Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

026


 - Ja bym jednak pomógł Kenny'emu. - westchnął Roy, obserwując do góry nogami, jak jego bliźniak gra w The Walking Dead.

- To mój wybór. - odparł Rory, nie odwracając wzroku od ekranu telewizora, gdzie wyświetlała się rozgrywka.

- Popieram, Roya. Powinieneś mu tu pomóc. - do salonu wszedł Issac, niosąc tacę z dolewką napoju, po czym postawił ją na stoliku do kawy i usiadł na podłodze obok Jednorękiego – Córka tego gościa i tak będzie się pieklić o jego śmierć, bo tak czy siak Kenny by go zabił, a gdybyś mu pomógł, zyskałbyś jego przyjaźń.

- Już wystarczy, że na początku ratowałeś tamtego gościa, który i tak by umarł, zamiast ratować syna Kenny'ego. - dodał jeszcze Łucznik, a słysząc jego słowa, Kudłacz zmierzwił włosy, wywracając oczami.

- Ile razy przeszliście tą grę? - spytał z ciężkim westchnięciem.

- Pięć razy

- Sześć . - dopowiedział James, poprawiając okulary – Ross zasnął? - zapytał, zerkając na blondynka leżącego na brzuchu najstarszego z braci.

- Yep. - przytaknął – No wiesz, wymęczył dobre dwie i pół godziny w Mario. Teraz musi odespać. - uśmiechnął się, głaszcząc braciszka z czułością po głowie.

- Która właściwie godzina? - Rory zapauzował grę i przeciągnął się.

- Po dwudziestej trzeciej. - westchnął szatyn, kładąc się na dywanie.

- Zaraz trzeba iść spać. - mruknął Speedy – Twój tata ma nas odwieść o szóstej, a musimy być w miarę przytomni na ślubie.

* * * *

- Wow, wow, wow! Lotnik? Ale czad! - zachwyciła się Emily, słysząc opowieść Carol o Halu – A twój jest naukowcem? Rany, mój Duck wypada słabo w porównaniu z waszymi narzeczonymi. - jęknęła

- Prowadzi sklep z gitarami. Nie przesadzaj.

- Przymknij się pani Od-Jutra-Queen. - mruknęła, a Iris i Lois zgodnie zachichotały.

- Nosili się ze sobą dziewięć lat. - napomknęła Diana – Nie zdziwię się jak jutro trzaśnie go z liścia i stwierdzi, że to ona nie jest teraz gotowa, znów się rozstaną na dwa miesiące, a potem znów wpadną sobie w ramiona i wokół będą latać serduszka.

- A Hal z Arthurem znowu będą śpiewać „Miłość rośnie wokół nas". - zaśmiała się Mera, upijając łyk szampana.

- To ile było już tych ślubów? - zapytała lekko zbita z tropu Moris.

- To będzie nasz pierwszy.

- Drugi. - poprawiła ją Lois.

- Tamten się nie liczył. - wywróciła oczami – Bruce biegał za Royem i Alfredem, grożąc Royowi śmiercią, Hal wpadł kompletnie spóźniony, Oliver i Gardner omal się nie pobili, a Plas zjadł tort, jak nikt nie patrzył.

- A Barry wypił szampana. - dodała jeszcze Prince, przystawiając sobie kieliszek do ust.

- To dlatego wpadł do domu taki pobudzony... - westchnęła West, kręcąc nieznacznie głową.

Emily zamrugała oczami, analizując ich wypowiedzi.

- Zapowiada się niezła zabawa! - wyszczerzyła się szeroko – I, o mój boże, poznam Olivera Queena! Boga seksu!

- Poznasz go w ubraniu. - zauważyła Carol, która przez przyjaźń Arrowa i Lanterna była z automatu jedną z lepszych przyjaciółek Canary.

- No tak, tak. Oczywiście. - przytaknęła poważniejąc – Ej, a będzie Bruce Wayne?

- Emily, masz męża.

* * * *

Oliver przysunął do ust wylot szklanej butelki, obserwując jak Bruce wchodzi na stolik do kawy i próbuje uciszyć pozostałych gości. Barry przestał latać w kółko z trójzębem Arthura, Arthur przestał go gonić, a Hal i Clark przestali się wykłócać o wyższość kotków nad szczeniakami. Pozostali goście w stanie silnego upojenia alkoholowego również zaprzestali akurat wykonywanych czynności, patrząc z wyczekiwaniem na Wayne.

Mężczyzna rozprostował na boki dłonie i pełnym wyrazem powagi na twarzy rzekł;

- Jestę Batmanę. - Patrick owinął mu się wokół nóg, a Booster Gold uciekł z krzykiem do sąsiedniego pokoju.

Queen pokręcił głową i odsunął od siebie butelkę.

Urządził wieczór kawalerski w swoim domu. Minęły dopiero dwie i pół godziny i był najtrzeźwiejszy ze wszystkich. To okropne.

Ktoś puścił głośniej muzykę i na nowo zaczęła się zabawa.

- Wracaj tu diabelski Hermesie! - krzyknął Curry, gdy Allen wskoczył na kanapę, przeskoczył z niej na podłogę za meblem i pognał w tłum, trzymając wysoko nad głową pozłacany i ogromny widelec.

- Zamilcz, kosmito! I oddawaj mi te ciasteczka! - krzyknął ktoś na J'hna, który w ramionach trzymał stos oreo.

- Ani mi się waż, Clarky! Jeszcze nie skończyliśmy! - gospodarz zerknął w kierunku Jordana i Kenta. Ten drugi przymierzał się do skoku z okna – N...! Nie rób tego, samobójco! - jęknął, łapiąc go za kostkę – Nie kończ z sobą! Wygrałeś, okej?! Szczeniaki są fajniejsze, no!

- Moje róże... - westchnął blondyn, gdy Superman skoczył dwa piętra w dół.

- Nieee! - zawodził Hal, kompletnie zapominając, że Clarkowi nie mogło się nic stać.

Gdzieś dalej rozprawiał o czymś rozemocjonowany Gardner z Red Tornado. Oliver zastanowił się. Co robił tu Red Tornado? Przecież on nie może pić, ani jeść, a tym bardziej nie pojmuje na czym polega wieczór kawalerski. Zapewne nawet nie potrafił zrozumieć emocji targających Guya. Rudy Latarnik chyba się poirytował nieczułym podejściem rozmówcy, bo złapał najbliżej stojący wazon i cisnął nim w androida, który zdążył się w porę uchylić, przez co waza uderzyła w głowę Aquamana. Wszyscy zamarli, Arthur upadł na ziemię bez przytomności. Barry wydał z siebie okrzyk zwycięstwa i pognał dalej, unosząc i opuszczając swoje trofeum nad głową niczym indiański szaman swoją lasko-różdżkę, gdy uda mu się wywołać deszcz.

Queen upił solidny łyk złocistego trunku, odstawił na stolik butelkę i podszedł do zgromadzenia.

- Wrzućmy go do basenu. - zaproponował.

Jego zalani przyjaciele krzyknęli uradowani, a potem zaczęli coś skandować o wielkim umyśle pana młodego. Kilku złapało Curry'ego za nogi i ręce, a następnie wyszli, obijając się o ściany i meble.

Blondyn uśmiechnął się, targając się delikatnie za brodę. To jego ostatni dzień wolności. Czas się nawalić i zrobić coś tak przypałowego, żeby goście, którzy to będą pamiętać następnego dnia, czuli się zażenowani na samą myśl.

W krótkim czasie wypił tyle alkoholu, aby zaczęło mu szumieć w głowie, a po jeszcze kilku drinkach i butelkach piwa kompletnie stracił percepcję i zdolność sensownego myślenia.

W takim też stanie wskoczył na stolik tak, jak wcześniej Bruce, i gwizdnął na kumpli. Wszyscy zgodnie zwrócili na niego swoją uwagę. Nim ktokolwiek się zorientował, gospodarz robił striptiz, a cała reszta siedziała wokół niego i ze wstrzymanymi oddechami obserwowali jego ruchy, wydając różne odgłosy zachęty i dopingu.

* * * *

Dinah obudziła się następnego dnia w hotelowym łóżku, gdzie z Emily wynajęły pokój, aby na spokojnie przygotować się do ślubu. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i przeciągnęła mięśnie, aby rozbudzić ciało. Podrapała się w tył głowy, a następnie złapała za materiał koszulki, w której spała i zaciągnęła się zapachem Olivera. Zwinęła mu ją wcześniej, ponieważ przyzwyczaiła się do jego obecności w łóżku, że nie potrafiła zasnąć bez jego zapachu. Queen pachniał mieszanką jego ulubionego rumu, smaru do sprzętu łuczniczego i... starymi książkami, co było zadziwiające, bo nieczęsto widywała go z książką w ręku.

Zsunęła nogi ze swojego łóżka i podeszła do nadal śpiącej Emily. Przysiadła na brzegu materaca i zaczęła nią potrząsać.

- Double E, Mike Porter stoi pod drzwiami i mówi, że chce się z tobą umówić. - przypomniało jej się, jak w liceum na wszelkich wycieczkach właśnie tak budziły Niegdyś-Elias-Dziś-Moris.

- Powiedz mu, że Duck zrobi mu miazgę z twarzy. - odparła sennie i naciągnęła poduszkę na głowę, śpiąc dalej.

- Double E.

- Hm?

- Jeśli teraz wstaniesz, pozwolę ci obmacać mięśnie Olivera.

Emily zerwała się na równe nogi, zrzucając na ziemię poduszkę i zasalutowała.

- Gotowa do macania, generale!

Dinah zachichotała, również się podnosząc.

Po zjedzeniu śniadania przyniesionego im do pokoju przez obsługę hotelową i przebraniu się w jakieś luźniejsze ciuchy, rozpoczęły przygotowywania do ślubu. Rozłożyły swoje kreacje na łóżkach, aby mieć wszystko w gotowości.

- O nie!

- Co się stało, Dee-Dee? - spytała, pochodząc do blondynki, która przeszukiwała torbę.

- Zapomniałam butów! - jęknęła – Poczekaj. Skoczę do domu i zaraz jestem.

- Nie! - złapała ją za ramiona, zatrzymując w miejscu – On tam jest, prawda? Ogarnia się do ślubu i tak dalej, co nie? Nie możesz tam iść! Zobaczenie panny młodej przez pana młodego przed ślubem przynosi nieszczęście!

- Ale tylko wtedy kiedy jest w sukience. - mruknęła, patrząc na nią z mieszanką znudzenia i rozbawienia.

- Po co twój facet miałby zakładać sukienkę? - zdziwiła się, ale zaraz pokręciła głową – Mniejsza! Lepiej chuchać na ciepłe!

- Na zimne, Double D. - poprawiła ją.

- Gówno wiesz o świecie, kochana! - oznajmiła, odsuwając się od niej na krok – Ty tu zostań, a ja pojadę.

- Jesteś pewna? - zlękła się, oczami wyobraźni widząc skacowanego Hala na żyrandolu i półnagiego Olivera w wannie.

- Kobieto, nie bój się! Dam radę! - zapewniła ją z szerokim uśmiechem. Lance nawet jej uwierzyła – To gdzie mieszkasz? Co to za super apartamento-

- Posiadłość. - wtrąciła się jej w słowo – Prawie, że willa.

Emily zaniemówiła na chwilę.

- Aha. No tak. - bąknęła – Daleko?

- Jedź na wschód. Jest na tyle duże, że nie przeoczysz. - odparła – Dla pewności możesz się przyjrzeć czy na trawniku leży jakiś skacowany przystojniak. Jak tak, to wbijaj.


Ej, wiecie co jest za tydzień? ROZPOCZĘCIE ROKU SZKOLNEGO!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro