051
Rozdział dedykuję Konopce - człowiekowi, który ogarniał moją gramatykę, kiedy ja nie miałam już do tego głowy, ale serce i palce pisały dalej.
(Pindzisiąty pierwszy rozdział, a to, aż druga dedykacja. Cool – jak to mawiają Miszczeły)
Oliver musiał przyznać, że o ile październik był niczym urlop od kłopotów, tak w listopadzie znów zaczęło się trochę komplikować.
Po tym jak Roy wyszedł, szukał go przez kilka godzin, a ulewa i silny wiatr wcale sprawy nie ułatwiały. Ostatecznie wrócił do domu przemoczony bez niego, zgarnął opieprz od Dinah i spędził kilka godzin na obdzwanianiu ludzi, u których chłopak mógł się zaszyć. Ostatecznie dopiero o drugiej w nocy dostał telefon od Jima Harpera, do którego wcześniej zadzwonił Roy, informując zawczasu o swojej niespodziewanej wizycie.
Co jak co, ale chłopak z kołczanem pełnym strzał i w skórzanym kostiumie w komunikacji miejskiej musiał wzbudzić duże zainteresowanie. Już widział oczyma wyobraźni nagłówek porannego wydania gazety „Pomagier Green Arrowa samotnie w autobusie!".
Potem Rory nie odpowiadał na żadne wiadomości, aż ostatecznie przysłał do Dinah maila, że jest bezpieczny w Górze Sprawiedliwości, wróci do domu na śniadanie i żeby się nie martwić.
Ale Canary Mom i tak się martwiła, nie dając mężowi zmrużyć oka.
Co prawda na samym śniadaniu Rory się nie zjawił, ale faktycznie się pojawił. Z dziewczyną – siostrzenicą J'onna, jak się potem Oliver dowiedział. Oczywiście, Dinah musiała się podekscytować. O co jej chodziło i czemu tylko koleżanki tego konkretnego dziecka wywierały na nią taki wpływ, nikt nie wiedział.
M'gann szybko się ulotniła, ponieważ przyszła jedynie pożyczyć kilka książek, a potem Rory'ego nikt nie widział do kolacji. A i wtedy nie był skory do rozmów. Szczególnie z Oliverem. Z Dinah i Rossem szło mu jakoś normalniej.
-Nastolatki – podsumował ze zmęczeniem, gdy wieczorem walczył ze spodniami Arrowa – Czy ja przytyłem? - spytał sam siebie. Odpowiedziała mu cisza, którą wziął za zaprzeczenie. Nie jesteś gruby, Oliverze – powiedziała Cisza.
Z Ciszą nie można się kłócić.
Wcisnął się w spodnie, odnotowując w pamięci, aby potem zorganizować sobie nowe, bo te ewidentnie uległy zepsuciu. Reszta kostiumu weszła normalnie i mógł teleportować się do Gotham, gdzie obiecał Batmanowi pomóc w sprawie Sportsmastera i jego córek.
Córki.
Och, jak on chciałby mieć córkę! Dziewczynki są takie bezproblematyczne w porównaniu do chłopców!
-Musimy porozmawiać. - oznajmił oschle Batman, gdy tylko się spotkali.
Ani dzień dobry, ani witam, ani całuj mi buty. Ale chociaż on chciał rozmawiać, a nie strzelać fochy nie wiadomo o co i dlaczego.
-Co jest? - spytał, wzdychając ciężko.
Bruce nie odpowiedział od razu. Najpierw rzucił batarangiem na dach pobliskiego budynku, zaczepiając o jego krawędź batlinkę. Arrow w odpowiedzi wystrzelił w tamtym kierunku strzałę z hakiem do wspinaczki. Obaj znaleźli się na dachu i puścili się biegiem w kierunku wybranym przez Mrocznego Rycerza.
Oliver nie odzywał się, wiedząc, że popędzanie Wayne'a nic nie da.
-Rory uderzył Robina. - wyznał w końcu. Wyglądało na to, że musiał się namyślić, jak to ująć.
Queen parsknął szczerym, rozbawionym śmiechem.
-Rory uderzył kogokolwiek. - zaśmiał się – Dobre sobie!
Zerknął na towarzysza. Zacisnął usta, jakby się tego spodziewał.
-Mówisz serio? - spytał po chwili blondyn. Zdenerwował się – Nie kpij sobie ze mnie, Bat! - syknął – Nie uwierzę, że Rory mógł kogokolwiek uderzyć specjalnie!
-Zrobił to. - pozostawał twardo przy swoim.
Łucznik pokręcił głową. Nie miał zamiaru wierzyć w taką bzdurę.
-Zaatakował go bez powodu, a potem próbował nam wmówić, że to Robin zaczął i zniszczył do tego jego tablet.
-A ty oczywiście uwierzyłeś Robinowi, tak? - spytał z irytacją – Bo przecież Robin jest nieskazitelny...
-Robin to dwunastolatek.
Zielony zaśmiał się krótko i sarkastycznie.
-To twój argument? Dwunastolatki to najgorsze co może być! Nie są jeszcze nawet nastolatkami, a już mają się za dorosłych. - pokręcił głową, zatrzymując się. Batman też to uczynił.
-Sugerujesz, że Robin kłamie?
-Sugerujesz, że Rory kłamie, uderzył „niewinnego" dzieciaka i specjalnie zepsuł swój tablet? Kolejny?
-Nie moja wina, że jest niezdarny.
Queen już otworzył usta, aby rzucić w stronę kumpla z dzieciństwa wiązankę niezbyt cenzuralnych słów, kiedy ktoś postanowił wtrącić się do dyskusji.
-Macie panowie problemy wychowawcze? - obrócili gwałtownie głowy.
-Sportsmaster. - mruknęli z niezadowoleniem. Po jego bokach stały dwie dziewczynki – wyższa brunetka w masce kota, niższa blondynka w masce hokejowej. Takiej samej, jak jej ojciec.
-Może w czymś wam pomóc? Wychowałem dwie córki na całkiem niezłe obywatelki. - zaśmiał się w ten typowy dla złoczyńców sposób.
-Raczej je degenerujesz. - sarknął rozzłoszczony Arrow. Naprawdę miał już tego wszystkiego dosyć. Chciał wrócić do domu i się napić.
Dziewczyna w kociej masce przechyliła ciekawsko głowę, niczym kot. Albo raczej pies. Zły dobór maski. Ta druga nie wyglądała na zachwyconą swoim obecnym położeniem.
-Powinni odebrać ci prawa rodzicielskie. - kontynuował blondyn.
-I kto to mówi? - mruknął ledwie słyszalnie Batman. Łucznik puścił uwagę mimo uszu.
-Słyszałem, że mnie szukasz, Batmanie. - zwrócił się teraz bezpośrednio do Nietoperza – A nawet wziąłeś sobie wsparcie. - to mówiąc, zerknął przelotnie na Olivera – Aż tak cie boli, że wciągnąłem córki to biznesu?
-To nie biznes, tylko przestępczość. - odparł sucho brunet.
Arrow napiął mięśnie, widząc, jak blondynka z kołczanem i łukiem na niego patrzy. Mimo że widział tylko jej oczy, doskonale widział targające nią uczucia – poddenerwowanie, strach i próba zaskoczenia go atakiem, kiedy jej ojciec toczy słowną bitwę z drugim bohaterem. Uśmiechnął się lekko, zbijajac ją z tropu. Przez chwilę nawet mu zaimponowała.
Nikt nawet nie zauważył kiedy, ale para łuczników stanęła w pozycjach gotowości i naciągniętymi strzałami na cięciwę.
-Ty pierwsza. - zaśmiał się lekko, jakby właśnie był w trakcie treningu z Royem.
Dziewczyna puściła cięciwę. On też. Jego strzałka zbiła z trajektorii jej przez co obie trafiły w betonowy dach. Ułamek sekundy później, Batman rzucił się na Sportsmastera, a młoda blondynka uciekła. Mężczyzna miał do wyboru stoczyć bój z Milczącą Kotką albo pobiec za łuczniczką.
Wybrał łuczniczkę.
Zeskoczyła na niższy budynek. On za nią. Zbiegła po schodach pożarowych. On również. Zeskoczyła na ziemię, a on tuż za jej plecami, blokując jedyne wyjście ze ślepej uliczki.
-Hej, hej, spokojnie, mała! - przewiesił sobie łuk przez ramię i uniósł dłonie w uspakajającym geście – Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy. - postąpił krok do przodu, ona dwa do tyłu – Chcę ci pomóc. Widzę, że nie popierasz tego, co robi twój staruszek.
Znów się cofnęła.
-Pozwolisz mi sobie pomóc? - spytał, wyciągając ostrożnie w jej kierunku dłoń.
Jeden sztylet sai przeciął powietrze i zranił wyciągnięte ramię mężczyzny. Syknął i spojrzał w górę, gdzie na trzecim piętrze schodów przeciwpożarowych stała Kocia Dziewczyna w palcach obracając drugi, taki sam sztylet.
-Nie słuchaj go. - poleciła siostrze.
Oczyma wyobraźni widział ten drwiący uśmieszek Batmana - „zaskoczyła cię nastolatka!". Nim zdążył się namyślić w jego kierunku celowały obie dziewczynki.
-Mam dwóch nastoletnich synów. Oddam ich dziewictwo za swoje życie. - zażartował lekko, unosząc dłonie na znak poddania.
Obie musiały uznać propozycję za bardzo kuszącą, bo znieruchomiały, rozważając ją. Postanowił to wykorzystać, błyskawicznie łapiąc za swój łuk i strzałę. Wytrącił broń z dłoni młodszej z sióstr i już miał zająć się starszą, jednak kolejny sztylet poleciał w jego kierunku i miał już raczej marne szanse. Na przeżycie.
Typowym fartem dla Olivera Queena, ktoś przybył, aby go wybawić z opresji. Czarny batarang świsnął w powietrzu, wpadł na sai i razem upadli na ziemię, pobrzękując cicho.
-Dzięki, Ba... - zaniemówił, widząc, że to nie Batman przybył mu na ratunek. Na dachu sąsiedniego budynku stała rudowłosa dziewczyna. Miała na sobie fioletowy kombinezon, czarną pelerynkę z żółtym „środkiem", nietoperzą masko-kask, żółtego nietoperza na piersi i w tym samym kolorze pas, buty oraz rękawiczki.
-...Batgirl! - dokończyła za niego w uśmiechu.
Pozazdrościł mi rudych dzieci – przemknęło mu przez myśl.
Nie oponował jednak. Córki Sportsmastera również, jednak na wszelki wypadek dały nogi za pas.
-Mówisz, że nazywasz się Batgirl? - zagadnął rudowłosą, siląc się na przyjazny ton, mimo zmęczenia.
-Owszem! - przytaknęła dumnie.
-Długo pracujesz z Batsem? Też dołączasz się do drużyny Młodych?
Oczy dziewczyny błysnęły.
-Drużyna Młodych? Nic o tym nie wiem!
Arrow zawahał się. Batman nic jej nie powiedział? W sumie, on też wcześniej o niej nie słyszał. Może dopiero zaczynają...
-Prosiłem, żebyś dała sobie spokój. - Batman znalazł się przy nich, patrząc ze zmęczeniem i rozdrażnieniem na dziewczynę.
-No weź, Batmanie! - jęknęła – Potrzebujesz mnie!
-Kto tak powiedział?
-Ja! Każda drużyna potrzebuje kobiety!
-Nie wydaje mi się. - odparł surowo.
Oliver miał ochotę nabąknąć, że kobieta faktycznie może mu się przydać, ale miał na myśli raczej sferę prywatną, do której niepełnoletnia dziewczyna nie była najlepszym rozwiązaniem.
-Formujecie jakąś drużynę Młodych! Chcę dołączyć!
-Nie. - uciął, zerkając z potępieniem na łucznika. Ten wzruszył ramionami, udając niewiniątko.
-Batmanie...!
-Wracaj do domu, Barbaro. Twój ojciec na pewno cię szuka. - zwrócił się do Arrowa – Ty też mógłbyś czasem zmartwić się o swoje dzieci.
Blondyn zmarszczył groźnie brwi.
-A ty mógłbyś zainteresować się wychowywaniem Robina, a nie zezwalasz mu na samowolkę. - i z tymi słowami obrócił się na pięcie i odmaszerował, unosząc podbródek i wypinając pierś do przodu.
Nie będzie go cholerny Nietoperz pouczał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro