Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

046



 Hal rozejrzał się w poszukiwaniu Guya albo Johna. Nie, tylko Guya. John rzucił mu kłody pod nogi, donosząc wyżej, że zamierza wziąć bez pozwolenia jeden ze statków. Oczywiście, musiał się stawić na „przesłuchanie" i wszystko wyjaśnić. W rezultacie dostał zakaz opuszczenia Oa przez najbliższe kilka godzin. Chyba że cała galaktyka będzie go potrzebować.

- Ile ja mam lat, żeby szlabany mi wciskali? - mruknął z niezadowoleniem.

Skręcił w lewo i wpadł wprost na Guy i Kilowoga.

- No i co?

- Dostałem czerwone światło. - burknął.

Właśnie w tym momencie jego pierścień zapikał. Uniósł rękę i szybko się rozpromienił.

- Sygnał!

- Co? - Gardner przechylił na bok głowę, a Kilowog chrząknął tylko.

Jordan nie odpowiedział. Jego pierścień stworzył hologram z jakimiś koordynatami.

- To mniej-więcej położenie Roya. - odparł z błyszczącymi oczami.

- Świetnie! - rudy mężczyzna klasnął w dłonie – Idziemy zorganizować środek transportu! Kilowog chce nam pomóc!

Szatyn nagle znieruchomiał.

- Halo? Jordan! - kolega pomachał mu dłonią przed twarzą – Co jest, facet? - pstryknął palcami.

Hal zamrugał otumaniony i spojrzał na niego nie przytomnie.

- Ale co z...?

- Nie mów, że nagle się przejmujesz regułami, Jordan. - Kilowog spojrzał na niego ciut groźnie – To jest ten moment, kiedy nawet ja odsunąłbym na bok myśl o konsekwencjach.

Szatyn jeszcze chwilę milczał, wyglądając na mocno otumanionego. Po chwili uśmiechnął się z pewnością siebie i skinął głową.

- Lecimy po mojego chrześniaka, panowie!

* * * *

Rory chciał wierzyć słowom Carol. Ale to nie jego wina, że się bał. Starał się zasnąć, ale jego oczy za nic nie chciały się zamknąć. Dlatego po godzinie bezczynnego leżenia, naciągnął na tyłek dżinsy i bluzę, wciskając niedbale stopy w trampki i zszedł do piwnicy, cudem nie zabijając się o rozwiązane sznurówki.

Podszedł do teleportu i wpisał odpowiednie dane. Coś zabrzęczało, coś zapikało i wszedł do środka rury zeta, aby po chwili przenieść się w kompletnie inne miejsce. Do środka pewnej góry w Happy Harbor.

Kiedy postąpił krok do przodu światła rozbłysły rozświetlając „hol" pierwszej kryjówki Ligii. Rozejrzał się, jakby spodziewając, że ktoś oprócz niego jest obecny. Dopiero po chwili ruszył do pomniejszego pomieszczenia, w którym prawdopodobnie zostanie stworzona kuchnia połączona z salonem.

Podczas ostatniej wizyty zostawił tam swojego laptopa, którego dostał od Batmana w celu pracy przy systemach.

- Nie możesz pracować nad tym na swoim prywatnym komputerze. - oznajmił wtedy.

Zapewne bał się, że Roy lub ktoś inny z młodych dobierze się do poufnych danych.

Tak, jak się spodziewał, laptop leżał na niedawno zamontowanym blacie kuchennym. Podniósł go i usiadł z nim na ziemi, opierając się plecami o wspomniane już blaty. Włączył komputer i wrócił do kodowania sprzed dwóch dni.

Kilka minut później do pomieszczenia wszedł mężczyzna w niebiesko-czerwonym kostiumie. Rory jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Natomiast Atom oparł się o framugę, obserwując jego pracę. Prywatnie był naukowcem i potrafił uszanować to, że gdy ktoś pracuje, lepiej mu nie przeszkadzać. Niestety Batman, który go tu przysłał po wykryciu czyjejś obecności, nie był na tyle cierpliwy, przypominając mu o sobie przez komunikator umieszczony w uchu naukowca.

- Spokojnie, Batmanie. - rudzielec poderwał głowę i spojrzał na niego w szoku. Mężczyzna uśmiechnął się do niego lekko – Zdaje się, że to jedynie ten twój młody geniusz od Green Arrowa zamiast pójść na piątkową imprezę z przyjaciółmi, postanowił zarwać nockę na pracy. - odsunął rękę od ucha i oderwał się od ściany.

Nastolatek zmarszczył brwi.

- Kapitan Atom?

- Po prostu Atom. - pokręcił głową, podchodząc do niego – Rory Harper?

-Harper-Queen. - poprawił go.

- Mój błąd. - uniósł dłonie w geście samoobrony – Mogę ci mówić Rory?

- Jasne. - wzruszył ramionami. Atom usiadł obok niego i zajrzał mu przez ramię.

- Więc ty możesz mówić mi Ray. - uśmiechnął się do niego, zdejmując maskę – Mamy podobne imiona. - zaśmiał się.

Rory nie miał pojęcia czemu, ale uśmiechnął się. Mimo że czuł strach i niepokój, coś w Raymondzie Palmerze sprawiło, że się rozluźnił.

- Batman trochę mi o tobie opowiadał. - rzekł, zaglądając mu przez ramię do komputera – Gdybyś zastanawiał się kiedyś nad praktykami, to zapraszam do siebie. Z chęcią cię przyjmę i osobiście doświadczę twojego geniuszu.

* * * *

- Co tak wyje?

- To pewnie kosmiczna policja. Lepiej zjedź na pobocze.

- Zamknij się, Guy.

- Sam się zamknij.

- Obaj się zamknijcie. - mruknął zmęczony nimi Kilowog – I Gardner ma racje. To kosmiczna policja, więc wciśnij gaz do dechy, Jor-! JORDAN, DO CHOLERY!

- Kazałeś mi przyśpieszyć! - krzyknął, przyciśnięty do fotela od dużej prędkości Hal.

- Mogłeś ostrzec! - zapewne kosmita trzasnąłby przyjaciela w tył głowy, gdyby nie to, że nie był w stanie go dosięgnąć. Tymczasem trzeci przycisnął dłonie do ust, aby przypadkiem nie zwrócić śniadania.

- Nie ma czasu! Gliny nas gonią! - wrzasnął, unosząc pięść do góry – A pierwsza zasada Green Arrowa brzmi: SPIERDALAMY!

- A nie: wszystkie kobiety i alkohol jest mój? - spytał Gardner, po przełknięciu wymiocin.

- No to druga zasada. - wzruszył ramionami – Potem się go spytamy. Jak już wróci z miesiąca miodowego.

- Chyba że najpierw cię zabije. - podsunął Kilowog.

- Zostawmy to między nami. - zaproponował – Ej, a czemu przed nimi spieprzamy? Przecież też jesteśmy z kosmicznej policji!

Odpowiedziało mu milczenie. Zapewne dlatego, że rosnąca prędkość wcisnęła jego towarzyszy w fotele tak mocno, że ich wnętrzności przykleiły się do parapetów.

Hal włączył swój kosmiczny nawigator GPS i spróbował połapać się w współrzędnych. Niby był lotnikiem, ale ze współrzędnymi zawsze miał problemy. Wolał jak po prostu robili mu wielki napis „JORDAN, LĄDUJ >TUTAJ<!!!".

Zerknął w lusterko, sprawdzając czy nadal są ścigani. Nie. Musieli ich zgubić.

- Uważaj!

Ten krótki moment nie uwagi Jordana sprawił, że przypadkiem uderzył z dużą prędkością w jakąś asteroidę. Silnik zawył boleśnie i powoli wszystko ucichło. Światło jeszcze zabrzęczało, zamigotało i pogrążyli się w ciemnościach. Całe szczęście, ich pierścienie otoczyły ich cienką zieloną poświatą, zapewniając im tlen. Czy tam co tam Kilowog potrzebował do oddychania.

Przez dłuższy moment nikt się nie odzywał.

- Jordan, ty debilu.

Bo misje ratunkowe nigdy nie są tak łatwe, jak na filmach.

- Dzwonię do Canary i Arrowa. - oznajmił bezdusznie Gardner.

- Nie, proszę, nie... - jęknął Hal – Ja to zraz naprawię! - zapewnił, zrywając się z miejsca i pognał do ładowni.

Kilowog westchnął ciężko, przesiadając się na miejsce kierowcy i zaczął coś przełączać na konsoli.

- Co robisz?

- Włączam auto naprawę. Gdyby nie chodziło o życie niewinnej osoby, czekałbym, aż ten geniusz coś by wymyślił.

Zapadła cisza zakłócana jedynie przez dźwięk przełączanych wajch i wciskanych guzików.

- I tak do nich zadzwonię.

- Jestem w szoku, że jeszcze tego nie zrobiłeś.

Rudzielec uniósł pierścień, każąc mu połączyć się z komórką Olivera Queena, przebywającego na ziemi. Sam Green Arrow był mocno zdziwiony, gdy po odebraniu usłyszał głos Lanterna, z którym nie łączyły go jakieś szczególne relacje.

- Kto to był? - spytała Dinah, gdy rozłączył się i odłożył telefon na stół, przy którym akurat siedział.

- Wracamy do domu. - zarządził.

- Co?

- Wracamy do domu. - powtórzył głośniej – Ostatni raz powierzyłem opiekę nad czymkolwiek Halowi! - warknął, wstając gwałtownie, aż przewrócił krzesło.


Dobra. Przyznaję. Pod względem jakości ten rozdział jest chujowy. Bodaj od następnego testuję nową formę i mam nadzieję, że to trochę polepszy jakość rozdziałów. #niebijcie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro