in my life
Dźwięk budzika rozchodzi się po mieszkaniu niczym cholerne echo. To pewnie dlatego, że wciąż nie rozpakowałam kartonów z rzeczami. Po co się śpieszyć, do końca życia mamy przecież czas, prawda? Moje stopy dotykają zimnej podłogi, a po moim ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Droga do kuchni jest krótka, ale i tak pokonuję ją w truchcie. W końcu lekarz zalecił mi ruch. Z szafki wyciągam sfatygowany kubek, który mam od liceum. Chyba dostałam go na urodziny, ale już nie pamiętam. Wlewam do niego kawę z wczoraj, bo nie chce robić mi się nowej. Gdy kończę swoje śniadanie, wracam do pokoju, gdzie wciągam na siebie najmniej znoszone i przepocone ubrania, jakie tylko udaje mi się znaleźć. Cholera. Zapomniałam wziąć prysznic. Kręcę z niedowierzaniem głową i ściągam koszulkę, którą już zdążyłam włożyć. Wchodzę pod strumień lodowatej wody, zastanawiają się, czy ciepłą też mam w ofercie, czy może mam się myć z czajnikiem w ręce. Owijam się puchowym ręcznikiem i wchodzę do pokoju. Czysta bielizna? Jest. Czyste ubranie? Prawie, prawie. Nie maluję się, bo nigdy tego nie robiłam. Włosy spinam w kucyk i po chwili, biegam po swoim mikroskopijnym mieszkanku jak jakaś mrówka. Gdzie są moje kluczyki do cholery? Przecież na pewno je tutaj kładłam. Marszczę czoło, bo jeszcze chwila i spóźnię się do pracy. Znowu. Teraz na pewno mnie wywalą i nic mi nie pomoże. Znajduję zgubę, wkładam znoszone buty i z gigantycznym plecakiem, przewieszonym przez ramię wybiegam z mieszkania. Gdy idę do pracy, czuję się tak, jakbym cofnęła się w czasie. Sęk w tym, że po pierwsze, nie chodziłam tu do pracy, a po drugie, zawsze szłam z dziewczynami. Pospiesznym krokiem przechodzę przez bramę Nissen i odpowiadając na wszystkie „dzień dobry", wchodzę do budynku z uśmiechem na twarzy. Wspinam się po schodach na drugie piętro, łapiąc zadyszkę, chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego, że nie ma tutaj windy. Wchodzę do pokoju nauczycielskiego, gdzie zastaję tłum chaotycznych ludzi, którzy nie zdążyli wypić porannej kawy. Uśmiecham się do niej, ale nikt nawet na mnie nie patrzy. Wzruszam ramionami i podchodzę do tablicy, gdzie wywieszona jest rozpiska dyżurów. Uff, dzisiaj jestem wolna, przez co znowu się uśmiecham.
- Przepraszam – ktoś się przepycha, przez co ląduję na ścianie. Odwracam się i widzę dyrektorkę, która patrzy na mnie, jakby chciała mnie zabić.
- Dzień dobry Pani Noorthood – uśmiecham się do niej. Ta kobieta nigdy mnie nie lubiła, co tylko motywowało mnie do tego, by ten stan w końcu się zmienił.
- Nie spóźniłaś się dzisiaj, gdzie to zapisać – rzuciła, przewracając oczyma. - Zaraz masz zajęcia, mam nadzieję, że tym razem w końcu ich czegoś nauczysz.
- Zawsze ich czegoś uczę – oburzam się, bo moje metody nauczania to jedyna rzecz, której będę bronić jak lwica.
- Czyżby? - Kobieta chwyta się za biodro. - Więc powiedz mi, czego nauczyłaś ich na ostatnich zajęciach, gdy wszyscy uczniowie przez całą lekcję leżeli na podłodze – spojrzała na mnie ze złością.
- Pracy przepony – odpowiedziałam, chwytając swoje notatki. - Przepraszam bardzo, ale znam się na swojej pracy i wykonuję ją tak, jak należy. - Przeklęta stara zdzira.
Wychodzę z pokoju nauczycielskiego, gdzie wciąż czuję się wyobcowana. Pracuję tutaj już trzy lata, a wciąż odnoszę wrażenie, że część nauczycieli, moich kolegów z pracy, uważa mnie za uczennicę. Traktują z pewnego rodzaju pogardą i poniżeniem. Czy właśnie tak wygląda życie nowego, młodego nauczyciela? Gdzie podziały się wartości, których kiedyś mnie uczono? Kręcę głową i wchodzę na małą aulę, gdzie już czekają na mnie uczniowie. Macham do nich, a oni odwzajemniają ten gest. Lekcje mijają mi szybciej, niż gdy to ja się uczyłam. Opadam na fotel w pokoju nauczycielskim, ciesząc się, że chociaż przez chwilę, nikogo tutaj nie ma. Drzwi się otwierają i do pomieszczenia wchodzi nudny nauczyciel fizyki, który zawsze się ze mnie nabijał.
- Już po pracy? - Uśmiecha się do mnie, gdy dostrzega, że ściągnęłam pod stołem buty.
- Tak, przepraszam – poczułam, że się rumienię i szybko włożyłam buty.
- Nie masz za co – usiadł naprzeciwko mnie. - Jak ci się tutaj podoba, co?
- Pracuję tutaj już trzy lata – odpowiedziałam, drapiąc się po głowie.
- Wiem – parsknął – i wciąż tutaj jesteś, więc dlatego cię o to pytam.
- Jest inaczej, niż się spodziewałam – odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Zawsze tak jest – upił łyk ziołowej herbaty. - Muszę ci coś powiedzieć – uśmiechnął się. - Nigdy nie sądziłem, że akurat ty będziesz tutaj pracować – zachichotał, a ja zmarszczyłam czoło.
- Słucham?
- Przyglądałem się tobie i twoim koleżankom – posyła mi szybkie spojrzenie. - Byłaś z nich najbardziej, hm, jakby to powiedzieć wyluzowana – uśmiecha się. - Każda z was była inna i jeśli mam być szczery, to w żadnej z was nie widziałem materiału na nauczyciela – wybuchnął śmiechem. - Co u nich słychać?
- Sana jest lekarzem – uśmiecham się, bo jestem z niej strasznie dumna. - Noora skończyła dziennikarstwo, ale nie pracuje w zawodzie. Obecnie razem z Williamem, jej narzeczonym – posyłam mężczyźnie szeroki uśmiech – robią sobie wycieczkę dookoła świata. Ostatnio byli w Indiach albo Pakistanie, nie pamiętam – wybucham śmiechem.
- Więc szykuje się ślub – mężczyzna pokręcił głową.
- Owszem, ale to dopiero za rok – puszczam do niego oko, za co się karcę w myślach. - Vilde szuka wciąż swojego miejsca – wzruszyłam ramionami.
- Trochę długo jej to zajmuje.
- Miała problemy osobiste – tłumaczę. - Zmarła jej mama, co miało na nią ogromny wpływ. Powoli staje na nogi.
- A Mohn? - Mężczyzna marszczy nos.
- Schistad – wybucham śmiechem, a mężczyzna patrzy na mnie wielkimi oczyma.
- Co takiego?
- Schistad – powtarzam. - W zeszłym roku się pobrali.
- Chris Schistad wziął ślub? - Mężczyzna patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Ten sam – wybucham śmiechem. - Eva obecnie zajmuje się ich dzieckiem, ale powoli wraca do pracy.
- A ty? - Uważnie mi się przygląda.
- Co ja?
- Jak wygląda twoje życie Christino?
Nie wiem dlaczego, ale to pytanie sprawia mi przykrość. Bo nie tak wyobrażałam sobie swoje życie. Przez kompletny przypadek wylądowałam na aktorstwie, z którego nie potrafiłabym wyżyć. Dlatego zatrudniłam się w Nissen, bo akurat potrzebowali kogoś, kto zajmie się zajęciami artystycznymi. Mój kontakt z dziewczynami, praktycznie nie istnieje. Od Noory dostaję jedynie pocztówki, Sana większość czasu spędza w szpitalu, albo z Yousefem. I kompletnie ją za to nie winię. Vilde próbuje do siebie dojść, w czym pomaga jej Magnus. Jedynie Eva wciąż o mnie pamięta. Zawsze lubiłam spędzać z nią czas i cieszę się, że to przetrwało.
- Pracowicie. Muszę już iść – odpowiadam – muszę odebrać z hurtowni materiały do przedstawienia – uśmiecham się do niego, po czym wychodzę z pomieszczenia.
Droga do domu zajmuje mi dzisiaj więcej czasu niż zwykle. Wchodzę do sklepu, gdzie kupuję sobie kilka niezdrowych rzeczy i butelkę wina. Dziesięć minut później, siedzę na podłodze w moim mieszkaniu, popijając wino, wprost z butelki. Wpatruję się w jedyne zdjęcie, które wisi na ścianie. Jestem na nim z dziewczynami, wszystkie się uśmiechamy i wyglądamy na szczęśliwe. Bo właśnie takie byłyśmy. Upijam kolejny łyk z nadzieją, że te czasy jeszcze kiedyś powrócą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro