Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

000



Pod drzewem siedział starszy mężczyzna, członek plemienia Navajo, patrząc swoimi zmęczonymi oczyma na stojącego przed nim młodego Amerykanina w eleganckim garniturze. Prowadzili rozmowę w języku angielskim, co nie było często spotykane w tych stronach.

- Niech mi pan przypomni - czyim jest pan przedstawicielem prawnym? - zapytał ostrożnie, badając młodego mężczyznę wzrokiem. Ten z szerokim uśmiechem już otwierał usta, aby odpowiedzieć, jednak starszy uniósł pomarszczoną dłoń, nie dając mu wypowiedzieć ani jednego słowa - Zresztą, to nie istotne. To moi synowie. Proszę przekazać swojemu pracodawcy, że nie mam zamiaru przekazać mu chłopców. - oznajmił stanowczo, patrząc spod byka na człowieka przed nim.

Amerykaninowi zrzedła nieco mina, jednak nie zamierzał się tak łatwo poddać.

- Panie Brave Bow, proszę się jeszcze raz zastanowić. To dla młodych Ha-

- „...ogromna szansa na lepsze życie, bla bla bla". - przerwał mu - Byłbym skłonny przemyśleć swoją decyzję jeszcze raz, ale nie zamierzam oddawać chłopców komuś, kto jest zbyt leniwy, aby zaproponować to osobiście. - mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Młodszy poczerwieniał ze złości i zgrzytnął zębami.

- Popełnia pan wielki błąd...

Brave Bow uśmiechnął się pewnie.

- To ty popełniasz błąd marnując mój czas i wystawiając mą cierpliwość na szwank! Jeszcze jedno słowo, a spadnie na pana gniew moich przodków!

- Zabobony... - pokręcił rozbawiony głową. Nie było mu już tak do śmiechu, gdy staruszek w specyficzny sposób złączył dłonie i zaczął mamrotać coś pod nosem w swoim języku, co nagle zabrzmiało dla niego niesamowicie strasznie i groźnie. Raz dwa wziął nogi za pas i uciekł, aż się za nim kurzyło.

Brave uniósł głowę z rozbawionym uśmiechem i pokręcił lekko głową.

- Popierdzieleniec. - mruknął sam do siebie - O jakiś Kadmosach zaczął opowiadać. Grek czy co? - wciągnął powietrze przez nozdrza, unosząc materiał na swoim lewym ramieniu i mimowolnie potarł się po czarnym tatuażu jego ludu tatuowany jedynie mężczyzną w wieku sześciu, siedmiu lat. Uśmiechnął się nieco szerzej, przypominając sobie jak miesiące temu chłopcy dorobili się swoich... Był płacz, oj, był...

- Tato! - odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. W jego stronę biegł mały, blady rudzielec z roztrzepanymi włosami, które wpadały do jego błękitnych oczu.

- Co się stało? - natychmiast odkrzyknął, widząc jego minę. Chłopak dobiegł do niego i z trudem złapał oddech. Widać było, że biegł najszybciej jak mógł lub przebiegł dużą odległość. Brave złapał go jedną ręką za ramię, a drugą chwycił jego podbródek i uniósł, aby lepiej przyjrzeć się jego twarzy.

- Roy wszedł na drzewo i teraz boi się zejść! - oznajmił, patrząc na niego tym wzrokiem, którym jasno dawał mu do zrozumienia, że sytuacja jest już bardzo tragiczna i nim tu przyszedł spędzili wiele czasu na wymyślenie innego sposobu na zdjęcie tamtego z wysokości.

Ach, te sześciolatki...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro