Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG- Mętlik w głowie, mętlik w sercu

- Vicky, bardzo cię przepraszam, ale teraz już naprawdę musisz mnie puścić. Przez ciebie zaraz się spóźnię..- jęknęłam zirytowana, wpatrując się gorączkowo w wielką tablicę z rozkładami lotów tuż nad moją głową.

Po raz kolejny spróbowałam wyciągnąć rękę z uścisku małych, ale zadziwiająco silnych, piegowatych rączek. Moje wysiłki okazywały się jednak zupełnie nieowocne, a uścisk zdawał się jedynie zwiększać na sile. Czułam się jak w potrzasku.

W końcu poddałam się i zrezygnowana wypuściłam głośno powietrze z ust, wywracając przy tym oczami.

- I bardzo dobrze! Nie możesz wsiąść do tego samolotu!- usłyszałam w odpowiedzi łamiący się głos, w którym zaczynałam wyczuwać powoli nuty paniki. 

Spojrzałam w bok na jego wzburzoną właścicielkę, która aktualnie robiła się czerwona jak burak i która, na moje nieszczęście, zacisnęła jeszcze mocniej palce na mojej ręce, przybliżając się przy tym jeszcze bliżej, tak jakby bała się, że spróbuję jej zaraz zwiać. Jej obawy były właściwie uzasadnione. Z minuty na minutę, pomysł ucieczki wydawał mi się coraz bardziej atrakcyjny.

- Podejrzewam, że musiałaś upaść na głowę i straciłaś zdrowy rozsądek albo najzwyczajniej w świecie kompletnie zwariowałaś. Nie mogę pozwolić ci lecieć na drugi koniec świata w takim stanie! To byłoby nieodpowiedzialne.- Vicky fuknęła, przyjmując bojową pozycję.

- Zrozum, Vicky.. Ja po prostu muszę się stąd urwać.- powtórzyłam po raz setny i westchnęłam.

Moja przyjaciółka napięła się ze wzburzenia. Z jej jasno różowych włosów, spiętych niedbale w koński ogon, wystawało kilka niesfornych kosmyków. Zaciskała palce mocno na mojej skórze jak małe dziecko, które aktualnie bardzo przypominała.

- Nie mogę ci na to pozwolić. Po prostu nie mogę.- dziewczyna jęknęła, a następnie tupnęła mocno nogą.

Otworzyłam buzię, żeby ponownie spróbować przekonać ją do puszczenia albo przynajmniej poluzowania uścisku, ale przyjaciółka nie pozwoliła mi nawet zacząć.

- Przecież nawet nie wiesz u jakiej rodziny wylądujesz! Nawet nie znasz tych ludzi! A co jeśli to seryjni mordercy? A jeśli cię porwą i sprzedadzą meksykańskiemu kartelowi? Czy ty wiesz ilu wariatów chodzi po świecie? Żyjemy wśród prawdziwych psycholi! Nie można tak po prostu zaufać komuś obcemu i wprowadzić się do jego domu zupełnie go nie znając. To chore. Kompletnie chore!- dziewczyna wykrzyczała na jednym wydechu, jakby od tej mowy zależało jej całe życie.

Skrzywiłam się i rzuciłam jej pobłażliwe spojrzenie. Vicky była chodzącą hiberbolą i mimo, że właśnie za to tak ją lubiłam, to bywały momenty kiedy okazywała się przez to cholernym wrzodem na dupie. To był właśnie taki moment.

- Cały proces jest nadzorowany przez sprawdzoną organizację o bardzo dobrej reputacji.. Czytałam setki opinii, przecież wiesz.- westchnęłam, po czym wyprostowałam się jak struna i zniżyłam głos, żeby zabrzmieć bardziej poważnie.- Vicky, tysiące młodych ludzi wyjeżdżało na Au Pair i jeszcze się nie zdarzyło, żeby rodzina przyjmująca osobę do pomocy, miała w planach jej morderstwo. A tym bardziej sprzedaż do kartelu...- prychnęłam.

Twarz Vicky zalała się różowym rumieńcem.

- Ale ty zupełnie nie znasz tych ludzi!- odfuknęła na mnie, czerwieniąc się jeszcze bardziej.- Masz zamiar zamieszkać tysiące kilometrów od domu u zupełnie obcej rodziny. Nawet ich nigdy nie widziałaś, nawet z nimi nie rozmawiałaś! A fakt, że załatwiłaś to wszystko w kilka dni każe mi przypuszczać, że coś tutaj jest nie tak... To podejrzane, nawet bardzo podejrzane. Więc przepraszam cię najmocniej, ale nie mogę ci na to pozwolić. To mój obowiązek przyjacielski chronić cię przed takimi idiotycznymi pomysłami.

Cmoknęłam ze zniecierpliwienia i powstrzymałam się od ponownego wywrócenia oczami. Nie zamierzałam wdawać się w tą bezsensowną dyskusję. Ja swoją decyzję już podjęłam. I żaden argument nie był w stanie przekonać mnie teraz do jej zmiany.

Moja różowowłosa przyjaciółka patrzyła na mnie wyczekująco, a gdy zrozumiała, że nie odpowiem na jej zarzuty wypuściła głośno powietrze z ust, jak gdyby starała się nad sobą zapanować. Zlustrowałam ją szybkim spojrzeniem.

Vicky miała na sobie krótką białą piżamkę z motywami z Króla Lwa, jej ulubionej bajki. Zapewne w pośpiechu nie zdążyła się nawet przebrać. Nie była również umalowana, co było dla mnie kolejnym potwierdzeniem tego, że musiała przyjechać na lotnisko tuż po przebudzeniu, kiedy przeczytała mojego sms dotyczącego wyjazdu. Przeklęłam w duszy. To był błąd, mogłam ją powiadomić już z ziemi amerykańskiej.

Przyjrzałam się intensywniej mojej przyjaciółce. Jej twarz obsypana hojnie jasnymi piegami była teraz całkowicie zaczerwieniona, a szare, tak miłe dla mnie oczy wpatrywały się we mnie z błaganiem pomieszanym z zakłopotaniem. Nie mogłam nic poradzić na to, że nie wytrzymywałam napięcia jej wzroku.

Zrobiło mi się nieswojo.

- Aria, jesteś moją najlepszą przyjaciółką...- Vicky wydukała już ciszej, po czym przełknęła głośno ślinę. Była bliska płaczu. - Możesz powiedzieć mi wszystko. Więc proszę cię, powiedz mi co się stało? Dlaczego chcesz uciec?

Zagryzłam mocno policzki od wewnętrznej strony. Tego się właśnie obawiałam.

- Przecież to wcale nie jest ucieczka.- odpowiedziałam szybko, odwracając od niej wzrok i starając się z całych sił opanować drżący głos.- Chcę po prostu coś zmienić w swoim życiu, odrzucić monotonię i wyrwać się z tego miejsca przynajmniej na czas wakacji. Mam osiemnaście lat i chcę zrobić coś nowego, coś szalonego. Tysiące młodych dziewczyn robi dokładnie to samo. Co w tym dziwnego...

- Ty nie jesteś jak tysiące innych dziewczyn!- Vicky wybuchła.- Ty nie lubisz zmian! Widzę, że coś jest nie tak. Ty się tak nie zachowujesz.. To nie jest w twoim stylu. 

Dziewczyna zmrużyła jasne brwi w zastanowieniu, a po chwili jej oczy zaświeciły przerażeniem, tak jakby nagle ułożyła sobie w głowie kawałki układanki.

- Pokłóciłaś się z Williamem?!- zapiszczała wystraszona.

Jego imię zadźwięczało mi w głowie niczym gong. Automatycznie ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, tłumione od kilku dni głęboko w środku mnie.

Szybko pokiwałam głową przecząco na boki, przymykając przy tym oczy.

- Nie.- odpowiedziałam cicho, choć nie byłam pewna czy jest to do końca zgodne z prawdą.

- Z rodzicami?- Vicky nie odpuszczała.

Zamknęłam całkowicie powieki, a moja krtań zaczęła wypełniać się ciężką gulą złych emocji. Zaprzeczyłam głową, wciąż nie otwierając oczu.

- Nie dostałaś się na studia?- Vicky strzelała dalej, a każde jej pytanie działało na mnie jak mała, niepozorna szpilka, która wbijała się w moją klatkę piersiową niczym sztylet i która otwierała po kolei drzwiczki do miejsc, które próbowałam zamknąć na trzy spusty.

Potarłam pulsujące od emocji skronie i ponownie pokiwałam przecząco głową, starając się nad sobą zapanować. Czułam się jak w cholernym potrzasku.

Chciałabym powiedzieć jej prawdę. Ale nie potrafiłam. Nie umiałam zmierzyć się z tym co się stało nawet przed sobą. Wypowiedzenie na głos, tego co wydarzyło się przez ostatnie kilka dni kompletnie mnie przerastało. Nie byłam jeszcze gotowa.

Chciałam to wszystko zakopać głęboko w sobie, postawić na tym grobie myśli krzyżyk i już nigdy do nich nie wracać.

- Przecież widzę po tobie, że coś się stało!- Vicky krzyknęła sfrustrowana, a młody facet przechodzący tuż obok, w garniturze i z teczką pod pachą, przystanął w miejscu po czym rzucił mi spod brwi pytające spojrzenie.

Kiwnęłam głową w jego stronę, starając się uśmiechnąć i pokazać, że wszystko jest w porządku, chociaż musiałyśmy zapewne wyglądać podejrzanie dla osób postronnych. Vicky wciąż mocno mnie przytrzymywała, obydwie byłyśmy całe czerwone od rumieńców i bliskie płaczu, a kusa piżamka z motywami Króla Lwa, którą moja przyjaciółka przywdziała, musiała jedynie dodawać tej sytuacji dziwaczności.

Mężczyzna obrzucił nas jeszcze ostatnim podejrzliwym spojrzeniem, zmarszczył krzaczaste brwi, po czym wzruszył po prostu ramionami i ruszył dalej przed siebie, machając przy tym swoją teczką.

- Pasażerowie odlatujący do Nashville proszeni są o natychmiastowe skierowanie się do odpowiedniej bramki.. Powtarzam.. pasażerowie..- mocny głos speakerki, dochodzący z głośników skierował mnie z powrotem na ziemię.

Musiałam jak najszybciej wybrnąć z tej sytuacji i biec na mój samolot.

Wzięłam głęboki wdech i położyłam delikatnie dłoń na ręce Vicky, która wciąż mocno mnie ściskała. Poczułam jak jej ciało trzęsie się z emocji i ponownie złapały mnie wyrzuty sumienia. Nie tak powinna zachowywać się przyjaciółka. Ale nie miałam wyboru.

- Kochanie, obiecuję ci, że kiedy będę gotowa, wszystko ci opowiem.- wyszeptałam, wpatrując się w popielate źrenice dziewczyny.- Jeśli mam być szczera, mam po prostu mętlik w głowie i potrzebuję się ulotnić. Muszę pobyć sama. Muszę stąd wyjechać. Wiem, że to może wydawać się kompletnie irracjonalne, ale zaufaj mi, proszę. Przepracuję sobie pewne sprawy i obiecuję ci, że podzielę się z tobą moimi rozterkami. Ale na razie musisz mi zaufać. I pozwolić mi teraz odejść.

Dziewczynie zaszkliły się oczy. Widziałam po niej, że wciąż jest rozdarta. Zrobiło mi się jej tak okropnie szkoda, ale nic nie mogłam już zrobić. Pomiędzy nami nastała cisza. Vicky rozejrzała się wokoło, a jej wzrok padł w końcu na tablicę rozkładu lotów. Przy rubryce z numerem mojego samolotu właśnie pojawił się duży, czerwony komunikat, który mógł zwiastować tylko jedno.

Wejście na mój samolot zaraz miało zostać zamknięte.

- Jesteś pewna, że ta organizacja jest bezpieczna? Że nic ci się nie stanie?- Vicky spytała cicho.

Potrząsnęłam energicznie głową na potwierdzenie i wyczekiwałam jej dalszych słów.

- O-kay.- dziewczyna wydukała w końcu i przygryzła mocno dolną wargę.

Puściła moją rękę, po czym zupełnie niespodziewanie przytuliła się do mnie z ogromną mocą. Wtuliła twarz w moje włosy i wyszeptała:

- Musisz biec. Po prostu zadzwoń do mnie jak wylądujesz. Odzywaj się. I czasami za mną zatęsknij.

Odkleiłam się od niej i złapałam jej twarz w obydwie ręce, spoglądając jej z bliska głęboko w te szczere, dobre oczyska.

- Już za tobą tęsknie. Czekaj tu na mnie. Zanim się obejrzysz, wrócę do ciebie.- odpowiedziałam, a serce zaczęło mi bić coraz szybciej z emocji.

Złożyłam na jej policzku soczystego buziaka i poczułam na ustach słoną łzę. Wypuściłam jej twarz z rąk i spojrzałam na nią po raz ostatni. Musiałam jak najszybciej się ulotnić, bo wiedziałam, że jeszcze chwila i po prostu się rozpłaczę. Albo gorzej. Zmienię zdanie co do mojego wylotu.

Uśmiechnęłam się, a przynajmniej spróbowałam wykrzesić jakkolwiek pozytywny grymas na mojej twarzy. Następnie podniosłam moją torbę z ziemi i zarzucając ją sobie na jedno ramię podbiegłam do bramek samolotowych. Odwróciłam się po kilku sekundach i w biegu pomachałam na pożegnanie mojej przyjaciółce. 

Mała postać w bladoróżowym kucyku niemrawo odmachała w moją stronę. Zebrałam się w sobie i wysłałam jej jeszcze ostatniego buziaka w powietrzu, po czym jak najszybciej dobiegłam do odpowiedniej bramki.

Gdy wchodziłam już na pokład, wydawało mi się, że zostawiam za sobą cały świat.

- Pojawiła się pani dosłownie w ostatnim momencie..- młodziutka stewardessa w nienagannym makijażu i włosami upiętymi w ciasny koczek mruknęła, sprawdzając przy tym dokładnie mój dokument. Następnie podała mi go z powrotem po czym uśmiechnęła się promiennie. 

Skąd ludzie biorą tyle entuzjazmu w pracy?

- Witamy na pokładzie Pani Ario, życzymy pani miłego lotu i mamy nadzieję, że pani pobyt w Nashville będzie jak najbardziej udany.

Ja również miałam taką nadzieję. Skinęłam grzecznie głową na podziękowanie i uniosłam wyżej podbródek, po czym nie odwracając się za sobą wkroczyłam na podkład samolotu. 

Stewardessa zamknęła za mną potężne drzwi, a ja poczułam dreszcz emocji przechodzący po linii kręgosłupa. Serce biło mi coraz szybciej. Właśnie zaczynałam zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Chciałam jedynie odciąć się od swojej przeszłości. Nie wiedziałam jednak, że przeszłość zawsze do nas wraca, nieważne jak bardzo będziemy starać się ją pogrzebać.

Prędzej czy później powróci.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro