Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

002


 - O której kończysz lekcje? - zapytał Jordan, zatrzymując samochód przed Starling Academy.

Roy zamarł, podczas schylania się po torbę znajdującą się pod jego nogami. Spojrzał wymownie na latarnika i westchnął ciężko.

- Nie musisz mnie odbierać. Oliver nie odbiera mnie ze szkoły odkąd skończyłem trzynaście lat. - Hal już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale rudzielec nie dał mu dojść do słowa – A kiedy mnie podwozi, nie staje pod samą bramą. - rzucił z wyrzutem. Mężczyzna zamknął usta, patrząc badawczo na nastolatka, po czym zaczął się rozglądać po jezdni, kładąc dłoń na skrzyni biegów i cofnął samochód kilka metrów dzięki czemu nie stał pod samym wejściem na teren szkoły.

- Zadowolony?

- Ta, dzięki. - mruknął, podnosząc torbę i otworzył drzwi – Kończę o piętnastej dziesięć. Tylko bądź na czas. Oliver zawsze przyjeżdżał z godzinnym opóźnieniem.

- Jasne, jasne. Leć już, bo zaraz ty będziesz miał opóźnienie. - wywrócił oczyma, machając ponaglająco dłonią – Dam znać, jeśli coś mi wypadnie.

Roy skinął głową i wysiadł z auta. Zamknął za sobą i zdążył zrobić ledwie jeden krok, kiedy Hal ruszył z dużą prędkością i piskiem opon. Popisywacz....

Chłopak powoli ruszył w kierunku wejścia do szkoły, jednak już po chwili znacznie przyśpieszył, kiedy rozległ się pierwszy dzwonek na lekcje.

Starling Academy było prestiżową placówką edukacyjną (takie Gotham Academy tylko w Star City) stworzone głównie z myślą o dzieciach wpływowych osób i gwiazd ze Star City i najbliższych okolic. Byli też stypendyści, ale byli nieszczególnie lubiani przez uczniów „lepszego sortu", a nawet samych nauczycieli. I chociaż Roy z definicji zaliczał się do uczniów tej wyższej rangi to też nie cieszył się szczególną popularności. O ile uczniów był jeszcze jakoś zrozumieć, tak z kadrą nauczycielską było gorzej. Okazuje się, że większość z pracowników akademii ma na pieńku z Oliverem Queenem jeszcze z czasów szkolnej ławy, ale nie wypada się na nim mścić bezpośrednio, więc za swój cel wybrali sobie niewinnego Harpera. Chociaż nie wykluczone, że nie był wcale taki niewinny...

Szkoła była łasa na uzdolnionych uczniów i ich osiągnięcia, co było dodatkową szpilą dla nauczycieli – Roy był jednym z głównych zawodników drużyny baseballowej na poziomie gimnazjum. Zaliczał się do najlepszych zawodników tej grupy, chociaż jeszcze trochę mu brakowało do licealistów. Wniosek? Zawieszenie lub wyrzucenie go ze szkoły nie wchodziło w rachubę. Tak samo jak zbytnie dokuczanie mu, ponieważ szybko mogłoby się okazać, że Oliver przeniesie go do innej szkoły, przez co oni straciliby szanse na wygraną w turnieju międzyszkolnym oraz jednego z darczyńców, którym niewątpliwie był Queen.

Pierwszą lekcję miał z chyba najbardziej upierdliwym nauczycielem świata, który zawsze miał jakiś powód, aby zepsuć chociaż jednemu uczniowi w klasie humor. Wyłapywał każde, najmniejsze potknięcie. Jak na złość, jego zajęcia odbywały się w najbardziej oddalonej sali, gdzie łatwo było o spóźnienie nawet, jeśli przyszło się do szkoły przed dzwonkiem.

Zatrzymał się na chwilę przed klasą, aby złapać oddech. Poprawił czarną marynarkę z logiem szkoły, wygładził białą koszulę i wyprostował krawat, który w trakcie biegu przesunął się na plecy. No. To chociaż w chwili śmierci będzie schludnie wyglądał.

Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, mrucząc pod nosem „przepraszam za spóźnienie". Nie pewnie spojrzał na biurko nauczyciela, który studiował właśnie jakieś papiery. Z duszą na ramieniu Roy ruszył cichaczem w kierunku swojej ławki. Może się uda...?

- Miło, że zaszczycił nas pan swoją obecnością, panie Harper. - zaklął w duchu i obrócił się przodem do mężczyzny. Po klasie przeszedł szmer i fala cichego chichotu. O tak, tak. Bo przecież tak fajnie jest się ponabijać z nieszczęścia kolegi, nie? Rudzielec zerknął na zegarek wiszący nad tablicą. Pięć minut spóźnienia – Czy mogę wiedzie-

- Proszę pana! - łucznik nie mógł powstrzymać tryumfalnego uśmiechu, który wpłynął na jego usta, słysząc zza siebie głos dobiegający z końca sali.

- Tak, panie...? - nauczyciel wychylił się, aby dojrzeć, kto postanowił mu przerwać. Westchnął ciężko – Tak, panie James?

Stojący na środku klasy nastolatek usłyszał dźwięk odsuwanego krzesła, po czym wywnioskował, że to jego wybawca wstał, aby być lepiej słyszalnym.

- Roy spóźnił się, bo trener go do siebie zawołał. - Roy obrócił nieznacznie głowę, aby spojrzeć z wdzięcznością na chłopaka w okularach i ze starannie ułożonymi, brązowymi włosami – Miałem to panu powiedzieć przy sprawdzaniu obecności, ale nie zrobił pan tego przed przyjściem Roya i...

- Dobrze! - przerwał mu ze złością – Niech pan siada, panie Harper. - wycedził, posyłając mu krótkie spojrzenie.

Harper obkręcił się na pięcie i ruszył na swoje miejsce obok wyżej wspomnianego okularnika. Rzucił torbę obok nogi ławki i uśmiechnął się, klepiąc szarookiego po ramieniu.

- Dzięki! Jesteś wielki Issac! - szepnął.

- Tak, tak. Następnym razem przyjdź na czas. - odszepnął, wywracając oczami.

- Oczywiście. - przytaknął – Zacznę od jutra.

- Jutro jest sobota, geniuszu.

Dwunastoletni Roy Harper kroczył szkolnym korytarzem, wbijając poirytowane spojrzenie w czubki swoich butów. Nienawidził szkoły. Nienawidził lekcji. Nienawidził tego głupiego mundurka....! Nienawidził wszystkiego, co związane z tym miejscem! Nadal nie jest w stanie zrozumieć na jaką cholerę mu ta cała EDUKACJA.

Ale to nic. Jeszcze tylko dwie godziny plus godzina czekania pod szkołą na Olivera i ma wolne popołudnie! Kierował się na szkolne boisko, aby długą przerwę spędzić siedząc skrytym w gałęziach jednego z drzew, kiedy coś przykuło jego uwagę. Trzech starszych o kilka lat chłopców otaczało chłopaka z równoległej klasy Roya. Nie znał go. Jedynie kojarzył z widzenia.

- No, Issac, nie przeciągaj. - rzekł jeden z nastolatków – oddaj nam po dobroci albo...

- Ale ja naprawdę nie mam! - oznajmił chłopiec płaczliwym tonem.

Roy przechylił głowę i przystanął, przyglądając się całej scenie.

- To szkoda. - mruknął chłopak, który wyglądał na szefa tej szajki szkolnych przestępców – Będę zmuszony uświadomić cię dlaczego lepiej będzie, jeśli będziesz miał forsę. - złapał dwunastolatka w okularach za przód mundurka i bez trudu uniósł jakieś dziesięć centymetrów nad ziemię. Książki rówieśnika Roya poleciały z hukiem na podłogę. Napastnik uniósł dłoń zaciśniętą w pięść, przygotowując się do uderzenia chłopaka.

Był to dla Roya znak, niczym Batsygnał dla Batmana. Nie wiele myśląc, szybkim ruchem zrzucił z ramion swój plecak i ruszył biegiem w ich kierunku. Żaden z nich, nie licząc Issaca, nawet go nie zauważył. Okularnik posłał mu zdziwione spojrzenie, na co Harper jedynie nieco szerzej się uśmiechnął.

Pochylił się lekko, nadstawiając lewy bark i uderzył z całej siły w plecy dryblasa, który pod wpływem zaskoczenia i siły uderzenia, puścił chłopca i poleciał do przodu. Szatyn upadł na ziemię, a starszak nie upadł na niego tylko dlatego, że zdążył podeprzeć się na ścianie. Powoli wyprostował się i obrócił przodem do rudzielca z gniewnym wyrazem twarzy, który zamienił się w kpinę, gdy rozpoznał w nim przybranego syna Olivera Queena.

- No, no... Kogo my tu mamy? - zapytał, przechylając głowę – Czy to nie chłopiec z dzi-

Roy nie dał mu dokończyć. Uderzył go w brzuch oraz kopnął w krocze, przez co chłopak zgiął się w pół i dał mu szansę na przywalenie mu w nos.

Tego dnia Roy nauczył się, że mając dwanaście lat, nie zdziała wiele w pojedynkę przeciwko trójce czternastolatków. Oraz że dyrekcja nie jest obiektywna. Szczególnie, gdy jesteś dzieciakiem Queena, który w liceum odbił dyrektorowi dziewczynę.

- O, mój tata jedzie! - zauważył Issac, odrywając wzrok od wyświetlacza telefonu, na którym z braku lepszego zajęcia oglądali śmieszne filmy z kotami.

Roy skinął głową, widząc nadjeżdżający czarny samochód, który zaczął zwalniać, aby zatrzymać się przed nimi. Szyba od strony kierowcy opuściła się i z uśmiechem przywitał się z nimi.

- Issac, wskakuj. Musimy jeszcze zrobić drobne zakupy. - Terenc James skupił swoje spojrzenie na swojej latorośli. Issac przytaknął i obszedł samochód, aby wsiąść na miejsce pasażera obok ojca. Tymczasem mężczyzna znów spojrzał na Roya, uśmiechając się do niego sympatycznie – Robimy sobie maraton filmowy. Może chciałbyś się dołączyć? - zaproponował.

Roy lubił spędzać czas w domu swojego najlepszego przyjaciela. Możliwe, że bardziej niż u siebie. Dom był znacznie mniejszy. Idealny dla dwójki Jamesów i przesiadującego tam, a czasem nawet nocującego, Harpera. Było tam jakoś... cieplej, niż w Queen Manor. Issac mieszkał sam z ojcem, ponieważ jego matka zmarła kiedy miał pięć lat. Tego mu trochę zazdrościł. On sam nigdy nie poznał swojej rodzicielki i nie miał pojęcia, co się z nią stało. Natomiast Terry był idealnym rodzicem, dla którego Issac był ważniejszy od posady radnego. A łucznik nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz spędzał czas z Oliverem w inny sposób, niż biegając po mieście w kostiumach Green Arrowa i Speedy'ego. A i o tym ciężko powiedzieć, że robią to razem. Rudzielec miał wrażenie, że podczas biegu z każdym dniem zostaje coraz bardziej w tyle.

Już otwierał usta, aby się zgodzić, kiedy przypomniał sobie, że Hal miał go odebrać.

- Ech, dziękuję panie James, ale czekam na wujka. Miał mnie dzisiaj zgarnąć. - Terence skinął ze zrozumieniem głową.

- Twój tata wyjechał do Rosji w sprawach firmowych, prawda? - Harpera lekko zatkało. Wiedzieli o tym jedynie pracownicy i część osób z Ligii(i zapewne Alfred Pennyworth). Więc skąd on...?

- Tak, zgadza się. - przytaknął. Może ma jakiegoś znajomego w Queen Industries? Niby jest to mało interesujące, ale tu ktoś powie o tym znajomy, znajomy swojemu znajomemu i jakoś się rozprzestrzenia.

Mężczyzna skinął głową.

- No nic, to my się będziemy zbierać. Do zobaczenia, Roy.

- Do poniedziałku! - zawołał Issac, pochylając się, aby zobaczyć twarz przyjaciela.

- Ta, do zobaczenia.

Już po chwili łucznik patrzył na oddalający się samochód. W momencie, w którym stracił go z oczu, jego telefon zaczął wibrować. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Wiadomość od Hala.

Nie przyjadę. Sprawy Ligii."

Godzina piętnasta dwadzieścia pięć. Przynajmniej nie czekał mu czekać godziny jak Ollie.

Schował telefon i ruszył w kierunku najbliższego stopu dla taksówek. Mógłby pójść na autobus, ale jest rozpieszczonym nastolatkiem, który brzydzi się autobusów. Miał zamiar przyspieszyć kroku, widząc zbierające się nad miastem szare chmury. Będzie padało. Jak nic.

- No, no! Czy to nie chłopiec z dziczy? - przystanął zaskoczony.

Cholera...



Ha! Wygrałam! @JulkaLuna, wisisz mi shota!

Patrzę tak w ten mój kalendarzyk i dochodzę do wniosku, że was rozpieszczam z ilościom cośków tygodniowo. Tydzień temu sześć, w tym cztery... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro