Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

019


 Dzień ostatecznej rozprawy. Dzień sądny.

Wypadł już po dwóch tygodniach, co bardzo zaskoczyło Roya. William ostrzegał, że może to potrwać nawet kilkanaście tygodni, a tu proszę, raz, dwa i załatwione!

No, o ile sędzia rozpatrzy ową sprawę na ich korzyść...

Bliźniacy przepychali się przez zatłoczony korytarz sądu, aby dostać się do sali rozpraw, w której miała się rozstrzygnąć sprawa. Willowi udało się załatwić, aby bracia weszli do środka.

- Roy, zwolnij! Mamy jeszcze kilka minut! - upomniał brata Rory, kiedy ten szedł coraz szybciej, ciągnąc go za sobą, co nie było zbyt przyjemne.

Speedy wymamrotał coś pod nosem i niechętnie zwolnił. Owszem, mieli jeszcze czas, ale chciał jeszcze przed rozprawą spotkać się z Dinah. Nie widział jej od dobrego miesiąca, jak nie dłużej. Musiał, po prostu musiał się z nią zobaczyć!

Niestety nie było mu to dane, ponieważ ktoś złapał ich za kołnierze i przyciągnął do siebie, zamykając w szczelnym uścisku. Oszołomieni unieśli głowy, aby spojrzeć na wujka Jima.

- Boże, żyjecie. - jęknął – Niby Superman mnie o tym zapewniał, ale znając Luthora...

- Wujek Jim? Pachnie jak wujek Jim.

- Rory, skąd wiesz jak pachnie wujek Jim?

Mężczyzna puścił ich, dokładnie im się przyglądając. Kudłacz wzruszył ramieniem w odpowiedzi na pytanie brata.

- No bo wiem. - stwierdził.

Jim całkiem zapomniał o tym, że właściwie nawet nie miał okazji spotkać się z drugim bratankiem. Zmierzył chłopca uważnym wzrokiem i uśmiechnął się, stwierdzając, że rzeczywiście jest kopią Roya.

Po chwili z sali rozpraw wyszedł mężczyzna, informując, iż rozprawa zaraz się zacznie. Trójka Harperów weszła do środka i zajęła miejsca gdzieś na uboczu. Sala zaczęła zapełniać się ludźmi. Luthor i jego prawnik zdążyli się już usadowić na swoich miejscach.

Chwilę później strażnik wprowadził skutego w kajdanki Olivera, a za nim wszedł William. Błysnęło kilka fleszy reporterów, jednak Queen nie zaszczycił ich nawet jednym spojrzeniem.

Kilka minut później wszedł sędzia. Roy dyskretnie rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem Dinah. Siedziała w towarzystwie kilku innych członków Ligii, w tym Batmana, które dostrzegł jego spojrzenie, skinął mu i ruchem głowy kazał skupić się na rozprawie.

Sędzia postanowił zacząć od wyników badań DNA przeprowadzonych półtora tygodnia temu.

- Z dostarczonych mi materiałów wynika, że bracia Roy i Rory Harper są synami – urwał, wzbudzając w nastolatku chęć krzyknięcia z frustracji. Speedy zacisnął palce, przygryzają dolną wargę i wiercąc się niespokojnie na swoim krześle. Jeśli okaże się, że jego biologicznym ojcem jest Lex Luthor... Znienawidzi się. Znienawidzi samego siebie. - zmarłego piętnaście lat temu Roya Daniela Harpera, co unieważnia moją poprzednią decyzję o umieszczeniu tymczasowo braci pod opieką Alexandra Luthora.

Roy omal nie krzyknął z radości. Uśmiechnął się szeroko, zaciskając dłonie w geście zwycięstwa. Unosząc głowę, dostrzegł uśmiechy, które posyłali mu William i Oliver. Cholerni...

Łucznik z miejsca spoważniał, udając, że wcale go to nie rusza.

- Zapisz się na jakieś lekcje aktorstwa. - szepnął Rory, uśmiechając się złośliwie, za co został pacnięty w głowę przez Jima. Obaj oberwali od wuja karcącym spojrzeniem i jak potulne owieczki, spojrzeli na sędziego.

Speedy słuchał tylko chwilami, nie mogąc się doczekać ostatecznej decyzji. Czy Oliver zostanie uniewinniony? Wrócą do niego?

Wszelkie oskarżenia zaczęły ulegać pod napływem kontrargumentów, aż Queen został całkowicie uniewinniony. Potem przyszła kolej na decyzję w kwestii braci. Roy ma trafić z powrotem do Olliego – świetnie.

- Jeśli chodzi o Rory'ego... - sędzia podrapał się w tył głowy – Uważam, że najlepszym wyjściem byłoby, gdyby pan Queen zgodził się adoptować i jego.

- Zgadzam się! - oznajmił z miejsca blondyn, wzbudzając w Luthorze jeszcze większą chęć mordu, która i tak nabrała już poważnych rozmiarów przez całą rozprawę.

* * * *

Roy rozejrzał się po wielkiej hali lotniska. Otaczali go różni ludzie, którzy nie zwracali uwagi na zagubionego dziesięciolatka.

- Ollie?

Pisnął cicho, odskakując do tyłu, kiedy omal nie został zdeptany przez jakiegoś mężczyznę, który jeszcze obrażony warknął na niego „uważaj, smarkaczu!".

Chłopiec był bliski łez. Gdzie jest Ollie? Zapomniał o nim? Zostanie tu już na zawsze?

- Roy! - rozejrzał się, szukając źródła głosu. Blondyn stał od niego kilka metrów dalej, obrócony plecami. Widocznie go szukał.

Rudzielec uśmiechnął się szeroko i puścił się biegiem w jego kierunku, nie zwracając uwagi na innych ludzi. Dopadł go i przytulił mocno w pasie.

- Ollie! Nie zostawiaj mnie więcej!

* * * *

Stał kilka metrów dalej, rozmawiając z Dinah i Williamem. Roy wyrwał do przodu, zostawiając za sobą Jima i Rory'ego.

Oliver musiał usłyszeć jego dudniące kroki, bo obrócił się przodem do niego.

- Oliver! - uśmiechnął się szeroko, przyśpieszając.

Blondyn rozłożył ręce, jakby spodziewając się tego, co ma się za chwilę stać. Nastolatek podskoczył, wskakując mu niemalże na ręce. Oplótł rękoma szyję mężczyzny, a nogami talię. Queen objął go, przyciskając mocno do siebie.

Jim i Rory dołączyli do zgromadzenia. Nikt nie odważył się odezwać, nie chcąc przerywać tej chwili czułości między dwójką łuczników.

- Roy, złaź. - poprosił po chwili Oliver – To było fajne, kiedy miałeś dziesięć lat. Teraz jesteś trochę za ciężki nawet dla mnie.

- Nie-e. - zaprzeczył rudzielec, mocniej się do niego przytulając.

Blondyn westchnął tylko, godząc się ze swoim losem.

* * * *

Tego samego dnia wieczorem Oliver i Dinah zostali wezwani do Strażnicy. Ubrani w kostiumy Green Arrowa i Black Canary zjawili się o umówionej porze. Tego, co tam zastali, zupełnie się nie spodziewali.

Zaraz po ich zmaterializowaniu się, Plastic Man obrzucił ich konfetti, a Flash trąbnął w papierową, rozwijaną trąbkę wprost do ucha blondyna.

- Co do...? - syknął Queen, ruchem dłoni odganiając sprintera.

Dopiero po chwili udało im się przyjrzeć zgromadzonym i pomieszczeniu. Obecni byli chyba wszyscy członkowie Ligii, a u sufitu wisiał transparent z napisem „Queen znów się wywinął". Nieco dalej stał łuk weselny.

- Kto się żeni? - spytała ze śmiechem Canary, wyjmując papierowe płatki z włosów. Podeszli bliżej.

- Wy. - oznajmił z szerokim uśmiechem Barry, wieszając się na plecach łucznika.

- My? - powtórzyli jednocześnie.

- A bo wiemy kiedy znów zamknął Olivera? - zapytał Batman z cieniem uśmiechu, podchodząc do nich.

- Słusznie. - pokiwał z powagą Oliver – Ale wiecie, mamy już termin na koniec sierpnia...

- Wiemy. - wtrąciła się Wonder Woman – Bat to sprawdził, jednak uważamy, że ślub prywatny w gronie rodziny i przyjaciół jest dobrym pomysłem. A huczną imprezę możecie sobie zrobić we wrześniu. - rzekła swobodnie, opierając się nieznacznie o Bruce'a, który nie wyglądał na tym faktem zadowolonego.

- A gdzie ta rodzina i przyjaciele? - spytał blondyn, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Prosisz się o kopa w dupę! - krzyknął ktoś w tłumie.

- Ty też, Gardner! - odkrzyknął w eter – Ale tak serio – gdzie Harperzątka? Ja bez Speedy'ego przy boku ślubu nie wezmę. I bez Hala, o. Bez skrzydłowego się nie da. - pokręcił głową, zakładając ręce na piersi.

- Speedy szlaja się tu gdzieś z Teen Titans i Alfrede-

Batmanowi nie było dane dokończyć. Wydał z siebie zduszony okrzyk, gdy coś ostrego wbiło się z dużą prędkością w jego pośladki. Złapał to coś, wyciągnął i dokładnie się przyjrzał. Czerwona strzała.

- SPEEDY! - ryknął, odwracając się w kierunku, z którego nadleciał pocisk. Ku jego zaskoczeniu ujrzał Alfreda z łukiem w ręku i zdejmującego ze swoich oczu przepaskę. Był otoczony przez nastoletnią drużynę i towarzyszącego im Rory'ego. Wszyscy zamarli. Po chwili Roy złapał Pennywortha za nadgarstek i ruszył przez tłum.

- Spadamy, Alfie!

Bruce ruszył za nimi, a Oliver i Dinah wymienili między sobą krótkie spojrzenia.

- Rory jest na spółkę, jak coś. - przemówił cicho Queen – Takiego ciężaru jak dwóch Harperów nie uniosę sam...

Kobieta uśmiechnęła się, kładąc rękę na jego karku i stanęła na palcach.

- Małżeństwem jeszcze nie jesteśmy, a już wrobiłeś mnie w dziecko. - szepnęła, aby następnie wpić się w jego usta, łącząc się w namiętnym pocałunku.

- Ej, a przysięga! - oburzył się ze śmiechem Superman. Arrow w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec.

Cały świat zwolnił. Liczyli się tylko oni.

Do momentu, aż teleport się odezwał, informując o przybyciu Zielonej Latarni, Hala Jordana.

- Co tu się odpierdziela? - spytał na wejściu szatyn. Wszystkie spojrzenia skierowały się w jego kierunku. Nawet „młodej pary".

- Hal, masz wpierdol. - oznajmił spokojnie Oliver.

- Co? Za co?

- Za zostawienie Roya samego, kiedy powierzyłem ci nad nim opiekę. - wyjaśnił i nie czekając na odpowiedź, wrócił do całowania Canary, która zaśmiała mu się w usta.

* * * *

William odłożył papiery i zdjął okulary, rozmasował nasadę nosa i spojrzał na zegarek. Zasiedział się. Powinien się zbierać. Zaczął zbierać swoje rzeczy do aktówki. Kiedy miał już wyjść, ktoś zapukał do drzwi.

- Pani Miller? To pani? - spytał, marszcząc brwi. Brak odzewu – Pani Miller? Proszę nie robić sobie żartów.

Drzwi otworzyły się, jednak postać, która weszła do gabinetu zdecydowanie nie była drobną sekretarką.

- To ty? Co ty tu robisz? - spytał Evans.

Przybysz wyciągnął zza pazuchy pistolet i skierował lufę w kierunku prawnika.

- Co ty...?!

Wystrzał. Postać schowała broń i czym prędzej opuściła gabinet, zostawiając Williama z dziurą w głowie.

KONIEC SEZONU PIERWSZEGO

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro