041
Carol zajrzała do jadalni, aby sprawdzić jak Ross radzi sobie z nakrywaniem do stołu. Gdy przyszedł do niej dziesięć minut temu z pytaniem czy może jakoś pomóc przy kolacji, nazwała go małym dżentelmenem. Chłopiec napuszył się z dumy i kobieta przez chwilę odniosła wrażenie, że patrzy na najlepszego kumpla jej chłopaka. Z tego też powodu miała pewne obawy, co do tego, jak chłopiec sobie radzi. Jeśli umiejętności do prac domowych odziedziczył po ojcu, całkiem możliwe, że zdążył stłuc całą zastawę, rozerwać obrus, a duży żyrandol spadł na ziemie, roztrzaskując stojący pod nim stół.
Na szczęście przez szparę zobaczyła, że następca Green Arrowa zdążył już ułożyć prawie wszystkie zastawy zgodnie z przepisami savoir-vivre – czego oczywiście od niego nie wymagała, ale jak widać dobre maniery i znajomość reguł życia wyższych sfer ominęła Olivera, przenosząc się od razu na jego syna. Moira Queen słynęła z tego, że wręcz terroryzowała męża oraz służbę swoją manią na tym punkcie. Zapewne byłaby bardzo dumna z wnuka.
Ferris odsunęła się od drzwi i wróciła do kuchenki. Złapała widelec i poruszyła nim smażące się na patelni kotlety. Nagle poczuła, że kręci ja w nosie i kichnęła – oczywiście w przeciwnym kierunku niż ich obiad.
-Na zdrowie.
Aż podskoczyła i rozejrzała się po kuchni.
-Och, Rory. - westchnęła, dostrzegając siedzącego przy stoliku chłopaka z książką. Uniósł głowę i spojrzał na nią pytająco – Zapomniałam, że tu siedzisz. Jesteś taki chichy... - uśmiechneła się do niego przyjaźnie, kręcąc lekko głową – Co czytasz? - zainteresowała się.
-Percy'ego Jacksona. - odparł, wracając spojrzeniem do książki.
-Fajne? O czym to? - sama również wróciła do gotowania, ale to nie znaczyło, że będą znów siedzieć w ciszy. Nikomu nie przyznałaby się do tego głośno, ale to chyba Rory'ego najbardziej lubiła z synów Olivera i Dinah. Oczywiście, Ross był przeuroczy, a Royem wielokrotnie zajmowała się z Halem, bardzo go lubiła, ale Sharper był specyficzny – cichy, spokojny i lubiący czytać. A ona miała słabość do ludzi lubiących czytać, chociaż sama nie często miała czas, aby to robić.
-O współczesnych greckich półbogach. - odparł wymijająco. No tak. Czy Carol wspominała o tym, że Rory jest cichy? Rory jest zwyczajnie małomówny i skryty. A przynajmniej miała taką nadzieję. Możliwe, że po prostu jest dupkiem.
-Skończyłem! - oznajmił Ross, zaglądając do kuchni.
-Świetnie. Dziękuję ci. - rzekła, posyłając mu ciepły uśmiech – Zawołasz Hala i Roya? Są w ogrodzie. - poprosiła. Blondynek pokiwał głową, przebiegł przez kuchnię i poleciał do garażu, gdzie znajdowało się najbliższe wyjście do ogrodu.
Po chwili Queen wrócił z nietęgą miną.
-Co się stało? - spytała, wyłączając prąd pod patelnią i zbliżyła się do niego.
-Wujek Hal kazał mi sobie iść i nie przeszkadzać. - powiedział powoli, wbijając wzrok w swoje skarpetki.
Carol poczuła jak coś się w niej gotuje. Przełknęła ciężko ślinę.
-Chłopaki, umyjcie ręce przed jedzeniem, co? - zaproponowała, siląc się na spokój – A ja ściągnę wujka Hala na ziemię. - dodała, niemalże warcząc i ruszyła do wyjścia.
Fyres wymaszerowała szybkim krokiem z kuchni, przeszła przez garaż i wparowała do ogrodu, rozsiewając wokół siebie burzową aurę. Gdyby się przyjrzeć, prawdopodobnie dostrzegłoby się małe pioruniki uderzające od niej, niczym od chmury burzowej.
-Harold. Jordan. - wycedziła, zmierzając ku odwróconemu do niej plecami mężczyźnie.
Szatyn brał właśnie zamach, aby narzucić pałkarzowi, Royowi, piłkę. Jęknął z bólu, gdy został uderzony między łopatki i upuścił piłeczkę. Carol złapała go za ucho i pociągnęła najpierw do Harpera, którego również złapała za ucho i zaciągnęła obu do domu.
-Zaraz podam obiad. Umyjcie rączki, chłopcy. - rzekła przesłodzonym tonem.
-Carol!
-Och, bądź cicho i nie przeszkadzaj. - warknęła oschle, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie do wyglądającego przez okno Rory'ego.
Kilka minut później cała piątka spożywała posiłek, słuchając przy okazji wywodu Rossa na temat wyższości Flasha nad Supermanem, czym zapewne malec chciał zirytować Rory'ego, ale ten tylko stwierdził, że Superman i tak jest lepszy od Green Lanterna i może ustąpić pierwszego miejsca Flashowi. Do całkowitego oburzenia Hala przyczynił się fakt, iż najpierw Roy stwierdził, że najlepszy jest Aquaman, a potem Carol śmiała zasugerować, że ona to chyba najbardziej lubi Plastic Mana. Bo „jest taaaaaki uroczy i zabawny".
-Nic wam nie zapiszę, zdrajcy i Brutusi! - oznajmił doniośle, rzucając na stół sztućce.
-Daruj sobie. - kobieta wywróciła oczami – Jestem twoją szefową i dziewczyną w jednym. Wiem, że jesteś biedny i mógłbyś nam co najwyżej zapisać stare gacie, które hodujesz za kanapą.
-Jestem pierwszy w kolejce do majątku Queenów. - mruknął Roy, wzruszając ramionami.
-Jestem ci obojętny. - zauważył Rory.
-Flash i tak wygrywa.
Jordan miał już zamiar obrazić się jeszcze bardziej, ale jego telefon rozdzwonił się, prezentując wszystkim cudowną piosenkę, którą było Toxic w wykonaniu Britney Spears. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.
-No co? - spytał, siląc się na nonszalancję, ale czym prędzej wyciągnął komórkę i odebrał, nawet nie patrząc kto dzwoni – Halo? Oli... Oliver? Wolniej, chłopie! - nastąpiła chwila ciszy - Co?! Trafiłeś do paki w Grecji?! BEZE MNIE?! Zapomniałeś o naszej przysiędze?! Odpuściłem ci tą Rosję, a teraz sobie wpakowałeś się w kłopoty w Grecji beze mnie?! I to z Dinah?! Zdradziłeś nas, Oliverze! Nie ma już Halivera! To koniec! - i rozłączył się.
Nastała cisza. Wszyscy wpatrywali się w Hala w oszołomieniu. W końcu Roy obrócił głowę ku Carol.
-Zbliżają ci się te dni?
-Tak. - westchnęła.
-I wszystko jasne. - mruknął.
-Co wszystko jasne? - zapytał Sharper.
-Hal przechodzi miesiączkę razem z Carol. - machnął dłonią – O co chodzi z tym więzieniem?
-Co to okres? - zapytał zdezorientowany Rosline.
* * * *
Aby lepiej zrozumieć, należy cofnąć się do przeszłości. Ale nie tak odległej! Zaledwie kilka godziny wstecz, kiedy to państwo Queen wybrało się na przechadzkę po zmroku po jednym z ateńskich parków.
Dinah wtuliła się w ramię męża, wciągając głęboko świeże powietrze.
-Piękna noc. - stwierdziła z rozmarzeniem.
Oliver wydał z siebie potakujący pomruk.
Ich cudowną przechadzkę przerwał przeraźliwy, kobiecy krzyk. Stanęli jak wryci i spojrzeli po sobie, nasłuchując. Po chwili skinęli głowami, rozumiejąc się bez słów i rozdzielili się, aby odnaleźć krzyczącą damę i pomóc jej w miarę możliwości.
Pierwsza znalazła ją Dinah. Zobaczyła drobną dziewczynę o rudych włosach i grupkę na oko pięciu rosłych chłopów, którzy ją otoczyli. Cała scena nie wyglądała najlepiej, ale to nie zraziło pani Queen. Zacisnęła dłonie w pięści i rzuciła się bezbronnej niewiaście na pomoc.
Teraz zapewne myślicie: no dobrze, panie narrator, ale skoro to Dinah była tutaj wybawcą, to dlaczego Oliver zadzwonił do Hala z przerażeniem, że są w więzieniu?
Ano, prosta sprawa! Jednemu udało się zwiać, a biedna Rudowłosa zapamiętała tylko, że miał nieco przydługie blond włosy i brodę, i był nieziemsko przystojny! No dobrze. To ostatnie Oliver sobie tylko dopowiedział. Kiedy więc przyjechała na miejsce zdarzenia policja i zebrała zeznania od kobiet, ruszyła na przeszukiwanie parku i zgarnęła naszego biednego Zielonkę, stwierdzając, że idealnie pasuje do rysopisu!
Na nic się zdały tłumaczenia pani Queen i pozostałej czwórki gwałcicieli, że pan Queen wcale nie jest członkiem ich paczki.
Na szczęście po kilku godzinach została udowodniona jego niewinność i państwo Queen wróciło do hotelu, kiedy zaczęło już świtać.
-Pozwę ich o zniesławienie. - marudził mężczyzna.
-Aha. - przytaknęła, przytulając się mocniej do jego boku.
-Zapłacą mi za to.
-Zdecydowanie.
-To że jestem byłym playboyem nie oznacza, że jestem gwałcicielem. - kontynuował monolog.
-Gwałcić to ciebie, a nie ty. - zachichotała.
-No właśnie! Przecież tak się poznaliśmy! - kobieta zmarszczyła lekko brwi i spojrzała na niego zaskoczona.
-Serio?
-No ba! - skiną z powagą głową – A kto mnie zgwałcił po pijaku w moim apartamentowcu?
Dinah przez chwilę nic nie odpowiadała.
-Nie wiem. Bruce?
-Ha – ha. Nie. - mruknął.
-Clark?
-Przestań.
-Arthur?
-Boże, nie! Będę miał koszmary!
-Plastic Man?
-Przestań, Di.
-Lex Luthor?
-Zaklinam cię, kobieto!
Black Canary stanęła na palcach i pocałowała męża. Przystanęli na chwilę, pogłębiając pocałunek. Blondynka położyła dłoń na policzku Olivera i pogładziła go po kości policzkowej. Oderwali się od siebie powoli i niechętnie.
-Wiem, że lubisz, kiedy cię gwałcę. - zachichotała cicho.
-Uwielbiam. - zgodził się, obejmując ją w pasie. Oparł swoje czoło o jej i spojrzał jej głęboko w oczy. Trwali tak chwilę, aż znów połączyli usta w pocałunku.
-To gdzie chcesz, żebym cię zgwałciła? - spytała, kiedy kilka minut później wznowili drogę do hotelu.
Ciut krótszy rozdział, ale w następnych zacznie się dziać coś ciekawszego.
Świąteczne piosenki - podawajcie, jak możecie. Wprowadzam się nimi w nastrój przy pisaniu świątecznego cośka, a Piaska już tak wymęczyłam, że przez pół roku chyba nie będę go słuchać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro