Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.09

Przestrzeń kosmiczna, Strażnica, 10 grudnia 2026

Stołówka Strażnicy była okrągłym pomieszczeniem z rzędem długich stołów z dostawionymi do nich ławkami. Do złudzenia przypominała szkolną stołówkę. Tylko jedzenie serwowali smaczniejsze. Poza nimi, w kącie siedział tylko Question mamrocząc coś pod nosem i notując coś na rozsypanych po całym stole papierach.

Ross ze znudzeniem jeździł zimną już frytką po talerzu. Kyle stworzył sobie za pomocą pierścienia szkicownik oraz ołówek i właśnie coś szkicował. Queen nie wnikał jak to właściwie działało i czy później będzie w stanie przywołać to, co narysuje. Po prostu nie wnikał. Connor siedział z założonymi rękoma i wpatrywał się w ścianę przed sobą. Między nimi panowała martwa cisza. Siedzieli tak już dłuższy czas, czekając, aż Flash przyjdzie do nich z wynikami.

Najmłodszy z ich trójki zaczynał tracić cierpliwość.

-Nic nie powiesz?

Kyle uniósł wzrok i zaraz go opuścił, widząc, że jego przyjaciel patrzy na drugiego łucznika. Connor powoli obrócił głowę w jego stronę.

-Nie rozumiem?

Ta odpowiedź widocznie mu się nie spodobała. Niemal poczerwieniał ze złości, nadymając się i zaczął wykonywać bliżej nieokreślone gesty dłońmi.

-Oddychaj. - przypomniał usłużnie i cicho Lantern.

-Koleś! - wykrztusił w końcu zdenerwowany – Okłamałeś mnie! Nie, czort z kłamstwem! Sam kłamałem! Ale... - uderzył pięścią w stół, aż huknęło, a ich tacki po posiłku podskoczyły. Nawet Question zerknął na nich przez ramię, zapewne zdegustowany hałasami. Młodszy łucznik z trudem złapał oddech – Próbowałeś... Próbowałeś zastąpić ojca, nie znając go... ani nie pytając nikogo o zdanie... - dodał ciszej, drżąco. Podniósł głowę, powoli zdejmując z twarzy maskę. Spojrzał z bólem na Hawke'a – Nawet, jeśli jesteś jego synem – pokręcił głową – Nie powinieneś tak robić. Nie w ten sposób.

Po mimice Connora dało się poznać, że nieco zmiękł i już nie udawał obojętnego.

-Przepraszam.

Queen pokręcił głową.

-Nie wiem, czy jestem gotowy wybaczyć. - przyznał – Może, gdybyś zdradził się przede mną wcześniej, przed rozpoczęciem zabawy w Nowego Green Arrowa... - zacisnął dłonie tak mocno, że pobladły mu knykcie. Powoli je rozluźnił. Odetchnął głęboko z trudem się uspokajając.

Kyle zwrócił głowę w stronę wejścia, w którym pojawił się Flash, trzymając w dłoniach dokumenty. Jak się domyślał, były to wyniki testów.

-Dzięki, że grzecznie tu czekaliście. - podszedł do ich stolika i przed każdym z nich położył po kopii wyników. Connor i Ross patrzyli na nie nieufnie, więc to Kyle zdecydował się jako pierwszy podnieść swoją kserówkę – Wychodzi na to, że faktycznie jesteście braćmi.

Lantern zmarszczył brwi. Zgodność DNA obu chłopaków była wysoka. Za wysoka jak na próbki przyrodnich braci. Wątpił, aby mogli osiągnąć taki wynik, gdyby mieli zarówno tego samego ojca, jak i matkę. Ale nie odezwał się, uznając, że jego wiedza jest zbyt mała i mógłby tylko się ośmieszyć przed Flashem, a ten zdawał się ogarniać swoją robotę.

Ross przełknął ciężko ślinę, przysuwając bliżej siebie wyniki. Przez chwilę wpatrywał się weń i powoli skinął głową.

-Aha, czyli jednak. - mruknął i spojrzał na, cóż, na brata – Trochę do dupy. - starszy uniósł ze zmieszaniem brwi – Kolejne rodzeństwo do kolekcji i znowu starsze ode mnie. - uśmiechnął się słabo, próbując zażartować.

Hawke uśmiechnął się do niego z wdzięcznością i pokiwał głową.

-Hej, to ja mam teraz czwórkę rodzeństwa, chociaż wcześniej byłem jedynakiem!

Queen roześmiał się szczerze. Flash i Lantern uśmiechnęli się pod nosami, widząc go w lepszym humorze.

-Okej, okej. To teraz szybka lekcja – jak wkurzysz Artemis, lecisz po pomoc do Roya. Jak wkurzysz Roya, to lecisz po pomoc do Artemis. A jak wkurzysz Rory'ego, to wystarczy, ze szybko biegasz. - obaj łucznicy zaśmiali się, nawet jeśli Connor nie do końca zrozumiał. Ross nagle spoważniał – Moglibyśmy... Na razie nie mówić mamie? Nie wiem, jak zareaguje... Wolałbym najpierw wybadać temat.

-W porządku.

-Jasne.

-Czy to znaczy, że nie poznam Black Canary...? - spytał zasmucony Kyle.

-Jeszcze ją poznasz, obiecuję. - zachichotał Iver, wstając od stołu – W porządku, jest już dość późno. Do szkoły już się dzisiaj nie wyśpię.

-Co dzisiaj jest? - spytał Kyle, „znikając" swój szkicownik i też wstał.

-Czwartek. Jakoś po pierwszej.

-A, czwartek. - skinął głową – Mam zajęcia dopiero o trzynastej, więc ja akurat dam radę wstać. - uśmiechnął się lekko.

-O, szkoda. Chciałem zaproponować, że przenocuję was w Queen Manor, ale w takim razie, pewnie wolisz wrócić do LA.

-Z moim pierścieniem? I teleportami Ligii? - wyszczerzył się zawadiacko – Mogę spać gdziekolwiek i na czas stawić się na uczelni!

Connor też wstał, patrząc trochę zdziwiony na brata.

-Nie jesteś na mnie zły?

-Jasne, że jestem! - odparł, marszcząc brwi – Ale hej! Nie o takie rzeczy byłem już wkurzony na swoje rodzeństwo. Po prostu muszę się przyzwyczaić do myśli, że mam kolejnego brata. Przecież sam się nie pchałeś na ten świat, no nie?

Hawke uśmiechnął się z wdzięcznością i skinął głową.

-Dziękuję, Rosline.

-A, i serio, mów mi Ross. Nikt nie mówi do mnie Rosline. - pożegnali się z Flashem i ruszyli do sali z teleporterami – Rosline to strasznie durne imię. Nienawidzę go.

-Mi się podoba. - stwierdził Kyle – Sprawia, że jesteś jeszcze bardziej wyjątkowy.

-Nie ma we mnie nic wyjątkowego, poza tym imieniem. Serio. - skrzywił się.

-Nie? Jesteś synem dwójki superbohaterów!

Ross zerknął na Kyle'a ciutek obrażony.

-Ta? To oni są wyjątkowi. Nie ja. - pokręcił głową – Mam tylko wyżej zawieszoną poprzeczkę, bo ludzie mają wobec mnie większe oczekiwania, niż wobec normalnych nastolatków.

-A jakie oczekiwania masz wobec siebie samego? - zapytał Connor. Najmłodszy spojrzał zdziwiony na brata i zamyślił się, marszcząc brwi. Oczekiwania wobec siebie samego? Czy miał wobec siebie jakieś oczekiwania?

Wzruszył ramionami w odpowiedzi na pytanie.

-To ważne. - stwierdził z uśmiechem Connor – Nim zaczniesz zadowalać innych, zadowól siebie, Rosline.

Wywrócił oczami. Typowe motywacyjne pierdolety. Pedagog ze Starling Academy wywieszał plakaty z takimi frazesami na korytarzach pełen nadziei, że obklejenie całej przestrzeni takimi sloganami jakkolwiek komuś, a najlepiej wszystkim, pomoże być... No właśnie, kim?

Będąc w sali teleportacji, podszedł do jednego z teleportów i wstukał kod dostępu do Arrow Cave oraz liczbę osób, które chcą się przenieść.

-Kyle. - skinął paluszkiem na przyjaciela, aby ten podszedł bliżej. Gdy to uczynił, złapał go za nadgarstek i przyłożył jego dłoń do czytnika.

-He?

-Z teleportów można korzystać do woli, o ile jesteś pełnoprawnym członkiem Ligii i nie chcesz przenieść się bezpośrednio do czyjejś kryjówki. - wyjaśnił. Puścił jego rękę i spojrzał na teleport, czekając, aż się przygotuje – Ja wstukałem kod dostępu do kryjówki mojego ojca, jednak Connor nie jest członkiem Ligii, a ja jestem członkiem Ligii Młodych i teoretycznie nie mogę korzystać z teleportów w Strażnicy, bo sam nie mogę tu przyjść.

Lantern zamrugał nieprzytomnie.

-O... Uch. To brzmi skomplikowanie. - stwierdził, marszcząc brwi – Serio jest podział na „starych" i „młodych"?

-Aha. - skinął głową. W Lidze Młodych są sami „pomagierzy". Kiedyś zwali się Nastoletnimi Tytanami, jeszcze kiedy Roy był Speedy'm. Ale to była inicjatywa samych „Pomagierów". Kiedy zaczęli robić się coraz starsi, Liga postanowiła w końcu się nimi trochę bardziej zainteresować i przerobili ich drużynę pod swoje dyktando.

Weszli do teleportu na chwilę przerywając rozmowę. Zasadniczo, temat drużyn został całkowicie porzucony, jak tylko ustabilizowali się po podróży i towarzysze Queena zobaczyli miejsce, w którym się znaleźli. Szczęka Kyle'a powędrowała do ziemi, gdy kręcił się w kółko, przyglądając szczegółom. Connor za to, powoli przechadzał się przed oszklonymi stojakami z kostiumami.

-O w mordę...! - zachłysnął się brunet.

Ross uśmiechnął się z dumą pod nosem, opierając o stół i skrzyżował ręce na piersi.

-Nieźle, nie?

-No ba! - zawołał, dołączając do Hawke'a przed witrynami i zapatrzył się w dawny strój Speedy'ego – Chyba jednak nadal nie dociera do mnie, kim w rzeczywistości jesteś...

Blondynek zachichotał i też do nich podszedł.

-No, do mnie też to chyba wciąż nie dociera. Czasami się budzę i myślę, że całe to superbohaterstwo mi się tylko przyśniło. - oparł się na Kyle'u, przewieszając mu swoje ramię przez bark – A potem schodzę na śniadanie, a tam ojciec w koszuli, krawacie, a zamiast normalnych spodni ma dół od kostiumu! - zaśmiał się i nieco posmutniał – Będzie mi tego brakowało. - westchnął – W sensie, tych poranków, jego...

Pozostała dwójka spojrzała na niego ze współczuciem.

-To kompletnie deprymujące – ledwo zostałem bohaterem, a chwilę później ginie inny bohater, do tego ojciec kogoś, kogo znam. - stwierdził Rayner, znów unosząc głowę i tym razem spojrzał na pustą witrynę na samym początku rzędu.

-Wiesz, dostałeś pierścień korpusu, ale nadal nie jesteś bohaterem. To trochę inaczej działa, stary... - mruknął z uśmieszkiem. Zauważył jego spojrzenie. Też spojrzał na witrynkę – Trzymaliśmy w nim kostium ojca.

Zapadła cisza.

-Co... Co właściwie stało się z ojcem? - spytał cicho Connor, jakby bał się, że jeśli przerwie milczenie, stanie się coś złego.

-Razem z Supermanem mieli rozbroić bombę. Atak terrorystyczny. - sprecyzował, wciąż wpatrując się w pusty stojak – Nie mieli wystarczająco czasu. Ręka ojca została unieruchomiana przy bombie – gdyby ją wyjął, bomba wybuchłaby od razu. Gdyby tam został, wybuchłby razem z nią i zginęłyby miliony mieszkańców Metropolis.

Kyle przełknął ciężko ślinę. Ross zawiesił głos, nie kończąc od razu opowieści. Widocznie zbierał siły, aby to zrobić, ale Kyle nie obraziłby się, gdyby zostawił pewne rzeczy niedopowiedziane.

-Ojciec się poświęcił, póki lecieli nad polami. - po policzku pociekła mu łza – Wyjął rękę i doprowadził do przedwczesnej eksplozji. Superman przeżył, wiadomo. - zatrząsł się, pochylając głowę tak, by włosy opadły mu na twarz i zasłoniły płynące łzy – Superman niby miał jakiś plan, który zakładał przeżycie wszystkich, ale ojciec miał stracić przy tym rękę.

-Ross, już dobrze. - spróbował przerwać mu brunet i delikatnie dotknął jego ramienia.

Blondyn pokręcił głową, odsuwając się.

-Straszny z niego idiota! - stwierdził, wciąż kręcąc głową – Gdyby poświęcił tylko rękę – dziś wciąż by żył!

Kyle patrzył na niego z troską w oczach. Bez słowa wygasił swoją „zieloną" formę i stał tam w cywilnych ubraniach.

-Widocznie nie chciał żyć bez ręki. - szepnął.

-A ja nie chcę żyć bez niego!

Kucnął, chowając twarz w dłoniach. Hawke i Rayner wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Queen kompletnie się rozkleił. Nie wiedzieli jak długo dusił w sobie negatywne emocje, które właśnie w tej chwili wybuchły. Brunet ostrożnie opadł na kolana obok niego i położył mu dłoń na plecach.

-W porządku, Ross. Jesteśmy tu z tobą.

Odpowiedział mu szloch. No tak. Ross ewidentnie wciąż przeżywał śmierć ojca i nie mogli mieć do niego pretensji. Niektórzy przeżywają śmierć bliskich przez całe życie. Czym więc były niespełna dwa miesiące w porównaniu z całymi latami?

Connor bezszelestnie usiadł po drugiej stronie brata, nic nie mówiąc. Siedzieli tak dłuższą chwilę. Zmęczenie dawało się Lanternowi we znaki i z całych sił walczył, aby nie usnąć. Szczególnie wtedy, kiedy płacz Queena stopniowo cichł.

-Sorry. - szepnął niezrozumiale i odsunął dłonie od twarzy – Chyba... Chyba mnie poniosło, co? - spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło dość krzywo. Wstał i zachwiał się, odczuwając skutki zbyt długiego przebywania w kuckach. Connor poderwał się zaraz za nim i złapał go, by nie upadł – Dzięki, Connor. - skinął mu głową – Chodźcie. Dam wam coś do spania i wyciągnę śpiwory. - ruszyli w stronę windy – Nikt nie mieszka tu od ponad miesiąca, więc łóżka są niepościelone i nie mam siły się tym teraz zajmować, więc po prostu zrobimy sobie piżama party w salonie, okej?

-Jasne, stary. Brzmi świetnie. - uśmiechnął się do niego Kyle – Znajdą się dla nas jakieś piżamy?

-No pewnie. Roy i Rory od lat tu nie mieszkają, ale w ich szafach jest kilka kompletów ubrań na wypadek, gdyby nagle musieli tu nocować. Weźmiemy coś ich.

-Świetnie. Już się bałem, że mamy do dyspozycji jedynie twoje ciuchy. - posłał mu złośliwy uśmieszek.

Zarówno Kyle, jak i Connor byli wyżsi od Rossa. A Connor to nawet mięśnie miał większe. Ubrania blondyna zdecydowanie byłyby na nich za małe.

Ross zaprowadził ich najpierw do salonu i zostawił na chwilę samych, aby wrócić po kilku minutach z ubraniami swoich starszych braci – Connor dostał dresy i koszulkę z logiem lokalnej drużyny baseballowej Roya, a dla siebie i Kyle'a Ross przyniósł spodenki wraz z kolorowym t-shirtem Rory'ego. Wskazał Connorowi najbliższą łazienkę.

-Chodź Kyle. Pójdę po śpiwory i w międzyczasie zaprowadzę cię do innej toalety. - zaproponował, odkładając swoje rzeczy na przykryty folią fotel. Większość, jak nie wszystkie, meble w Queen Manor zostały przykryte foliowymi płachtami, aby nie kurzyły się, gdy właściciele wyjechali z miasta na Bóg wie ile. Po tym, jak Dinah zabrała syna do Gotham, Artemis zdecydowała się wyjechać do Central City, do Wally'ego, swojego chłopaka. Nie chciała mieszkać sama w tym wielkim, opustoszałym domu.

-Ten dom jest ogromny. - zauważył Kyle, przyglądając się mijanym rodzinnym fotografiom.

-Ano. Wybudował go nasz przodek niedługo po założeniu Star City. Wtedy jeszcze Starling City. - przystanął, widząc, że Rayner się zatrzymał – Co tam?

-A to kto? - spytał, wskazując na nieco starszą fotografię, która przedstawiał siedzącego na fotelu mężczyznę. Za nim stała kobieta o delikatnym uśmiechu, a na jego kolanach siedział mały chłopiec o blond włosach.

-Ten mały to mój ojciec. - wskazał na dorosłych – A to dziadek Robert i babcia Moira.

-U ciebie wszyscy są blond?

Ross zaśmiał się krótko.

-Poza Royem i Rory'm – owszem.

-Jesteś podobny do dziadka. - stwierdził, gładząc się po brodzie – Powinieneś zapuścić brodę, jak on.

-Wiesz, to zabawne, ale mój ojciec wyglądał identycznie jak on. - wskazał na inne zdjęcie, na którym Oliver pozował z jedenastoletnim Royem – Widzisz? Różnią się tylko wąsem. Dziadek nie miał wąsa.

-O rany, inwazja blond klonów. - zachichotał i wznowili wędrówkę – Im bardziej cię poznaję, tym bardziej ci zazdroszczę. - przyznał – Duży dom, duża rodzina...

Blondyn spojrzał na niego badawczo. Obaj byli zmęczeni i ledwo trzymali się na nogach. Może to było powodem tego, że młodszy w końcu zdobył się na to, żeby poruszyć temat, którego jego przyjaciel zwykle unikał jak ognia.

-Co stało się z twoją mamą?

Kyle zamrugał i spojrzał na niego nieprzytomnie.

-Wiem, że nie lubisz gadać o swojej rodzinie, ale kiedyś wspomniałeś, że nie żyje. - odwrócił wzrok, udając, że patrzy pod nogi, żeby nie spaść ze schodów – Jeśli nie chcesz, to okej, ale... Chciałbym być z tobą od tej pory całkowicie szczery, wiesz? Jeszcze nigdy nie miałem przyjaciela, z którym mógłbym pogadać o wszystkim. Ale tak wszystkim, nie tylko moim „wszystkim". Niby mam Robina, ale Batman kładzie straszny nacisk na prywatność i mimo że jako jedyny znam jego sekretną tożsamość, nie mówi mi o wszystkim, wiem o tym i...

Brunet rozmasował dwoma palcami skroń. O rany, ależ potok słowny. I jak mu tu wejść w słowo? Odczekał, aż przyjacielowi skończy się powietrze i zrobi przerwę na złapanie oddechu.

-Moja mama... To trochę skomplikowane, sam nie wiem wszystkiego, po prostu... - zawahał się – Mój ojciec robi w CIA. Tylko morda na kłódkę, ok? - spojrzał na niego ostro. Ross pokiwał posłusznie głową i wykonał gest zamykania ust kluczykiem, który następnie wyrzucił za plecy – Ktoś... Ktoś się o tym dowiedział, wiesz, ktoś groźny i... Nie było mnie wtedy w domu. - pokręcił zdenerwowany głową. Przez chwilę sam wyglądał, jakby miał się popłakać – W zasadzie, nie powinienem ci tego mówić, ale...

-Hej, Kyle. - spojrzał na niego, a wtedy Queen posłał mu delikatny uśmiech. Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami – Wszystko gra. Nikomu nie powiem. Mamy swoje wielkie tajemnice, nie? - postukał w drzwi – Dziękuję, że się ze mną tym podzieliłeś. Wypaliłem tak z dupy i... - wziął głęboki wdech, przerywając, nim popadł w kolejny potok słowny - Tu jest łazienka. Dasz radę sam wrócić do salonu czy poczekać na ciebie?

Pokręcił przecząco głową.

-Luz, droga była dość prosta. Raczej dam radę. - uśmiechnął się – A jak nie, to do ciebie zadzwonię.

Zgodnie zaśmiali się z jego żarciku i rozdzielili się. Ross wszedł do jednej z kilku graciarni, a mieli ich tu całkiem sporo i zaczął szukać w kartonach śpiworów. Odszukał z pudło, na którym ojciec zapisał „obozowe śmieci I". Oliver nie przepadał za biwakami. Zazwyczaj zabierał ich na nie wujek Hal lub Jim Harper, brat biologicznego ojca bliźniaków. A czasami nawet sama Dinah. Ojciec czasem z nimi jeździł, ale nigdy żądnej biwak nie był całkowicie, tylko i wyłącznie jego propozycją.

Wygrzebał trzy zwinięte śpiwory, jeden wsadził sobie pod pachę, a pozostałe dwa chwycił za uchwyty po jednym do ręki. Jeszcze raz zerknął na graciarnię, próbując sobie przypomnieć ojca marudzącego pod nosem, gdy wyciągał z tych pudeł różne rzeczy, które akurat były im potrzebne.

Ale nie udało mu się przywołać tego obrazu. Tęsknił, ale dość szybko uciekały od niego wspomnienia o rodzicu. Zacierały się i stawały coraz bardziej niewyraźne. Ledwo udawało mu się przypomnieć sobie jego głos. Prawie co drugi dzień, odpalał na laptopie jakieś stare nagrania z imprez rodzinnych, żeby jak najdłużej zatrzymać go przy sobie, a jednak jego umysł był tak okrutny, że błyskawicznie obdzierał go ze wspomnień. I nie był w stanie zrozumieć dlaczego.

Potrząsnął głową. To nie czas na wspominki. Musi zaakceptować, że jego już nie ma. A ciągłe szukanie jego obecności w każdym kącie wcale nie pomaga. Może matka miała rację z tą wyprowadzką ze Star City.

Mijając łazienkę, usłyszał szum wody, co oznaczało, że Kyle wciąż się mył. Przez chwilę Ross chciał zatrzymać się i na niego poczekać, ale potem przypomniał sobie, że zapewniał go, iż sobie poradzi. Toteż zszedł do salonu, gdzie Connor był już gotowy do snu. Starszy chłopak zdjął jedną z foliowych płacht, przyglądając się zdjęciom obecnie leżącym, nie stojącym, na komodzie.

-Co tam? - spytał, dosłownie rzucając śpiwory na podłogę. Podszedł do niego, zakładając ręce na biodra.

-Pozwoliłem sobie obejrzeć trochę zdjęć.

-Widzę. - skinął głową – Ale po co? Co wy macie do moich zdjęć rodzinnych? Kyle też oglądał zdjęcia w korytarzu.

Hawke zachichotał cicho, uśmiechając się pod nosem.

-Nie wiem, jaki był powód Kyle'a, ale ja chciałem zobaczyć jakie było twoje życie. Jakie było jego życie.

Oho. Świetnie. I tyle było z „to nie czas na wspominki" oraz „czas zaakceptować, że jego już nie ma". Ross podrapał się po głowie.

-Przykro mi, że nie było go przy tobie, gdy dorastałeś. - a trochę się cieszył, bo gdyby był, pewnie nie poznałby Dinah i nie byłoby jego. Choć fakt, to nie było sprawiedliwe, że Rosline mógł cieszyć się miłością ojca, a Connor nie.

-Nie, w porządku. Nie miałeś na to wpływu. Żaden z nas nie miał.

No fajnie, ale Ross wcale nie zasugerował, że to jego wina. Pokiwał jednak głową, żeby brat nie pomyślał, że się nie zgadza.

-Zazdroszczę ci tego, ale wiem, że nie byłbym tym samym człowiekiem, gdyby mnie wychował. - posłał mu delikatny uśmiech. Młodszy zmarszczył brwi.

-Sugerujesz, że w jakiś sposób jestem gorszy, bo mnie wychował? - spytał ostrzej, może nie do końca słusznie odbierajac jego słowa jako atak lub przytyk.

-Nie, nie uważam, aby któryś z nas był lepszy od drugiego. - obrócił się przodem do niego z tym nieodgadnionym uśmiechem – Uważam, że jesteśmy od siebie całkowicie różni, ale zarazem równi sobie. A w ostatecznym rozrachunku przyświeca nam ten sam cel.

Okej, Ross przestał ogarniać. Koleś gada jak cholerny guru albo inny coach. Zawsze tak gadał, ale dopiero teraz zaczęło to Queenowi przeszkadzać. Na szczęście, dalszą dyskusję przerwał im powrót Kyle'a.

-Stary, a ty nadal nie umyty? - zagadnął z uśmieszkiem przyjaciela, wycierając ręcznikiem wciąż mokre włosy.

Gospodarz odpowiedział mu podobnym uśmieszkiem.

-Ano... Zagadaliśmy się. Rozłóżcie śpiwory, a ja skoczę się przebrać.

Dobra. Od następnego rozdziału kończymy smuty, zaczyna się robić ciekawiej. Obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro