025
Oliver stanął w drzwiach salonu i spojrzał na swoich synów grających na konsoli w jakąś grę polegającą na wyścigach samochodowych.
- Ostatnia prosta, Harper wychodzi na prowadzenie...
- A jego brat bliźniak zrzuca go z drogi i odnosi spektakularne zwycięstwo! - Rory z prędkością Flasha zwinnie poruszał palcami na swoim padzie i uniósł ręce w geście zwycięstwa – Jeeesss!
Roy rzucił swój kontroler na stolik do kawy, krzyżując ramiona na pierś.
- Oszust. - bąknął.
- Po prostu umiem grać. - drugi rudzielec wystawił mu język.
Queen ruszył dalej, pozostając nie zauważonym. Jakoś tak nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Dinah była na mieście z Dianą, dopinając ostatnie guziki na wieczór panieński, który miał się odbyć następnego dnia, chłopaki spędzali czas razem, a on włóczył się z kąta w kąt, próbując znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Hal postanowił urządzić mu wieczór kawalerski, nie wdając się z nim w szczegóły, zaprzągł do pomocy Arthura, Barry'ego i Clarka, a Bruce milczał jak grób. Podobnie jak Patrick i Guy, z którym właściwie nigdy za dużo nie rozmawiał, ale z jakiegoś powodu niby znalazł się na liście gości. Nawet Micheal nabrał wody w usta!
Oliver podszedł do okna i wyjrzał na ogród skąpany w letnim, wieczornym świetle.
* * * *
Siedmioletni blondynek stał przy oknie, patrząc na spowite światłem księżyca podwórze, słuchając stłumionych dźwięków rozmów i muzyki dobiegających z sali bankietowej. Pociągnął za muszkę, chcąc ją nieco rozluźnić.
Jego rodzice wydali jakiś bankiet z jakiegoś głupiego powodu i zmusili go do tego, aby był przy tym obecny. Nudził się przez cały wieczór. Najpierw musiał stać z rodzicami i witać gości, a potem pozostało mu podpieranie ściany, patrząc na nudne rozmowy dorosłych. W końcu udało mu się wydostać z głównej sali i zaszył się na korytarzu za schodami, gdzie zajął się patrzeniem na ogród.
- Oliver! - drgnął przestraszony i spojrzał w bok, ku źródłu głosu, ale ku jego uciesze, zobaczył tam tylko uśmiechniętego Thomasa Wayne'a – Co? Nudzisz się? - podszedł bliżej i stanął obok niego, klepiąc go po ramieniu – Ja też właśnie uciekłem twojej matce i szukam kryjówki. Mogę się przyłączyć?
- Oczywiście, panie Wayne. - przytaknął. Mężczyzna skrzywił się lekko.
- Nie uda mi się namówić cię na zwracanie się do mnie „wujku", co?
- Mama mi zabroniła. - wymamrotał cicho.
Lekarz skinął głową z cichym westchnieniem. Stali przez chwilę w ciszy, kiedy znów odezwał się Wayne.
- A jeśli powiem, że zwinąłem dla ciebie butelkę coca-coli?
* * * *
Z zamyślenia wyrwały go wibracje w kieszeni. Wyciągnął telefon, odblokował go i otworzył wiadomość, której nadawcą był Tommy Merlyn.
S.O.S. Merlyn Manor
Oliver rzucił się biegiem do garażu i wsiadł do pierwszego lepszego wozu, stwierdzając, że najważniejsze jest teraz jak najszybsze dotarcie do przyjaciela, który potrzebował jego pomocy. Blondyn nie był pewien ile zajęło mu dotarcie do posiadłości, ale był niemal pewny, że złamał po drodze kilka przepisów.
Wparował do środka posiadłości i pierwszym, co zobaczył był wycierający kurze Claude.
- Dobry wieczór, panie Queen. Pan Merlyn czeka na pana w salonie.
Miliarder stanął jak wryty z miną mówiącą „Co proszę?". Czym prędzej udał się w wskazanym kierunku, gdzie zastał Tommy'ego wyciągającego z barku dwie butelki kolorowego trunku.
- Siema stary! - zawołał wesoło, unosząc wyżej butelki.
Oliver stanął sztywno, wyglądając niemalże jak posąg.
- Myślałem, że umierasz. - wymamrotał w końcu.
-Owszem. - odrzekł poważnie – Umieram z pragnienia!
Queen dalej stał w miejscu, analizując sytuację.
- No co jest, Ollie? - spytał, odstawiając alkohol i sięgnął po pilota od wieży i włączył ją, puszczając piosenkę Nirvany, którą tak uwielbiali słuchać w liceum.
- Ściągnąłeś mnie tutaj na picie? - zapytał, unosząc brwi. Merlyn złapał jedną butelkę i przeskoczył oparcie kanapy, otwierając napój zębami.
- Zgadza się. - przytaknął.
- Tommy, mój wieczór kawalerski jest jutro, wiesz?
- Ten, na którym mnie nie będzie? Podobnie jak na ślubie? - uniósł jedną brew i pociągnął dużego łyka z gwinta.
- Co? Dlaczego? Nie mów, że tak dotknęło cię wybranie Hala na świadka, a nie ciebie... - Tommy skrzywił się lekko na samo wspomnienie Jordana.
- Nieee, to nie dlatego.
- Więc czemu?
- Znowu wyjeżdżam na kilka lat. - Oliver usiadł na fotelu, tupiąc nieznacznie stopą do rytmu piosenki. Jego kumpel, widząc to, uśmiechnął się – Wiesz, nudzi mi się w Star City. To miasto bawiło mnie w liceum... O, pamiętasz jak podpadłem Duckowi Morisowi, wysyłając jego gitarzystę do szpitala?
- I wcisnąłeś mu kita, że ja potrafię grać na gitarze i mogę go zastąpić na koncercie, który mieli zagrać w kawiarni. Tak, pamiętam. A pamiętasz dlaczego potem spierdalaliśmy, aż się za nami kurzyło?
- Emm... - brunet zarumienił się zażenowany – Bo zapomniałem im wspomnieć, że znasz dwa akordy i umiesz zagrać jedną, najprostszą z możliwych piosenkę harcerską.
- No właśnie. - parsknął śmiechem.
- No, ale wracając. - nakreśli w powietrzu półkole – Wtedy były emocje, imprezy, dziewczyny! Graliśmy w rugby...!
- Ja grałem. Ty podrywałeś cheerleaderki na tekst „mój najlepszy kumpel gra w drużynie".
- I działało! - sięgnął po drugą butelkę i podał ją blondynowi. Ten przyjął ją i również otworzył ją zębami – Albo jak powiesili mnie za gacie na pomniku Edmunda Starlinga, co stał przed szkołą!
- Dobrze to wspominasz? - zapytał, z trudem powstrzymując śmiech.
- Wszystkie dziewczyny widziały moją seksowną bieliznę, przyjacielu. WSZYSTKIE.
- Miałeś na sobie gacie z gumisiami.
- Żadna nie widziała! Byłem za wysoko!
- To zdjęcie trafiło do szkolnej kroniki. - przypomniał mu – Ja nadal ją mam i czasami sobie patrzę na to zdjęcie, kiedy mam gorszy dzień.
* * * *
Po pożegnaniu się z Dianą, udała się na lotnisko, aby odebrać z niego Emily Elias – o ile nadal się tak nazywała. W końcu jest mężatką, więc najpewniej zmieniła nazwisko.
Umówiły się, że spotkają się przy wejściu, więc tam też stanęła Dinah Jeszcze-Lance-Wkrótce-Queen. Rozejrzała się na boki i wtedy to nastąpiło. Z tłumu wybiegła szczupła szatynka o włosach do ramion. Jedną ręką ciągnęła swoją walizkę na kółkach, a drugą wymachiwała wesoło.
- Hej, Dee-Dee! - blondynka westchnęła tylko. Nie miała pojęcia, jak mogła w liceum pozwalać, aby tak na nią wołali.
- Double E! - zawołała, również jej machając. Mimo wszystko, cieszyła się, że ma szansę zobaczyć się z koleżanką. Szczególnie, że Emily należała akurat do tych lubianych przez nią osobników ze szkoły.
Dziewczyna mocno ją uściskała na powitanie.
- Rany, Dee-dee! Pofarbowałaś włosy! - zauważyła, uważnie jej się przyglądając – Do twarzy ci. - dodała, uśmiechając się szczerze – Czemuś się nie chwaliła, że wyrwałaś Olivera Queena?! - nagle zmarkotniała i szturchnęła ją w ramię.
- Ja...
- Dobra, nie ważne. - machnęła ręką – Wybaczę ci, jeśli odpowiesz mi na kilka pytań na jego temat!
- Zgoda, ale chodźmy może do jakiejś kawiarni, co? - zaśmiała się, łapiąc ją za dłonie.
- Dla mnie bomba!
Dwadzieścia minut później siedziały w ulubionej kawiarni Dinah, zaszyte w kącie przy stoliku. Młoda kelnerka przyniosła im ich zamówienia i wtedy Emily zaczęła zadawać pytania. Czy może, rzucać nimi jak opętana.
- Rozmiar bicepsa?
- O gdzieś taki. - odparła, pokazując palcami.
- O mój boże! - zachwyciła się – Jak dobry jest w łóżku?
- No cóż... - pochyliła się w jej kierunku i wyszeptała – Powiedziałbym, że zajebisty. - szatynka pisnęła podekscytowana, jakby co najmniej to ona pojutrze miała brać ślub z Queenem.
- Jak nazwiecie dzieci? I ile będziecie ich mieć? Słyszałam, że adoptowaliście wspólnie tego drugiego bliźniaka, co robili na nim eksperymenty! Biedaczek!
- Tak, adoptowaliśmy go. Nie wiem ile zamierzamy mieć, ale mamy jednego syna. Ma na imię Ross. - Elias zamurowało.
- Szybcy jesteście. - bąknęła, trzymając w dłoniach kubek z kawą – Ile ma?
- Osiem lat.
Kawa, którą akurat Emily miała przełknąć wylądowała na szybie, przy której siedziały.
- Ile?! Wyrwałaś go dziewięć lat temu, a ja dowiaduję się o tym dopiero teraz?!
- Ciszej, Double E! - syknęła. Kobieta przymknęła się na chwilę, analizując informacje.
- A wiesz, że ja i mój Duck też mamy syna? Właściwie to bliźniaki, chłopiec i dziewczynka. Są w tym samym wieku co twój! Ashton i Ashley.
- Coś wspominałaś. - mruknęła – Przyjadą pojutrze z twoim mężem, tak?
Kobieta skinęła głową na tak, ponownie uśmiechając się szeroko.
- Nie mogę się doczekać, aż się poznają! Może Duck i Oliver się zakumplują? Oni będą chodzić na piwo, my na zakupy, a dzieciaki będą się razem bawić!
- Brzmi świetnie. - zgodziła się – Przypomnij mi, jakie teraz masz nazwisko? Trochę mi wyleciało przez ten natłok spraw związanych ze ślubem.
- Rozumiem. - machnęła ręką – Moris. Duck i Emily Moris.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro