Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

020


 - Wujek Bruce wpadł z prezentem! - oznajmił wesoło Wayne, wchodząc do jadalni, w której akurat Queenowie jedli śniadanie. Zaraz za nim wszedł Clark Kent, posyłając wszystkim uśmiechy.

- Jeśli to znowu Batsprej na rekiny to podziękujemy. - rzekł Oliver, wycierając dolną wargę, wierzchem dłoni – Mamy jeszcze zapas z moich urodzin.

- To coś lepszego. - zapewnił Bruce, klepiąc blondyna w ramię, kiedy obok niego przeszedł.

W drugiej dłoni trzymał ucho szarej walizki z logiem jego firmy. Podszedł do Rory'ego i postawił ją przed nim na stole.

- Co to? - zainteresował się siedzący po drugiej stronie Roy.

Bruce otworzył walizkę, a oczom Kudłacza ukazała się... proteza? Mechaniczne ramię? Coś w tym stylu.

- Rory Jacob Harper, prezentuję ci...

-Harper-Queen. - poprawił go mimowolnie jedno ręki. Gdy zdał sobie z tego sprawę, zamrugał zaskoczony oczami.

- Harper-Queen? - powtórzył Clark, patrząc ze zdziwieniem na Olivera, który wzruszył ramionami.

- Muszę jakoś ich odróżniać, nie?

- Ale...

- No, Brucie, kontynuuj. - zbył Kenta machnięciem ręki.

Wayne odchrząknął i wrócił do poprzedniego tematu, wyjmując ramię z walizki.

- Jest to specjalna proteza, stworzona specjalnie dla ciebie. - rzekł z dumą, pokazując urządzenie z każdej strony – Bez trudu wyłapuje myśli i zamiary posiadacza. Posiada tryb maskowania, dzięki któremu wygląda jak zwykłe ramię. Jest wyposażona w kilka trybów walki, wyrzutnię niewielkich rakiet i kilka innych gadżetów. I w sporą siłę. Można to regulować, ale radziłbym nie przesadzać. - wypiął pierś do przodu.

- Po co mu tryby walki i cała ta reszta? - spytał Oliver.

Bruce spojrzał na niego zdziwiony.

- Nie rozumiem, przecież... - wymamrotał.

- Przecież nie będzie walczył z przestępczością! - rzekł z poirytowaniem, jakby to było oczywiste, a Wayne próbował to podważyć – Na co mu siła i jakieś wyrzutnie rakiet w jednym ramieniu, jeśli wytrzymałość reszty ciała jest porównywalna do wytrzymałości suchego patyka? I się ze mną nie kłóć. Ostatnio robił mi wymianę sprzętu w kryjówce i wyglądał, jakby miał się połamać od przenoszenia sprzętu.

- Oliver, twoje komputery lata świetności miały jeszcze w ubiegłym stuleciu. - zauważyła Dinah – To dość ciężkie pudła, trzeba przyznać.

- Miał problemy z nowymi monitorami. - argumentował Queen.

Rory wywrócił oczami, chociaż wyglądał na dotkniętego słowami blondyna.

- Przestańcie. - westchnął – Dziękuję, panie Wayne za protezę. - uśmiechnął się życzliwie do Mrocznego Rycerza. Brunet poczochrał mu ostrożnie włosy.

- Mów mi Bruce, Rory. - mrugnął do niego – Załóżmy ją, co ty na to?

- Jasne! - odsunął krzesło i wstał, aby było im wygodniej.

- Jest wodoodporna, więc nie musisz się martwić. - dodał jeszcze, zakładając nastolatkowi protezę.

Kilka minut później Rory zaciskał i puszczał palce swojej nowej ręki oraz wykonywał kilka innych testów.

- Chodź, Rory! - zawołał Roy, zrywając się od stołu – Idziemy to przetestować! - oznajmił z szerokim uśmiechem.

- Jeszcze wam przeszkodzę, jeśli mogę. - wtrącił się Clark, unosząc dłoń jak w szkole, gdy uczeń chce zabrać głos – Wydaje mi się, że skoro Hal jest ojcem chrzestnym Roya, to sprawiedliwie byłoby, gdyby i Rory jakiegoś miał.

Oliver spojrzał na niego badawczo, po czym uniósł kącik ust w uśmiechu.

- Proponujesz kogoś konkretnego? - mrugnął porozumiewawczo do żony. Prawie-żony.

- No, cóż... - zająknął się, uciekając spojrzeniem w bok.

- Supermanie. - odezwał się główny zainteresowany – Znaczy, panie Kent. Clark. Ech... Może... Może ty byś... no wiesz. - wzruszył ramieniem.

- Z przyjemnością! - odparł z miejsca Clark.

Queen pociągnął nosem.

- Nie wnikam, co tu się właśnie stanęło. - mruknął.

- „Stało", Ollie. - poprawił go Bruce, wywracając oczami.

Speedy westchnął zniecierpliwiony.

- Możemy już iść? - spytał, przebierając nerwowo nogami.

- Stop. - rzekł jeszcze Bruce. Roy wydał z siebie przeciągłe jęknięcie – Rory, będę miał jeszcze sprawę w kwestii komputerów u mnie w Batcave. Ale... Możemy o tym pogadać kiedy indziej. - dodał szybko, widząc spojrzenie, które posyłała mu Dinah.

- To my się będziemy już zbierać. Nie chcemy przeszkadzać... - zaśmiał się nerwowo Kent.

Po szybkim pożegnaniu obaj mężczyźni opuścili posiadłość Queenów.

- Idziemy! - oznajmił podekscytowany Speedy.

Bracia już ruszyli do wyjścia, jednak tym razem to Canary nie dała im opuścić pokoju.

- Rory. - rzekła stanowczo. Bliźniacy zatrzymali się i spojrzeli na nią – Przepraszam, że psuję wam zabawę, ale po śniadaniu mieliśmy W KOŃCU pojechać na zakupy i kupić ci własne ubrania. - Kudłacz jęknął – Nie, nie możesz wiecznie chodzić w ubraniach Roya. - oznajmiła, widząc, że chłopak szykuje się do zadania tego pytania – Długo udawało ci się wykręcić z zakupów, ale nie tym razem. - oznajmiła dobitnie.

Oliver zachichotał w kubek z kawą, ale nic nie powiedział. Harper-Queen westchnął i skinął głową.

- Okeej... - mruknął.

- Świetnie. - stwierdziła, wstając od stołu. Za dziesięć minut chcę cię widzieć na siedzeniu w moim wozie. - skierował się do wyjścia z jadalni. Rory niechętnie przytaknął.

- Roy, możesz jechać z nimi. - rzucił przez ramię Ollie, tłumiąc śmiech.

- Nie, dzięki. - burknął i ewakuował się do kuchni.

Dziesięć minut później Rory stał oparty plecami o auto Dinah. Wsadził lewą rękę do kieszeni dżinsów, a prawą – jakież dziwne było to uczucie – poprawił czarną czapkę z daszkiem. Lance przyszła spóźniona dwie minuty.

- Jestem. Możemy jechać. - uśmiechnęła się do niego, a ten skinął tylko głową.

Myśl o zakupach wprawiała go w pewien dyskomfort. Sam nie wiedział czemu. Po prostu... Do tego dochodził fakt, że czuł się niepewnie, kiedy przebywał w towarzystwie innych ludzi, a w pobliżu nie było Roya lub Jima. Starał się tego nie okazywać, chociaż przy Dinah i Oliverze, ale to naprawdę było dla niego trudne. Jedynym wyjątkiem był William, ale... Cóż, po jego śmierci kilka tygodni temu...

Wsiedli do auta i wyjechali z garażu. Gdy znaleźli się już na drodze, kobieta włączyła radio. Rory był jej za to wdzięczny, przynajmniej nie musiał się martwić niekomfortową ciszą, która zdecydowanie nie była mu potrzebna.

Akurat leciała piosenka, której może i rudzielec nie znał, ale była taka... żywa, wesoła. Nawet mu się podobała. Do jego uszu dobiegł głos Dinah, która podśpiewywała sobie tekst pod nosem. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i zaczął kiwać głową w rytm muzyki. Widząc to, Lance również się uśmiechnęła.

Piosenka dobiegła końca i jej miejsce zajął spiker radiowy mówiący o prognozie pogody na najbliższe dni. Dinah nieco go ściszyła.

- Słuchaj, Rory, jaki mamy plan, w porządku? - poprawiła lusterko, spoglądając szybko na auto za nimi – Najpierw kupimy ci ubrania, możesz brać wszystko, co przypadnie ci do gustu. Potem skoczymy do salonu operatora komórkowego, załatwimy ci telefon. Przyda ci się, kiedy już zaczniesz samodzielnie poruszać się po mieście. Gdy już to załatwimy, wypłacę ci twoje kieszonkowe i pochodzisz trochę po sklepach, kupisz sobie co ci się tam spodoba, a ja w między czasie skoczę do sklepu z elektroniką i załatwię ci laptopa, jakiegoś pendrive'a i całą resztę. Na sam koniec spotykamy się w samochodzie, jasne? - spytała, zerkając na niego.

- Jasne. - przytaknął, próbując poukładać sobie wszystko w głowie - Chociaż... Ile będę miał tego kieszonkowego? Chciałbym wiedzieć, na co się nastawiać...

- Sześć i pół tysiąca. - odparła swobodnie, chociaż widać było, że jest to dla niej spora liczba – Oliver mówił tylko o stawce za ten miesiąc, ale wydaje mi się, że nie obrazi się za wypłacenie ci za zeszły miesiąc.

Rory zamrugał oczami i spojrzał przed siebie. Co on ma zrobić z taką kwotą?

W końcu dojechali do centrum handlowego. Dinah zaparkowała auto na podziemnym parkingu i wysiedli z wozu. Rory już otwierał usta, aby wypomnieć jej nieprzepisową jazdę, ale zaraz się zamknął. Lepiej nie ryzykować. Zdążył już zauważyć, że to kobieta jest w tej pseudo rodzince najgroźniejszym i najbardziej porywczym osobnikiem. No dobra. Najbardziej porywczy był Roy, ale z jego strony nie musiał obawiać się ataku...

Dinah zaciągnęła go do pierwszego odzieżowego.

- Dobra, Rory, rozdzielamy się. Ty wybierz sobie jakieś koszulki i bluzy, a ja zrobię oględziny spodni. - zarządziła. Rudzielec skinął głową, nie widząc w tym planie nic złego i rozeszli się w przeciwnych kierunkach.

Od razu w oczy rzuciło mu się stoisko z koszulkami z motywem superbohaterów. Podszedł bliżej i złapał najbliżej leżącą koszulkę z Supermanem. Uniósł ją i dokładnie jej się przyjrzał. W sumie, Roy ma sporo t-shirtów z Lanternem. Co jemu szkodzi kupić sobie trochę rzeczy z Człowiekiem ze stali?

Przymierzył na oko czy będzie dobrze na nim leżeć i sprawdził rozmiar na metce. Zgodnie z owym rozmiarem wziął jeszcze koszulę z długim rękawem z tym samym herosem, po zastanowieniu złapał jeszcze dwie pary niebiesko-czerwonych skarpetek leżących na niższej półce.

Ruszył dalej, szukając jeszcze czegoś innego. Przerzucił sobie wybrane koszulki przez ramię i ze skarpetkami w ręku zaczął przeglądać wieszaki. W ręce wpadła mu czarna koszulka z dwoma czerwonymi serduszkami i jednym szarym, a pod nimi niepełny, zielony pasek. Była prosta i... Jakoś przypadła mu do gustu. Wybrał odpowiedni rozmiar i dorzucił ją sobie na ramię.

Kilka minut później miał jeszcze jedną koszulkę z długim rękawem, a w ręku trzymał dwa wieszaki z czarną oraz zieloną rozpinaną bluzę, która na plecach miała jakiś trójkąt, zapewne symbolizujący Green Arrowa i napis „Star City. Archer Club". Nie mógł przepuścić takiej okazji. Musiał sobie kupić chociaż jedną.

Ktoś klepnął go w ramię i podskoczył zaskoczony.

- Jak ci idzie? - spytała Dinah, posyłając mu uśmiech.

- Echh... Ja... Ma cztery koszulki i... zastanawiam się którą bluzę wybrać. - odparł, usilnie unikając patrzenia na kobietę. Canary wzięła od niego bluzy i przyjrzała się im pod każdym kątem.

- Weź obie. - stwierdziła po chwili – Jak Oliver się dowie, to wciśnie ci pieniądze i każe kupić każdą możliwą wersję kolorystyczną. - oznajmiła, oddając mu bluzy i spojrzała na wybrane przez niego t-shirty – Huh. Trochę mało. Nie ma nic więcej, co by ci się podobało?

Rudzielec zastanowił się przez chwilę.

- Ja...

- Możemy poszukać w innym sklepie, jeśli chcesz. - dodała szybko, widząc jego zmieszaną minę. Nastolatek pośpiesznie skinął głową.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro