Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

028


 - Zaproś ją do tańca, a nie się czaisz. - odezwał się Rory, patrząc znad swojej szklanki na bliźniaka, który obserwował siostry Amazonki. Starszy westchnął tylko gorzko i pokręcił głową – Czemu? - dopytywał, chociaż nieszczególnie interesowały go rozterki emocjonalne brata. Nie na temat dziewczyn. Mimo terapii i zażywania odpowiednich leków, jego psychika była bliższa psychice czternastolatka, niż szesnastolatka, którym niedługo się stanie. Dziewczyny jeszcze nie należą do ścisłego grona rzeczy, na które chłopak zwraca jakoś szczególnie dużo uwagi. Nie jest już na etapie „dziewczyny są fuj!", ale to nadal nie ten moment, aby postrzegał je jako, hmmm, partnerki.

- Boję się. - odpowiedział łucznik.

- Nie umiesz tańczyć?

- Umiem. Bardzo dobrze tańczę, ale...

- Ale co? - zmarszczył brwi, niecierpliwiąc się.

- No bo... Może gdyby nie było przy niej Wonder Woman... - zaczął się plątać, jakby bardzo nie chciał poprosić Donny do tańca.

Rory wywrócił oczami i podał bratu swoją szklankę, a właściwie to wepchnął mu ja do ręki i ruszył w kierunku Diany i jej młodszej siostry. Roy zawołał za nim, co on wyprawia i nakazał mu natychmiast wrócić, ale Harper-Queen nic sobie z tego nie zrobił. Podszedł do kobiet akurat, kiedy Wonder Woman rozmawiała z ich wujem. Oboje wydawali się znać się od dość dawna. Wyglądali jak para starych przyjaciół, którzy spotkali się po kilku latach rozłąki.

- Masz jeszcze kontakt z Evanem? - zagadnęła mężczyznę – Co u niego?

James pokręcił ze smutkiem głową.

- Kontakt urwał nam się kilka miesięcy po... O, Rory! - urwał, zobaczywszy bratanka. Chłopak uśmiechnął się do całej trójki, skinął głową Prince i spojrzał na koleżankę. Dziewczyna ułożyła jakoś inaczej włosy – Rory za żadne skarby nie był w stanie określić czy nazwać jakoś konkretnie jej fryzurę. On takich rzeczy nie ogarniał – oraz założyła ładną, jasnoniebieską sukienkę, która sięgała jej nieco ponad kolano.

- Roy ma do ciebie pytanie, ale boi się podejść. - oznajmił. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona i zerknęła w kierunku Harpera, który stał po drugiej stronie sali z głupim wyrazem twarzy.

- Czemu? - zdziwiła się, a rudzielec jedynie wzruszył ramionami.

- Nie każ mi rozumieć działanie mózgu osobnika o tak niskiej inteligencji. - przez chwilę mierzyli się nawzajem wzrokiem, po czym równocześnie parsknęli śmiechem.
- Idę pogadać z tym osobnikiem. - zażartowała i skierowała kroki w kierunku zarumienionego Speedy'ego.

Roy zagryzł policzki od środka, przyglądając się nadchodzącej dziewczynie. Była bardzo ładna, chociaż od niego młodsza. Ile? A zresztą... Co za różnica. I tak będzie żyła znacznie dłużej niż on, jeśli nie wiecznie. Bo jak to jest z Amazonkami? Są nieśmiertelne, ale mogą polec w walce czy jakoś tak, prawda?

Odstawił trzymane przez siebie szklanki na tacę przechodzącego akurat kelnera i przejechał dłonią po ułożonych na żel włosach, nie spuszczając z niej wzroku. Jeden z krótszych rudych kosmyków opadł mu na czoło, odejmując mu nieco od schludnego wyglądu.

Stanęła tuż przy nim, uśmiechając się lekko i patrząc na niego tymi wielkimi, pięknymi oczyma.

- Rory powiedział, że chcesz mnie o coś spytać. - przechyliła głowę na bok, a kilka czarnych pasm opadło jej na twarz. Mimowolnie uniósł dłoń i odgarnął je za za ucho Donny. Oblizał usta, zwilżając je i zebrał się w sobie. Ujął jej dłoń i lekko się skłonił, w międzyczasie przybierając na twarz urokliwy uśmiech godny niejednego księcia z bajki.

- Panno Troy, uczyni mi panienka zaszczyt i poświęci mi jeden taniec? - zapytał, unosząc szarmancko brew. Donna nie wytrzymała i parsknęła mu śmiechem prosto w twarz. Mina mu nieco zrzedła, ale brunetka szybko przywołała się do porządku i zasłaniając częściowo usta nadgarstkiem, spojrzała na niego i skinęła głową.

- Oczywiście, paniczu Queen. - powieka Roya drgnęła niebezpiecznie, ale nie skomentował nazwania go „paniczem Queenem", ani nie wykłócał się o ten przydomek.

Złapał inaczej jej dłoń i poprowadził na parkiet, gdzie tańczyło kilka par, w tym Aquaman wraz z żoną, Merą. Obkręcił ją, a następnie złapał w talii i splótł ich palce. Donna w pierwszej chwili była zaskoczona, ale już po chwili uśmiechnęła się ciepło z mieszanką tajemniczości i położyła wolną dłoń na jego ramieniu.

- Umiesz tańczyć? - spytała zaczepnie.

Prychnął cicho, nieco rozbawiony i odrobinę urażony tym pytaniem.

Prawa noga w przód. Lewa do prawej, a potem do tyłu i znów dostawić prawą do lewej..

- Walc wiedeński. - rozpoznała, bez trudu nadążając za jego ruchami. Uniósł brew, jakby mówił „czyżby?" i zmienił kroki. Nabrał szybszego tempa, przesunął dłoń z pasa na łopatkę i inaczej chwycił jej dłoń. Spojrzał zaczepnie, nieco wyzywająco w jej niebieskie oczy i... Zaczęło się. Na początku była kompletnie zdezorientowana, ale już po chwili wiedziała, co robił. Nie znała tego tańca w praktyce, ale poznała go z książek, a Diana obejrzała z nią kiedyś film, w której główna bohaterka i jej partner tańczyli to.

Zabrał rękę z jej pleców i „wyrzucił" ją w bok, dalej trzymając za rękę, a potem szarpnął, a ona zawirowała, wracając do niego i uderzyła plecami o jego pierś.

- Tango. - stwierdziła.

Roy nic nie odpowiedział, jedynie puścił jej oczko, złapał ją za drugą dłoń, puszczając pierwszą i „odkręcił" ją. Teraz pierwsza dłoń wylądowała na jej łopatce, a Donna spróbowała mu dorównać. Kiedyś wyobrażała sobie, że tańczy gorące, wręcz namiętne tango z jakiś przystojnym kochankiem i utonąwszy w tych marzeniach, cały wieczór przetańczyła w swoim pokoju razem z niewidzialnym partnerem.

Tymczasem Harper zdawał się już to kiedyś robić. Był szybki i zdecydowany, kompletnie dominując ją na parkiecie. No cóż... Dominując CAŁY PARKIET.

Goście odsunęli się na bok, oglądając z podziwem i zainteresowaniem taniec dwójki nastolatków. Nie zwróciliby na to kompletnie uwagi, gdyby nie flesz aparatu. Znieruchomieli i rozejrzeli się na boki. Oboje zalali się soczystym rumieńcem wstydu, tymczasem Clark Kent ganił głośno swoją narzeczoną za prace w trakcie wesela jego przyjaciela. Tak, to ona zrobiła im zdjęcie.

Nieco dalej Rory powoli oddalił się od wujka i Wonder Woman, którzy wydawali się być pochłonięci rozmową. Gdyby ich nie znał, pomyślałby, że już kiedyś się spotkali. Jeszcze przed erą Justice League.

Chłopak akurat zapatrzył się na młodą parę rozmawiającą z Emily Moris i Tommy'm Merlinem, kiedy poczuł, że zahaczył o coś nogą, ale nie zareagował na tyle szybko, aby odzyskać równowagę i poleciał wprost na wózek, na którym Michael wiózł tort... tort ślubny.

Plask! Łup! Brzdęk!

Już po chwili leżał na ziemi, obolały i oblepiony kremem.

- Ojej! - usłyszał nad sobą głos Dicka Graysona. Chyba chciał brzmieć współczująco, ale ewidentnie był rozbawiony. I to nie w ten sposób, kiedy dokuczają sobie z pozostałymi chłopakami. W ten sposób mówiący „dobrze ci tak, koleś! To ja podstawiłem ci nogę i jestem z tego dumny!".

Rudzielec spróbował przetrzeć sobie oczy rękawem marynarki, a silne dłonie chwyciły go pod pachy i pomogły się podnieść. Właścicielami tych rąk był sam Oliver, który od razu przybył mu z odsieczą. While wyciągnął chusteczkę i oczyścił mu twarz z lukru i w końcu mógł spojrzeć na ten złośliwy uśmiech Robina. Tak, to zdecydowanie on podstawił mu haka. Ale czemu?

- No i po torcie... - westchnął ktoś inny. Rory nie znał tego głosu.

- Fred- Frederick?! - chłopak uniósł głowę i spojrzał najpierw na Queena, a następnie na starszego mężczyznę. Gdyby nie zmarszczki i siwe włosy, rudzielec powiedziałby, że to sam Michael – Co tu robisz? - spytał rozradowany blondyn, podając Frederickowi dłoń.

- Miałem przegapić ślub mojego małego panicza? - odparł ze śmiechem. Zamiast uścisnąć mu dłoń, położył rękę na jego głowie, jakby chciał go poczochrać. Uniósł jedną brew, przyglądając mu się – Och... Urosłeś. - zauważył. Oliver był wyższy od starego While'a prawie o głowę.

- Tata bardzo chciał tutaj być. - odezwał się Michael – Mam nadzieję, że nie pogniewa się pan, że go zaprosiłem.

- Żartujesz Michael?! Powinienem ci dziękować!

Oblepiony lukrem nastolatek spostrzegł, że Dick uciekł w głąb tłumu, który nie przejmował się już ani trochę zniszczonym tortem i ich małym zgrupowaniem.

- Mi również miło cię widzieć, mój chłopcze, ale twój syn wymaga kąpieli. - przypomniał Frederick zerkając na Rory'ego, który w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami, zrzucając z siebie odrobinę tortu – Zająć się tym? - spytał, patrząc na syna z lekkim wyrzutem. Obecny kamerdyner Queenów wyglądał na nieco urażonego tym pytaniem.

- Daję sobie radę, tato. - wycedził, a następnie odchrząknął – Służenie rodowi Queenów to obowiązek spoczywający na moich barkach.

- No! Właśnie! - chrząknął starszy – Tak samo jak zapewnienie potomka, który będzie służył następnemu pokoleniowi Queenów. - przypomniał mu.

Oliver syknął cicho, widząc wzbierający się w przyjacielu gniew. Obaj uważali tradycję „ojciec służy ojcu, syn synowi" za dość głupią i staroświecką, ale prawda była taka, że ta tradycja trwała nieprzerwanie od wielu pokoleń. Jedynie po drodze wygasł pierwszy ród służący Queenom, jednak szybko został zastąpiony While'ami.

Michael służył Oliverowi, Frederick Robertowi, a dziadek Michaela służył dziadkowi Olivera. Taka kolej rzeczy. Kiedy pojawił się Roy w żartach stwierdzili, że czas przerwać tą niepisaną zasadę i chłopak będzie musiał znaleźć sobie sam służącego, gdy śmierć zabierze już While'a. Frederick zdawał się to akceptować – a przynajmniej tak twierdził Michael – jednak teraz, gdy pojawił się Ross, zapewne uznał, że i jego syn powinien pociągnąć dalej rodzinną tradycję.

- Och, na skaranie boskie! - jęknął Oliver – Panowie, nawet nie wiadomo czy Ross dożyje przejęcia dziedzictwa Queenów! - obaj While'owie i Harper-Queen wydawali się być zszokowani tym stwierdzeniem – No nie patrzcie tak! Ten dzieciak ma moje geny!

Zapadła ciężka cisza.

- Panicza musieliśmy zapiąć w śpiworze, obkleić taśmą i wrzucić do fortu z kartonów i poduszek na miesiąc przed każdymi urodzinami. - westchnął Frederick.

- No właśnie! Więc nie widzę sensu naciskania na Michaela z tym płodzeniem dziec-

- Lukier chyba zaczyna zasychać. - wtrącił się Rory, czując, że lepka substancja twardnieje, utrudniając mu nawet mruganie.

* * * *

- To Dick podstawił mi nogę.

Michael w pierwszej chwili zdawał się nie słyszeć, zbyt zaabsorbowany wyczesywaniem resztek lukru z włosów Rory'ego. Gdy już do niego dotarło, co powiedział, zatrzymał na chwilę rękę.

- Tak coś mi się wydawało, że widziałem nienaturalny ruch z jego strony. - rzekł cicho, marszcząc brwi i odłożył ubrudzoną szczotkę na umywalkę, po czym nacisnął dłonią na plecy nastolatka, zmuszając go do pochylenia się nad wanną i sięgnął po wąż prysznicowy.

Rudzielec zacisnął mocno powieki, nie chcąc by przypadkiem oczy zostały zalane. Służący rodu Queenów dokładnie wymasował jego głowę, mydląc włosy, a następnie spłukał pianę. Powtórzył cały zabieg jeszcze raz, aby upewnić się, że krem i pozostałości z nałożonego kilka godzin temu żelu bez problemu zszedł.

Pośpiesznie wysuszył włosy chłopaka i złapał grzebień inny niż poprzednio i podjął się próby rozczesania grzywy średniego z synów Olivera.

- Ten dzieciak mnie nie lubi. - poskarżył się dojrzale młodzieniec.

- Panicz Dick ma nietypowe poczucie humoru, możliwe, że...

- Zrobił to specjalnie! - przerwał mu. While westchnął ciężko.

- Zrobił czy nie zrobił, nie polecam zaczynać wojny na weselu panicza ojca. - nastolatek wymamrotał coś cicho, czego mężczyzna niestety niedosłyszał – Zbyt dużo gapiów, a Wayne'owie mają talent do odwracania kota ogonem tak, aby to Queenowie oberwali, więc... - westchnął, biorąc słoiczek z żelem.

- Nie mam szans na zemstę, co?

- Oliver mści się na panu Wayne'ie od piaskownicy i nadal nie odniósł sukcesu. - oznajmił, darując sobie zabawę w „paniczowanie". Nienawidził tego.

* * * *

Dinah stanęła pod ścianą, popijając szampana i obserwując gości. Oliver rozmawiał z ojcem Michaela, Emily przepraszała po raz tysięczny Tommy'ego za zachowanie męża (zarówno z dnia dzisiejszego, jak i z liceum), Michael zabrał Rory'ego, aby go wyczyścić, Roy rozmawiał z Jimem, a Ross siedział przy stoliku z Karą. W pierwszym odruchu chciała ją wytargać za włosy, kiedy tylko ją zobaczyła, ale zdążyła się w porę opanować. Nie trawiła tej dziewczyny, a ona jak na złość przy każdej możliwej okazji kręciła się przy Oliverze.

- Uważaj, bo zaraz wypalisz dziurę w jej sukience. - obróciła głowę w bok, gdzie stał Hal z tym swoim uśmieszkiem szkolnego rozrabiaka.

- Lepiej byś Carol pilnował. - szturchnęła go łokciem w bok.

- Barry ją dla mnie pilnuje. - puścił jej oczko i nagle spoważniał, zerkając na Olivera – Wiem, że to zabrzmi źle, ale nie sądziłem, że za niego wyjdziesz. - kobieta zmarszczyła brwi.

- Co masz na myśli?

- No wiesz... - wzruszył ramionami – Mimo wszystko, Ollie ma nasrane w psychice. Boi się, że partnerka go zostawi, więc to on łamie serce, aby móc w spokoju się okłamywać. Ciągle musi się pilnować, żeby nie wypuścić tej bestii, która zapewniła mu przetrwanie na wyspie... - westchnął – Oliver Queen to trudny człowiek. - stwierdził, wbijając wzrok w Bruce'a, który po drugiej stronie sali rozmawiał z Dianą – Nie chciałem mówić tego wcześniej, bo liczyłem, że sama dostrzeżesz jaki jest. A może chciałem, żeby był szczęśliwy, nie wiem. Di, związek z nim może przysporzyć ci sporo przykrości. Nie chcę mówić za dużo, bo możliwe, że z niektórymi problemami już sobie poradził, ale sama rozumiesz...

- Nie, nie rozumiem, Hal. - prychnęła rozjuszona. Nie wiedziała co nagle wzięło Jordana na zniechęcanie jej do Queena.

Mężczyzna po raz kolejny westchnął ciężko, jakby coś go bolało.

- Di, czy Ollie wspomina ci czasem o swoim dzieciństwie?

- Nie. - odparła, mieszając się jeszcze bardziej.

- No właśnie. A to właśnie tam leży początek jego problemów, wiesz? Matka go niemalże nienawidziła. Kiedy nie było w domu ojca, a więcej go nie było, niż był, życie Olivera było piekłem. - urwał, patrząc na nią poważnie – To co w nim siedzi, najlepszym przykładem jest Sytuacja.

Hal cofnął się, zdając sobie sprawę, że nie powinien tego wspominać.

- Sytuacja... - szepnęła – Wszyscy milczycie na ten temat Hal, proszę, powiedz mi, co się wtedy stało?

Szatyn pokręcił głową, patrząc ze smutkiem w parkiet.

- Wiesz, że Roy cierpi na syndrom Sztokholmski? Teraz już sobie z tym w miarę poradził, chociaż nadal to w nim jest. - przymknął powieki, namyślając się – To właśnie przez Sytuację. Nie udało nam się ustalić kto i co wstrzyknął Oliverowi, ale jedno było pewne – alkohol tylko to napędzał, a ten narkotyk nakłaniał go do ciągłego picia i palenia papierosów oraz... - urwał, jakby nie potrafił opowiedzieć tego dalej – Do znęcania się nad Royem. - Dinah wciągnęła gwałtownie powietrze. Pamiętała, że w okresie Sytuacji była mocno skłócona z Oliverem i nie utrzymywali kontaktu, chociażby dlatego, że blondyn był strasznie wredny i opryskliwy. Jordan przełknął ślinę i mówił dalej – Bił go, przypalał papierosami... Raz omal nie roztrzaskał na nim pustej butelki po piwie. A my nic nie zauważyliśmy. Przez bite sześć miesięcy! - uderzył się dłonią w czoło i zacisnął palce na włosach, jakby chciał się ukarać, wyrywając cebulki – Wpadliśmy tam z Brucem, Arthurem i Barry'm. Jak zobaczyłem, że zamachnął się na niego tą butelką... Wpadłem w furię. Chyba nikomu tak mocno nie przywaliłem jak Olliemu! Roy potem ciągle powtarzał, że to jego wina...

Dinah położyła mu dłoń na ramieniu, próbując dodać otuchy.

- Po tym pobiciu Ollie nieco wytrzeźwiał, ale i tak musieliśmy wysłać go na odwyk i przeprowadzić transfuzję krwi, aby pozbyć się narkotyku.

Między nimi zapadła cisza.

- Nikomu o tym nie mówiliśmy, bo wszyscy wiedzieliśmy, że to tylko ich złamie. Obu. - wciągnął duży haust powietrza – Nie rozmawiaj z nimi o tym, dobrze? Nauczyli się z tym żyć, z tą dziurą, zasłoną mroku i cierpienia... Mimo wszystko, przez te wszystkie lata byli dla siebie nawzajem oparciem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro