał styropianową podstawkę z dwoma kubkami z pobliskiej kawiarni. Jechał na deskorolce i akurat podskoczył, żeby zjechać po poręczy. Ich spojrzenia spotkały się. Chłopak, już w locie, widocznie się przestraszył – Uważaj! - zawołał do niej, ale ona jak raz poczuła, że nie może się ruszyć. Normalnie bez problemu zrobiłaby unik, ale dziś była dość niewyspana i zareagowała dużo wolniej, niż by chciała.
Ostatnim, co zobaczyła, była obdrapana ilustracja kota porywanego przez statek kosmitów na spodzie deskorolki rudego studenta. Chłopak jakoś wymanewrował, żeby nie wylądować konkretnie na niej, ale przy upadku, przypadkiem ją potrącił łokciem i oboje upadli na chodnik. Wokół nich zaczęli zbierać się gapie, zainteresowani wypadkiem.
Helena chwilę leżała w bezruchu, próbując pojąć co właściwie się stało. Następnie powoli się podniosła i spojrzała na drugiego uczestnika stłuczki. Klęczał na ziemi, zbierając kubki po kawie, która się rozlała... Prosto na jej notatki!
- Cholera, profesor się wścieknie... - mruczał pod nosem chłopak. Zauważył ją kątem oka i uśmiechnął się przepraszająco – Hej...! Bardzo cię przepraszam! Nie zauważyłem cię przed skokiem! Nic ci się nie stało?
Brunetka zacisnęła dłoń na przodzie jego bluzy z symbolem Supermana i przyciągnęła do siebie, jakby chciała podbić mu oko.
- Pogrzało cię?! Nie możesz chodzić z buta jak wszyscy?!
- Na desce jest szybciej! - zawołał.
- Gówno mnie to obchodzi...! - już brała zamach, żeby faktycznie mu przyłożyć, ale rozproszyło ją zamieszanie wokół, gdy wszyscy nagle zaczęli się rozchodzić. A potem usłyszała głos, który musiał należeć do jakiegoś wykładowcy.
- Co tam się dzieje? - uniosła głowę i spojrzała na otwarte okno jednego z gabinetów w budynku naukowym. Przeszedł ją zimny dreszcz, widząc Harrisona Wellsa. Wyglądał niepozornie, był chudy i nie wyglądał na takiego, co może ci zrobić krzywdę, ale wszyscy wiedzieli, że lepiej mu nie podpaść.
-A... - odchrząknęła, puszczając chłopaka i zaczęła szukać dobrej wymówki. Rudzielec ją wkurzył, ale nie na tyle, żeby oboje musieli mieć przesrane u Wellsa.
- Przepraszam, profesorze! - spojrzała na skate'a, jak na szaleńca. Musiał być pierwszakiem. Jak nic. Nie odczuwał żadnego strachu przed Wellsem. Złapała go za ramię.
- Cicho! Ja z nim będę...! - szepnęła, ale chłopak nie zwrócił na nią większej uwagi.
- Potknąłem się i rozlałem kawę! Przepraszam! Zaraz pobiegnę po drugą! - uśmiechnął się grzecznie.
Helena już całkiem zabrała od niego ręce. Asystent Wellsa? Nie widziała go nigdy wcześniej, więc jak nic był na pierwszym roku, więc jakim cudem...?!
Mężczyzna pokręcił głową.
- Trudno! Przyjdź tu natychmiast! Potrzebuję twojej pomocy!
- Aye, profesorze! - zasalutował i zaczął zbierać swoje rzeczy. Kiedy Wells zniknął w gabinecie i zamknął okno, rudzielec błyskawicznie wstał – Jeszcze raz przepraszam. - mruknął dużo mniej miło i uprzejmie niż wcześniej.
Wyrzucił kubki po kawie do kosza na śmieci i ruszył ku wejściu do wydziału nauk.
Helena w pierwszej chwili nie zareagowała. Znowu. Była chyba w zbyt dużym szoku po „spotkaniu" z Wellsem. Kiedy odzyskała świadomość tego, co się dzieje wokół, zobaczyła, że rudzielec już prawie wszedł do środka.
- Hej! - zawołała, a on zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię – Zapłacisz mi za to!
Spodziewała się innej reakcji. Może że będzie ją błagał o litość, znowu przepraszał. Tymczasem on odpowiedział tylko:
- Okej. Podeślij rachunek.
I poszedł. No co za...!
- Helena, zaraz się spóźnisz. - odwróciła twarz w kierunku koleżanki z roku, Bonnie. Bonnie była niewysoką brunetką o wiecznie znudzonym wyrazie twarzy. Podała jej rękę i pomogła jej wstać – Widzę, że poznałaś złote dziecko tegorocznych pierwszaków. - posłała jej uśmieszek, kiedy otrzepywała się z kurzu.
- Złote dziecko? Że niby ten koleś? - skrzywiła się i spojrzała na swoje notatki. Do niczego się już nie nadawały. Zebrała je ze zniesmaczoną miną i wrzuciła do śmietnika.
Bonnie wydała z siebie długi pomruk jako przytaknięcie. Razem ruszyły na zajęcia ze świadomością, że i tak już nie zdążą na czas.
- Rory Harper-Queen. - wypowiedziała jego nazwisko, jakby był co najmniej gwiazdą filmową. Helena popatrzyła na nią pytająco – O rany. Nie słyszałaś o nim? - uniosła brwi, a gdy przyjaciółka pokręciła głową, westchnęła z wyolbrzymioną dezaprobatą – Ponoć jest tak mądry, że Harrison Wells osobiście pojechał do Star City, żeby prosić jego staruszka o wysłanie go do nas na studia.
- Aż tak? Ściemniasz.
- A w życiu! - spojrzała na nią dużymi oczami – Sportowcy jak co roku chcieli zrobić chrzest dla pierwszorocznych, no wiesz, rytualne wrzucanie do fontanny.
- Aha.
- Jak tylko dorwali Harpera, Wells wyrósł jak spod ziemi i teraz mają przesrane.
- To brzmi jak legenda miejska. - zmarszczyła brwi – Były w tej bajce też smoki?
Bonnie parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
- Nie, tylko podły Król Wells i jego Księżniczka Rory. - były już prawie pod drzwiami ich auli, więc musiały kończyć rozmowę – W każdym razie, na wszelki wypadek lepiej trzymaj się z dala od tego gościa. Nawet, jeśli nie jest oczkiem w głowie Wellsa, ma za plecami obrzydliwie bogatego ojczulka.
Wywróciła oczami. Może i brzmiało to odrobinę przerażająco, ale ani nie zamierzała jakoś bardziej się tym przejąć, ani mieć więcej do czynienia z tym gościem. Bogate nerdziki nie należały do obszaru jej zainteresowań.
Potem mijała czasami Rory'ego na korytarzach, czasem zdarzyło im się mieć ze sobą jakieś interakcje, które zazwyczaj nie kończyły się najlepiej, wytwarzając między nimi raczej negatywne relacje. Helena nie lubiła Rory'ego, a Rory nie lubił Heleny. To było jasne. A mimo to, dziewczyny nie spotkały żadne nieprzyjemności ze strony Wellsa lub tego całego Queena, ojca rudzielca. I bardzo dobrze. Spróbowałby poszczuć ją którymś z nich, a miałby przekichane. Ona też potrafiła zamienić czyjeś życie w piekło.
Więc pomijając długi okres, gdy ich znajomości nie można było nazwać pozytywną, przejdźmy może do tego jak poznali się... od tej drugiej strony.
17 kwietnia 2020, Star Labs
Grupa Heleny miała tego dnia zajęcia praktyczne w laboratorium Star Labs, prowadzonym przez Harrisona Wellsa. Ktoś mógłby zastanawiać się, skąd ten facet ma czas na prace we własnym ośrodku badawczym i jeszcze na nauczanie studentów na uniwersytecie. Jak widać, wynalazł jakiś wehikuł czasu albo maszynę do klonowania i w ten sposób jakoś sobie funkcjonuje, robiąc na dwa etaty. Szczęście w nieszczęściu – samych zajęć nie mieli z Wellsem, a jakimś innym naukowcem. Cóż za ulga.
Po praktykach, Helena i Bonnie oddaliły się na chwilę od grupy, żeby skorzystać z toalety.
- Nate chyba na mnie leci. - stwierdziła ta druga, poprawiając makijaż przed szerokim lustrem.
Brunetka spojrzała na nią zażenowana i odkręciła kran, żeby umyć dłonie.
- Skąd ten wniosek? - zapytała, nie chcąc jej od razu wyśmiewać. Wspomniany Nate może był przystojny, ale skrajnie głupi i nikt nie wiedział, co on właściwie robi na uniwerku.
- Zerkał na mnie przez całe praktyki!
- Pewnie dlatego, że byłaś najbliżej i sprawdzał co ma właściwie robić. - szturchnęła ją z krzywym uśmieszkiem.
Upewniwszy się, że Bonnie wygląda jak milion dolarów, wyszły z toalety z zamiarem skierowania się do wyjścia, kiedy zza zakrętu wybiegło na nie trzech rosłych typów z zamaskowanymi twarzami. Przyjaciółka Heleny pisnęła przerażona, gdy jeden z nich złapał ją, przyciskając do swojej piersi i przystawił jej do głowy lufę pistoletu.
- Puszczaj ją! - zawołała dziewczyna, ale wtedy drugi przystawił jej swojego gnata do skroni, a następnie poczuła silne ramię zaciskające się na jej szyi.
- Jak będziecie grzeczne, to nic wam się nie stanie, dziewczynki. - wychrypiał do ucha Heleny, a ta skrzywiła się.
Zaraz w korytarzu pojawiło się kilku uzbrojonych ochroniarzy, ale widząc, że włamywacze zdążyli wziąć zakładników, chwilowo zawiesili broń.
- Świetnie, chłopcy! Stójcie tam, bo inaczej będzie trzeba zmywać mózgi tych ślicznotek ze ścian! - zawołał jeden z napastników, który akurat nie trzymał Heleny i Bonnie na muszce, a zamiast tego celował w ochroniarzy – I nie próbujcie wzywać Flasha! - Wycofali się w głąb laboratorium – Powinni zainwestować w lepszą ochronę! - zarechotał.
Helena spróbowała sięgnąć do swojej torebki, chcąc sięgnąć po komórkę, jednak szybko doszła do wniosku, że nie zdoła zrobić tego tak, żeby nikt nie zauważył. Na spokojnie zdołałaby powalić gościa, który ją trzymał, ale nie miała gwarancji, że ten drugi nie zrobi czegoś jej towarzyszce. Ciągnęli je tak jakiś czas, przez różne korytarze, skutecznie zastraszając pracowników Star Labs, aż dotarli pod drzwi jednego z gabinetów. Na tabliczce brunetka dostrzegła nazwisko Harrisona Wellsa i szybko domyśliła się, że to właśnie on musiał być ich celem. Albo coś, co miał do ukrycia w swoim gabinecie.
Wparowali do środka, od razu celując bronią w dwójkę obecnych tam mężczyzn. Wells siedział za biurkiem, obserwując zapisującego na tablicy równanie Rory'ego.
- Nie ruszać się! - zawołał, jak zakładała dziewczyna, dowódca bandziorów, mierząc w naukowca.
Harrison Wells nie wyglądał na przejętego całym zajściem. Siedział tak, jak siedział – rozłożony na swoim krześle, z nogą założoną na nogę i głową podpartą na ręku. Leniwie, jakby łaskawie spojrzał na włamywaczy i znów na swojego ucznia. Westchnął z nieukrywanym niezadowoleniem.
- No nic, Rory. Uciekła mi myśl. Wrócimy do tego później. - znów spojrzał na niechcianych gości – O co chodzi? - spytał ostro, jakby miał przed sobą grupkę nieznośnych uczniów, a nie uzbrojonych napastników.
- Wyniki badań! - zażądał Lider, machając bronią, jakby chciał przypomnieć okularnikowi, że w każdej chwili może odstrzelić mu głowę.
- Których? - spytał spokojnie – Prowadzimy wiele badań...
Helena zacisnęła odruchowo oczy, słysząc dźwięk wystrzału. Zmroziło ją, gdy usłyszała krzyk Harpera. Bonnie też krzyknęła, przerażona. Wells coś wrzasnął i usłyszała, dźwięk przewracanego krzesła. Kiedy ostrożnie uchyliła oczy, zobaczyła, że Wells poderwał się na równe nogi, a Rory zwijał się na podłodze, trzymając za prawą nogę.
Lider celował wciąż w rudzielca, kiedy ponownie przemówił.
- No, teraz się może skupisz, doktorku. - znów wycelował w Wellsa – Wyniki badań RTB77IN. - wskazał ruchem głowy na chłopaka – Albo twój pupilek będzie się uczył dalej od Einsteina.
Harrison zerknął na Harpera i powoli skinął głową.
- Są w sejfie. - odpowiedział dużo pokorniej niż wcześniej.
- A gdzie sejf, mądralo? - zapytał, rozglądając się pospiesznie na boki. Nigdzie nie było widać sejfu.
Profesor spojrzał na regał.
- Aha. - czwórka mężczyzn widocznie była zadowolona, że Wells tak chętnie współpracuje. Co prawda musieli postrzelić jednego dzieciaka, ale to niewielka cena, prawda? - Otwieraj doktorku! Tylko bez sztuczek!
Wells podszedł na sztywnych nogach do ściany, do której przylegał regał. Sięgnął do jednego z wiszących obok dyplomów.
- Hej, hej! Co robisz?!
Znieruchomiał.
- Za dyplomem jest ukryty skaner siatkówki. Sejf otwiera się tylko po zeskanowaniu mojej siatkówki lub kogoś z uprawnieniami. - wyjaśnił. Lider chrząknął niezadowolony i skinął głową, żeby kontynuował.
Mężczyzna podniósł dyplom i pochylił się, unosząc okulary. Ze ściany błysnęło niebieskie światełko czytnika, coś zaszurało w ścianie, a regał przesunął się na szynach odsłaniając ukryte za nim pomieszczenie, które składało się z samych skrytek.
- Tak trzymać, doktorku. - podszedł do rannego chłopaka i złapał go za ramię, podciągając do góry. Rory zawył z bólu, jednak Lider nie przejął się tym, ani odrobinkę. Pociągnął go za sobą w kierunku sejfu – Stój gdzie stoisz, Wells, a młodemu nie spadnie już włos z głowy.
- Przestrzeliłeś mu kolano! - wyrwała się Helena. Zamroczyło ją na chwilę, gdy trzymający ją rabuś uderzył ją magazynkiem w bok głowy.
- Chłopcy, pilnujcie towarzystwa. Z., chodź, pomożesz mi. - zwrócił się do swoich pomagierów, a potem znów spojrzał na Wellsa – I żebyś nie myślał, na dole jest jeszcze dwóch moich ludzi, którzy mierzą teraz z broni do jakichś mózgowców z twojej ekipy. Próba zadzwonienia po gliny albo Flasha, to ryzykowanie nie tylko głową rudego.
Harrison wbijał w niego ostre spojrzenie. Przełknął ciężko ślinę i skinął głową.
- Tylko dlatego wciąż tu jesteście. - stwierdził lodowato.
Lider zaśmiał się głośno.
- Uroczo, staruszku. - przystawił lufę spluwy do skroni Rory'ego. Razem z gościem nazwanym Z., który aktualnie jako jedyny nikogo nie przetrzymywał w roli zakładnika, weszli do środka sejfu – Która to szuflada?
- Nie wiem, szefie! Nie są podpisane!
Lider przycisnął mocniej pistolet do głowy chłopaka, co było niemym pytaniem o położenie poszukiwanych przez nich wyników badań. Harper-Queen z trudem skupił spojrzenie i drżącą ręką wskazał na odpowiednią skrytkę.
Z. spróbował otworzyć drzwiczki. Te stawiły opór.
- Te, doktorku! - zawołał Lider przez ramię – Mało ci tych zabezpieczeń? Jak otworzyć skrytkę? Znowu skan siatkówki?
- Ja mogę je otworzyć. - wypalił Rory.
- Taa? - spojrzał na niego podejrzliwie – Ty? Chłoptaś na posyłki?
Pokiwał gorliwie głową, co Helena ledwie zauważyła. Pomocnik Wellsa prawie w całości został zasłonięty przez szerokie plecy Lidera. Zauważyła ledwie widoczną zmianę w mimice samego profesora. Kto inny, nawet nie zwróciłby uwagi, ale Helena miał wystarczającą wiedzę i zmysł, żeby to dostrzec. Rory nie mógł otworzyć tej skrytki. Jeśli to zrobi, coś się stanie. Coś, co może być w tragiczne w skutkach.
Nagle jej brązowe oczy spotkały się z błękitnymi oczami Harrisona. Mimo kryjącego się w nich lęku, dostrzegła w nich też stanowczość. Cokolwiek zamierzał jego uczeń, on całkowicie mu w tym ufał.
- We wszystkich skrytkach jest cienkie wcięcie. To wejście na identyfikator pracowniczy. Jeśli wsunę w nie moją kartę, skrytka się otworzy. - wyjaśnił najspokojniej jak umiał.
Lider przez chwilę się zastanowił, po czym skinął głową i pchnął go w kierunku skrytki. Rudzielec dokuśtykał do ściany, krzywiąc się z bólu i oparł się o nią całym ciałem, drżącymi rękoma wygrzebując z kieszeni portfel. Z trudem wyjął z niego identyfikator. Portfel wypadł mu z rąk na podłogę, ale nie schylił się, żeby go podnieść. Wsunął cienki plastikowy prostokąt do otworu. Nagle w sejfie błysnęło czerwone światło i rozległ się drażniący dźwięk alarmu. Wejście do sejfu zasłoniła gruba, stalowa płyta antywłamaniowa. Podobnie drzwi i okna w gabinecie Wellsa.
Helena wykorzystała moment zaskoczenia napastników. Złapała trzymającego ją mężczyznę za przegub i przerzuciła go do przodu, wytrącając z dłoni pistolet. Obok siebie usłyszała strzał i wystraszyła się, że to drugi facet strzelił do Bonnie, ale dosłownie sekundę później usłyszała jego wrzask.
To Wells dopadł do szuflady biurka i z prędkością godną Flasha, postrzelił mężczyznę w rękę. Bonnie wykorzystała to i uderzyła go łokciem w brzuch, szybko zabierając broń, którą upuścił.
Chwilowy przypływ adrenaliny i radości z odzyskania wolności, opadł w Helenie tak szybko, jak się pojawił, gdy zza ściany usłyszała dwa strzały. Harper. Postrzelili go. Zrobił to specjalnie? Poświęcił się, bo wiedział, że Wells zdoła ochronić ją i Bonnie?
- Mój boże... - szepnęła i spojrzała na mężczyznę – Proszę otworzyć drzwi! - zawołała, naiwnie licząc, że może chłopak jakoś przeżył.
Harrison miał nietęgą minę, ale pośpiesznie dostał się do ukrytego zamka i znów podjął próbę otworzenia mechanizmu, skanując swoje oko. Alarm ustał. Bonnie nieporadnie celowała z odebranej broni w leżących na ziemi mężczyzn, zerkając co chwila na przyjaciółkę i naukowca.
Gdy antywłamaniowe drzwi się podnosiły, Helena zaczęła nastawiać się na najgorsze. Rory będzie leżał w kałuży krwi na podłodze. Najpewniej już martwy. Poświęcił się dla nich, a ona przez ten cały czas była dla niego okropna i nigdy nie zdoła go już za to przeprosić.
- Rory!
Znieruchomiała. W przeciwieństwie do Wellsa, który od razu rzucił się do swojego ucznia. Leżał na podłodze, ale żył. Nie była jednak taka pewna w kwestii dwóch opryszków, którzy leżeli teraz na podłodze. Przynajmniej nieprzytomni. Albo martwi.
- Profesorze... - rudzielec uśmiechnął się słabo, powoli tracąc przytomność. Stracił sporo krwi, jemu adrenalina też opadła.
- Już dobrze, Rory. Dobra robota. - zapewnił go, odkładając na bok swoją broń i wsunął jedną dłoń pod nogi chłopaka, a drugą pod jego plecy. Twarz Harpera wykrzywiła się z bólu.
- Gangsterzy na parterze obezwładnieni!
Helena obróciła głowę i otworzyła szeroko oczy na widok stojącego za nią Flasha.
- Świetnie. - odparł, wstając z nieprzytomnym nastolatkiem na rękach – Zajmij się tu czym trzeba, Flash. - spojrzał na dziewczyny – Któraś z was ma prawo jazdy?
- Ja. - zgłosiła się nieprzytomnie Helena, unosząc dłoń, jak przy zgłaszaniu się do odpowiedzi.
Skinął jej głową.
- Na biurku leżą moje kluczyki.
Tamtego dnia zawiozła Harrisona Wellsa i Rory'ego Harper-Queena do szpitala. Bonnie pojechała z nimi. Mimo że nic jej się nie stało, lekarze i tak zabrali ją na badania, przez co ostatecznie nie zobaczyła się już do końca dnia z chłopakiem ani profesorem. Nie wiedziała też, w jakim jest stanie. Następny tydzień spędziła na odpowiadaniu na pytania. Czy to zadane przez policję, czy przez wścibskich znajomych z uczelni. Cały czas jednak martwiła się o Rory'ego. W końcu zebrała się na odwagę i podeszła któregoś dnia do Wellsa, aby zapytać go o to. Z początku mężczyzna był zdziwiony tym, że pytała, ale ostatecznie stwierdził:
- Skoro tak się o niego martwisz, sama go spytaj, jak się czuje. - zasugerował, a następnie podał jej numer sali, w której leżał jego uczeń.
I tak, ponad tydzień później, znalazła się przed prywatną salą, opłaconą przez ojca Rory'ego. Bonnie nie kłamała w kwestii majętności rodziny chłopaka.
Przełamała się, biorąc głęboki wdech i zapukała w drzwi, po czym powoli weszła do środka. Harper siedział na łóżku, grając na Switchu. Powoli uniósł wzrok znad ekranu konsoli i ani trochę nie krył swojego zdziwienia.
Uśmiechnęła się, unosząc wyżej siatkę z pobliskiej cukierni.
- Cześć. - skinęła mu głową.
- Hej.
- Przyniosłam ci sernik. - stwierdziła, podchodząc nieśmiało bliżej – Profesor Wells powiedział, że uwielbiasz sernik. - stwierdziła, unikając kontaktu wzrokowego. Postawiła siatkę na stoliku, na którym stał wazon z kwiatami oraz w połowie opróżniona butelka wody.
- Dzięki. - skinął głową i wskazał na fotel stojący przy łóżku – Jak chcesz, to usiądź.
Miała odruch, żeby odmówić. Pożegna się i pójdzie. Była głupia, że w ogóle tu przyszła. Kupiła mu ciasto, wystarczy jako podziękowanie. Poza tym, nie robił tego konkretnie dla niej, a dla Wellsa i ochronienia ważnych wyników badań, tak?
A jednak usiadła. Złączyła kolana i zaczęła nerwowo skubać oczka swoich rajstop, nadal unikając patrzenia na Rory'ego.
Odgłosy wciskania guzików na konsoli, dały jej jasno do zrozumienia, że chłopak też nie pali się do podjęcia rozmowy, a wręcz ignorował jej obecność.
- Jak się czujesz? - zapytała w końcu.
- Już lepiej, ale trochę pobolewa mnie noga. - odparł, zerkając na przykryte kołdrą nogi – Rozwalili mi rzepkę. Będę chodził, ale prawdopodobnie już zawsze będę kuleć.
- Przykro mi.
- Przynajmniej nie wpadnę już na ciebie na deskorolce. - zażartował, a Helena zaśmiała się cicho.
- Nie będziesz mógł jeździć na desce? - nieśmiało uniosła głowę.
- Lekarz mówi, że nie mogę. - odparł, a potem spojrzał na nią z uśmieszkiem zawadiaki – Ale jestem przedstawicielem pokolenia, które wszystko wie lepiej, co nie?
Znowu się zaśmiała, całkowicie niewymuszenie. Rory'emu z łatwością przychodziło rozluźnienie napiętej atmosfery. Powoli zaczęła się odprężać w jego obecności.
Jednak gdy dostrzegła dziurę postrzałową w jego prawej dłoni, aż ją zmroziło. Zajęło jej chwilę zrozumienie, że jego prawa ręka nie jest prawdziwa.
- Masz protezę? - zdziwiła się.
Zerknął na rękę.
- Rany, dopiero teraz zauważyłaś? Wszyscy od razu się na to gapią. - pokręcił głową – Tak, to ja, Rory „Terminator" Harper-Queen. - znowu się wyszczerzył tak, jak przy poprzednich żartach. Jednak teraz ten uśmiech był wymuszony.
- Lubisz jak ludzie tak do ciebie mówią? Terminator?
Pokręcił przecząco głową.
- Często ci się to zdarza?
- Odkąd nie ma przy mnie mojego brata bliźniaka do ochrony, niemal codziennie ktoś mnie tak nazywa. - wyłączył konsolę i odłożył ją na bok – Zazwyczaj mówią to złośliwie. Ale po prostu to ignoruję. - uniósł rękę – Spójrz. Jest zrobiona z takiego materiału, że zasłoniłem się przed pociskiem i zatrzymał się w protezie. - uśmiechnął się, machając swoją protezą – Ollie ma mi na dniach przywieźć nową.
- Ollie?
- Mój ojciec. Adopcyjny. - wyjaśnił.
Miała ochotę spytać, ale stwierdziła, że będzie to niegrzeczne. Więc podjęła inny temat.
- Jak ich rozłożyłeś? Tych gości, z którymi byłeś w sejfie?
Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem i pochylił głowę, jakby szukając odpowiedzi.
- Miałem... Miałem paralizator w kieszeni spodni.
13 grudnia 2026, Central City
Helena weszła do mieszkania i od razu zrzuciła z siebie zimową odzież. W domu było bardzo cicho, co nieco ją zmartwiło. Czyżby Rory jeszcze nie wrócił z uczelni? A przecież idąc ulicą widziała jak w salonie pali się światło.
Dziś już wiedziała, że paralizator nie znajdował się w kieszeni spodni Harpera, a w jego protezie. Między ich pierwszym spotkaniem na uniwersytecie a obecnym dniem wiele się zmieniło. I bardzo się z tego cieszyła. Rory był świetnym kolesiem i teraz żałowała, że tak zaczęły się ich początki. Gdyby nie tamten incydent w Star Labs, dzisiaj na pewno nie szykowałaby się do ślubu i spędzenia całej reszty życia z tym człowiekiem.
Nie mogła się już doczekać, co przyniesie im los. Jakim wyzwaniom stawią razem czoła. Już niedługo jako małżeństwo, a potem jako rodzina. Wiedziała, że w ich przypadku nie może liczyć na normalność, jednak...
...nie spodziewała się tego, co zobaczyła, wchodząc do salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro