Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

009


 Bruce stanął nad szpitalnym łóżkiem, uważnie przyglądając się wychudzonej sylwetce. Był niemal identyczny – miał rude włosy, rysy twarzy. Kosmyki przydługich włosów opadały swobodnie na twarz i poduszkę. Na lewym ramieniu miał czerwony tatuaż, a prawe... Cóż. Prawe ramię kończyło się w zgięciu łokcia.

Superman stanął bliżej niego.

- Ten drugi, to twój klon? - zapytał. Człowiek ze stali skinął głową.

- Na to wychodzi.

- A on...?

- Ten chłopak to, jakby to ująć, próbka genetyczna. - Batman powoli uniósł głowę i spojrzał na rozmówcę – Obcięto mu ramie, ponieważ było to najlepsze źródło do eksperymentów i dopracowywania techniki klonowania. Resztę zachowali... W sumie, nie wiem po co.

Obaj znów spojrzeli na nieprzytomnego nastolatka.

- Więc Roy, ten, który siedzi teraz w Wayne Manor to klon?

- Skądże. - pokręcił przecząco głową – Nim cię wezwaliśmy zrobiliśmy krótkie dochodzenie. Popytaliśmy Jima Harpera, Michaela While'a – był bardzo niechętny do rozmowy – poszperaliśmy w ciężko dostępnych papierach urzędowych oraz w dokumentacji Cadmusa. - przerwał na chwilę, budując napięcie – Bruce, poznaj proszę Rory'ego Jacoba Harpera – młodszego o cztery minuty brata bliźniaka Roya. Zaginął w górach latem dwa tysiące siódmego i uznano go za zmarłego. Tymczasem znalazł się pod „opieką" gnomów, które z Arthurem widzieliśmy w podziemiach Cadmusa. Faszerowano go jakimiś lekami i psychotelepatią Gnomów przez co był mniej rozumny i nie tęsknił za bratem, o nic nie pytał. „Wychowywali" go tam mniej więcej do trzynastego roku życia, potem uśpili i obcięli ramię. Po zamknięciu w komorze podawano mu jakiś specyfik dzięki czemu dalej prawidłowo się rozwijał mimo zamrożenia. - znów na chwilę zamilkł – Wszystko z rozkazu Luthora.

Żaden z nich się nie odezwał ani słowem przez kilka minut. Zapewne obaj zastanawiali się jak można tak potraktować jakąkolwiek żywą istotę, a co dopiero zwyczajne dziecko.

- On wie?

- Kto?

- Roy.

* * * *

Clark odprowadził wzrokiem postać z powiewającą peleryną, po czym oparł się o ścianę, wbijając wzrok w sufit. Co powinien zrobić ze swoim klonem? Rory'ego mają zamiar wybudzić, to oczywiste! Kiedy tylko ustalili jego tożsamość to było jasne, że wyprowadzą go ze stanu śpiączki, z góry zakładając, że Oliver po wyjściu z Rosyjskiego mamra przygarnie pod swój dach drugiego Harpera.

Ale klon? Aktualnie dalej znajdował się w stanie narkozy i pompowano mu na wszelki wypadek nieznaczne ilości kryptonitu. Ale co dalej?

* * * *

Dzień później, kiedy dość nieumiejętnie wprowadził Roya w sprawę z Rory'm – nie miał doświadczenia w rozmowach o TAKIM zabarwieniu – miał przyjechać do Wayne Manor William Evans. Tego samego dnia wieczorem miał zostać przetransportowany do kraju Oliver. Zaczynało brakować czasu i musieli się spiąć.

Alfred poprosił go o wizytę, informując tylko, że to ważne.

W ten sposób znalazł się twarzą w twarz z człowiekiem, który wyglądał srodzej niż na fotografiach.

- Może czegoś do picia? - zaproponował Bruce z łagodnym uśmiechem, chociaż musiał przyznać, że mężczyzna wzbudzał w nim coś na wzór... szacunku? Strachu? Strachu wymieszanego z szacunkiem?

- Nie, dziękuję, panie Wayne. - odparł sucho, siadając na kanapie, podpierając się przy okazji na swojej drewnianej lasce i rozejrzał mało dyskretnie po salonie. Bruce powoli opadł na kanapę naprzeciwko niego – W czym mogę pomóc? - spytał w końcu, dalej na niego nie patrząc.

Wayne przełknął ślinę.

- To dość skomplikowane i ciężkie do uwierzenia, ale uważam, że powinien pan zostać w to wtajemniczony, ponieważ... dotyczy to pańskiej córki, Janet. - nagle zyskał całą jego uwagę. Przez chwilę w jego oczach toczyła się walka o dominację między rodzicielską troską a stanowczością i zaborczością. Wygrało to drugie.

- Nie mam z nią kontaktu odkąd uciekła na studia z tym swoim kochasiem, Luthorem. - oznajmił dobitnie.

- Spokojnie, panie Evans, ja... - po chwili dotarł do niego sens słów mężczyzny – Czekaj. Co? Janet i Lex...?

- Byli parą. Od liceum. - William przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, kiedy młodszy próbował poskładać myśli do kupy – Więc, o co chciał pan spytać? - zapytał ostrożnie.

Bruce jeszcze chwilę dochodził do siebie po tym, jak boleśnie cały jego podgląd sytuacji legł w gruzach.

- E, tak. - mruknął mało inteligentnie – Widzi pan, Janet po studiach wyjechała do Arizony na staż. Z tego co mi wiadomo, Lex z nią nie pojechał. - Evans przechylił nieznacznie głowę, słuchając jego słów – Po zakończeniu kursu nie wróciła do kraju. Została w Arizonie. Najpewniej kogoś poznała. Jim Harper, którego starszy brat wówczas również przebywał w Arizonie, pracując jako strażnik leśny, przypomniał sobie niedawno, że jego brat w jednej z rozmów telefonicznych wspomniał coś o Janet, co brzmiało tak, jakby się ze sobą związali. Jakiś miesiąc przed wyjazdem Janet z Arizony do Niemiec, urodzili się mężczyźnie synowie, bliźniacy – Roy William – oczy prawnika błysnęły przez ułamek sekundy – oraz Rory Jacob Harper. Najprawdopodobniej ich matką była właśnie Janet. Ojciec zmarł pół roku później w dużym pożarze, a Rory został uznany za zmarłego trzy miesiące przed skończeniem siedmiu lat. Po śmierci dotychczasowego opiekuna, Roy trafił...

- Pod opiekę Olivera Queena. Tak, oglądam wiadomości, panie Wayne. - wtrącił się. Bruce skinął głową, nie chcąc się kłócić, a jedynie kontynuować swój wywód.

- Tak. Wracając. O adoptowanie go walczył również Lex Luthor, jednak nie wygrał przez poparcie kandydatury Olivera przez Jima Harpera. Nie dawno aresztowano Olivera pod FAŁSZYWYMI oskarżeniami. Nieco powęszyłem i okazało się, że jest to sprawka Luthora. Kopiąc głębiej, dopadłem informacji o tym, że Lex bierze udział w nielegalnych eksperymentach Cadmusa. Poprosiłem o pomoc mojego przyjaciela, Batmana. On i Liga sprawdzili ten trop.

-Darujmy sobie. Od razu widzę, że ten „przyjaciel" to pan. - ponownie mu przerwał – Wygląda pan na wariata, który byłby skłonny do takich głupstw. - machnął ręką, jakby to było coś całkiem normalnego – Spokojnie, nikomu nie wygadam. I tak uznaliby mnie za wariata i na co mi to? - pokręcił głową – Proszę kontynuować póki jeszcze wszystko jest całkiem sensowne.

Bruce przemilczał kilka kwestii i wrócił do opowieści.

- Okazało się, że faktycznie macza w tym palce. Przy okazji odnaleźliśmy również Rory'ego.

William zakrztusił się własną śliną. Poklepał się kilkukrotnie po piersi i pokręcił głową.

- Cofam to o sensowności. - oznajmił, kiedy udało mu się złapać oddech – I poproszę herbatę. Coś czuję, że spędzimy tu sporo czasu na dalszych dyskusjach o tych całych Harperach, Luthorze i Cadmusie.

* * * *

William siedział wpatrzony nieprzytomnym wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt na ziemi, bębniąc palcami o główkę laski. W głowie układał sobie wszystkie myśli i informacje, które podał mu Wayne. Im dłużej o tym myślał, tym więcej sensu i powiązań widział. Oraz to wiszące w powietrzu pytanie czy pomoże uratować tego drugiego chłopca tabloidów, Queena.

Już otwierał usta, aby przemówić, kiedy do salonu wpadł rudowłosy osobnik z okularami 3D wystającymi z kieszeni.

- Hej, wujciu B wróciliśmy ju – właśnie wtedy dostrzegł Evansa – ż. - dokończył bez emocji, patrząc na starszego mężczyznę.

Tymczasem William poczuł się, jakby umarł i odrodził się na nowo. Te oczy... Oczy jego córki.

Podniósł się z kanapy i podszedł bliżej chłopaka. Zapomniał o testach, które chciał przeprowadzić, aby mieć pewność, że to jego wnuk. Teraz miał pewność, że to on. Widział to po oczach.

- Jestem William Evans. - przedstawił się, z trudem opierając się chęci wzięcia go w objęcia – Roy, prawda? - chłopak powoli skinął głową – Z tego, co wynika ze słów twojego „wujka B", jestem twoim dziadkiem.

Harper spojrzał zaskoczony na Bruce'a, który posłał mu ciepły uśmiech, podnosząc się z kanapy.

- Przepraszam. Nie wspomniałem mu o tym tropie. - posłał przepraszające spojrzenie – Roy, twój wujek przypomniał sobie o jednej z ostatnich rozmów telefonicznych z twoim ojcem, w której wspomniał mu o twojej mamie. Przypomniał sobie nazwisko i wytropiliśmy pana Evan-

- Nie! - krzyknął, wprawiając w zaskoczenie obu mężczyzn – Nie chcę! Nie chcę mieć nic wspólnego z nią i jej rodziną! - William poczuł, jakby ktoś wbił mu ostrze w serce.

- Roy. - upomniał go surowo Wayne.

- Nie, nie, nie! - odsunął się do tyłu, łapiąc się za głowę – Odeszła! Miała nas gdzieś! Ja też mam ją gdzieś! Nie chcę go! - spojrzał z mieszanką przerażenia i złości na starszego mężczyznę – Chcę Olliego! Nie rozumiesz?

- Roy! - ryknął Wayne, podchodząc do niego bliżej. Harper gwałtownie się skulił i uspokoił, zasłaniając rękoma.

- Nie! Przepraszamprzepraszamprzepraszam... - powtarzał w kółko i dopiero, kiedy wpadł na ścianę i powoli się po niej osunął, Bruce zrozumiał swój błąd. Ostrożnie podszedł do chłopaka, uspakajając go spokojnym głosem. Powoli go objął i spojrzał na skołowanego Williama.

- Najmocniej przepraszam. Mógłbyś nas na chwilę zostawić samych? Zaraz do ciebie wrócę.

* * * *

Pół godziny później Bruce odnalazł Williama palącego papierosa przed domem.

- Przepraszam za to. - rzekł, zwracając na siebie jego uwagę – Nie wiedziałem, że tak zareaguje. Powinienem...

Evans uciszył go machnięciem ręki. Wyjął papierosa z ust i spojrzał na swoje buty.

- Zasadniczo to rozumiem jego reakcję. - stwierdził, po czym znów przystawił sobie peta i zaciągnął się dymem – Matka go zostawiła, kiedy był mały, jeden ojciec zmarł, drugi też, brata uznano za zmarłego, ale teraz się odnalazł, a aktualnemu ojcu grozi więzienie za niewinność. A jemu samemu zostanie dzieciakiem tego idioty z łysym łbem. - pokręcił głową – Też bym się wkurzył, gdyby mi ktoś nagle jeszcze wyjechał z ojcem tej parszywej kobiety, którą śmią nazywać moją matką. Bardziej nie mogę pojąć jego reakcji, kiedy próbowałeś go uspokoić. No wiesz... - wykonał bliżej nieokreślony gest głową, a Bruce mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia, do Sytuacji i wszystkiego, co za sobą wniosła do ich życia.

- To długa historia, którą nie ja powinienem panu opowiedzieć. Może Roy albo Oliver...

- Daj znać Queenowi, że stary Evans zajmie się jego sprawą. - rzekł, rzucając papierosa na żwirowany podjazd i przygniótł go butem.


Serdeczne dzięki dla brata, który zlitował się i pożyczył mi laptopa, kiedy mój komputer wykitował raz jeszcze dzień po względnym naprawieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro