034
- Nu–nu-nu-nudy!
- Niech ktoś go trzaśnie. - westchnął Roy, nie mogąc już znieść wybijającego o blat stołu rytmów Wally'ego.
- To moja sztuka, koleś! - żachnął się speedster, zabierając ręce i spojrzał złowrogo na rozwalonego na fotelu łucznika.
Robin podwieszał się pod sufitem, udając Spidermana, a Kaldur patrzył smętnie przez okno na szerzący się przed nim kosmos.
- A chcesz zobaczyć moją pięść wybijającą rytmy na twojej twarzy? - warknął, podnosząc się i łypiąc na niego zza maski domino.
West mruknął coś niezrozumiałego, ale nie oponował. Dick zachichotał głupio, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wisiał do góry nogami i krew najprawdopodobniej naruszyła jakiś przełącznik od chichotu.
Ich zwiedzanie Watchtower skończyło się na tym, że siedzieli na jakiejś świetlicy Ligi, oczekując, aż Aquaman i Flash po nich przyjdą. Mijała już chyba pierwsza godzina oczekiwania.
Drzwi otworzyły się i wróciła Donna z jej samotnej wyprawy do toalety. Cała czwórka zauważyła otaczającą ją aurę podekscytowania.
- Woda sama się spuściła? - zachichotał chłopiec.
- Owszem. - odparła z uśmiechem, przechodząc obok niego i pstryknęła go w czoło, przez co zakołysał się lekko. Usiadła na podłokietniku fotela Speedy'ego i przebiegła po każdym z nich spojrzeniem pod tytułem „Zgaduj-zgadula co znalazłam!"
- Żelkowa fontanna? - zapytał Wally, oblizując się ze smakiem.
- Batman w samych gaciach? - Harper poprawił się na siedzeniu.
- Stadko kotów?
- Zdjęcia z nagiej sesji Roya?
- Robin, zejdź na ziemię, bo ta pozycja ewidentnie ci nie służy.
- Trafiłam do sali obrad! - klasnęła w dłonie – Trzy stoły – jeden nieco krótszy dla głównej siódemki i dwa długie dla pozostałych. Krzesła są podpisane i...!
- Zamawiam fotel Batmana! - zawołał Dick, zeskakując z sufitu i pognał do wyjścia, a Wally zaraz za nim, zamawiając fotel Flasha. Kaldur chrząknął i ruszył do drzwi, uśmiechając się do pozostałej dwójki.
- Będziesz siedział sam. - szepnęła Troy, pochylając się nad swoim chłopakiem.
- Będę miał cały stół tylko dla siebie. - odparł z zadowolonym z siebie uśmiechem.
Podniósł się gwałtownie, skradając jej buziaka i wstał.
- Wonder Woman. – obrócił się do niej przodem, próbując uzyskać głos podobny do tego Olivera. Podał jej dłoń i pomógł wstać z fotela, jakby była to najtrudniejsza rzecz w jej życiu.
- Chodźmy, bo zaczną się bawić bez nas. - rzuciła z szerokim uśmiechem i razem podążyli do sali obrad.
Po drodze zgarnęli Aqualada, a gdy dotarli na miejsce Wally kręcił się na fotelu swojego mentora, a Dick podskakiwał lekko na Batfotelu. Nie wiedzieć skąd, sami odnaleźli drogę.
Pomieszczenie było podłużną salą z trzema stołami ustawionymi w odwróconą górą do wejścia podkowę. Stół założycieli stał na lekkim podwyższeniu. Za nim wyświetlał się wielki holograficzny globus. Na ścianie po prawej znajdowało się ogromne okno na gwiazdy.
- Aquaman, Wonder Woman, Green Arrow! - Robin zaczął uderzać piąstkami w szklany blat stołu – Spóźnienie!
- Słyszał ktoś jakiś szmer? - rzucił w eter Roy, naciągając na głowę kaptur bluzo-kurtki Speedy'ego.
Rudzielec zasiadł na miejscu swojego przybranego ojca i rzucił okiem na to kto obok niego siedzi. Po lewej, któryś z Lanternów nie będący Halem, a po prawej Dinah. Chłopak przejechał palcem po białym symbolu korpusu, zastanawiając się czy zazwyczaj siada tam Guy Gardner czy John Steward. A może ktoś inny? Chyba nie było żadnej innej ludzkiej Latarni...
Pozostali zasiedli przy głównym stole, śmiejąc się i dowcipkując. Roy siedział oddalony od nich o jakieś sześć, siedem metrów, może więcej. Poczuł się... Odsunięty. Niby wiedział, że Oliver nie był jakoś wysoko postawionym członkiem Justice League, a jego fotel nie jest tuż przy stole głównej siódemki, a on sam mógłby usiąść bliżej przyjaciół, jednak ta sytuacja skłoniła go refleksji.
Jego kumple są spadkobiercami tytułów ich mentorów. Dick zostanie Batmanem, Wally Flashem. Nikt nie zmienia ustawienia foteli, no bo po co? On już zawsze będzie siedział oddalony o kilka metrów. O ile będzie siedział. Niby nie chce, broni się przed zostaniem Arrowem, a teraz to Ross jest głównym dziedzicem Olivera, ale czy to nie jest tak, że Zielone Dziedzictwo jest jego jedyną szansą na zajęcie miejsca przy tych stołach w dorosłym życiu? Czy Roy Harper, nie-Green Arrow, znajdzie sobie tutaj miejsce?
Uniósł głowę i spojrzał na przyjaciół. Słyszał ich głosy, ale nie rozróżniał słów. Zastukał bezgłośnie palcami o blat stołu i wyjrzał przez znajdujące się za nim okno. Wstał powoli.
- Idę do łazienki. - brak reakcji – Idę do łazienki. - powtórzył głośniej.
- Och? No jasne, stary!
Speedy przełknął rosnącą w gardle gulę i ruszył do drzwi. Znowu to robi, prawda? Doszukuje się problemu tam, gdzie go nie ma. A nawet jeśli... Nie zasłużył sobie na miejsce w Lidze. Ani na kumpli. Jest tylko małym ścierwem, którego własna matka nie chciała.
Przyśpieszył kroku, przez co omal nie potrącił na korytarzu Hawkgirl i wpadł do łazienki. Oparł się o umywalkę, zasłaniając usta i biorąc głębokie wdechy. Cholera, cholera, cholera! To miało już nie wracać! Terapeuta mówił, że to koniec.
Poczuł jak ze stresu z żołądka robi mu się supeł, a następnie poczuł dziwny ścisk szczęki. Wymioty.
Wpadł do pierwszej z brzegu kabiny i wyrzucił z siebie to, co dzisiaj zjadł. Miał wrażenie, jakby wszystkie rany na jego ciele otworzyły się, a te, które zdołały się zagoić, znów wyskoczyły, również się otwierając.
Jesteś nikim! - usłyszał w głowie.
Uderzenie. I jeszcze jedno.
Nikim, rozumiesz?!
Jego nozdrza zaatakował zapach alkoholu, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie było tu żadnego. Nawet kropelki.
- Nie, nie... Proszę... - zaczął szeptać gorączkowo, łapiąc się za głowę i próbując odgonić to od siebie. Niepotrzebnie tyle o tym wszystkim myślał.
Oparł czoło o zimne kafelki, oddychając głęboko i starając się myśleć o wodospadzie, o siedzącym pod drzewem Brave, wygrywającym na fletni Pana jakąś spokojną melodię. I o wielu innych wspomnieniach sprzed śmierci Taigi, które zawsze dawały mu ukojenie.
Niestety, nie zdało się to na wiele. Chłopak zwinął się w kłębek, opierając plecami o ścianę i kołysząc się to w przód, to do tyłu, łkając jak małe dziecko.
Właśnie w takim stanie znalazł go kilka minut później Guy Gardner.
Dwunastoletni Roy rozsiadł się wygodnie na kanapie w salonie, grając na konsoli w Crasha. Za oknem sypał śnieg – jego ostatnie styczniowe podrygi. Chłopiec usłyszał za sobą zbliżające się kroki, ale nie przejął się tym szczególnie.
- Wyłącz to. - rozkazał zimno Oliver.
- Tylko dokończę poziom.
- Powiedziałem – wyłącz! - mężczyzna wyrwał mu kontroler z ręki, a wirtualny Crash wpadł do jakiejś dziury.
- Ollie! - odwrócił się w jego kierunku z niezadowolonym wyrazem twarzy.
Zdążył tylko dostrzec nadlatującą dłoń, która sekundę później wymierzyła mu siarczysty policzek.
- Aww! Ollie, za co?! - krzyknął, łapiąc się za obolałe miejsce.
Chwilę później przekonał się, że był to błąd. W oczach mężczyzny dostrzegł coś, czego jeszcze nigdy nie widział. Obłęd i wściekłość z domieszką zwyczajnej agresji. Queen odrzucił kontroler na fotel i obszedł kanapę, patrząc na chłopca niczym tygrys na swoją ofiarę.
Bestia.
Harper wcisnął się w poduszki, starając się zniknąć, uciec przed morderczym spojrzeniem opiekuna.
Oliver uderzył pięścią tuż obok jego ucha, a drugą ręką złapał jego szczękę.
- Nie podnoś na mnie głosu, chłopcze!
- Przepraszam! - pisnął, drżąc ze strachu – Już nie będę!
- Owszem. - puścił jego twarz, znów uderzając go z otwartej dłoni w twarz – Już ja zadbam o to, abyś więcej nie podniósł na mnie głosu! - warknął, siadając na kanapie i złapał chłopca za kaptur niebieskiej bluzy. Bez większego wysiłku przerzucił go sobie przez kolano, a potem zwinnie zsunął z jego pośladków spodnie razem z bielizną.
- O-ollie...! Auuuu! - zawył, gdy na jego tyłek opadł pierwszy silny cios. Rudzielec zatkał sobie usta rękoma, starając się nie krzyczeć. Poczuł napływające do oczu łzy, gdy Oliver zostawił na jego siedzeniu kolejne dwa piekące z bólu ślady.
- Nie. - klaps – Wdzię. - kolejny – Czny. - chłopiec załkał cicho – Bachor!
Roy zaczął krztusić się własnymi łzami. Starał się myśleć o czym innym. Szumiący wodospad. Grający na fletni Taiga. On i Rory bawiący się w strumieniu.
To ostatnie wspomnienie tylko sprawiło, że zaczął płakać jeszcze mocniej.
Jego nozdrza atakował silny zapach alkoholu. Oliver był pijany. Starał sobie jakoś usprawiedliwić opiekuna i jego zachowanie. Na pewno coś przeskrobał, a tym, że nie chciał odłożyć gry i zaczął krzyczeć na blondyna, tylko przeważył salę. Na pewno.
Roy otworzył gwałtownie oczy. Czuł na policzkach zaschnięte ślady po łzach. Złapał głęboki oddech, aby upewnić się, że żyje. Kiedy tylko spróbował wziąć wdech, poczuł, że ma nałożoną na twarz maseczkę tlenową. Spróbował podnieść lewą rękę, aby ją zdjąć, ale wtedy ktoś złapał go za nadgarstek.
Rozejrzał się.
Znajdował się w niewielkiej sypialni, których było pełno w Watchtower. Każdy bohater dostał swoją kwaterę tak na wszelki wypadek. Po okrywającej go zielonej pościeli i kilku przyklejonych nad biurkiem zdjęciach, określił pokój jako ten należący do Olivera.
Obok łóżka stał stolik nocny – teraz zawalony jakimiś lekami – dalej była zasuwana szafa. Na wprost od łóżka stało biurko i komputer, obok wisiało lustro, a między nim a szafą były drzwi. Przy łóżku stał Batman – to on trzymał go za rękę. Na krześle dostawionym do biurka siedział rudy mężczyzna w kombinezonie Green Lanterna, Guy.
Wayne puścił jego rękę i powoli zdjął maskę. Chłopak z początku miał problem ze swobodnym oddychaniem, ale już po chwili uspokoił się. Mężczyzna pomógł mu usiąść i podał szklankę z wodą, którą chętnie przyjął. Wziął kilka mniejszych łyków, gasząc pragnienie.
- Co się stało? - spytał słabo, patrząc na przy dużą koszulkę którą miał na sobie. Zapewne wyciągnęli ją z szafy Olivera.
- Miałeś atak. - odparł krótko Batman, a on skinął głową. Zasadniczo to się tego spodziewał.
Gardner poruszył się niespokojnie na krześle.
- Ja nadal nie wiem o co chodzi. - poskarżył się tym swoim lekko skrzekliwym, zachrypniętym głosem. Roy był w stanie jedynie w myślach nabijać się z jego dziwnej fryzury, która wyglądała, jakby obciął się od garnka – Znalazłem go! - warknął, widząc, że Mroczny Rycerz zamierza go znowu zbyć – Wyglądał jakby miał atak... - machnął ręką, szukając nazwy odpowiedniej choroby – Mam podstawy, żeby zadzwonić do Arrowa i Canary!
- Nie zrobisz tego. - odrzekł z opanowaniem Batman.
Harper westchnął, łapiąc się za nasadę nosa. Niech przestaną. Głowa go od tego boli.
- Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś i zaniosłeś do Batmana. - zwrócił się do Guya, jak przez mgłę, mając obraz tego, co działo się z nim po tym, jak zwymiotował. Lantern znalazł go i najpierw spróbował sam mu pomóc, a potem wziął na ręce i zaniósł do Batmana.
- No przecież bym cię nie zostawił... - bąknął pod nosem, marszcząc brwi.
* * * * *
Drzwi rozsunęły się i wszedł Kaldur, posyłając im ponure spojrzenie i pokręcił głową.
- Gdzie on przepadł? - spytał Dick, majtając nogami i patrząc smętnie na swoje bojowe buty.
- Powinniśmy pójść i go poszukać! - stwierdził fachowo Wally, uderzając pięścią w otwartą dłoń. Pozostała trójka spojrzała na niego w milczeniu.
- A co jeśli tu wróci, a nas nie będzie? Ktoś powinien zostać. - zasugerowała Donna, stukając palcem wskazującym w powierzchnię stołu. Robin skinął potakująco głową – Może... Może ja zostanę i poczekam? - zaproponowała.
- Dobrze. - przytaknął Kaldur, który jako najstarszy po nieobecnym Royu, przejął rolę dowódcy. - Więc my go poszukamy. - spojrzał stanowczo na dwóch młodszych chłopców.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro