026
- Ja bym jednak pomógł Kenny'emu. - westchnął Roy, obserwując do góry nogami, jak jego bliźniak gra w The Walking Dead.
- To mój wybór. - odparł Rory, nie odwracając wzroku od ekranu telewizora, gdzie wyświetlała się rozgrywka.
- Popieram, Roya. Powinieneś mu tu pomóc. - do salonu wszedł Issac, niosąc tacę z dolewką napoju, po czym postawił ją na stoliku do kawy i usiadł na podłodze obok Jednorękiego – Córka tego gościa i tak będzie się pieklić o jego śmierć, bo tak czy siak Kenny by go zabił, a gdybyś mu pomógł, zyskałbyś jego przyjaźń.
- Już wystarczy, że na początku ratowałeś tamtego gościa, który i tak by umarł, zamiast ratować syna Kenny'ego. - dodał jeszcze Łucznik, a słysząc jego słowa, Kudłacz zmierzwił włosy, wywracając oczami.
- Ile razy przeszliście tą grę? - spytał z ciężkim westchnięciem.
- Pięć razy
- Sześć . - dopowiedział James, poprawiając okulary – Ross zasnął? - zapytał, zerkając na blondynka leżącego na brzuchu najstarszego z braci.
- Yep. - przytaknął – No wiesz, wymęczył dobre dwie i pół godziny w Mario. Teraz musi odespać. - uśmiechnął się, głaszcząc braciszka z czułością po głowie.
- Która właściwie godzina? - Rory zapauzował grę i przeciągnął się.
- Po dwudziestej trzeciej. - westchnął szatyn, kładąc się na dywanie.
- Zaraz trzeba iść spać. - mruknął Speedy – Twój tata ma nas odwieść o szóstej, a musimy być w miarę przytomni na ślubie.
* * * *
- Wow, wow, wow! Lotnik? Ale czad! - zachwyciła się Emily, słysząc opowieść Carol o Halu – A twój jest naukowcem? Rany, mój Duck wypada słabo w porównaniu z waszymi narzeczonymi. - jęknęła
- Prowadzi sklep z gitarami. Nie przesadzaj.
- Przymknij się pani Od-Jutra-Queen. - mruknęła, a Iris i Lois zgodnie zachichotały.
- Nosili się ze sobą dziewięć lat. - napomknęła Diana – Nie zdziwię się jak jutro trzaśnie go z liścia i stwierdzi, że to ona nie jest teraz gotowa, znów się rozstaną na dwa miesiące, a potem znów wpadną sobie w ramiona i wokół będą latać serduszka.
- A Hal z Arthurem znowu będą śpiewać „Miłość rośnie wokół nas". - zaśmiała się Mera, upijając łyk szampana.
- To ile było już tych ślubów? - zapytała lekko zbita z tropu Moris.
- To będzie nasz pierwszy.
- Drugi. - poprawiła ją Lois.
- Tamten się nie liczył. - wywróciła oczami – Bruce biegał za Royem i Alfredem, grożąc Royowi śmiercią, Hal wpadł kompletnie spóźniony, Oliver i Gardner omal się nie pobili, a Plas zjadł tort, jak nikt nie patrzył.
- A Barry wypił szampana. - dodała jeszcze Prince, przystawiając sobie kieliszek do ust.
- To dlatego wpadł do domu taki pobudzony... - westchnęła West, kręcąc nieznacznie głową.
Emily zamrugała oczami, analizując ich wypowiedzi.
- Zapowiada się niezła zabawa! - wyszczerzyła się szeroko – I, o mój boże, poznam Olivera Queena! Boga seksu!
- Poznasz go w ubraniu. - zauważyła Carol, która przez przyjaźń Arrowa i Lanterna była z automatu jedną z lepszych przyjaciółek Canary.
- No tak, tak. Oczywiście. - przytaknęła poważniejąc – Ej, a będzie Bruce Wayne?
- Emily, masz męża.
* * * *
Oliver przysunął do ust wylot szklanej butelki, obserwując jak Bruce wchodzi na stolik do kawy i próbuje uciszyć pozostałych gości. Barry przestał latać w kółko z trójzębem Arthura, Arthur przestał go gonić, a Hal i Clark przestali się wykłócać o wyższość kotków nad szczeniakami. Pozostali goście w stanie silnego upojenia alkoholowego również zaprzestali akurat wykonywanych czynności, patrząc z wyczekiwaniem na Wayne.
Mężczyzna rozprostował na boki dłonie i pełnym wyrazem powagi na twarzy rzekł;
- Jestę Batmanę. - Patrick owinął mu się wokół nóg, a Booster Gold uciekł z krzykiem do sąsiedniego pokoju.
Queen pokręcił głową i odsunął od siebie butelkę.
Urządził wieczór kawalerski w swoim domu. Minęły dopiero dwie i pół godziny i był najtrzeźwiejszy ze wszystkich. To okropne.
Ktoś puścił głośniej muzykę i na nowo zaczęła się zabawa.
- Wracaj tu diabelski Hermesie! - krzyknął Curry, gdy Allen wskoczył na kanapę, przeskoczył z niej na podłogę za meblem i pognał w tłum, trzymając wysoko nad głową pozłacany i ogromny widelec.
- Zamilcz, kosmito! I oddawaj mi te ciasteczka! - krzyknął ktoś na J'hna, który w ramionach trzymał stos oreo.
- Ani mi się waż, Clarky! Jeszcze nie skończyliśmy! - gospodarz zerknął w kierunku Jordana i Kenta. Ten drugi przymierzał się do skoku z okna – N...! Nie rób tego, samobójco! - jęknął, łapiąc go za kostkę – Nie kończ z sobą! Wygrałeś, okej?! Szczeniaki są fajniejsze, no!
- Moje róże... - westchnął blondyn, gdy Superman skoczył dwa piętra w dół.
- Nieee! - zawodził Hal, kompletnie zapominając, że Clarkowi nie mogło się nic stać.
Gdzieś dalej rozprawiał o czymś rozemocjonowany Gardner z Red Tornado. Oliver zastanowił się. Co robił tu Red Tornado? Przecież on nie może pić, ani jeść, a tym bardziej nie pojmuje na czym polega wieczór kawalerski. Zapewne nawet nie potrafił zrozumieć emocji targających Guya. Rudy Latarnik chyba się poirytował nieczułym podejściem rozmówcy, bo złapał najbliżej stojący wazon i cisnął nim w androida, który zdążył się w porę uchylić, przez co waza uderzyła w głowę Aquamana. Wszyscy zamarli, Arthur upadł na ziemię bez przytomności. Barry wydał z siebie okrzyk zwycięstwa i pognał dalej, unosząc i opuszczając swoje trofeum nad głową niczym indiański szaman swoją lasko-różdżkę, gdy uda mu się wywołać deszcz.
Queen upił solidny łyk złocistego trunku, odstawił na stolik butelkę i podszedł do zgromadzenia.
- Wrzućmy go do basenu. - zaproponował.
Jego zalani przyjaciele krzyknęli uradowani, a potem zaczęli coś skandować o wielkim umyśle pana młodego. Kilku złapało Curry'ego za nogi i ręce, a następnie wyszli, obijając się o ściany i meble.
Blondyn uśmiechnął się, targając się delikatnie za brodę. To jego ostatni dzień wolności. Czas się nawalić i zrobić coś tak przypałowego, żeby goście, którzy to będą pamiętać następnego dnia, czuli się zażenowani na samą myśl.
W krótkim czasie wypił tyle alkoholu, aby zaczęło mu szumieć w głowie, a po jeszcze kilku drinkach i butelkach piwa kompletnie stracił percepcję i zdolność sensownego myślenia.
W takim też stanie wskoczył na stolik tak, jak wcześniej Bruce, i gwizdnął na kumpli. Wszyscy zgodnie zwrócili na niego swoją uwagę. Nim ktokolwiek się zorientował, gospodarz robił striptiz, a cała reszta siedziała wokół niego i ze wstrzymanymi oddechami obserwowali jego ruchy, wydając różne odgłosy zachęty i dopingu.
* * * *
Dinah obudziła się następnego dnia w hotelowym łóżku, gdzie z Emily wynajęły pokój, aby na spokojnie przygotować się do ślubu. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i przeciągnęła mięśnie, aby rozbudzić ciało. Podrapała się w tył głowy, a następnie złapała za materiał koszulki, w której spała i zaciągnęła się zapachem Olivera. Zwinęła mu ją wcześniej, ponieważ przyzwyczaiła się do jego obecności w łóżku, że nie potrafiła zasnąć bez jego zapachu. Queen pachniał mieszanką jego ulubionego rumu, smaru do sprzętu łuczniczego i... starymi książkami, co było zadziwiające, bo nieczęsto widywała go z książką w ręku.
Zsunęła nogi ze swojego łóżka i podeszła do nadal śpiącej Emily. Przysiadła na brzegu materaca i zaczęła nią potrząsać.
- Double E, Mike Porter stoi pod drzwiami i mówi, że chce się z tobą umówić. - przypomniało jej się, jak w liceum na wszelkich wycieczkach właśnie tak budziły Niegdyś-Elias-Dziś-Moris.
- Powiedz mu, że Duck zrobi mu miazgę z twarzy. - odparła sennie i naciągnęła poduszkę na głowę, śpiąc dalej.
- Double E.
- Hm?
- Jeśli teraz wstaniesz, pozwolę ci obmacać mięśnie Olivera.
Emily zerwała się na równe nogi, zrzucając na ziemię poduszkę i zasalutowała.
- Gotowa do macania, generale!
Dinah zachichotała, również się podnosząc.
Po zjedzeniu śniadania przyniesionego im do pokoju przez obsługę hotelową i przebraniu się w jakieś luźniejsze ciuchy, rozpoczęły przygotowywania do ślubu. Rozłożyły swoje kreacje na łóżkach, aby mieć wszystko w gotowości.
- O nie!
- Co się stało, Dee-Dee? - spytała, pochodząc do blondynki, która przeszukiwała torbę.
- Zapomniałam butów! - jęknęła – Poczekaj. Skoczę do domu i zaraz jestem.
- Nie! - złapała ją za ramiona, zatrzymując w miejscu – On tam jest, prawda? Ogarnia się do ślubu i tak dalej, co nie? Nie możesz tam iść! Zobaczenie panny młodej przez pana młodego przed ślubem przynosi nieszczęście!
- Ale tylko wtedy kiedy jest w sukience. - mruknęła, patrząc na nią z mieszanką znudzenia i rozbawienia.
- Po co twój facet miałby zakładać sukienkę? - zdziwiła się, ale zaraz pokręciła głową – Mniejsza! Lepiej chuchać na ciepłe!
- Na zimne, Double D. - poprawiła ją.
- Gówno wiesz o świecie, kochana! - oznajmiła, odsuwając się od niej na krok – Ty tu zostań, a ja pojadę.
- Jesteś pewna? - zlękła się, oczami wyobraźni widząc skacowanego Hala na żyrandolu i półnagiego Olivera w wannie.
- Kobieto, nie bój się! Dam radę! - zapewniła ją z szerokim uśmiechem. Lance nawet jej uwierzyła – To gdzie mieszkasz? Co to za super apartamento-
- Posiadłość. - wtrąciła się jej w słowo – Prawie, że willa.
Emily zaniemówiła na chwilę.
- Aha. No tak. - bąknęła – Daleko?
- Jedź na wschód. Jest na tyle duże, że nie przeoczysz. - odparła – Dla pewności możesz się przyjrzeć czy na trawniku leży jakiś skacowany przystojniak. Jak tak, to wbijaj.
Ej, wiecie co jest za tydzień? ROZPOCZĘCIE ROKU SZKOLNEGO!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro