043
Olivera obudziło dziwne poczucie, że coś jest nie tak. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Przez okna wpadało delikatne światło słoneczne. Zegar nad komodą wskazywał godzinę siódmą rano z minutami. Miejsce obok mężczyzny było puste, ale nadal ciepłe. Podniósł się do siadu, drapiąc po głowie.
- Dinah? - rzucił w eter.
Usłyszał szczęk zamka w drzwiach od łazienki, które powoli się otworzyły i wyszła do niego blada jak papier Dinah.
- Ollie, coś się stało. - rzekła powoli drżącym głosem.
Queen zerwał się z łóżka i dopadł do żony.
- Co się stało? O co chodzi?
Kobieta zacisnęła palce na materiale koszulki Green Arrowa.
- Mówiłam ci... Mówiłam, że mam złe przeczucia!
Oliver nie dowiedział się, co się stało. Bo i Dinah tego nie wiedziała. Próbował ją uspokoić, uznając jej słowa za farmazony. Bo przecież nie mogła wiedzieć, że coś się stało chłopcom, będąc na innym kontynencie i nie komunikując się z nikim na miejscu.
Prawda?
* * * *
Nieco ponad cztery godziny wcześniej.
Boisko baseballowe Starling Academy, Star City.
Godzina siedemnasta pięćdziesiąt siedem czasu pacyficznego.
Rory pociągnął łyk coli z butelki, opierając się o barierkę na samym szczycie trybun. Obserwował ostatnie przygotowania drużyny starszaków do meczu – niestety nie widział środka „domku" drużyny swojego brata. Zaskoczyło go ile osób przyszło na wewnątrz szkolny mecz baseballa. Uczniowie, rodzice, przypadkowi ludzie i zapewne absolwenci szkoły. A, i łowcy. Menadżerowie i wysłannicy innych drużyn, szukający swoich nowych potencjalnych gwiazdeczek. Zapewne próbowali wtopić się w tłum, ale wyglądali głupio w białych koszulach i przyciemnianych okularach. Rory doliczył się w swoim najbliższym otoczeniu siedem osób w takich okularach z czego jedna miała laskę, jak nie widomy.
- Bo uwierzę, że niewidomy przyszedł na mecz. - wymamrotał, patrząc z niechęcią na przebierańca.
- To John Farmazon. - obrócił głowę i natrafił spojrzeniem na starszego mężczyznę w okularach ubranego w zwykły czarny sweter, dżinsy i adidasy. W ręku trzymał podkładkę i długopis. Uśmiechnął się sympatycznie do Harpera – Co prawda nazywa się jakoś inaczej, ale gada takie bzdury, że nazywam go Farmazonem.
- Aha. - bąknął zdezorientowany rudzielec. Przez ułamek sekundy zobaczył napis na podkładce mężczyzny – Star City Rockets.
- Jest człowiekiem od lokalnej drużyny w Ivy Town. Że go jeszcze nie wywalili to jakaś kpina. - pokręcił głową, przeglądając swoje kartki. Na każdej widniało zdjęcie i nazwisko jakiś chłopaków. Zatrzymał się na jednej ze stron i przyjrzał się uważnie Sharperowi – Rory Harper? Przekaż proszę bratu, że Star City Rockets jest nim zainteresowane. - posłał mu oczko, a następnie podał mu dłoń – Jack Kowalski, menadżer drużyny naszego pięknego miasta.
Rory uścisnął jego dłoń, siląc się na uśmiech.
- Chyba są państwo zainteresowanie nie tylko Royem. - zauważył, patrząc na kilka innych kartek, przyczepionych do podkładki.
- Tylko najlepszymi. - zapewnił go – Mogę się do ciebie dołączyć? - spytał, wskazując palcem na barierkę, o którą opierał się nastolatek.
- Jeśli pan chce. - wzruszył ramionami.
- Dziękuję ci. - skinął głową i również się oparł – Serdeczna rada – wychodząc ze stadionu uważaj na dziennikarzy. Będą chcieli przeprowadzić wywiad z zawodnikami lub przyjaciółmi i rodziną. Rzucą się na ciebie jak hieny. Rzucasz się w oczy. - nastolatka, aż zatkało. Jack pogładził się po swoim wąsie – I mówię to, bo jakby nie ta twoja ruda czupryna i podobieństwo do brata, przeszedłbym koło ciebie obojętnie. - pokiwał w zamyśleniu głową.
- U-uch... Dziękuję za radę.
- Zaczyna się. - zauważył Kowalski, skupiając spojrzenie na wydarzeniach na boisku.
Obie drużyny wyszły na środek, aby przywitać się jak należy, a komentator zaczął odczytywać nazwiska i numery na koszulkach. Menadżer Star City Rockets zaczął już coś odnotowywać na odpowiednich strojach. Rory starał się na niego nie patrzeć i spróbował odszukać w rzędzie pierwszaków swojego brata.
Roy stał jako trzeci od końca. Miał na sobie strój jeszcze z gimnazjum – biały z zielonymi rękawami i wstawkami. Na plecach miał numer czwarty. Drużyna licealna miała czarno-zielone stroje.
Rory podejrzewał, że lada moment zanudzi się na śmierć. Ogólnie nie przepadał za sportem, a w szczególności za jego oglądaniem. Do tego nie znał zasad, bo jakoś nie było okazji, aby podpytać Roya albo chociaż sprawdzić w internecie.
Poczuł, że ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu.
- Siema, Rory! - spojrzał przez ramię na szczerzącego się Matta. Sam również się uśmiechnął. Za chłopakiem stał wysoki rudzielec i dwie brązowowłose dziewczyny – cała trójka patrzyła na niego z zainteresowaniem. Jack nawet nie zwrócił uwagi, że coś się dzieje, zbyt pochłonięty swoją pracą.
- Cześć. - przywitał się, odwracając do nich przodem. Evans nadal trzymał dłoń na jego ramieniu.
- Ekipa, to jest mój kumpel ze skate parku...
- Chodzi z nami do klasy, idioto. - mruknęła dziewczyna z ciemniejszymi oczami, ale została zignorowana.
-... Rory. Rory, to ekipa – ten szanowny filozof to Josh Diamond, ta ślicznotka to Emily Eliot, a ta wredna jędza to Susan Hofstatter. Ją pewnie kojarzysz, bo jest z nami w klasie. - zakończył przedstawianie, puszczając oczko do Harpera
- Miło mi. - skinął im głową.
- W roztrzepanych włosach wyglądasz lepiej, niż w ulizanych. - stwierdziła Susan, przyglądając mu się przez chwilę. Zaraz uśmiechnęła się do niego sympatycznie – Biedaku, nowa szkoła, zero kumpli i musiałeś akurat trafić na Matta... - pokręciła głową – Chodź z nami, Rory. Spędzisz trochę czasu z naszą paczką i zobaczysz, że ten dureń nie jest odpowiednią partią na przyjaciela.
- Hej!
Susan wystawiła chłopakowi złośliwie język.
- Zignoruj ich. - poradził Josh – Kto się czubi, ten się lubi, ale oni są dość oporni.
- Albo dobrze się ukrywają. - poparła go Emilly, wykrzywiając usta w słodkim uśmiechu.
Zarówno Evans, jak i Hofstatter prychnęli oburzeni.
- Dobra. - szatyn machnął ręką – Skoro ustaliliśmy, że Rory idzie z nami, to chodźmy zająć naszą miejscówkę. - cała czwórka ruszyła z miejsca w kierunku, w którego do tej pory zmierzali.
- Mogę... Mogę iść z wami? - spytał zdziwiony Rory, nie ruszając się z miejsca.
Paczka przyjaciół spojrzała na niego jak na kosmitę. Diamond zmarszczył brwi.
- No jasne. - przytaknął – Kumpel Matta, to też nasz kumpel.
- Jak się spiszesz to przyjmiemy cię do paczki i dostaniesz własną koszulkę z nadrukiem „przyszedłem z bandą psycholi". - uśmiechnęła się zaczepnie ciemnooka.
Rory dalej nie ruszał się z miejsca, patrząc na nich oszołomiony.
- No idź. - odezwał się Jack, zapisując coś skrupulatnie na swojej podkładce – Jeśli mówią, że są bandą psycholi to lepiej idź, bo jeszcze podpalą ci dom. - rzucił pół żartem.
Matt wraz z przyjaciółmi zaśmiali się na tę uwagę.
- Okej. - skinął głową Sharper – Do widzenia. - rzucił do Kowalskiego, który wykonał głową gest pozdrowienia. Rudzielec dołączył do czwórki nastolatków i razem ruszyli w wybranym przez nich wcześniej kierunku.
- Ale tak dla ścisłości – wcale nie jesteśmy psychopatami. - powiedziała Emily, która wyglądała jak mały karzełek, idąc obok Josha.
- Josh jest tylko filozofem, Emily chodzącą cukrzycą, Matt jest po prostu głupi, a ja jestem bardzo charyzmatyczna. - potwierdziła Susan, kiwając z pełnym przekonaniem głową.
* * * *
- Żadna asteroida nie zbliżyła się do ziemi od dwóch miesięcy. - mruknął Guy, bębniąc palcami o podłokietnik fotela i przeglądając w internecie wiadomości.
- Szo? - spytał niewyraźnie Flash, siadając na stanowisku obok niego i wpychając sobie kolejne pączki z lukrem do ust.
Latarnik uniósł brwi, patrząc na niego z powątpiewaniem. Chyba pierwszy raz dostali wspólnie dyżur przy monitorach w Watchtower.
- Niszo. - odparł z krzywym uśmieszkiem, naśladując go.
Barry zrobił urażoną minę i przygarną pudełko ze słodkimi wypiekami do piersi, dając do zrozumienia, że za karę nie podzieli się z nim nawet okruszkiem.
Gardner westchnął, miniamlizując okno z wiadomościami i podparł policzek na pięści. Wbił spojrzenie w monitor, na którym wyświetlała się mapa.
- Albo nie. Mam pytanie. - obrócił się razem z fotelem przodem do Allena – Co to takie dziwne uczucie w piersi, takie lekkie odrętwienie, trochę jakby pustka i niepewność?
- Strach? - zaproponował, po przełknięciu ostatniego kęsa.
- Strach? Nah! Ja się nie boję! - machnął dłonią, kręcąc głową i uśmiechając się z rozbawieniem insynuacją Flasha.
- To nie wiem. Może jest ci smutno, albo się czymś strułeś. - wywrócił oczami – Tylko tyle?
- Tak. Nie. - zmarszczył brwi, jakby się nad czymś bardzo mocno zastanawiał – Jeden z Lanternów zauważył ostatnio jakąś żółtą smugę energii lecącą ku Ziemi. Na początku uznaliśmy to za niegroźną asteroidę, ale żadna nie dotarła w okolice ziemi od dwóch miesięcy. Jest duża szansa, że tą asteroidą jest jakiś Yellow Lantern.
- Powiedziałeś o tym Halowi?
Guy skrzywił się. No bo tylko Jordan potrafi zająć się taką sprawą...
- Tak. - odparł – Ale ten buc „podziękował" za informację i sobie poszedł.
- No wiesz, dupku, skoro uważasz, że powinniście coś z tym zrobić, to dlaczego przyszedłeś z tym do Hala, oczekując, że to on przejmie inicjatywę, zamiast samemu podjąć jakieś kroki?
- No przecież podjąłem! - obruszył się, krzyżując ramiona.
- Przychodząc do mnie?
- Sam się napatoczyłeś! Razem z tymi swoimi tłustymi pączkami!
- Ja mam tłuste pączki, a ty tłusty tyłek. - uśmiechnął się złośliwie.
- Przy tobie każdy ma tłusty tyłek, anorektyczny patyczaku.
Komputer zapikał.
Obaj mężczyźni zamilkli, wpatrując się w monitor. Guy wstukał odpowiednie polecenie na klawiaturze i ujrzeli czerwony punkt na mapie oznaczający niebezpieczeństwo.
- Star City. - szepnął Barry – Zrób zbliżenie, może jakaś kamera monitoringu-
- Wiem, co mam robić. - uciął mu.
* * * *
- Rory! - coś ciężkiego i śmierdzącego potem rzuciło mu się na szyję, gdy razem z nowymi przyjaciółmi zmierzał do wyjścia. Byłby się przewrócił, gdyby Matt i Josh ich w porę nie złapali.
- Roy! - zaśmiał się młodszy z bliźniaków.
Speedy zsunął się z pleców brata i spojrzał na niego z szerokim uśmiechem radości i iskierkami ekscytacji tańczącymi mu w oczach.
- Dostałem się!
- To świetnie.
Roy skinął głową i dopiero wtedy zauważył towarzyszy swojego brata.
- O... Cześć. - uniósł dłoń w geście powitania – Jestem...
- Roy. - dokończyła za niego Susan – Brat Rory'ego i nowy nabytek szkolnej drużyny.
- My jesteśmy przyjaciółmi Rory'ego. - Matt puścił mu oczko – Tak, nam też miło poznać. - zaśmiał się lekko.
- Skoro masz towarzystwo – zwrócił się do brata – nie będziesz miał pretensji, że pójdę na pizzę z chłopakami ze starszych roczników?
- Co ty! Baw się dobrze! - poklepał go po ramieniu.
- Super! Dzięki! - przestąpił z nogi na nogę. Mimo widocznego zmęczenia, wyglądał na niesamowicie nakręconego – Miło było poznać! Do zobaczenia! - i pobiegł przez tłum do szatni.
Emily zachichotała lekko.
- Fajny typ. - stwierdziła.
- On ma baterię w tyłku? - spytał Evans, gdy wznowili swoją podróż do wyjścia.
- To, że ty lubisz mieć różne rzeczy w tyłku, nie oznacza, że inni też, Matty.
- Wredna jędza. - burknął.
- Mów mi tak jeszcze.
- Ekipa, zrzuta na colę i rundka po mieście naszym Powozem Zajebistości? - zaproponował szatyn, wychodząc jako pierwszy na zewnątrz.
Było już ciemno, powietrze było zimne i rześkie.
- Ja odpadam. Musze wracać do domu. - westchnął ze smutkiem Josh.
- A my z Emy będziemy całą noc oglądać Teen Wolf. - rzekła Susan, obejmując ramieniem niższą przyjaciółkę.
Matt burknął coś pod nosem.
- Ale ty mnie nie zostawisz co...? - zmarszczył brwi, patrząc przez ramię na Harpera – Przydałoby się wymyślić ci jakąś ksywę.
- Król Nerdów? - zaproponował z zaczepnym uśmieszkiem. Pozostali zaśmiali się.
- Dobrze, Król Nerdów też może być, ale może coś krótszego...?
- Starboy. - rzuciła Hofstatter.
- Ale pedalsko.
- Matt, to nie grzeczne. Powinieneś powiedzieć „Ale homoseksualne". - poprawił go uczynnie Josh.
- Sharper! - krzyknęła Emily, wyrzucając ręce w powietrze.
Rory spojrzał na nią oniemiały. Tak samo nazwał go Dick.
- I to ja jestem niegrzeczny, mówiąc, że coś jest pedalskie? - prychnął szatyn, szturchając dziewczynę – Ja nie wyzywam przynajmniej ludzi od oszustów i kanciarzy!
- Sharp oznacza też bystry. - stanęła w obronie koleżanki Susan.
- Ale raczej w złym sensie, wiesz, przebiegły i tak dalej. - oponował Diamond.
- Podoba mi się Sharper. - przerwał im Rory. Cała czwórka spojrzała na niego w zamyśleniu – Ale czemu nie możecie po prostu mówić mi po imieniu?
- Kryptonimy, ziom! - Matt wywrócił oczami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro