in the end
To tak, jakbyś stała z boku. Jesteś. Żyjesz. Funkcjonujesz, ale kompletnie nic nie czujesz. Wstajesz rano. Myjesz zęby. Jesz śniadanie, kiedy tylko masz siłę je zrobić. Ubierasz się. Siadasz na łóżku i patrzysz przed siebie. Jakiś czas temu, pewnie byś się rozpłakała. Wróciła do łóżka, okryła się kołdrą i leżała, licząc, że wszystko dookoła zniknie. Ale wtedy przykuwałaś uwagę. Bo przecież nie możesz całego dnia spędzać w łóżku. Dlatego robiłaś to tylko wtedy, gdy mogłaś. Mama w pracy, tata też, a ty korzystasz z tego czasu, by odpocząć. Ale od czego, skoro nic nie robisz? Powiedziałabym, że od życia. Teraz jestem mądrzejsza. Pod perfekcyjnym makijażem ukrywa się osoba, która zachowuje się tak, jakby już nie żyła. Stwarzam pozory. Kupuję kolejną szminkę, udając, że się z niej cieszę, kiedy tak naprawdę myślę, że tylko straciłam pieniądze. Ale to nie ma znaczenia. Rodzice myślą, że jestem szczęśliwa. Że mój gorszy okres, jak pieszczotliwie zwykli go nazywać już minął. Że to był tylko chwilowy spadek formy. Że przytłoczyła mnie nauka i obowiązki. Stopnie i te sprawy. Jednak wiedziałam, że to wcale nie było to. Nie oceny, kłótnia z chłopakiem, czy przyjaciółką. Po prostu czułam, że się wypaliłam. Nie czerpałam radości z niczego. To, co kiedyś sprawiało mi radość, dzisiaj mnie drażniło. Ulubione piosenki? Nie znosiłam ich. Ulubiona szminka? Wyrzuciłam ją, chociaż wydałam na nią majątek. Wszystko dookoła mnie przygnębiało. Sprawiało, że chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam. Gdy byłam wśród ludzi, widziałam tylko, jak otwierają się ich usta. Nie słyszałam, co mówili, bo nie chciałam. Wszystko było jak w niemym filmie. Z tymi wszystkimi powolnymi ruchami. W dodatku wszystko było czarno białe. Jak moje życie. Myślałam, że to minie. Że pewnego ranka obudzę się i pomyślę, że po prostu będzie lepiej. Ale nie było. Było coraz gorzej. Dlatego w mojej głowie zaczęło się coś snuć. Myśli zaczęły tworzyć pewien obraz. Kończący cierpienie. Bo właśnie tym, wtedy było życie. Cierpieniem. Niczego mi nie brakowało. Niczego, a ja czułam się jak ktoś pusty w środku. Jakby mnie ktoś wydrążył i zostawił samo opakowanie, z przyklejonym sztucznym uśmiechem. Nikt nie widział, że coś nie gra. Jestem świetną aktorką. Tego ranka powiedziałam, że idę na zajęcia. Pocałowałam mamę w policzek, a tacie życzyłam dobrego dnia. Powiedziałam, że ich kocham. To miało być pożegnanie. Zamiast na uczelni wylądowałam w centrum, gdzie odwiedziłam wszystkie możliwe apteki. By nie wzbudzić podejrzeń, w każdej kupiłam jakieś tabletki. Gdy wróciłam do domu, wzięłam kąpiel. Ogoliłam pachy, nogi i okolice bikini. Wyszorowałam pępek i każdy skrawek mojego ciała. Pomalowałam paznokcie na nowy kolor, a na włosy nałożyłam odżywkę. Chciałam odejść taka, jaką mnie znali. Odliczyłam odpowiednią liczbę tabletek, które popiłam wódką. Z każdym łykiem, krzywiłam się coraz mniej. W końcu położyłam się w łóżku, otulając się kołdrą. Chciałam wyglądać tak, jakbym spała.
Obudziłam się w szpitalu, gdzie otulała mnie cisza. Domyśliłam się, że się mi nie udało. Rozpacz rodziców, pełne litości spojrzenia przyjaciół, tak właśnie wyglądało moje „nowe życie". Najlepszy terapeuta w mieście podjął próbę ratunku, jednak nie bardzo się to udało. Dzisiaj, niemal każdy mój ruch jest bacznie obserwowany. Gdy boli mnie głowa, to mama wydaje mi tabletki. Nikt o tym nie mówi, chociaż wszyscy o tym wiedzą. Chciałam się zabić.
Wstaję, gdy słyszę budzik. Rozciągam się, po czym zakładam na nogi kapcie. Niespiesznie kieruję się do łazienki, gdzie załatwiam swoje potrzeby. Myję ręce i zęby. Następnie robię sobie kawę i wracam do pokoju. Dzisiaj nie będzie śniadania. Siadam na łóżku i wpatruję się przed siebie. Widzę stos gazet na stole, komputer i tablicę, na której poprzypinane są zdjęcia. Wzdycham. Powoli wstaję i zaczynam się malować. Korektorem maskuję sińce pod oczyma. Maluję rzęsy, po czym nakładam puder. Odrobina różu na policzki. I jeszcze kropka nad i. Czerwona szminka. Moja ulubiona. Ścieram nadmiar chusteczką i przyglądam się swojemu odbiciu. Wyglądam dobrze. Nawet bardzo. Tylko dlaczego nie potrafię się tak czuć? Dlaczego, chociaż minęło już tyle czasu, wciąż nie jest lepiej? Dlaczego wciąż mam ochotę położyć się w łóżku i nigdy z niego nie wychodzić? Dlaczego znów mam ochotę się zabić? Jednak tym razem tego nie zrobię. Nie, nie dlatego, że się boję. Nie zrobię tego, bo wiem, że to złamałoby serce osobom, którym na mnie zależy. Codziennie przed wyjściem z domu, przed stawieniem czoła światu proszę Boga, jakąś siłę wyższą czy kogokolwiek o to, by mi też w końcu zaczęło zależeć. Bym w końcu coś poczuła. Bym w końcu zaczęła żyć. Bym w końcu przestała udawać, bo boję się, że nie mam już na to siły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro