arms open
Uważnie wpatrywałem się w dziewczynę, która chyba już z przyzwyczajenia gryzła długopis. Marszczyła śmiesznie czoło, następnie nos, by na końcu zamknąć oczy i kręcić głową. Sekundę później opierała się o oparcie krzesła, przeciągając się, jakby to miało jej w czymś pomóc. Schowała twarz w dłoniach, po czym westchnęła.
- Jestem na to za głupia – powiedziała cicho, ale na tyle głośno, bym mógł ją usłyszeć z jej łóżka.
- Wcale nie jesteś głupia – uniosłem się do siadu. Nie lubiłem, gdy tak o sobie mówiła. Może nie robiła tego często, ale za każdym razem czułem się tak, jakby ona naprawdę w to wierzyła. W to, że jest głupia, niewystarczająco ładna, czy szczupła. Jakby jej czegoś brakowało, a to największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem.
- Jestem – szybko na mnie spojrzała. - Siedzę nad tym już dwie godziny i wciąż nie rozwiązałam ani jednego głupiego zadania! - Ponownie chowa twarz w dłoniach.
- Pomogę ci – rzuciłem, po czym wstałem z łóżka i stanąłem za nią. Oparłem głowę, o jej ramię a dziewczyna delikatnie odwróciła się, by móc cmoknąć mój policzek.
- Mówiłam ci, że muszę zrobić to sama – westchnęła. - Nie możesz wiecznie robić za mnie zadań, wiesz? - Uniosła do góry brew i dało się zauważyć, że jej humor się trochę polepszył.
- Kiedy ja lubię to robić – wzruszyłem ramionami. - Zrób mi miejsce – puściłem do niej oko, a ona posłusznie wstała i skierowała się do swojego łóżka. - Zaraz – zmarszczyłem nos. - A ty dokąd? - Pokręciłem głową.
- Usiąść na łóżku – wskazała palcem, jakbym był nienormalny.
- Nie – zaśmiałem się, po czym usiadłem przy jej biurku. Poklepałem swoje kolana i spojrzałem na nią. - Siadaj – uśmiechnąłem się, a ona wybuchnęła śmiechem.
- Chyba żartujesz – spojrzała na mnie z politowaniem.
- Nie – oblizałem usta. - Będziesz uważnie śledziła, jak rozwiązuję te zadania i sama załapiesz. No chodź – skinąłem głową, a ona po chwili rozmyślań, spełniła moją prośbę.
*
Stoję na wycieraczce, odliczając w myślach czas. Może jej nie ma? Może wyszła gdzieś z przyjaciółkami? Albo poszła na randkę? Ponownie pukam do drzwi, by sekundę później zobaczyć przed sobą przemoczoną dziewczynę.
- Spadasz mi z nieba – rzuca, po czym wyciąga do mnie dłoń i wciąga do pomieszczenia.
- Co się stało? - Pytam, ale kiedy obydwoje znajdujemy się w kuchni, dostaję swoją odpowiedź.
- Kran dosłownie wybuchnął – powiedziała z przerażeniem. - Ta śmieszna gałka została mi w dłoniach, a woda zaczęła tryskać we wszystkich kierunkach.
- Zadzwoniłaś po hydraulika? - Spojrzałem na nią, ściągając kurtkę. Dziewczyna tylko pokręciła głową, a ja cicho westchnąłem. - Nie gwarantuję, że to naprawię, ale spróbuję, okej?
- Jesteś najlepszy – rzuca, po czym mnie całuje. Uśmiecham się do niej, kiedy czuję, że do moich butów dostała się woda.
- Wiem, a teraz zmykaj stąd, bo stanie w wodzie nie jest najlepszym pomysłem.
- Przecież ci pomogę – przewróciła oczyma.
- Czyżby? - Zaśmiałem się. - Czyli między norweskim a biologią zrobiłaś kurs z hydrauliki? - Unoszę do góry brew, a ona parska.
- Przejrzałeś mnie – poprawiła włosy.
- No widzisz Mohn, przede mną nic się nie ukryje – puszczam do niej oko. - A teraz przynieś mi jakieś narzędzia, o ile w ogóle coś takiego jest w twoim domu – parskam, a ona znika z kuchni, by po chwili wrócić z całą skrzynią przeróżnego sprzętu.
*
- Wiedziałam, że przyjdziesz – mówi z uśmiechem na twarzy.
- Jakbym mógł ominąć twoją imprezę urodzinową, co? - Patrzę na nią z niedowierzaniem.
- Nie mógłbyś – przytakuje, po czym wybucha śmiechem. - Chcesz coś do picia, do jedzenia? - Patrzy na mnie z wyczekiwaniem, a ja mam ochotę jej powiedzieć, że nie chcę. Że wystarczy mi tylko to, że najwyraźniej jest szczęśliwa.
- Jeśli coś zostało – przewracam oczyma, a ona ciągnie mnie do domu swojej przyjaciółki.
- Mamy twoje ulubione piwo – uśmiecha się do mnie, po czym przenosi wzrok na kuchenny blat. - Jest kawałek tortu, jakieś ciastka, które upiekła Linn. Dodatkowo jakaś sałatka, którą przyniosła Sana. To co cię interesuje? - Unosi do góry brew.
- Solenizantka – rzucam, a ona parska.
- Dobra odpowiedź żołnierzu – puszcza do mnie oko, po czym podchodzi do mnie i przytula się jak małe dziecko. - Kiedy wracasz?
- A co, już chcesz się mnie pozbyć? - Udaję urażonego, bo tak naprawdę nie chcę z nią teraz o tym rozmawiać. Rozmowy o naszej rozłące, zawsze psują nam humor, a co jak co, nie chcę, by Eva na swojej urodzinowej imprezie się zamartwiała, nie wiadomo czym.
- Nie – rzuca z cwanym uśmieszkiem. - W sumie to mam plan, jak cię w ogóle nie puścić – wybucha śmiechem.
- Jaki? - Oblizuję usta, bo jej słowa zdecydowanie mają podtekst, który mi się spodobał.
- Zobaczysz później – puszcza do mnie oko, po czym mnie całuje.
*
- Te klopsiki faktycznie są dobre – przyznaję jej rację, a ona uśmiecha się tryumfalnie.
- Wiem, dlatego je sobie wzięłam. Ej! - Delikatnie podnosi na mnie głos. - Nie wyjadaj z mojego talerza! - Patrzy na mnie z oburzeniem, a ja wybucham śmiechem.
- Co, nie lubisz się ze mną dzielić? - Unoszę do góry brew, a ona kręci głową.
- Zależy czym – parska – jedzenie nie wchodzi w grę.
- Czyli mam pójść tam – wskazuję na stół, gdzie jakiś chłopak wyjada coś z talerza – by wziąć swoją porcję, bo moja dziewczyna skąpi mi jednego klopsika? - Patrzę na nią z rozbawieniem.
- Nie jestem twoją dziewczyną – rzuca, rozglądają się tak, jakby bała się tego, że ktoś mógł nas usłyszeć.
- Okej – mówię, po czym wzruszam ramionami, by nie pokazać, jak ponownie zabolały mnie jej słowa. Kieruję się w stronę stołu, kiedy czuję, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Zjemy tak jak w Zakochanym Kundlu, co? - Eva uśmiecha się do mnie, a ja marszczę nos.
- Chcesz, żebym ci podsunął go nosem? - Wybucham śmiechem, a ona idzie w moje ślady.
- Nie chcesz, to nie – zabawnie porusza głową, a ja przyciągam ją do siebie.
- Chcę, ale jak będziemy sami – puszczam do niej oko, a ona nad czymś myśli.
- Wydaje mi się, że Sana się nie obrazi, jak zawieziesz mnie już do domu, strasznie boli mnie głowa – uśmiecha się, po czym idę w jej ślady.
- Na pewno nie, Sana się o ciebie troszczy – chwytam ją za biodro i przyciągam do siebie.
- Więc chodźmy się pożegnać – mówi, ciągnąć mnie w stronę swoich przyjaciółek.
*
- Nie powstrzymam łez, które już wypłakałaś. Nie cofnę czasu ani słów, które zostały wypowiedziane w całym twoim życiu – uśmiecham się. - Nie odbiorę twojego bólu, nie cofnę wszystkiego, co zostało zrobione. Nie zatrzymam deszczu, ale jeśli tylko bym mógł, to zrobiłbym to wszystko. Więc kiedy znów będziesz czuć się tak, jakby nic nie szło po twojej myśli, kiedy będziesz miała gorszy okres. Kiedy włosy nie ułożą się tak, jakbyś chciała. Kiedy w ulubionej sukience zrobi ci się dziura, a przepiękne i drogie buty, bezczelnie się obetrą, pamiętaj, że jestem przy tobie. Że możesz do mnie przyjść, wtedy, kiedy złamie ci się paznokieć, albo kiedy zarysujesz mi samochód – parskam śmiechem, a ona idzie w moje ślady, ścierając łzę, która spływa po jej policzku. - Bo ja zawsze będę obok ciebie. Będę szedł przy twoim boku, a moje ramiona, podobnie, jak moje serce zawsze dla ciebie będą otwarte – uśmiecham się do niej, kompletnie ignorując to, że cały kościół słyszał moje słowa.
- Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale po tych słowach chyba nie będę w stanie – mówi, a po kościele roznosi się chichot. - Wow, nawet dzisiaj zawstydziłeś pannę młodą Chris – kręci głową, a ja puszczam do niej oko.
- Tego nie było w planach – uśmiecham się, a ona delikatnie dotyka moje dłonie.
- Kocham cię – mówi, po czym mnie całuje.
- Ja ciebie bardziej – odpowiadam, przyciągając ją do siebie.
- Jeszcze nie pora na pocałunek – słyszę rozbawiony głos księdza, który po chwili mówi – ogłaszam was mężem i żoną, a ja czuję, że w końcu jestem we właściwym miejscu, z właściwą osobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro