037
- Ach, Grecja!
Oliver Queen, mruknął niezadowolony, wtulając mocniej policzek w poduszkę.
- Kochanie, to była Grecja wczoraj po południu. Przez ten czas nie najechali nas Rzymianie ani nic w tym rodzaju. - rzekł, niechętnie otwierając oczy i spróbował się podnieść, ale zapomniał o tej pradawnej teorii, która mówi, że grawitacja w łóżku o poranku jest silniejsza, niż poza łóżkiem.
Dinah westchnęła, niechętnie odrywając się od okna i spojrzała na męża. Powoli podeszła do łóżka i potrząsnęła małżonkiem.
- Ollie, wstawaj!
- Jeszcze pięć minut. Nie chcę do szkoły. - wymamrotał, przytulając się do poduszki.
- Jest sobota.
- To tym bardziej nie chcę.
Kobieta opadła na poduszki, poddając się. Leżeli w milczeniu. Pani Queen wpatrywała się tępo w sufit, pogrążona w swoich myślach.
- Jak myślisz, co robią teraz chłopcy? - zagadnęła.
Arrow sięgnął po telefon i sprawdził godzinę.
- U nich jest jakaś siedemnasta. Pewnie grają w gry albo co. - odłożył komórkę i obrócił się przodem do niej. Odgarnął z jej twarzy zagubiony kosmyk – Coś się dzieje?
- Mam złe przeczucia. - westchnęła, po czym przygryzła wargę – Może powinniśmy zadzwonić?
Queen westchnął.
- Pretty Bird, chłopcy są pod opieką międzygalaktycznego wojownika i jego dziewczyny, zarządcy dużej firmy lotniczej – są bezpieczni.
- Nie jestem przekonana. - mruknęła, marszcząc brwi.
- Dobrze, zadzwonimy.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się i szybko cmoknęła go w usta.
- Ale najpierw... - poruszył się ciężko, pomrukując jak niedźwiedź i zawisł nad nią, uśmiechając się po swojemu.
- Zapomnij, Queen. - skrzyżowała ramiona na piersi – Trójka dzieci mi wystar-! Ollie! - przyssał się do skóry jej szyi, pieszcząc ją ustami i łaskocząc swoją brodą – Oliverze Queen, przywołuję cię do porządku! - zawołała, chichocząc opętańczo – Ollie! - spróbowała go z siebie zepchnąć, ale on zdążył zamknąć ją w swoim szczelnym uścisku silnych ramion i mocno przytulił.
* * * * *
Współpraca z Ligą Sprawiedliwych była dość męcząca, ale Rory w końcu czuł się spełniony, potrzebny. No dobrze. Majstrując przy zabezpieczeniach i całej reszcie... czuł się jak ryba w wodzie. Och tak... Był cholernym nerdem. Był tak wielkim nerdem, że spokojnie mógłby ubiegać się o tytuł Króla Nerdów.
- King of Nerds. - wymamrotał pod nosem, wstukując kolejną kombinację poleceń w konsolę komputera w Batcave. Batman wyszedł jakiś czas temu na jakieś pilne zebranie w Wayne Enterprises, a Rory został sam, aby dokończyć dzisiejszą robotę – To brzmi bardzo, bardzo kiepsko. - westchnął.
- Ale świetnie do ciebie pasuje. - obrócił głowę i spojrzał na uśmiechającego się złośliwie Dicka Graysona.
- Mogę ci w czymś pomóc, Robinie? - spytał, wracając spojrzeniem do monitora.
Ten dzieciak naprawdę go nie lubił i nawet szczególnie się z tym nie krył.
Brunet podszedł bliżej i oparł się o biurko, przyglądając się jego pracy.
- Więc?
- Więc – co?
- Nie udawaj większego idioty niż jesteś. - skrzywił się chłopiec – Wiesz, co Liga planuje wobec nas, prawda?
- Wiem. - przytaknął beznamiętnie.
- No i?
- Nie zmienię ci pieluchy, jeśli do tego zmierzasz. - uśmiechnął się lekko, widząc, że zdenerwował tym Cudownego Chłopca.
- Żeby tobie ktoś zaraz nie musiał zmienić pieluchy...
- Grozisz mi? - uniósł brwi z udawanym zdziwieniem, po czym pokręcił głową – Idź stąd, Richard. Przeszkadzasz mi w pracy.
- Najpierw powiedz, co Liga zamierza.
- Dick. - chłodny głos przerwał chłopakowi dalsze zaczepki.
Po schodach do kryjówki wkroczył Bruce Wayne ubrany w eleganckie spodnie i białą koszulę.
Robin prychnął cicho i ruszył do wyjścia.
- Do zobaczenia... Sharper*. - rzucił na odchodne.
Rory odprowadził go spojrzeniem, po czym spojrzał na Batmana, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał.
Mężczyzna przysunął sobie krzesło i dosiadł się do niego. W ciszy zaczął studiować pracę, którą Harper wykonał podczas jego nieobecności.
- Świetnie sobie poradziłeś, Rory. - pochwalił go, na co Bliźniak Speedy'ego skinął jedynie głową – Idź do domu i odpocznij. - polecił – Dzięki za dzisiaj.
- Do zobaczenia. - westchnął, wstając z obrotowego fotela i sięgnął po przewieszoną przez oparcie bluzę.
- Sharper... - powtórzył cicho Bruce, zamykając program – Wiem, że Oliver jest przeciwny, ale na pewno nie chciałbyś spróbować jako bohater? - spytał, lustrując go uważnie wzrokiem. Kudłaty odwrócił się do niego przodem i zamyślił się.
- Nie sądzę, abym się nadawał. - odparł w końcu. Po chwili uśmiechnął się – Ale Sharper jest całkiem fajną ksywką. Ustaw mi ją w bazie danych. - zmierzwił włosy i zerknął na swój nadgarstek, gdzie na tarczy zegara dochodziła osiemnasta – O rany! To już? Muszę lecieć, jestem umówiony!
Machnął ręką na pożegnanie i pobiegł do teleportu. Przeniósł się jak najbliżej centrum handlowego w Star City, aby nie tracić więcej czasu. Wyszedł ze starej, zepsutej budki telefonicznej w jakimś zaułku. Rozejrzał się na boki, aby upewnić się, że nikt go nie widział. W pobliżu znajdował się tylko śpiący żebrak, od którego śmierdziało straszliwie, ale rudzielec nie wyczuł zapachu alkoholu. Chłopak sięgnął do kieszeni bluzy i wyciągnął z niej jakieś drobniaki, które następnie wrzucił do styropianowego kubka stojącego przy nodze mężczyzny.
Harper-Queen wyszedł z zaułka i ruszył do oddalonej o półtora kilometra galerii. Umówił się z Mattem na małe zakupy w sklepie z rzeczami dla skate'ów. Evans stwierdził, że Kudłaty radzi sobie na tyle dobrze, aby kupić mu własny sprzęt do jazdy, a on sam zobowiązał się do pomocy w wyborze.
W galerii było dość tłoczno, a z segmentu kulinarnego dochodziła mieszanka różnych, smakowitych zapachów. Ciekawe, jak w samym smaku było serwowane tam jedzenie...
Matt czekał na niego na ławeczce przed sklepem. Obok niego siedziały dwie staruszki dyskutujące o czymś zawzięcie. Szatyn wyglądał na mocno znudzonego ich dyskusją, więc, aż poderwał się z miejsca, widząc zmierzającego w jego kierunku Rory'ego.
- Koleś, jesteś! - zawołał, machając mu już z odległości pół kilometra. Harper uśmiechnął się i przyśpieszył kroku.
- Długo czekasz? - spytał, odgarniając włosy z twarzy.
Evans pokręcił głową i poklepał go po plecach, kierując do sklepowego wejścia. W środku uderzyła ich fala pobudzającej muzyki. Ściany wyglądały jakby zbudowane z bali, a podłoga była wypolerowanymi panelami. Na lewej ścianie znajdowała się wystawka deskorolek górskich oraz ochraniaczy, a po prawej wyeksponowano zwykłe, miejskie deski oraz sprzęt pokroju zapasowych kółek i zestawy do konserwacji, tudzież naprawy deskorolek. Po środku stały wieszaki z ubraniami. Rory zgadywał, że były uszyte tak, aby były wygodniejsze od normalnych podczas jazdy i wykonywania trików.
- Ile jesteś w stanie wydać? - zagadnął Matt, kierując się do wystawy deskorolek miejskich.
Harper zastanowił się, próbując przypomnieć sobie, ile aktualnie miał na karcie, którą dostał od przybranych rodziców.
- Mmm... Dużo. Nie ograniczaj się. - odparł w końcu, nie będąc pewnym ile miał pieniędzy.
Evans skinął głową i przeszedł wzdłuż ściany, przyglądając się dostępnemu towarowi.
- Te są bardzo dobre. - oznajmił wskazując na dwa pionowe rzędy półek.
Rory ściągnął pierwszą z brzegu i przyjrzał się jej. Od góry wyglądała jak każda inna deskorolka. Miała czerwone kółka i czarne ośki, natomiast od spodu widniał obrazek kota porywanego przez promień ze spodka kosmicznego. Zwierzak pokazywał środkowy palec. Pazur. Cokolwiek.
- Deskorolki z tego modelu różnią się tylko wyglądem, tak? - szatyn skinął głową.
- Mają fajne ilustracje. - stwierdził – Z Batmanem, z Królem Julianem, z Mona Lisą... Nawet z Putinem, ale... - chrząknął – Nie polecam ich kupować. Już kilku gościom się za nie oberwało.
Rudzielec skinął głową, odkładając trzymaną deskę i złapał za następną. Ta miała czarne kółka i na spodzie narysowanego mężczyznę w białym stroju z naciągniętym na twarz kapturem. U pasa miał miecz, a sam był ukazany od spodu jak zeskakuje z staroświeckiego budynku właśnie na deskorolce.
- Assasin's Creed. - podpowiedział mu Matt, widząc zainteresowanie wymalowane na twarzy kolegi. Kudłaty podniósł głowę, patrząc na niego uważnie – Jest z tego cała seria gier, książek i komiksów. Kiedyś grałem w jedynkę u kumpla.
Rory dalej nic nie odpowiadał, patrząc na niego, jakby powiedział mu, że za rogiem można załapać się na darmowe prostytutki. Albo sernik.
- Chcesz potem zajść do sklepu i kupić sobie grę albo coś? - rudzielec pokiwał stanowczo głową, a Matt parsknął śmiechem, rozbawiony jego miną – Niech zgadnę... Bierzesz tą, co? - nawet nie musiał czekać na odpowiedź. Widział po postawie Harpera, że właśnie znalazł sobie nową miłość.
* * * * *
Roy szedł powoli przez stary park, rozglądając się na boki. Park nazywany był Zagajnikiem Sierot przez wzgląd na bliskie położenie okolicznego sierocińca. Chłopcy wspinali się po drzewach, a dziewczynki bawiły się w piaskownicy i na trawie.
Harper znał ten Zagajnik. Sam był wychowankiem sierocińca imienia Joshuii Clarka – lekarza i działacza społecznego z lat sześćdziesiątych. Zawsze chował się we wnęce starego drzewa, którego inne dzieci się bały. A on nie. Czuł się tam bezpiecznie. Bawił się samotnie, oczekując wieczoru – kolacji, kąpieli, a następnie snu. Nie odwiedzał tego parku odkąd Oliver przyjął go do swojego domu. Nie wiedział więc, że jego baza, kryjówka uległa burzy trzy lata temu i nic już z niej nie pozostało. Ale nie po to się tam zjawił.
Zatrzymał się przy ławce, na której siedział osamotniony chłopiec. Gdyby Roy go nie znał, nie powiedziałby, że obchodził tego dnia czternaste urodziny. Jasne, mysie włosy opadały mu na czoło, a szare oczy śledziły uważnie bawiące się na drabinkach dzieciaki. Twarz przecinały dwie blizny. Jedna prawe oko, a druga dochodziła od szczęki do połowy lewego policzka.
- Wyglądasz trochę jak Remus Lupin. - zażartował na powitanie rudzielec.
Chłopak obrócił w jego kierunku głowę i uśmiechnął się lekko.
- Cześć. Siadaj. - odsunął się na bok, klepiąc miejsce obok siebie.
- Jak się trzymasz, Jeff? - zapytał, siadając obok swojego kuzyna. Chłopak nieco zmarkotniał.
- Jest... Ciężko. - przyznał z cierpiętniczym westchnięciem.
Harper pokiwał w zrozumieniu głową. Najpierw morderstwo Williama, potem wypadek, w którym zginęli Louis i Elizabeth... No, i śmierć Philipa. Speedy nie powiedział Jeffowi prawdy. Nie potrafił. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak to jest pozostać samemu na świecie. Nie wiedział, co prawda, jak to jest, kiedy twój brat zostaje porwany i przemieniony w całkowicie inną osobę, ale był niemal pewny, że ta wiedza zabiłaby jego kuzyna. Ta zamiana Philipa w Rossa była niemal jak śmierć tego pierwszego wcielenia. Nie pamiętał przeszłości, nie pamiętał Jeffreya i nie wiedział, że byli kiedykolwiek braćmi.
To musiałoby być okropne, gdyby chłopak musiał żyć ze świadomością, że stracił brata w taki okropny sposób, że z jednej strony on żyje, ale z drugiej nie.
Nie mógł zrobić tego Jeffowi.
- Rozumiem cię, Jeff. - rzekł, kładąc mu dłoń na ramieniu – Aż za dobrze.
- Czy to przestanie kiedykolwiek boleć? - spytał, patrząc mu w oczy. Roy chciał powiedzieć, że tak. Zapewnić go, że z czasem zapomni i będzie żył tak, jak wcześniej. Ale nie chciał kłamać w tak ważnej sprawie.
- Przykro mi, ale nie.
Jeff pokiwał głową z westchnięciem przepełnionym bólem.
- Jesteś pewien, że nie chciałbyś zamieszkać z nami? Nie byłoby z tym najmniejszego problemu, serio. Gadałem już z Oliverem i...
- Wiesz dlaczego chciałem się spotkać? - przerwał mu. Harper pokręcił przecząco głową – Pewne małżeństwo z Gotham postanowiło mnie adoptować. - uśmiechnął się ciepło.
Roy w pierwszej chwili nie zrozumiał. Dopiero po kilkunastu sekundach to do niego dotarło. Uśmiechnął się szeroko i uściskał kuzyna.
- To świetnie! - poklepał go po plecach i odsunął się – Mów!
- Znaczy... Greg i Piper są koło czterdziestki. Nie mają dzieci z powodu bezpłodności. - Harper pokiwał głową, dalej się uśmiechając. Czuł lekkie rozczarowanie, bo do ostatniej chwili liczył, że udało mu się namówić Bruce'a, aby to on wziął do siebie Jeffa, ale jak widać, nie wyszło mu to.
*Sharp - [rzecz.] Oszust, krętacz, kanciarz [przym.] Bystry, sprytny
Ogłoszenia zakonne:
- wystartowała mini seria opowiadająca o wydarzeniach sprzed urodzin Roya i Rory'ego z perspektywy Jima Harpera. Serdecznie zapraszam.
- zaczęłam też pisać serię shotów o Atomwave, do których też zapraszam
- w tym tygodniu w książce o Damianie i Lian pojawi się one-shot, który ma siedemnaście stron. Również zapraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro