Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

040

 Kara Zor-El, ewentualnie Kara Danvers, poprawiła swoje okulary zerówki i naciągnęła swoją bluzę z logiem kapeli, zasłaniając pasek od spodni. Minął ją tłum ludzi, którzy podobnie jak ona wysiedli z autobusu i rozejrzała się wokół. Znajdowała się przy skwerku przylegającym do Starling Academy. Kilka minut temu rozbrzmiał dzwonek na przerwę, więc dostrzegła kilka grupek nastolatków w mundurkach.

Po chwili ruszyła chodnikiem ku bramie szkoły. Gdy przez nią przeszła, uczniowie nie kryli swojego zainteresowania jej osobą. Nic dziwnego. Bliżej jej było do uczennicy, niż do potencjalnej matki lub opiekunki. Próbowała wypatrzeć w tłumie trójki chłopców, których miała skontrolować z polecenia Olivera, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Pozwoliła sobie skorzystać ze swojego rentgenu w oczach jako pomocy. Oczywiście, bez podglądania kto i co ma pod ubraniem.

Skierowała kroki ku grupce gapiów, którzy coś pokrzykiwali. Niektórzy wyciągnęli telefon, aby nagrać bójkę. Kara stanęła zaraz za nimi i uniosła się na palcach, aby lepiej widzieć. Skrzywiła się. Bójka! Raczej jednostronne bicie jakiegoś biednego kujona czy... O cholera.

-Hej, koleś! - zaczęła przepychać się przez uczniów, ale ci tylko ją odepchnęli, nawet nie zwracając na nią większej uwagi.

Pośrodku kręgu stał jakiś osiłek wyglądający na typowego byczka z drużyny footballowej. Stał nad jakimś chudym rudzielcem, który próbował pozbierać się z ziemi po tym, jak został na nią popchnięty.

-Warren! - warknął gdzieś z boku inny, chłopięcy głos. Supergirl spojrzała w tamtym kierunku.

Ku zbiorowisku zmierzał wściekłym krokiem drugi rudzielec. Wepchnął swoją torbę w ręce innego chłopaka w okularach i bez trudu przepchnął się przez tłum do Byczka i pierwszego rudzielca.

-Roy... - sapnęła. Zerknęła na tego na ziemi – I Rory...

Byczek zaśmiał się tylko, widząc bojową postawę Harpera. Tłum wokół wydał tylko radosny okrzyk. Widocznie spotkała się dwójka ich ulubionych bokserów. Kara, zacisnęła dłonie w pięści, pozwalając póki co zająć się sprawą Speedy'emu.

Footballista górował nad chłopakiem wzrostem, ale i ilością mięśni. Dziewczyna podskórnie czuła, że nie skończy się to najlepiej.

Warren zamachnął się na Roya, ale ten w porę odskoczył w bok, jednak zaraz dostał z łokcia w brzuch i wylądował na tyłku obok brata, wypuszczając z płuc całe powietrze. Blondynka skrzywiła się i zasłoniła usta dłonią.

Widzowie zaczęli coś skandować na zachętę. Zapewne na zachętę dla tego silniejszego. Mimo to, Harper wstał na równe nogi i oddał przeciwnikowi kopniakiem w bok. Nagle wszystko umilkło, a zastąpił go dziecięcy głosik.

-Puszczajcie mnie! - zażądał właściciel głosu. Tłum rozstąpił się z jednej strony i podeszła dwójka chłopaków, najpewniej kumpli Warrena, trzymając za ramiona małego blondynka.

-Ross! - kilka dziewczynek ewidentnie chciało mu pomóc, ale zostały odgrodzone od kolegi przez starszych uczniów.

-Tego już za wiele. - mruknęła do siebie Kara. Nie chciała się mieszać, żeby nie narobić Royowi większych problemów, ale nie może patrzeć jak jakieś przygłupy z liceum będą znęcać się na ośmiolatkiem.

Nim zdołała choćby ruszyć nogą, w Roya wstąpiła nowa siła. Wyprostował się, niczym napięta struna.

-Postawcie go.

-Ojoj, Harper to opiekuńczy starszy braciszek! - zakpił ktoś. Natomiast trzymająca Queena dwójka, uśmiechnęła się tylko złośliwie.

-Bo co nam zrobisz, Harpi?

Nagle jeden krzyknął, a drugi wręcz zawył z bólu. Rosline postanowił pokazać pazurki i tego z prawej kopnął z całej siły w udo, a tego po lewej kopnął w krocze, bo akurat tak go trzymał, iż bez trudu dosięgnął tego miejsca swoją nogą. Nastolatkowie puścili go, a chłopiec podbiegł do braci, nie mając możliwości ucieknięcia do tyłu, do przyjaciół.

Roy w dwóch krokach znalazł się przy Warrenie i złapał go za przód marynarki, przyciągając do siebie.

-Wiem, że masz ze mną problem Warren. - warknął, potrząsając nim – Ale jeszcze raz wmieszaj do tego moich braci, a twoje jaja stanął się pokarmem dla misiów grizli! - odepchnął go i z przysłowiowego pół obrotu kopnął go, biorąc przykład z młodszego brata, w klejnoty.

Byczek stęknął i złamał się w pół, łapiąc za krocze.

-I na co cię gapicie?! - wrzasnął na otaczających ich uczniów – Jazda stąd! - odpowiedział mu niezadowolony pomruk, jednak gapie powoli się rozeszli w swoje strony.

Kara również cofnęła się trochę, pozostając niezauważoną. Zastanawiało ją trochę, czemu żaden nauczyciel nie zainteresował się choć odrobinę bójką. Czyżby to ten rodzaj szkoły, nic nie widzimy, nic nie słyszymy, póki nie skończy się tragedią"?

Ross pobiegł do koleżanek, aby zapewnić je, że wszystko w porządku i odebrać swoje rzeczy. Tymczasem do bliźniaków podszedł okularnik z torbą Roya i pomogli Rory'emu pozbierać się z ziemi.

Blondynka wykorzystała ten moment, aby podejść i się przywitać.

-Nie jesteś zbyt popularny, co, Roy? - spytała, zachodząc go od tyłu i przygarnęła go do siebie ramieniem.

-Kara! - szybko wyplątał się z jej uścisku i odskoczył od niej, jakby bojąc się, że czymś ją zarazi.

-Cześć. - przywitała się i skinęła głową koledze rudzielców – Jestem Kara Danvers. - przedstawiła się, podając chłopakowi dłoń.

-Issac James. - odparł, uśmiechając się lekko.

-Co tu robisz? - burknął nieprzyjemnie Harper. Zachowywał się całkiem tak, jakby był zły, że tu przyszła. Dziewczyna całkiem tego nie rozumiała. Przecież są przyjaciółmi!

-Kara! - coś małego, ale silnego rzuciło się na nią i mocno przytuliło. Stęknęła cicho i zaśmiała się, klepiąc Rossa po głowie.

-Świetny cios w krocze. - pochwaliła go, gdy tylko się od niej odkleił. Queen wyszczerzył szeroko swoje mleczaki – Jestem dzisiaj w mieście i pomyślałam, że moglibyśmy skoczyć na pizze albo colę. - rzekła, zwracając się do Roya – Ty też możesz iść! - dodała, patrząc uprzejmie na Issaca.

-Może innym razem. Muszę wracać do domu. - spojrzał przez ułamek sekundy na przyjaciela – Spróbuj się nie zabić, bo nie chce słuchać przez cały rok narzekań, że nie dostałeś się do drużyny. - Roy wywrócił oczami, ale skinął potakująco głową – Na razie. Miłej zabawy! - pożegnał się i ruszył ku bramie szkoły.

Kara odprowadziła wzrokiem Jamesa i zwróciła się do chłopców.

-A tak szczerze, to Oliver prosił, żebym sprawdziła czy wszystko w porządku. - oznajmiła, poważniejąc – Ale teraz wam nie odpuszczę! Idziemy coś zjeść! - zarządziła, klaszcząc w dłonie. Zerknęła na Rory'ego – Właśnie. Chyba nigdy oficjalnie nam siebie nie przedstawiono. Miałam zagadać na weselu, ale wpadłeś w tort i potem nie mogłam cię już znaleźć w tłumie.

-Ta... Wpadłem. - mruknął, uciekając spojrzeniem w bok – Jesteś kuzynką Clarka, tak?

-A ty jego chrześniakiem? - poprawiła okulary, które zsunęły jej się z nosa – To skandal, ze nie pogadaliśmy wcześniej. Jesteśmy prawie rodziną! - stwierdziła.

-Chodźmy stąd zanim ktoś się znowu przyczepi. - mruknął Roy, rozglądając się na boki.

Cała czwórka zgodnie ruszyła do wyjścia z dziedzińca.

-Gdzie idziemy? - zapytał blondynek, kopiąc leżącego na jego drodze kamyka.

Roy i Kara wymienili krótkie spojrzenie.

-Shangdi Feng Fu. - odpowiedzieli jednocześnie.

-Cooo? - jęknął chłopiec, patrząc na nich ze niezrozumieniem.

-Chińczyk.

-Najlepsza knajpa z chińskim jedzeniem w Star City. - sprecyzowała Kara, łapiąc Rossa za rękę, żeby zbytnio się od nich nie oddalał.

-Serio chcecie iść do chińczyka? - skrzywił się z niezadowoleniem Sharper.

-Mają też frytki i colę, jeśli chcesz. - Speedy uniósł oczy do nieba, jakby pytał Stwórcę czego ten jego brat nie rozumie.

-Dziwny ten wasz chińczyk. - stwierdził.

-Pizzy nie sprzedają. - warknął.

Chłopcy zmierzyli się złowrogimi spojrzeniami. Kara prychnęła rozbawiona i automatycznie atmosfera się rozluźniła, a bracia nie próbowali się pozabijać nawzajem.

Po kilkunastu minutach spaceru zatłoczonymi ulicami miasta, Danvers i Harper zaprowadzili ich pod lokal z zielonym smokiem owiniętym wokół strzały i chińskimi krzaczkami na tablicy nad wejściem.

Blondynka weszła pierwsza, ciągnąc za sobą Rossa. Dzwoneczek nad drzwiami zadzwonił wesoło. Ich nozdrza zostały zaatakowane przyjemnym zapachem z kuchni, a do uszu dobiegła rozmowa kelnera z samym kucharzem, oczywiście w języku chińskim. W tle leciała jakaś cicha, azjatycka melodia.

-Nimen hao! - zawołała Kara, zwracając na nich uwagę obsługi. Roy szturchnął ją palcem pod żebra.

-Błąd, Danvers. Zachowałaś się nie grzecznie. - oznajmił ze złośliwym uśmieszkiem – Powinnaś powiedzieć „zhuwei hao".

Blondynka wystawiła mu jedynie język w odpowiedzi, zgarniając po drodze cztery karty dań leżące na ladzie obok, wyglądającej na starą, kasy.

-Uważam, że oboje zachowujecie się niegrzecznie, szczekając na nich. - stwierdził chłopiec, gdy szli przez salę.

Uwagę Rory'ego przykuła znajoma sylwetka o krótkich, czarnych włosach.

-Cześć. - wyrwało mu się mimo woli. Pozostała trójka spojrzała na niego zaskoczona. Podobnie osoba, z którą postanowił się przywitać.

Penny Blackwood uniosła głowę nad swojej herbaty i obrzuciła go uważnym spojrzeniem niebieskich tęczówek. Jej źrenice zwęziły się, gdy dotarło do niej, ze rzeczywiście to z nią się przywitał. Ale nie odpowiedziała, a nogi Harper-Queena poniosły go dalej, za braćmi i koleżanką.

-Kto to? - spytał szeptem bliźniak.

-Twoja dziewczyna? - wyszczerzyła się zaczepnie Kara.

-Znajoma. - odparł cicho.

Zasiedli do stolika w kącie. Lokal oferował nieco prywatności, dzięki papierowym ścianą między stołami. Bliźniacy usiedli po jednej stronie na ławie, a Ross i Kara po drugiej na dwóch pseudo-pufach.

-Skąd znacie to miejsce? - zapytał Sharper, licząc, że dzięki temu nie będą pytać o Penny.

-Ollie nas tu zawsze zabierał. - odpowiedziała mu Kara, rozdając im karty. Już miała oddać ostatnią Royowi, kiedy cofnęła rękę, patrząc na niego uważnie – Pikantny kurczak i cola. - stwierdziła po chwili zastanowienia.

-Brawo. - uśmiechnął się krzywo.

-Co to zupa pekińska? - spytał Ross, unosząc swoją kartę dań do góry, jakby miało mu to pomóc w odgadnięciu jak wygląda to danie.

Tymczasem Rory w ciszy studiował menu, zastanawiając się co wziąć. Mimowolnie uciekł myślami do Penny. Co tutaj robiła? Czemu siedziała sama? Chyba nie było jej w tłumie gapiów, kiedy Kudłacz omal nie został pobity przez Warrena. W ogóle, nie zauważył, aby miała jakiś znajomych w szkole. Właściwie, co go to obchodzi?

-Hej, Ror. Co bierzesz?

Dopiero po chwili zreflektował się, że cała trójka plus kelner, patrzą na niego wyczekująco. Zerknął ostatni raz na spis dań.

-Kurczak w sosie słodko -kwaśnym. I cola. - rzekł. Obsługujący ich mężczyzna dopisał jego zamówienie w swoim notesiku i odszedł w kierunku kuchni.

-I nie nazywaj mnie „Ror". - dodał, zwracając się do blondynki. Ta wzruszyła jedynie ramionami.

-Słyszałam, że kumplujesz się z tym, no, Connerem, tak? - zagadnęła ponownie bliźniaka Speedy'ego.

Przytaknął skinieniem głowy.

Nie lubił jej. Coś mu w niej nie pasowało. Była sztuczna. Miła na siłę. Może faktycznie była przyjaciółką Roya, a może nawet i Olivera. Ale Harper-Queen po prostu widział, że coś tu nie gra. Nie wiedział tylko co.

-Wiesz, Clark zabronił mi się w ogóle o cokolwiek na ten temat pytać... - zaczęła, pocierając dłonie. Do stolika wrócił kelner, niosąc ich zamówione napoje. Kara kontynuowała dopiero, kiedy mężczyzna się oddalił – Mógłbyś mnie z nim spotkać?

-Żaden problem. - odpowiedział za niego Roy, nalewając sobie do szklanki coli. Rory spojrzał na niego powoli.

-Czemu odpowiadasz za mnie? - spytał. Speedy uniósł brwi, jakby nie zrozumiał.

-Co?

-Czemu odpowiadasz za mnie? - powtórzył pytanie. W jego głosie dało się wyczuć poirytowanie i niezadowolenie – Osobiście nie widzi mi się działanie wbrew woli Clarka. Lubię go i szanuję jego decyzje. Nie czuję potrzeby łamania zasad i całej reszty. - wyjaśnił, krzywiąc się. Zapadła między nimi cisza. Chłopak spojrzał na karę – Zaprowadzę cię do niego, o ile Conner sam powie, że jest chętny na to spotkanie.

-Rory, Kara to moja przyjaciółka... - oponował drugi rudzielec.

-A Conner jest moim przyjacielem. - przerwał mu.

-Nie kłóćcie się! - mały Rosline prawdopodobnie zapobiegł właśnie poważnej wojnie domowej. Co ciekawe, nie wyglądał nawet na szczególnie przejętego. Bawił się figurką Flasha, którą wyciągnął z plecaka, gdy nikt nie patrzył – Rozumiem Rory'ego. Też nie chciałbym robić coś przeciwko wujkowi Barry'emu. - rzekł – Ale rozumiem też Roya. Gdyby chodziło o Emmę i klona jej kuzyna, o którym nikt nic nie chce jej powiedzieć, to chciałbym jej pomóc. - zapadło milczenie.

-Ross, kim jest Emma? - zapytał ostrożnie najstarszy z braci.

Chłopiec znieruchomiał i po chwili oblał się silnym rumieńcem. Rzucił zabawkę na stół i ukrył twarz w dłoniach.

Roy parsknął śmiechem, a Kara zachichotała czochrając włosy malca.

-Ross ma dziewczynę! - zawołała.

-Wcale nie! - krzyknął. Odtrącił rękę dziewczyny i zaczął żywo gestykulować – Emma to tylko taki przykład! To moja przyjaciółka! Nie ważne czy byłaby to Emma, Ginny,, Lucy czy nawet Jully! Każdej bym pomógł! - Speedy zaśmiał się jeszcze głośniej, uderzając pięścią w stół. Nawet Rory wyglądał na silnie rozbawionego.

-Pogrążasz się, Ross. - stwierdził, powstrzymując się od śmiechu.

-Mały Oliver! - stwierdziła ze wzruszeniem Danvers.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro