Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

039

 Rosline odnosił wrażenie, jakby stary łuk Roya przeprowadzał delikatne ładunki elektryczności. Albo coś w tym stylu. Mądre zagadnienia wykraczające poza dodawanie ułamków były mu obce. Miał dopiero osiem lat!

Po prostu czuł, jakby łuk dodawał mu mocy, siły. I postanowił trzymać się takiej wersji.

Czerwona koszula okazała się bardzo przyjemna w dotyku i ciepła, ale chłopiec podejrzewał, że nie była zbyt skuteczna w ochronie przed zagrożeniami, na które był wystawiony Speedy. To by wyjaśniało przerzucenie się na nieco inny image młodego herosa w obecnych czasach.

Poprawił czapkę, uśmiechając się dumnie do swojego odbicia w witrynie gabloty. Złapał pas kołczanu i ruszył w kierunku magazynku. Zabrał z niego tyle zwyczajnych strzał, ile zmieściło się w kaburze i przeniósł się na pole do rzutek, jak to nazywała prowizoryczną strzelnicę Dinah.

Składała się ona z kilkunastu celów – kilku zwykłych tarcz do strzelania, kilka manekinów oraz cele ruchome.

Ross stanął na wprost jednego z manekinów, przypominając sobie jedną, jedyną lekcję łucznictwa jaką odbył z tatą. Stanął odpowiednio i uniósł lewe ramię z łukiem w dłoni, a prawą sięgnął do kołczanu i wyciągnął z niego jedną strzałę. Nałożył ją na cięciwę i spróbował naciągnąć, co okazało się być trudniejsze niż przypuszczał.

Puścił, a strzałka trafiła manekina na wysokości krocza.
Westchnął. Miała być pierś...

No nic. Musi wycelować nieco wyżej.

Wziął kolejny pocisk i tym razem wycelował nieco wyżej. Grot drasnął „ramię" manekina, rozrywając je, aż posypało się trochę wypełniacza na ziemię.

No nie!

Chłopiec pokręcił głową z dezaprobatą i już miał sięgnąć po kolejną strzałę, kiedy poczuł się obserwowany. Starał się zachowywać naturalnie, dyskretnie, lustrując otoczenie ruszając jedynie gałkami ocznymi, rozejrzeć się na boki. Naciągnął strzałę na cięciwie i błyskawicznie obrócił się do tyłu, przepuszczając atak na osobę za nim.

Grot odbił się od zielonej poświaty i strzała opadła smętnie na posadzkę. Za Rossem stał rozeźlony Hal Jordan w wymiętolonej, białej koszulce i dresowych spodniach. Na palcu połyskiwał zielony pierścień, a włosy mężczyzny były w lekkim nie ładzie.

-Ross. - syknął.

Chłopiec autentycznie się przeraził i cofnął do tyłu, kurcząc w sobie. Nigdy nie widział przyjaciela swojego taty w takim nastroju. Hal wyglądał tak, jakby miał zaraz zabić Rosline'a gołymi rękoma.

-C-co tu robisz, wujku? - zapytał i przełknął ciężko ślinę.

-Przyszedłem sprawdzić czy już śpisz. Nie było cię w pokoju, więc poszedłem cię szukać. - odpowiedział chłodno, ledwie poruszając szczęką. Postąpił krok do przodu – Martwiłem się, że coś ci się stało. - dopowiedział.

-Wszystko w porządku. Przepraszam, że cię zmartwiłem. - Latarnik prychnął cicho, słysząc to.

-Jesteś niegrzeczny, Ross. - stwierdził, patrząc na niego z góry. A mężczyzna sporo górował na chłopcem. Mały ledwo sięgał głową do jego pasa – O tej porze powinieneś być w łóżku, a nie się szlajać. - wyciągnął dłoń, jakby oczekiwał, aż Queen coś mu da – Do tego złamałeś zakaz rodziców o nie wchodzeniu tutaj bez niczyjej wiedzy. - wyrwał mu z ręki stary łuk Roya – Nie wiesz, że nie rusza się cudzych rzeczy bez zgody właściciela?! - po raz pierwszy podniósł głos.

Rosline już miał się jakoś wybronić, kiedy dołączył do nich lekko zmartwiony Roy. Hal widząc go, nieco się uspokoił. Ba! Nawet odsunął się od Rossa!

Rudzielec wyglądał tak, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica i tylko naciągnął na siebie koszulkę i bokserki. Z włosów kapała mu woda.

-Hej, Hal, spokojnie... - rzucił w kierunku ojca chrzestnego.

-Co tu robisz, Roy? - spytał, jakby ignorując jego słowa.

-Carol powiedziała, że zniknął Ross i poprosiła mnie o pomoc w szukaniu. - odrzekł, po czym spojrzał na brata – Ross, czemu nie śpisz?

-Nie mogę zasnąć. - odparł, starając się przybrać najsłodszą minę na jaką było go teraz stać. Z reguły nie czuł potrzeb grania uroczego bardziej niż zwykle, ale postawa Jordana nie podobała mu się i przez chwilę naprawdę się wystraszył.

-Możesz spać ze mną, jeśli chcesz. - zaproponował Roy. Chłopiec skinął ochoczo głową. Rudzielec potargał mu włosy i wyprostował się z zamiarem udania się do swojej sypialni.

Hal nadal wyglądał na wściekłego.

-Jutro porozmawiamy o konsekwencjach twojego zachowania. - rzekł w kierunku blondynka. Harper spojrzał na niego z mieszanką zaskoczenia i oburzenia.

-Jakiego?

-Zszedł tutaj bez niczyjej wiedzy i ruszył twoje pierwsze wyposażenie. - spojrzał teraz na starszego chłopaka. Jego oblicze zdawało się złagodnieć, gdy nie kierował twarzy ku Rossowi.

Później, gdy mężczyzna był już starszy i wspominał życie, doszedł do wniosku, że Carol miała rację. Traktował Roya lepiej od pozostałych. Jednak teraz stał tam trzydziestoletni Hal Jordan, który jeszcze tego nie dostrzegał. Ślepo wierzył, że to nieprawda.

-Mógł sobie zrobić krzywdę. - słusznie zwrócił na to uwagę.

-Okej, źle zrobił, Hal – zgodził się nastolatek, rozkładając ręce na boki – ale zostaw to mnie.

Mężczyzna mrugnął zaskoczony.

-Tobie?

-Jestem jego starszym bratem. - przypomniał mu, wzruszając ramionami – Wytłumaczę mu dlaczego nie powinien tak postępować i porozmawiam z Oliverem i Dinah na temat ewentualnej kary. Kiedy już wrócą. - skończył mówić, chwilę popatrzył jeszcze na Hala i skinął głową na brata.

Chłopiec podbiegł do niego, wsunął swoją drobną dłoń w dłoń nastolatka i ruszyli do głównego wyjścia z jaskini.

Kilka minut później byli już w sypialni Harpera. Roy wszedł do łazienki, aby wytrzeć włosy, a Ross zdjął z siebie kołczan, czapkę i tunikę. Dopiero teraz przypomniał sobie, że zdjął koszulkę od piżamy, ponieważ było mu nie wygodnie w dwóch warstwach. Juz miał wrócić się do siebie, aby wziąć sobie inną, kiedy wrócił Speedy.

-Gdzie twoja koszulka? - spytał, drapiąc się po brzuchu.

-Zostawiłem na dole... - odparł powoli, dość niepewnie.

Rudzielec skinął tylko głową i podszedł do kanapy, na którą młodszy rzucił tunikę. Złapał ją i podał braciszkowi, aby ponownie ją ubrał.

-Załóż. Jest bardzo wygodna do spania. - zapewnił z uśmiechem. Gdy tylko Queen dotknął palcami tkaniny, starszy opadł na łóżko i odsunął się pod ścianę.

Rosline powoli ubrał się i dołączył do niego. Już mieli się przykryć kołdrą, kiedy chłopiec przypomniał sobie o czymś.

-Stój! - zawołał, podrywając się do siadu – Flash! - dodał, widząc pytające spojrzenie brata.

-Co z nim?

-Zostawiłem go w sypialni! Bez niego nie zasnę! - nastolatek westchnął męczeńsko – Chodź ze mną. - poprosił malec.

-Ross...

-Proszę! - potrząsnął nim delikatnie. Zapewne włożył w to całą swoją siłę, ale nie łatwo było mu ruszyć starszego brata, który ważył dla niego o wiele za dużo.

-Dobra. - mruknął, podnosząc się powoli.

-Jupi! - wyskoczył z pościeli i spojrzał wyczekująco na drugiego.

Royowi bardzo się nie chciało, ale dobrze pamiętał swojego Flasha – pluszowego misia przebranego za Zieloną Latarnię. Też nie potrafił bez niego zasnąć. Nie pamiętał skąd go dokładnie miał, ani w jakich okolicznościach miś zaginął. Pamiętał tylko, że pewnego dnia po prostu odłożył go na półkę i już nie sięgnął więcej po niego, aby towarzyszył mu w trakcie snu. Nawet nie zauważył, kiedy miś zniknął z półki.

Przeszedł przez całą długość pokoju, odgarniając po drodze stopą różne zabawki. Tymczasem Ross dopadł łóżka w poszukiwaniu maskotki. Stojąc koło okna, Roy usłyszał świt. Taki, który towarzyszy wiatru, gdy przeciska się przez niewielki otwór. Zmarszczył brwi i zauważył, że okno jest niedomknięte. Położył palce na futrynie, aby je zamknąć.

-Nie ma!

-Co? - spytał, odchodząc od okna, zapomniawszy, aby je domknąć.

-Nie ma Flasha! - wyjaśnił, zrzucając na ziemię kołdrę, aby upewnić się, że nie schował się pod nią pluszowy bohater.

Nastolatek podszedł do niego i pomógł w poszukiwaniach. Zajrzał pod oraz za łóżko, ale nie znalazł pluszaka. Odwrócił się jeszcze i przebiegł spojrzeniem po zabawkach.

-Poszukamy jutro, co? - zaproponował – Mogę założyć koszulkę z Flashem i ci go zastąpię, co ty na to?

Chłopiec niechętnie pokiwał głową na znak zgody.

Roy odetchnął z ulgą, że może wreszcie położyć się spać. Zgodnie z obietnicą zmienił koszulkę i już po chwili przysypiał, trzymając w ramionach młodszego brata.

* * * *

-Ollie, mam bandaże! - zawołał bosy dziesięciolatek, zbiegając po schodach do kryjówki Arrowa.

Ubrany był w spodenki i tunikę od swojego kostiumy Speedy'ego. Miał obandażowane całe lewe ramię i prawą dłoń. Na prawym policzku miał duży plaster w królicze główki.

Na fotelu przed komputerem siedział Oliver w samych spodniach od munduru Green Arrowa. Podobnie jak chłopiec, również miał obandażowane ręce i plaster na nosie – również z króliczkami, ponieważ Roy nalegał, że te z króliczkami są lepsze od tych zwykłych. Jego zarost oczywiście nie był tak wspaniały jak w dwutysięcznym szesnastym. Była to krótka broda porastająca całą szczękę. Natomiast wąsa nie dało się nawet nazwać wąsem!

Mężczyzna oderwał spojrzenie od monitora i spojrzał na chłopca.

-Mówiłem ci, żebyś poszedł spać! - westchnął. Mimo wszystko ucieszył się, widząc kilka zwojów bandaży w rękach rudzielca.

-Ale... Mówiłeś, że masz mało bandaży! Przyniosłem więcej! - oznajmił, zatrzymując się przy fotelu i uniósł do góry przyniesione opatrunki. Po jego minie można było wywnioskować, że zrobiło mu się smutno.

-No widzisz, jednak mi starczyło. - zaśmiał się, czochrając już i tak rozczochrane włosy podopiecznego – Dziękuję, Roy. - dodał, mając nadzieję, że to poprawi chłopakowi humor.

Harper faktycznie wyszczerzył się szeroko, eksponując brak prawej trójki, którą stracił w zeszłym miesiącu w trakcie zabawy z kuzynką Clarka, Karą.

Po chwili Roy wdrapał się Oliverowi na kolana i przytulił się do niego tak, że wyglądał jak mała małpka śpiąca na brzuchu swojego rodzica. Efektu dodawało to, że był dość drobny i mały jak na swój wiek.

Blondyn zachichotał cicho i położył dłoń na dole pleców przybranego syna, przytrzymując go, aby czasem nie spadł mu z kolan. Wrócił spojrzeniem do monitora, na którym wyświetlała się analiza bazy danych.

-Namierzasz Shado? - spytał sennie Speedy.

-Yep. - przytaknął, wolną dłonią masując skroń.

-Podobasz jej się. - stwierdził, mocniej przytulając do jego brzucha.

-Co ty pleciesz, Roy? - pokręcił delikatnie głową. Mimo woli zaczął gładzić chłopaka po plecach.

-Nie dałaby nam uciec, jakby był inaczej. - Green Arrow ledwo zrozumiał wypowiedź protegowanego, ponieważ malec był na tyle śpiący, że pomieszał angielskie słowa z tymi nawaho. Czasami już tak bywało, kiedy tracił kontrolę. Czy to ze zmęczenia, czy z silnych emocji.

Queen uśmiechnął się tylko, a po chwili sam się rozluźnił, słysząc spokojny oddech śpiącego chłopca.

* * * * *

-Hej, słuchasz mnie? - Oliver zamrugał zaskoczony, gdy Dinah pstryknęła mu palcami przed nosem. Westchnął ciężko i spojrzał przepraszająco.

-Zamyśliłem się. Co mówiłaś?

Teraz to kobieta westchnęła. Odruchowo złapała za ucho filiżanki z kawą, ale zaraz zabrała swoją dłoń.

Siedzieli w kawiarnianym ogródku, kryjąc się przed słońcem w cieniu parasola. Oboje byli ubrani dość lekko, mimo to było im trochę za ciepło. Kawa zdecydowanie nie była dobrym pomysłem. Mogli pójść na lody lub coś w tym rodzaju.

-Czuję narastający niepokój. - streściła swój piętnastominutowy wywód, wiedząc, że Queen i tak przerwie słuchanie w połowie – Wracajmy do domu.

Green Arrow wydawał się pozbawiony emocji. Uniósł jedynie brew i upił łyk swojego napoju.

-Kochanie – zaczął pokojowo, ale z mocą – jak poprawna głowa rodziny -Zadzwoniliśmy do nich – wszystko jest w porządku. Dają sobie radę. Odpręż się i ciesz chwilą.

Pani Queen uniosła brew, krzyżując ramiona pod piersiami i spojrzała stanowczo na męża. Blondyn jęknął, przejeżdżając dłonią po twarzy.

-Na boga, kobieto...! Wykończysz mnie! - Dinah uśmiechnęła się słodko i niewinnie – Zawrzyjmy układ – zaproponował, wyciągając z kieszeni lnianych spodni telefon – zadzwonię do Baryy'ego i poproszę, żeby zrobił niespodziewany nalot i skontrolował sytuację. Jeśli on powie, że wszystko jest okej to cieszymy się urlopem. A jak nie to wrócimy do domu, zgoda? - spojrzał na nią uważnie, ściskając w dłoni komórkę.

-Zgoda. - skapitulowała. Oliver wybrał numer i przyłożył sobie urządzenie do ucha – Czekaj, Oliv-

-Zamilcz, kobieto. - mruknął, unosząc dłoń w symbolu stopu.

Dinah opadła z westchnięciem na wiklinowe oparcie. Oby jednak dzwonił do Bruce'a. Jego przynajmniej nie obudzi w środku nocy.

Gdzieś w Ameryce, nocną ciszę przerwał sygnał przychodzącego połączenia.

-Jeśli to kolejne wezwanie od ligi... - zaczęła sennie Iris West, odrywając się od Barry'ego, który sięgnął po leżący na stoliku telefon.

-Oliver. - odparł, ziewając.

-Czekaj... Ten przystojny i bogaty?

-Ten żonaty.

-Nie odbierzesz? - spytała, widząc, że Allen bezmyślnie wpatruje się w wyświetlacz.

-Przecież zdążę. - westchnął, zaczesując dłonią swoje krótkie włosy do tyłu – Rozważam czy mi się opłaca. Jest albo pijany albo chce mi powiedzieć, że znalazł Arthura w negliżu. Posąg Posejdona. - to ostatnie dodał, usłyszawszy wymowną ciszę. Wypuścił głośno powietrze i odebrał – Oliver, zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? - Iris zebrała się w sobie i przysunęła bliżej ukochanego, chcąc podsłuchać rozmowę. Nie wiele zdołała usłyszeć, a obrońca Central City prędko rozłączył się, ani myśląc chociaż pożegnać się z przyjacielem.

-Co chciał?

-Nie wiele zrozumiałem. - odrzekł, przykładając policzek do poduszki – Mówił coś o chłopakach... Obiecałem sobie pięć lat temu, że nie wchodzę w żaden układ, który ma coś wspólnego z niańczeniem Roya. Za duże ryzyko... - po chwili chrapnął, jakby wcale nie prowadził dyskusji ze swoją dziewczyną.

Tymczasem przy stoliku w kawiarnianym ogródku w Grecji, młody miliarder klął pod nosem w każdym znanym sobie języku – a znał przekleństwa w prawie każdym języku – i zaczął marudzić coś o braku wychowania u Centralijczyków.

-Rozłączył się? - zapytała przesłodzonym tonem Niegdyś-Lance.

-Zadzwonię teraz do kogoś innego. - oznajmił powoli – Ale obiecasz, że mnie nie zabijesz za dzwonienie do niej, a tym bardziej za posiadanie jej numeru. - zażądał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro