009
Bruce stanął nad szpitalnym łóżkiem, uważnie przyglądając się wychudzonej sylwetce. Był niemal identyczny – miał rude włosy, rysy twarzy. Kosmyki przydługich włosów opadały swobodnie na twarz i poduszkę. Na lewym ramieniu miał czerwony tatuaż, a prawe... Cóż. Prawe ramię kończyło się w zgięciu łokcia.
Superman stanął bliżej niego.
- Ten drugi, to twój klon? - zapytał. Człowiek ze stali skinął głową.
- Na to wychodzi.
- A on...?
- Ten chłopak to, jakby to ująć, próbka genetyczna. - Batman powoli uniósł głowę i spojrzał na rozmówcę – Obcięto mu ramie, ponieważ było to najlepsze źródło do eksperymentów i dopracowywania techniki klonowania. Resztę zachowali... W sumie, nie wiem po co.
Obaj znów spojrzeli na nieprzytomnego nastolatka.
- Więc Roy, ten, który siedzi teraz w Wayne Manor to klon?
- Skądże. - pokręcił przecząco głową – Nim cię wezwaliśmy zrobiliśmy krótkie dochodzenie. Popytaliśmy Jima Harpera, Michaela While'a – był bardzo niechętny do rozmowy – poszperaliśmy w ciężko dostępnych papierach urzędowych oraz w dokumentacji Cadmusa. - przerwał na chwilę, budując napięcie – Bruce, poznaj proszę Rory'ego Jacoba Harpera – młodszego o cztery minuty brata bliźniaka Roya. Zaginął w górach latem dwa tysiące siódmego i uznano go za zmarłego. Tymczasem znalazł się pod „opieką" gnomów, które z Arthurem widzieliśmy w podziemiach Cadmusa. Faszerowano go jakimiś lekami i psychotelepatią Gnomów przez co był mniej rozumny i nie tęsknił za bratem, o nic nie pytał. „Wychowywali" go tam mniej więcej do trzynastego roku życia, potem uśpili i obcięli ramię. Po zamknięciu w komorze podawano mu jakiś specyfik dzięki czemu dalej prawidłowo się rozwijał mimo zamrożenia. - znów na chwilę zamilkł – Wszystko z rozkazu Luthora.
Żaden z nich się nie odezwał ani słowem przez kilka minut. Zapewne obaj zastanawiali się jak można tak potraktować jakąkolwiek żywą istotę, a co dopiero zwyczajne dziecko.
- On wie?
- Kto?
- Roy.
* * * *
Clark odprowadził wzrokiem postać z powiewającą peleryną, po czym oparł się o ścianę, wbijając wzrok w sufit. Co powinien zrobić ze swoim klonem? Rory'ego mają zamiar wybudzić, to oczywiste! Kiedy tylko ustalili jego tożsamość to było jasne, że wyprowadzą go ze stanu śpiączki, z góry zakładając, że Oliver po wyjściu z Rosyjskiego mamra przygarnie pod swój dach drugiego Harpera.
Ale klon? Aktualnie dalej znajdował się w stanie narkozy i pompowano mu na wszelki wypadek nieznaczne ilości kryptonitu. Ale co dalej?
* * * *
Dzień później, kiedy dość nieumiejętnie wprowadził Roya w sprawę z Rory'm – nie miał doświadczenia w rozmowach o TAKIM zabarwieniu – miał przyjechać do Wayne Manor William Evans. Tego samego dnia wieczorem miał zostać przetransportowany do kraju Oliver. Zaczynało brakować czasu i musieli się spiąć.
Alfred poprosił go o wizytę, informując tylko, że to ważne.
W ten sposób znalazł się twarzą w twarz z człowiekiem, który wyglądał srodzej niż na fotografiach.
- Może czegoś do picia? - zaproponował Bruce z łagodnym uśmiechem, chociaż musiał przyznać, że mężczyzna wzbudzał w nim coś na wzór... szacunku? Strachu? Strachu wymieszanego z szacunkiem?
- Nie, dziękuję, panie Wayne. - odparł sucho, siadając na kanapie, podpierając się przy okazji na swojej drewnianej lasce i rozejrzał mało dyskretnie po salonie. Bruce powoli opadł na kanapę naprzeciwko niego – W czym mogę pomóc? - spytał w końcu, dalej na niego nie patrząc.
Wayne przełknął ślinę.
- To dość skomplikowane i ciężkie do uwierzenia, ale uważam, że powinien pan zostać w to wtajemniczony, ponieważ... dotyczy to pańskiej córki, Janet. - nagle zyskał całą jego uwagę. Przez chwilę w jego oczach toczyła się walka o dominację między rodzicielską troską a stanowczością i zaborczością. Wygrało to drugie.
- Nie mam z nią kontaktu odkąd uciekła na studia z tym swoim kochasiem, Luthorem. - oznajmił dobitnie.
- Spokojnie, panie Evans, ja... - po chwili dotarł do niego sens słów mężczyzny – Czekaj. Co? Janet i Lex...?
- Byli parą. Od liceum. - William przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, kiedy młodszy próbował poskładać myśli do kupy – Więc, o co chciał pan spytać? - zapytał ostrożnie.
Bruce jeszcze chwilę dochodził do siebie po tym, jak boleśnie cały jego podgląd sytuacji legł w gruzach.
- E, tak. - mruknął mało inteligentnie – Widzi pan, Janet po studiach wyjechała do Arizony na staż. Z tego co mi wiadomo, Lex z nią nie pojechał. - Evans przechylił nieznacznie głowę, słuchając jego słów – Po zakończeniu kursu nie wróciła do kraju. Została w Arizonie. Najpewniej kogoś poznała. Jim Harper, którego starszy brat wówczas również przebywał w Arizonie, pracując jako strażnik leśny, przypomniał sobie niedawno, że jego brat w jednej z rozmów telefonicznych wspomniał coś o Janet, co brzmiało tak, jakby się ze sobą związali. Jakiś miesiąc przed wyjazdem Janet z Arizony do Niemiec, urodzili się mężczyźnie synowie, bliźniacy – Roy William – oczy prawnika błysnęły przez ułamek sekundy – oraz Rory Jacob Harper. Najprawdopodobniej ich matką była właśnie Janet. Ojciec zmarł pół roku później w dużym pożarze, a Rory został uznany za zmarłego trzy miesiące przed skończeniem siedmiu lat. Po śmierci dotychczasowego opiekuna, Roy trafił...
- Pod opiekę Olivera Queena. Tak, oglądam wiadomości, panie Wayne. - wtrącił się. Bruce skinął głową, nie chcąc się kłócić, a jedynie kontynuować swój wywód.
- Tak. Wracając. O adoptowanie go walczył również Lex Luthor, jednak nie wygrał przez poparcie kandydatury Olivera przez Jima Harpera. Nie dawno aresztowano Olivera pod FAŁSZYWYMI oskarżeniami. Nieco powęszyłem i okazało się, że jest to sprawka Luthora. Kopiąc głębiej, dopadłem informacji o tym, że Lex bierze udział w nielegalnych eksperymentach Cadmusa. Poprosiłem o pomoc mojego przyjaciela, Batmana. On i Liga sprawdzili ten trop.
-Darujmy sobie. Od razu widzę, że ten „przyjaciel" to pan. - ponownie mu przerwał – Wygląda pan na wariata, który byłby skłonny do takich głupstw. - machnął ręką, jakby to było coś całkiem normalnego – Spokojnie, nikomu nie wygadam. I tak uznaliby mnie za wariata i na co mi to? - pokręcił głową – Proszę kontynuować póki jeszcze wszystko jest całkiem sensowne.
Bruce przemilczał kilka kwestii i wrócił do opowieści.
- Okazało się, że faktycznie macza w tym palce. Przy okazji odnaleźliśmy również Rory'ego.
William zakrztusił się własną śliną. Poklepał się kilkukrotnie po piersi i pokręcił głową.
- Cofam to o sensowności. - oznajmił, kiedy udało mu się złapać oddech – I poproszę herbatę. Coś czuję, że spędzimy tu sporo czasu na dalszych dyskusjach o tych całych Harperach, Luthorze i Cadmusie.
* * * *
William siedział wpatrzony nieprzytomnym wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt na ziemi, bębniąc palcami o główkę laski. W głowie układał sobie wszystkie myśli i informacje, które podał mu Wayne. Im dłużej o tym myślał, tym więcej sensu i powiązań widział. Oraz to wiszące w powietrzu pytanie czy pomoże uratować tego drugiego chłopca tabloidów, Queena.
Już otwierał usta, aby przemówić, kiedy do salonu wpadł rudowłosy osobnik z okularami 3D wystającymi z kieszeni.
- Hej, wujciu B wróciliśmy ju – właśnie wtedy dostrzegł Evansa – ż. - dokończył bez emocji, patrząc na starszego mężczyznę.
Tymczasem William poczuł się, jakby umarł i odrodził się na nowo. Te oczy... Oczy jego córki.
Podniósł się z kanapy i podszedł bliżej chłopaka. Zapomniał o testach, które chciał przeprowadzić, aby mieć pewność, że to jego wnuk. Teraz miał pewność, że to on. Widział to po oczach.
- Jestem William Evans. - przedstawił się, z trudem opierając się chęci wzięcia go w objęcia – Roy, prawda? - chłopak powoli skinął głową – Z tego, co wynika ze słów twojego „wujka B", jestem twoim dziadkiem.
Harper spojrzał zaskoczony na Bruce'a, który posłał mu ciepły uśmiech, podnosząc się z kanapy.
- Przepraszam. Nie wspomniałem mu o tym tropie. - posłał przepraszające spojrzenie – Roy, twój wujek przypomniał sobie o jednej z ostatnich rozmów telefonicznych z twoim ojcem, w której wspomniał mu o twojej mamie. Przypomniał sobie nazwisko i wytropiliśmy pana Evan-
- Nie! - krzyknął, wprawiając w zaskoczenie obu mężczyzn – Nie chcę! Nie chcę mieć nic wspólnego z nią i jej rodziną! - William poczuł, jakby ktoś wbił mu ostrze w serce.
- Roy. - upomniał go surowo Wayne.
- Nie, nie, nie! - odsunął się do tyłu, łapiąc się za głowę – Odeszła! Miała nas gdzieś! Ja też mam ją gdzieś! Nie chcę go! - spojrzał z mieszanką przerażenia i złości na starszego mężczyznę – Chcę Olliego! Nie rozumiesz?
- Roy! - ryknął Wayne, podchodząc do niego bliżej. Harper gwałtownie się skulił i uspokoił, zasłaniając rękoma.
- Nie! Przepraszamprzepraszamprzepraszam... - powtarzał w kółko i dopiero, kiedy wpadł na ścianę i powoli się po niej osunął, Bruce zrozumiał swój błąd. Ostrożnie podszedł do chłopaka, uspakajając go spokojnym głosem. Powoli go objął i spojrzał na skołowanego Williama.
- Najmocniej przepraszam. Mógłbyś nas na chwilę zostawić samych? Zaraz do ciebie wrócę.
* * * *
Pół godziny później Bruce odnalazł Williama palącego papierosa przed domem.
- Przepraszam za to. - rzekł, zwracając na siebie jego uwagę – Nie wiedziałem, że tak zareaguje. Powinienem...
Evans uciszył go machnięciem ręki. Wyjął papierosa z ust i spojrzał na swoje buty.
- Zasadniczo to rozumiem jego reakcję. - stwierdził, po czym znów przystawił sobie peta i zaciągnął się dymem – Matka go zostawiła, kiedy był mały, jeden ojciec zmarł, drugi też, brata uznano za zmarłego, ale teraz się odnalazł, a aktualnemu ojcu grozi więzienie za niewinność. A jemu samemu zostanie dzieciakiem tego idioty z łysym łbem. - pokręcił głową – Też bym się wkurzył, gdyby mi ktoś nagle jeszcze wyjechał z ojcem tej parszywej kobiety, którą śmią nazywać moją matką. Bardziej nie mogę pojąć jego reakcji, kiedy próbowałeś go uspokoić. No wiesz... - wykonał bliżej nieokreślony gest głową, a Bruce mimowolnie wrócił myślami do tamtego dnia, do Sytuacji i wszystkiego, co za sobą wniosła do ich życia.
- To długa historia, którą nie ja powinienem panu opowiedzieć. Może Roy albo Oliver...
- Daj znać Queenowi, że stary Evans zajmie się jego sprawą. - rzekł, rzucając papierosa na żwirowany podjazd i przygniótł go butem.
Serdeczne dzięki dla brata, który zlitował się i pożyczył mi laptopa, kiedy mój komputer wykitował raz jeszcze dzień po względnym naprawieniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro