2.04
Star City, Queen Manor, 31 października 2026
- Yeeeaaah, rather be alone then unhappy! - gdy wyciągnął ostatnią głoskę, uniósł dłoń z mikrofonem – Tak to się robi, dzieciaczki. - puścił oczko do swojej widowni – To kto teraz?
- Ja chcę jeszcze raz! - zawołał Dick gdzieś od strony stołu z przekąskami.
- Biiiisss! Chcemy jeszcze jedną piosenkę! - zawtórowała mu M'gann.
Jeszcze kilka osób wyraziło chęć usłyszenia Rossa z kolejną piosenką. Wyszczerzył nieco zęby i ukłonił się im w pas.
- Ostatnia!
Nie był pewien czy oni tak na serio, czy tylko robią sobie jaja, ale czuł się na fali. Za każdym razem, gdy kończył śpiewać, zaczynali mu klaskać. Jakby był gwiazdą rocka. Naprawdę go to kręciło. Uwielbiał być chwalony. Kto nie lubi? Dobrze się bawił i przy okazji nic nie zaprzątało mu myśli. Był tylko on, mikrofon od konsoli i muzyka, która wtórowała mu, gdy wyśpiewywał kolejne linijki tekstu wyskakujące na ekranie.
Z drugiej strony, zaśpiewał już jakieś pięć, może sześć piosenek. Wiedział, że zbliża się kres jego możliwości. A to, że jutro nie będzie w stanie mówić, to więcej niż pewne. Mając tego świadomość, wybrał piosenkę rockową. Jak dobrze pójdzie, zyska tym tydzień wolnego od szkoły.
Gdy tylko skończył i rozległy się oklaski, wepchnął mikrofon komuś innemu i przecisnął się przez przyjaciół, rozglądając za Kyle'm. Nie mógł nigdzie go dostrzec i nim zdążył choćby pomyśleć o obejściu pomieszczenia w poszukiwaniu kumpla, ktoś wcisnął mu kubek z colą.
- Jest i mój ulubiony fan! - silne ramię przyciągnęło go do ciepłego ciała, a jego nozdrza zostały zaatakowane przez przyjemną woń perfum wymieszanych z ostrawym zapachem chemikaliów.
- Wujek Barry! - ucieszył się, obejmując mężczyznę jednym ramieniem. Podniósł głowę do góry, opierając podbródek na ramieniu mężczyzny. Kiedyś mógł tylko pomarzyć o tym, że będą mogli porozmawiać twarzą w twarz. Bez niezręcznego kucania Allena – Jesteś!
Odsunęli się od siebie i starszy rozłożył ręce, uśmiechając się do niego.
- Nie mogłem ominąć osiemnastki chrześniaka! - poklepał go mocno po ramieniu. Nie było to takie mocne poklepanie, jak w wykonaniu jego ojca, ale było równie pokrzepiające – Powinieneś rozważyć karierę gwiazdy rocka albo popu. - wskazał dłonią na konsolę, przy której wył teraz bezradnie Bart.
Wypił za jednym razem połowę zawartości kubeczka, czując suchość w gardle. Spowodowaną nie tylko śpiewem.
- Nie... To chyba nie dla mnie. - nigdy nie myślał o swojej przyszłości, ale chyba chciałby pójść w ślady rodziców i zostać bohaterem. A bycie potencjalnie rozchwytywaną gwiazdą estrady mogłoby nieco komplikować sprawę. Tak przynajmniej mu się wydawało – Coś cię zatrzymało?
- A, tak. - wskazał na swoje ucho, w którym tkwiła mała słuchawka – komunikator Ligii Sprawiedliwych – Aquman dał mi cynk, że jest jakieś włamanie w Star City u jubilera. Musiałem o to zahaczyć. - poprawił złoty pierścień na palcu. To w nim trzymał kostium Flasha – Powinienem być teraz na zebraniu Ligii, ale wykręciłem się pracą w laboratorium. - przyłożył palec do ust i puścił mu oczko. Ross pokiwał w zrozumieniu głową – Twoja mama jest tutaj czy...?
Pokręcił pośpiesznie głową.
- Nie, powiedziała, że chciałaby skupić myśli na czymś innym, niż tata i poszła na zebranie. Obiecała, że jutro spędzimy razem czas. Może pójdziemy do kina albo...
- Nie miej do niej pretensji, dobrze? - przerwał mu z zatroskaną miną – Wszyscy przechodzicie teraz trudny okres...
- Nie mam do niej żalu, naprawdę. - zapewnił – Mam za to żal do Roya. - mruknął, robiąc naburmuszoną minę – Obiecywał, że przyjdzie, a go nie ma...
Barry uśmiechnął się z rozbawieniem. Już niby dorosły, a jednak dzieciak...
- Cóż, mam nadzieję, że choć trochę mój prezent poprawi ci humor... - sięgnął do kieszeni kurtki i zaczął w niej grzebać, udając, że nie może znaleźć – To niewielki drobiazg. Z każdym rokiem mam coraz większy problem, żeby coś dla ciebie wymyślić... Robisz się coraz starszy i nie wypada ci już dawać zabawek.
W końcu wyciągnął z kieszeni zwykłe, czarne pudełko. Takie, jakie dostaje się często u jubilera przy zakupie czegoś. Wymienili się trzymanymi przedmiotami, aby Queen spokojnie mógł otworzyć swój prezent. Ostrożnie uchylił wieczko, jakby bał się tego, co tam zobaczy. Jednocześnie zżerała go ekscytacja.
- Och!
Sapnął cicho, widząc wisiorek na drobnym łańcuszku. Zawieszka wyglądała trochę, jakby ktoś skleił ze sobą dwa różne naszyjniki – pod spodem znajdował się ciemno-zielony krążek z wygrawerowanym grotem strzały, a wyżej, nieco węższa złota obwódka z wypukłym piorunem, który wykraczał poza granice zielonego okręgu.
Ostrożnie chwycił za łańcuszek i uniósł wyżej, żeby lepiej przyjrzeć się zawieszce.
Barry odchrząknął nieco skrępowany.
- Bo wiesz... Oliver, twój ojciec, powiedział mi lata temu, że skoro jestem twoim ojcem chrzestnym, to jestem też honorowym „Arrowsem", więc... - zamilkł na chwilę, gdy chłopak spojrzał na niego dużymi, błyszczącymi oczami. Uśmiechnął się do niego – Więc pomyślałem, że w takim razie ty jesteś honorowym członkiem – wykonał bliżej nieokreślony gest ręką – Drużyny Flasha? FlashFam? Nie mamy żadnej nazwy. - zaśmiał się.
Ross wyszczerzył szeroko zęby.
- Dziękuję!
Zamknął pudełko i je również podał Flashowi, aby zapiąć naszyjnik na szyi.
- Będę nosił go z dumą, wujku Bar! - zapewnił.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Trochę ci lepiej?
- Mooooożeeee... - odparł przeciągle z łobuzerskim uśmieszkiem – Tak myślę, że chyba otworzę sobie jeszcze kilka prezentów.
- Mhmmm...
- Tak dla poprawy nastroju. Tak mnie ten Roy zasmucił...
- Mhmmm... - pokręcił z rozbawieniem głową – Prowadź. Pomogę ci z tym otwieraniem prezentów. Ale odpalasz mi dziesięć procent tego, co jest jadalne.
- Wszystko jest jadalne, jeśli jesteś wystarczająco głodny. - stwierdził filozoficznie, rozkładając ręce i ruszyli razem ku kupce prezentów.
- Skoro tak, to chcę dziesięć procent ze wszystkiego.
Pierwszy pakunek, który wpadł mu w ręce był dość lekki i podłużny, jak obrazek. I nawet bardzo się nie pomylił – pod papierem znajdował się oprawiony w ramkę i szkło rysunek. Z autografem. Flash widocznie drgnął, zaglądając mu przez ramię, ale nic nie powiedział.
- O! To jak nic od Kyle'a! Poznaję jego kreskę! - wyszczerzył się szeroko i spojrzał na wuja – To naprawdę twój autograf?
- Hm? -oderwał wzrok od rysunku i spojrzał na chłopaka. Przez chwilę się zastanowił. Czy Ross wiedział, że jego przyjaciel jest Zieloną Latarnią? Musiał to jakoś sensownie rozegrać – A... Tak, jak tak teraz myślę, to faktycznie ostatnio zaczepił mnie jeden chłopak, kiedy skończyłem się użerać z Coldem. - pokiwał w głowie w udawanej zadumie. A może nie udawanej – Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Powinieneś powiedzieć mu, żeby tak nie robił. Miejsca zbrodni są bardzo niebezpieczne.
- Jasne, jasne! - pokiwał głową, znów przyglądając się swojemu prezentowi – Zaraz go poszukam, bo gdzieś mi zniknął...
- A, ten Kyle... Jak się nazywa?
- Czemu się pytasz?
- Podoba mi się jego praca! - odparł, wskazując na rysunek – Widać, że ma talent! Może gdzieś publikuje...
- No, na instagramie. - przytaknął – Jak chcesz, mogę ci podać.
- Byłbym bardzo wdzięczny...
Star City, Queen Manor, 1 listopada 2026
Wielki zegar stojący w gabinecie obok wybił północ, przebijając się przez dźwięki muzyki. Młodsza ekipa zdążyła się w większości ulotnić i tylko rozchichotani Ross, Tim i Cassie podrygiwali ostatkami sił do skocznych dźwięków. No i był jeszcze Bart. Bart miał wszystko gdzieś, śpiąc jak zabity na kanapie. Szybko rozładował swoje akumulatory i żadne słodycze czy słodkie napoje nie mogły postawić go już na nogi.
- Dobra, dzieci, wypad. - zarządził Rory, wstając ze swojego miejsca przy stoliku seniorów. Cała trójka spojrzała na niego z zawodem i głośno jęknęła – Już jest listopad. Czyli skończyły się urodziny Rossa, a zaczęły moje.
- No weeeeź...!
- Rory...!
- Koniec. Kropka. Wypad mi stąd. - machnął na nich oburącz, wyganiając.
Ross wywrócił oczami i potrząsnął śpiącego kumpla.
- Wstawaj, Bart. Jak chcesz, możesz się kimnąć w pokoju Roya. I tak pewnie dzisiaj już nie przyjdzie.
- Szoooo? - wymamrotał zaspany chłopak, przecierając oko pięścią.
- Już po północy. Teraz czas na imprezę dla emerytów. No wstawaj już. - ponaglił go, łapiąc za łokieć i podciągnął do góry.
Rory poczekał, aż resztka młodzieży wyjdzie i opadł z ciężkim westchnieniem na krzesło. Przetarł ze zmęczeniem kark dłonią. Uniósł głowę, żeby spojrzeć na przyjaciół (i Barry'ego. Z jakiegoś powodu nadal tam był). Wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, jakby oczekiwali jakiegoś wybuchu z jego strony. Zmusił się do uśmiechu, rozkładając bezradnie ręce.
- No... Co prawda, brak nam drugiego jubilata, ale chyba możemy zaczynać... - zerknął na siedzącą obok Helenę. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby rozmawiając telepatycznie i kobieta skinęła głową. Rory ostrożnie chwycił jej dłoń – Ale najpierw, jest coś, co chcielibyśmy wam powiedzieć.
Kilkoro z przyjaciół Harpera wymieniło między sobą zdziwione spojrzenia. Dick pochylił się do przodu, unosząc z zaciekawieniem brew. Jego usta ułożyły się w idealne 'o'.
- Czyżby bejbik?
- Nie. Tak. Nie. - wypalił bez zastanowienia rudzielec i zmarszczył lekko brwi. Przeanalizował własną wypowiedź, po czym potrząsnął głową – Nie teraz, Dick.
- Czyli bejbik dopiero w planach. - wyprostował się, mrucząc pod nosem.
Rory zacisnął lekko palce wokół dłoni swojej narzeczonej.
- Śmierć Olivera uświadomiła nam, jakie to wszystko jest kruche... Szczególnie, kiedy charytatywnie zwalczasz przestępczość. - tu spojrzał znacząco na Helenę. On sam się do tego nie nadawał. Próbował, ale kilka razy otarł się o śmierć i cudem wyszedł z sytuacji, z której nie wyszedłby bez czyjejś pomocy. Zdecydowanie był tym typem, który siedzi w kryjówce bohatera i pomaga mu zdalnie sprzed komputera. On sam nie był bohaterem. Przydomek Sharper przybierał tylko jako asystent Green Arrowa i Black Canary. Czasem pięknej i zjawiskowej Huntress – Wybraliśmy w końcu datę ślubu.
Wally gwizdnął z podziwem, a M'gann wydała z siebie niekontrolowany odgłos podekscytowania.
- Pobierzemy się trzy dni przed Bożym Narodzeniem. - dodała Helena, przytulając się do ramienia przyszłego naukowca.
- Tak szybko?!
- Macie już zarezerwowany termin?!
- Dwa lata nim uklęknął, a potem półtora roku nim podjęli decyzję o ślubie... - Grayson rozłożył się na krześle – Ja tam nie wiem czy to szybko...
Rudzielec otworzył usta, żeby coś mu powiedzieć, ale wtedy zauważył, że Artemis położyła mu dłoń na przedramieniu. Nie poczuł tego, ponieważ to było prawe przedramię, które zastępowała mu mechaniczna proteza. Spojrzał na nią pytająco, a ona uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Bardzo się cieszę, Rory.
Też się uśmiechnął.
- Ja też. - odparł.
Ich oczy spotkały się. Chłopak mimowolnie wrócił wspomnieniami do ich pierwszego spotkania i długich miesięcy, gdy razem z Royem toczyli z nią wojnę. Poczuł się dziwnie, uświadamiając sobie, że na przestrzeni lat stali się sobie bliscy, jak prawdziwe rodzeństwo.
- Wally. - spojrzał na Westa poważnie, aż sprinter drgnął i wyprostował się na krześle na sam widok tego wzroku – A ty kiedy się zbierzesz i oświadczysz mojej siostrze?
- Eee...
- Czyżbyś nie traktował jej poważnie? - Artemis i Helena wymieniły rozbawione spojrzenia.
- No...Nie! Oczywiście, że traktuję ją poważnie!
- No już, już... - przerwała im Bertinelli – Rory tylko żartuje. Prawda, nerdzie? - niegdyś słowo, którego używała, żeby go obrazić, dziś wypowiadała z ogromnymi pokładami czułości i miłości. To był jej nerdzik.
- Mhm. - mruknął, rozluźniając się – Conner, skoczysz po piwo? - zwrócił się do najlepszego kumpla, a ten skinął głową bez słowa i wstał ze swojego miejsca.
- Canary już wie? - zagadnął Kaldur, gdy Kent wyszedł. W międzyczasie Dick wstał, aby zmienić muzykę z młodzieżowego kiczu na coś, co kiedyś nazywano młodzieżowym kiczem.
Rory pokręcił lekko głową.
- Liczyłem, że o tej porze już wróci ze spotkania Ligii... I że Roy tu będzie. - dodał trochę smętnie. Nie zdążył długo się smucić, bo Conner wrócił z trunkami.
- A to ciasta już nie będzie? - zapytał Barry, zmieniając nieco temat. Mimo to, przyjął butelkę piwa, nawet jeśli na niego nie podziała. Czuł się trochę dziwnie siedząc z nimi, ale skoro zaproponowali, że może, to czemu nie skorzystać?
- Mieliśmy sernik, ale Rory zjadł. - zachichotała M'gann – Mamy też osobne ciasto dla Roya, ale... - spojrzała na przyjaciela, jakby pytała go o zdanie.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli nie przyszedł na urodziny Rossa, to na swoje tym bardziej. - stwierdził, otwierając swoje piwo gołą ręką. A raczej gołą protezą. Nie ma to jak technologia protetyczno-bojowa Wayne Tech!
- To też twoje urodziny. - zauważył Kent, siadając obok niego – Ty też jesteś jego bratem...
- Ale nie ulubionym. - odpowiedział z nieznacznym uśmieszkiem. Wziął łyk trunku, podniósł się nieco, prostując się na moment, a następnie oparł się ciężko na stole, zaciskając dłoń wokół szklanej butelki, a protezę w pięść – Dajcie to ciasto. Zjemy je. Impreza trwa. - uniósł głowę i ku ich zdziwieniu, Harper uśmiechał się szeroko. Szczerze. Szeroko i szczerze – Mam co świętować. - powiedział – Oczywiście, czuję się wciąż rozdarty po śmierci Olivera. Psia mać, chyba go kochałem. Może wyjdę na dupka, ale zawsze traktowałem Olliego i Dinah jako opiekunów. Ludzi, którzy interesują się mną, bo muszą. Myślałem, że jak skończę studia, może dadzą mi trochę pieniędzy na start i rób sobie gościu co chcesz. Nie jesteś już naszym problemem.
- Czy on się upił jednym łykiem? - wyszeptał Wally do Dicka. Brunet wzruszył ramionami.
- Wiesz, on zawsze był dziwny. Pewnie nazbierało mu się za dużo emocji i ten łyk alkoholu go wyzwolił. - odszeptał. Westowi wyrwało się krótkie „och", po czym obaj zostali trzaśnięci w potylicę przez Kaldura. Na szczęście, Rory nie zwrócił na to uwagi, skupiony na swojej emocjonalnej przemowie o miłości do adopcyjnych rodziców i że generalnie są tu z nim przyjaciele, narzeczona i jemu to nie przeszkadza, że „tego kutafona Roya tu nie ma".
Czyli przeszkadzało. I bolało.
Trochę alkoholu później, Helena siedziała przy stoliku sama, patrząc na skaczących przed telewizorem chłopców. Chyba podobnie jak dzieciaki kilka godzin wcześniej, grali w Just Dance, ale nie miała pewności. Rory, Dick i Kaldur byli już dość wstawieni, Conner podobnie, ale nie aż tak jak oni. Jedynie Wally był całkowicie trzeźwy, ale mocno naładowany cukrem, więc to prawie tak, jakby był pijany.
Jej wzrok zatrzymał się na klacie narzeczonego. Ach tak. W pewnym momencie zrobiło im się gorąco i w alkoholowym zamroczeniu uznali, że zrzucenie bluz, swetrów i koszulek to idealny pomysł, żeby się schłodzić. Rory był z nich najchudszy. Odznaczał się w tłumie. Nie miał żadnych mięśni. Dosłownie sprawiał wrażenie, że gdyby któryś z nich wpadł na niego w trakcie tych wygłupów, złamałby się na pół.
Kiedy się poznali, był nieco umięśniony. To był okres, kiedy próbował działać w terenie. Oraz wszędzie przemieszczał się na deskorolce. A potem Oliver sprezentował mu auto. Na uniwerku miał coraz więcej pracy i mięśnie zaczęły znikać.
Skupiła się teraz na protezie. Nie wyglądała jak typowa proteza. Dawała mu inne możliwości, niż te zwykłe. Helena miała problem, żeby spamiętać wszystkie funkcje tego ustrojstwa. Nie było ich dużo, ale Rory lubił eksperymentować i co jakiś czas dodawał coś od siebie. W końcu był mózgowcem, ciekawym tego, co nieodkryte. Definitywnie dostał dwa mózgi, co tłumaczyłoby jego inteligencję i głupotę Roya.
- Chciałoby się popatrzeć, ale nie ma na co, kiedy nasi to dwa badyle, co?
Zamrugała zaskoczona i spojrzała na Artemis. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy się do niej dosiadła. Wzruszyła ramieniem i znów skupiła się na Harperze. I na tym, jak jego skóra błyszczała lekko od potu.
Co jest z nią nie tak, że poleciała na takiego nerda i dziwaka?
- Nie wiesz, co twój brat potrafi tą protezą uczynić. - mruknęła z enigmatycznym uśmieszkiem.
- I chyba nie chcę. Ble. Dzięki. - skrzywiła się. Zerknęła na chłopaków i znów na przyszłą szwagierkę – Mogę ci zadać pytanie, Heleno?
- Jasne.
- Nie wypiłaś nawet łyka piwa.
- O rany... - pokręciła głową z udawanym przejęciem – Gdzie to pytanie?
Artemis wywróciła oczami.
- No weź... Obserwowałam was. Wszyscy byli zajęci rozmową i nawet nie zauważyli, kiedy zamieniłaś swoją pełną butelkę z pół pustą butelką Rory'ego. - pochyliła się, próbując złapać kontakt wzrokowy z brunetką, ale ta twardo ze znudzeniem przyglądała się roześmianemu Harperowi – Hel?
- Śmierć Olivera nie jest jedynym powodem, dla którego zdecydowaliśmy się na ten ślub. To fakt. - westchnęła cicho i ułożyła dłonie na stole, bębniąc palcami o blat – Szósty tydzień. Wszystko się wali na łeb, na szyję. Mam wrażenie, że ktoś tam na górze stwierdził, że na Queenów spadło przez ostatnie lata za dużo szczęścia, a za mało zła. - wzruszyła ramionami – Śmierć Arrowa, Roy nagle odkrył, że ma córkę, Rory spodziewa się dziecka...
- Uważasz to za zło?
- Co? - spojrzała na nią ze zmęczeniem, marszcząc brwi.
- Lian i wasze dziecko. - sprecyzowała – Roy cieszy się z Lian. A patrząc na to, jak Rory dosłownie skacze tam od blisko piętnastu minut i wciąż nie padł, wnioskuję, że to właśnie szczęście go napędza. - spojrzała z uśmieszkiem na brata.
- Nie sądzę, że jesteśmy gotowi... - westchnęła – Rory jeszcze studiuje, nie wiadomo, gdzie dostanie pracę. - rozłożyła bezradnie ręce – To nie jest najlepszy moment na założenie rodziny.
Blondynka złapała ją za rękę.
- Nigdy nie będzie dla was dobrego momentu. - wypaliła. Helena otworzyła szeroko oczy, zszokowana tą opinią – Bez urazy, Heleno, ale zawsze znajdziecie powód, żeby odłożyć to na później. Baliście się swoich uczuć wobec siebie, bo ukrywaliście przed sobą przeszłość. Ukrywaliście to, czym zajmujecie się w sekrecie. Rory bał się ci oświadczyć, nie wiedząc, czy zniesiesz ciężar, który niesie. - ścisnęła oburącz dłoń kobiety i uśmiechnęła się lekko – Studia Rory'ego, praca Rory'ego, twoje bycie Huntress... - pokręciła głową – Bez bodźca w postaci śmierci Olliego i tej drobnej wpadki, utknęlibyście na wieczność w stanie narzeczeństwa, aż w końcu nie zostałoby z was nic.
Bertinelli pokręciła głową, wbijając wzrok w stół.
- Sama nie wiem... - zaczęła – Boję się, że nie dam rady być matką. Jestem trochę..
- Skrzywiona? - podsunęła – Poturbowana przez los? Oboje tacy jesteście. Ty wspierasz jego, on wspiera ciebie. Małżeństwo i dzieci to po prostu kolejny krok na waszej wspólnej ścieżki. - pochyliła się do niej – Jesteście idealni w swoim skrzywieniu, wiesz? Uwielbiam na was patrzeć. Na waszą miłość. I nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć Rory'ego Dwa Zero.
Helena pokiwała z lekkim rozbawieniem głową i spojrzała na wspomnianego Rory'ego, który właśnie do nich podszedł.
- H...Hej...! - wydyszał, szeroko się uśmiechając.
- Cześć. - uśmiechnęła się do niego.
- Siemasz... tatuśku. - Artemis mrugnęła do brata wymownie.
Uniósł w zdziwieniu brwi.
- Och...? Ech...? O czym ty...?
- Powiedziałam jej. - wyjaśniła. Harper odetchnął z widoczną ulgą.
- Więc mogę to już ogłosić wszystkim? - spytał – Bez ukrywania? Myślałem, że będziemy udawać póki co, że nic nie wiemy.
- Wykrzycz to tak głośno, jak tylko chcesz, nerdowski tatusiu. - odparła, zabierając dłoń z chwytu łuczniczki. Rudzielec wyszczerzył się szeroko i wskoczył na stół, wdrapując się najpierw na krzesło. Omal nie zrzucił poustawianych na blacie naczyń.
- HEEEJ! - zawołał, przekrzykując muzykę. Kobiety spojrzały na siebie z mieszanką szoku, rozbawienia i niedowierzania. Reszta chłopaków przestała skakać, Barry przestał wpatrywać się w ekran telefonu i razem z M'gann wszyscy na niego spojrzeli – Mam jeszcze jedną ZAJEBISTĄ nowinę! - położył nacisk na słowo „zajebiste", machając rękoma – ZOSTANĘ OJCEM! - krzyknął, unosząc zaciśnięte w pięści dłonie. Odpowiedział mu uradowany krzyk nieco wstawionych przyjaciół. Wyciągnął rękę do Heleny, zachęcając ją, żeby dołączyła do niego na stole. Prychnęła z rozbawieniem i wstała, łapiąc go za rękę. Dobrze, że była to proteza, więc miała pewność, że ją utrzyma – A to jest moja pani Harper! I przyszła mama! - zawołał, obejmując ją w tali i przycisnął do siebie.
Zaśmiała się jak głupia, kładąc dłonie na jego chudej piersi i oparła czoło o ramię ukochanego. Pachniał potem i alkoholem. To nie był zapach, który do niego pasował.
Poczuła, jak delikatnie ujmuje jej podbródek i unosi, po czym nakrył jej usta swoimi. Roześmiała się w kącik ust rudzielca, zarzucając ręce na jego kark i wsunęła dłoń w rude kudły, bawiąc się nimi.
Dinah wróciła do domu dopiero przed jedenastą. Jedenastą rano, żeby było jasne. Spotkanie Ligii skończyło się ledwie przed trzecią, więc uznała, że nie ma siły wracać do domu. Przespała się w swojej kwaterze w Strażnicy i gdy tylko obudziła się kilka godzin później, wzięła szybki prysznic i wróciła do domu, chcąc ocenić jak bardzo jej dzieci zdemolowały Queen Manor przez noc. Pojawiła się w Arrow Cave, przez które przemknęła tak szybko, jak to możliwe, nie chcąc przebywać zbyt długo tam, gdzie myślała o zmarłym mężu. Ale myślała o nim wszędzie. Nie mogła tego znieść, ale już niedługo...
Wsiadła do windy i wysiadła z niej w gabinecie Olivera. Stamtąd też szybko wyszła. Jeszcze nim regał, za którym chowała się wnęka windy, zdążył się zasunąć. Przemierzyła zamaszystym krokiem długie korytarze rezydencji. W bawialni dostrzegła pozostałości po wczorajszym przyjęciu, ale było lepiej, niż się spodziewała. Zajrzała do jadalni, choć nie podejrzewała, że kogoś tam spotka.
Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła Rossa, Helenę i Wally'ego spożywających w trójkę śniadanie.
- Już na nogach? - zdziwiła się, wchodząc w głąb pomieszczenia.
- Mama...! - zawołał nastolatek, wstając. Objął ją i pocałował w policzek, po czym dał jej pochylić swoją głowę, żeby mogła pocałować go w czubek głowy. Tak, jak robiła to codziennie od wielu lat – Jak poszło?
- Długo, męcząco... i nie mam siły o tym rozmawiać. - stwierdziła, siadając ciężko na swoim standardowym miejscu. Przyjrzała się synowi, a potem przyszłej synowej i (jak mniemała) przyszłemu zięciowi – Jak urodziny?
- Świetnie! Było czadowo! - zawołał entuzjastycznie blondyn i kobieta pomyślała, czy nie jest to ciut wymuszone. Czyżby nie chciał, żeby za bardzo się o niego martwiła?
- A gdzie reszta?
- Rory się spił i pewnie nie wstanie do wieczora. - stwierdziła Helena.
- Artemis też jeszcze śpi. Na razie jej nie budziłem. - odparł Wally, machając łyżką jak różdżką.
- A Roy?
Zapadła cisza. Ciut niezręczna. Czy Roy zawsze musi być powodem, dla którego atmosfera się psuje? Nawet, kiedy go nie ma?
- Eee... Nie przyszedł. W ogóle. - bąknął Wally.
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Zerknęła na pozostałą dwójkę, jakby oczekując potwierdzenia słów rudzielca. Ross skinął głową.
- Ano... Po północy wyszedłem, ale wcześniej go nie było.
- Potem też się nie pojawił. - mruknęła – Rory'ego chyba to zabolało.
- Potem chyba o tym zapomniał. Auć! - West jęknął i złapał się za ramię, gdy Helena mu przyłożyła – Przepraszam, nooo!
Wzrok Dinah utkwił w podłużnym obrusie leżącym na środku stołu. Powoli uniosła rękę i ostrożnie go wygładziła.
- Widocznie mu coś wypadło. - stwierdziła z cichym westchnięciem. Spojrzała na syna i uśmiechnęła się nieznacznie – Ross, kochanie, znajdziesz dla mnie chwilkę dziś wieczorem? Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać.
- No jasne. - odparł, wzruszając ramieniem – I tak obiecałaś mi, że spędzimy ten dzień razem, pamiętasz?
Oczywiście, że zapomniała. Mimo to, nie dała tego po sobie poznać.
- Oczywiście. - skinęła głową – Zobaczymy w jakim stanie będą Rory i Artemis, w porządku? Może zrobimy sobie rodzinny dzień. W końcu to też dzień bliźniaków. - wstała powoli – Spróbuję dodzwonić się do Roya. Może też wpadnie.
Ruszyła do drzwi i pogładziła syna po włosach, mijając go.
Jak mogła zapomnieć o złożonej mu obietnicy? Była naprawdę okropną matką. A przecież to był ostatni moment, żeby się wykazać...! Zaraz jej mały synek wyleci z gniazda i nie będzie miał dla niej czasu!
Z tą myślą dotarła do sypialni. Jeszcze do niedawna dzieliła ją z Oliverem. Teraz śpi z podłużną poduszką i termoforem, żeby jakoś imitować obecność mężczyzny. Nie pomagało. Poduszka jej nie obejmuje, a termofor nie chrapie jak stary dziad. Kiedyś tego nienawidziła. Dziś za tym tęskni i ma wrażenie, że noc jest zbyt cicha, bez tego przygłupa.
Zgarnęła z komody ich zdjęcie ślubne i stanęła przy oknie, wyglądając na ogród za domem. Liście z drzew zdążyły już opaść niemal w całości. Spróbowała sobie przywołać w pamięci obraz tego ogrodu z sierpnia, gdy Oliver i Ross prowadzili trening na cierpliwość. Mężczyzna odkręcał ogrodowy kran tylko odrobinę i kazał czekać chłopcu z naciągniętą cięciwą, aż skapnie kropla wody. Trening zajął dwa tygodnie nim Rosline w końcu ustrzelić spadającą kroplę. Obaj byli spaleni od długiego przebywania na słońcu. W końcu nadszedł kres wakacji, a młody Queen nie opanował przedmiotu treningu. Ojciec jednak ze śmiechem zapewniał, że do następnych wakacji na pewno to opanuje. Wtedy syn jęczał: „czyli mi nie odpuścisz tej bzdury?!"
Opuściła wzrok na fotografię i pogładziła podobiznę zmarłego.
- Czemu nas zostawiłeś, idioto?
Powoli przycisnęła ramkę do piersi, wyobrażając sobie, że znów go przytula. W uszach, jakby w oddali, dźwięczał jego śmiech. Poczuła jak zbiera jej się na płacz, a potem... A potem nie miała siły, żeby udawać, że jest w porządku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro