Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

006


Kiedy dociera do Ciebie, że się walnęłaś i zaplanowałaś The Queens dwa razy w jednym tygodniu, nie masz pojęcia czemu nie skapnęłaś się wcześniej i nie chce Ci się szukać w folderach czegoś innego do publikacji i robić temu czemuś na prędce korekty. Trzy razy The Queens! Przechodzisz dalej!


 - No dalej, Roy. - wymamrotał do siebie pod nosem, zaglądając do szafy. - Wiem, że tu jesteś... - kucnął przy łóżku i zajrzał pod nie.

Wydał z siebie pełne poirytowania i zdesperowania westchnięcie. Zgubił dziewięciolatka. I co on powie Oliverowi, kiedy wróci? „Wybacz Ollie, ale dzieciak gdzieś się schował dwa tygodnie temu i do dziś nie wyszedł z ukrycia". No raczej nie, prawda?

Wyszedł z jednej z licznych sypialni na korytarz, gdzie natknął się na Alfreda, który zapewne go szukał.

- Przykro mi. Nigdzie nie znalazłem panicza Roya. - oznajmiłze smutkiem. Bruce westchnął ciężko. Chyba wolałby się teraz naparzać z Jokerem, Two-Facem i Poisony Ivy. I żeby gdzieś z boku Riddler zadawał mu te swojego głupie zagadki.

- Cholerny dzieciak! Ciągle się gdzieś chowa! - rozmasował nasadę nosa – Nigdy więcej nie zgodzę się nim zajmować! Jeśli Jordan znów poleci na Oa, kiedy Oliverowi wypadnie jakiś wyjazd, kiedy akurat While będzie siedział u swojej matki...

- To schorowana staruszka, sir.

- ... to niech Ollie weźmie go ze sobą! - nie zwrócił szczególnej uwagi na słowa Pennywortha – Niech go nawet zgubi na jakimś lotnisku! Będzie problem z głowy! - zamilkł, widząc spojrzenie Alfreda – Dobrze. Teraz to już przesadzam. - uniósł dłonie w geście kapitulacji – Po prostu się o niego martwię, dobrze? To szatan w ciele dziewięciolatka, a dom jest duży. Ogród jeszcze większy...

- Paniczu, wydaje mi się, że przesadza pan również, mówiąc „szatan w ciele dziewięciolatka". - przerwał mu kamerdyner ze stanowczym wyrazem twarzy – To dziewięcioletni chłopiec, którego dwaj poprzedni opiekunowie prawni odeszli na tamten świat, a jego aktualny opiekun często zostawia go pod opieką innych, całkiem obcych mu ludzi. On zwyczajnie się boi. - zmrużył lekko oczy, przewiercając Bruce'a spojrzeniem.

Wayne wciągnął głośno powietrze przez nos.

- Ale przecież nie chcę mu zrobić krzywdy! - niemalże jęknął, opuszczając ręce.

- A skąd chłopiec ma to wiedzieć? Odniosłem wrażenie, że...

Nie dane mu było dokończyć. Z podwórka dobiegło ich ujadanie psów. Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i podeszli do okna, aby zlokalizować szczekanie. Dwa psy trzymane dla dodatkowej ochrony zajadle obszczekiwały drzewo.

- Alfredzie, myślisz...?

- Owszem, myślę.

Bruce wydał z siebie przeciągłe westchnięcie i ruszył korytarzem w stronę schodów. Wyszedł z posiadłości do przestronnego ogrodu i podszedł do drzewa, pod którym stały psy. Pomiędzy psim ujadaniem dało się usłyszeć dziecięcy głosik, który ewidentnie próbował w jakiś sposób przegonić pupile pana Wayne'a. Mężczyzna zwolnił nieco kroku, chcąc się jeszcze chwilę popastwić nad dziewięciolatkiem. Powoli podszedł do drzewa.

- Spokój. - uciszył czworonogi, głaszcząc je po łbach. Udał, że rzuca patyk, a te za nim pognały. Brunet uniósł głowę i spojrzał z pewną satysfakcją na skulonego na gałęzi rudowłosego chłopca – Zejdziesz do mnie? - zapytał, po chwili ciszy. Dzieciak pokręcił gorliwie głową, zmieniając pozycję i przygotowując się do wejścia na wyższą gałąź – Roy. - rzucił oschle. Stanął na palcach i ledwie sięgając, złapał za podeszwę buta, ciągnąc go w dól.

Rudzielec pisnął i zaczął mówić coś do siebie w języku, którego Wayne nie rozumiał. Chłopak wyrwał się z uścisku mężczyzny i ponownie skulił w kuckach na gałęzi, patrząc na niego wrogo.

- Roy, mów do mnie po ang-! - dziewięciolatek rzucił w niego swoim butem. Bruce w ostatnim momencie uchylił się, unikając pocisku – Przegiąłeś. - mruknął z poważną miną. Zaczął wspinać się na drzewo, a chłopak widząc to, czym prędzej czmychnął na wyższą gałąź – Roy-!

Drugiego buta nie uniknął.

* * * *

- Co? Niby czemu? - odparł, marszcząc brwi.

Bruce spojrzał na niego najpierw z dozą chłodnej stanowczości, po chwili Roy dostrzegł w jego oczach coś na wzór podobnego do smutku i współczucia. Mężczyzna zsunął się z krzesła i powoli do niego podszedł, a następnie położył mu dłonie na ramionach.

- Wygląda na to, że pewne informacje wpadły w nieodpowiednie ręce. - rzekł krótko.

- Pan Wayne przesadza, Roy. - rudzielec przeniósł spojrzenie na Michaela – Chodzi jedynie o jakiś błąd w finansach Queen Industries, który równie dobrze może nie istnieć, ale jego Batbebechy mówią mu, że to sprawa wagi państwowej.

- Nie wagi państwowej. - uciął stanowczo Wayne – Ale stanowi zagrożenie dla Ligii...

- A ten dalej swoje. - pokręcił z dezaprobatą głową, wywracając oczami.

- I nie ważne czy jest to sprawa „wagi państwowej" czy jedynie bezpodstawny zarzut o wyimaginowane dziury budżetowe – stanowi to zagrożenie dla Roya. - oznajmił dobitnie, na co While jedynie prychnął.

- Nie zgadzam się. Nie zabierze pan stąd Roya, panie Wayne. - odparł, odrywając się od blatu i zrobił krok do przodu – Jako służący rodziny Queen mam obowiązek dbania o jej członków, więc upieram się, aby-

- Oliver zgodziłby się ze mną, że powinienem go zabrać. - niemalże warknął. Na chwilę zapanowała cisza – Ja i Oliver przyjaźnimy się od lat. Był przy mnie, kiedy tego potrzebowałem. Jest dla mnie jak brat, a Roy automatycznie jak bratanek. - znów cisza – Mam zamiar chronić swoją rodzinę. Do tego zalicza się wyjaśnienie sprawy Olivera oraz zajęcie się do tego czasu Royem.

Przez chwilę Bruce i Michael mierzyli się wzrokiem, natomiast Roy patrzył to na jednego, to na drugiego, nie mając pojęcia co się właściwie odpierdala. Bo „odpierdala" to jedyne, co pasuje do tej dziwnej sceny.

- Panie Wayne, proszę, aby opuścił pan teren posiadłości. Bez chłopca. - nie dawał za wygraną While.

- Dobrze. Wyjdę stąd. - odrzekł – I co dalej? Opieka społeczna przyjdzie tu i zabierze Roya, a ja od razu zgłoszę się, aby się nim zająć. Przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia całej sprawy. Sąd przystanie na mnie jako tymczasowego opiekuna. - zauważył – Jeśli nie teraz, to za kilka dni. Wyjdzie na to samo, tylko że wybierając pierwszą opcję zaoszczędzimy czas.

Michael znów nie odzywał się przez moment, nie spuszczając wzroku z nieproszonego gościa.

- Więc do zobaczenia za...

- DOSYĆ! - obaj spojrzeli zaskoczeni na Harpera, jakby całkiem zapomnieli o jego istnieniu – Skończ, Michael! Nie jesteś Oliverem, aby mówić mi co zrobię. - oznajmił – Pójdę z Bruce'm. Nie mam ochoty spędzać w żadnym sierocińcu ani minuty dłużej, niż już spędziłem. - spojrzał na nich poważnie – Ale żądam wyjaśnień. O czym właściwie mówicie? Jakie zarzuty? Co z Oliverem?

Po raz kolejny tego wieczoru został obdarzony spojrzeniem pełnym smutku i współczucia.

* * * *

-Oliver został aresztowany przez rosyjską policję, ponoć Interpol wysłał za nim list gończy. Ktoś, nie wiemy jeszcze kto, ale pracujemy nad tym, doniósł o dziurach w budżecie Queen Industries, których księgowi nie potrafią do końca wytłumaczyć. To środki, które przekazał na Ligę, Roy. Ten Ktoś wie również o sytuacji sprzed trzech lat. Wiem, przepraszam. Nie powinienem o tym wspominać. Nie myśl o tym. To było dawno, Roy. Wiesz, że Oliver nie był wtedy sobą.

Jedno z nieoficjalnych źródeł Ligii, twierdzi, że postawiono mu również zarzut bycia Green Arrowem. Miasto go uwielbia, ale policja z chęcią zerwałaby mu maskę z twarzy i wpakowała za kratki.

Jedno jest pewne – w ogrodach Queen Manor jest kret.

* * * *

Bruce nie chciał rozmawiać w Queen Manor. Wyjaśnił mu wszystko dopiero, kiedy byli już w drodze do Gotham. Przyjechali w środku nocy. Powitał ich nieco zaspany Alfred w piżamie. Pomógł oszołomionemu łucznikowi zanieść jego rzeczy do wcześniej przygotowanej sypialni.

Minęły dwa dni od tej chwili, ale Roy nadal nie potrafił się pozbierać. Nie potrafił tego opisać. Nie rozumiał, co właściwie wokół niego się dzieje. I nikt nie chciał mu wyjaśnić. A może on sam nie chciał dostać wyjaśnienia.

Przez bite dwa dni siedział zamknięty w pokoju, ignorując próby skontaktowania się z nim podjęte przez Dicka oraz Alfreda, który próbował zachęcić go do zejścia na posiłek, a potem ignorowania kamerdynera, gdy przynosił mu jedzenie do sypialni. Bruce przez te dwa dni nawet się nie pokazał.

Słońce już dawno schowało się za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi, który i tak został zasłonięty przez chmury. Brzuch nastolatka poburkiwał co jakiś czas, dając do zrozumienia, że ostatnio je zdecydowanie za mało. Ale co Roy ma poradzić na to, że zwyczajnie nie ma apetytu? Przez ostatnie dwa dni zjadł jeden obiad i jedno śniadanie, a resztę Pennyworht zmuszony był zabierać, kiedy przynosił następny posiłek.

Na stojącym pod oknem biurku stał talerz z, zapewne zimną już, kolacją.

Powoli zwlókł się z łóżka i podszedł do talerza. Złapał widelec, dokładnie mu się przyjrzał i... rzucił go z powrotem na tacę.

Harper uniósł głowę i spojrzał na zachmurzone niebo. Wiatr powoli przesuwał chmury, dzięki czemu chłopak był w stanie dojrzeć kilka gwiazd i połowę księżyca.

- Gdzie jesteś, Hal? - szepnął, jakby licząc, że zaraz dojrzy swojego ojca chrzestnego.

Nic z tego. Ani widu, ani słychu. Z westchnieniem spojrzał na gwiazdy i przypomniał sobie, jak kiedyś z Brave i Rory'm wyszli na dość długi spacer, kierując się jedną, konkretną gwiazdą. Wrócili kilka dni później, co sprawiło im trochę problemu, bo okazało się, że żaden z nich nie zwrócił szczególnej uwagi na otoczenie, kiedy szli.

Uśmiechnął się do siebie, mając przed oczami tamte dni. Te cudowne dni, kiedy nie miał żadnych trosk, kiedy jeszcze był dzieckiem.

Po chwili posmutniał. Wdrapał się na biurko, zrzucając przy tym niechcący tacę z jedzeniem i otworzył na oścież okno. Usiadł po turecku i westchnął, patrząc na gwiazdy. Powoli uniósł rękę, jakby chciał jedną z nich złapać.

- Hej, Rory... - zaczął cicho – Patrzysz na mnie czasem z góry? Jest tam z tobą tata? Wiesz, zazdroszczę ci... Poznałeś go pierwszy.

Zamilkł na chwilę, jakby oczekiwał, że brat mu odpowie. Spuścił głowę, czując napływające do oczu łzy.

- Roy? - poderwał się niczym oparzony i obrócił przodem do stojącego za nim Bruce'a. Roy momentalnie zachwiał się i najpewniej wypadłby za okno, gdyby nie szybka reakcja mężczyzny.

Harper znajdował się już połowicznie za oknem, ale Wayne złapał go za ramię i wciągnął do środka, po czym ściągnął z biurka, bojąc się, że chłopak zaraz znów wypadnie.

Rudzielec spojrzał na niego ostrożnie.

To wszystko było dziwne. Nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. Nie potrafił pojąć czemu Michaelowi tak bardzo zależało, aby został w Queen Manor, zamiast iść z Batmanem. I czemu Batman tak nalegał, aby go stamtąd zabrać. Miał wrażenie, że coś mu umyka. Czyżby Michael wiedział coś o Mrocznym Rycerzu? A może na odwrót?

- Roy, musimy pogadać.

Zastanawiał się, czy Wayne usłyszał jego rozmowę z bratem.

- Przez ostatnie dwa dni starałem się jak najwięcej dowiedzieć o sprawie Olivera. - kontynuował, widząc, że Harper nie jest skory do powiedzenia czegokolwiek. Bruce usiadł na krześle przy biurku i spojrzał za okno – Pociągnąłem za kilka sznurków, popytałem, zadzwoniłem do starych znajomych. Wszystkie tropy zaprowadziły mnie do jednego człowieka. - urwał na chwilę. Łucznik usiadł na łóżku i wbił wzrok w bruneta – Do człowieka, który prawie osiem lat temu omal nie został twoim opiekunem prawnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro