Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*zanim pomyślimy*

Uwaga! Uwaga! Przed wami pierwszy z obiecanych rozdziałów.
Ma on ponad 17 stron, więc sugeruję dobrą herbatkę, cichy pokój i entuzjazm fangirls xD Jeśli chodzi o drugą notkę-jest gotowa, ale żebyście się nie pogubili, opublikuję ją jutro (ponad 21 stron, kochani, pp się rozszalała). Ferie mi służą, jakby ktoś pytał xD.Mam nadzieję, że was baaardzo zaskoczy ten rozdział i od razu zaczniecie przygotowywać się na następny- dobrze radzę 😂
Nie zdradzam już nic więcej..tylko zapraszam do odkrycia wszystkich tajemnic😘

Baaaardzo lubię gwiazdki i komentarze-szanujmy się nawzajem i podzielmy się tym, co możemy sobie dać!!! Ubóstwiam każdego z Was❤️

Scorpius

Budzę się zaplątany w miękką kołdrę. Czuję oddychającą obok mnie Rose. Jej klatka piersiowa pod kusą bluzką faluje jak ubrania na wietrze. Jej rude loki, które rozlewają się po poduszce, muskają białe ramiona. Całuję ją w jedno, a ona unosi swoje powieki, jakby coś na nich przysiadło.

(Jak motyl porywający się do lotu)

Patrzy na książkę, która leży obok niej. Otwiera ją tam, gdzie wczoraj skończyła i czyta szeptem.

To stara bajka dla czarodziei, ale w jej ustach brzmi jak coś, co dopiero zostało odkryte. Pochylam się nad nią i składam pocałunek na jej ustach. Róg książki wbija się w mój tors jak kolec róży.

Wokół nas czuję zapach wypalonych świec i słodycz magii.

-Kiedy to proponowałam, nie sądziłam, że naprawdę będziemy czytać.

-Tak jak, że zrobimy połowę rzeczy, o których mówiliśmy. Ale cóż...jednak nie jesteśmy tak bierni jak mogłoby się wydawać.

Śmieje się i wyskakuje spod pościeli. Przyciąga mnie do siebie. Kładę dłonie na jej nagich udach i przesuwam nimi po wewnętrznej stronie jej nóg. Jej skóra jest rozgrzana, ale ręce które kładzie na moich policzkach są chłodne. Z radia w rogu zaczyna grać wesoła muzyka. Boleśnie przypomina mi ciche melodie, które płyną z radia matki, za każdym razem, gdy ojciec ma wrócić do domu.

Oddycham ciężko Rose to widzi.

Patrzy na mnie pytającym wzrokiem.

-Myślałem o ojcu. Matka będzie szczęśliwa. Może to dobry moment, by powiedzieć im o tobie.

Wysuwa się z moich ramion i opada na poduszkę obok. Materiał ugina się pod jej ciałem.

-O ile nie popsujesz im sielanki.

-Myślę, że Malfoyom daleko od tego gatunku. Jesteśmy raczej dramatem.

-I to nawet melodramatem, Sco.-mruczy, a potem uśmiecha się ze smutkiem-Martwię się o Ala. Mógłbyś...pójść ze mną z nim porozmawiać?

Przygryzam wargę.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie poczuje się osaczony?

-Nie wiem. Zależy mu na tobie. A nasze relacje...nigdy nie były świetne.

Siadam na materacu i przyglądam się tej drobnej istocie. Krętaczy. Jest niewiarygodna. /Chowa przede mną sekrety w zaszytych kieszeniach spodni./

-Co tak naprawdę się miedzy wami wydarzyło?

Wzrusza ramionami jak kilkuletnie dziecko. Wcale mi to nie przeszkadza.

-Każdy miał własne problemy, ale żadne nie wpadło na pomysł, by się nimi podzielić i sobie pomoc...Myślę, że mamy do siebie żal.

Pokazuję jej by usiadła i gdy to robi zakładam jej włosy za uszy.

Patrzę się prosto w jej oczy, ale ona wciąż ucieka wzrokiem.

Kładę dłonie na jej twarzy.

-Wydaję mi się, że oboje chcieliście sobie powiedzieć. Ale nie wiedzieliście jak. Pójdę z tobą, jeśli..

Patrzy na mnie krzywym spojrzeniem, ale kącik jej ust unosi się do góry.

-Jeśli co, Malfoy?

-Jeśli dasz mi przedstawić siebie moim rodzicom.

Wybiegła. Rzuciła kilka słów, że to o co proszę to więcej niż jej brak zaufania do Albusa.

Że powinien najpierw powiedzieć: Mamo, tato, DZIADKU nie chce zaaranżowanego małżeństwa, po prostu dlatego, że chce kochać moją kobietę.

I cóż...powinienem ostrzec ich, kim ona jest.

Mówiła, że nie mogę stawiać jej w tak upokarzającej sytuacji.

Mówiła, mówiła i mówiła. Ubrała się i wyszła.

Śledzę ją.

Jej kroki odbijają się od chłodnej posadzki zamku.

Widzę jak opatulamy się długim swetrem. Nie wiem, gdzie idzie.

/Nie, wiem. Jak najdalej ode mnie/

Doganiam ją na zakręcie, gdy słyszy moje kroki odwraca się i wpada w moje ramiona. Wdycha, a jej klatka piersiowa wibruje.

-Nie śledź mnie. Mogłam pomysleć, że to Lans. Zwariowałeś?!

Wiem, że wyglądam jakbym dopiero, co się obudził.

Ale nie zdaję mi się, by ona wciąż śniła koszmar.

-Ale wiedziałaś, że to nie on.

-Oszacowałam, że wyczerpał się limit prawdopodobieństwa,

że pozowlisz mi odejść.

-Słusznie.

-W końcu.

Uśmiecham się. Nie mogę się powstrzymać.

Odwraca się?.

-Podobno Slytherin liczy uczyć, tak?

Nie idę za nią. Już nie mam siły uganiać się za mirażem. Zaczynam rozumieć, co ona czuje.

-Gdzie idziesz?

-Nie, gdzie ja idę, Scorpiusie, ale gdzie idziemy.

Opiera się o ścianę. Jej spojrzenie. Merlinie, mogłoby być ostatnim, co zobaczę.

Widzę w jej oczach coś więcej niż porozumienie.

Wyzwanie.

Przyjmuje warunki umowy. A to oznacza, że ja musze dotrzymać drugiej strony.

Muszę przedstawić ją rodzicom.

/To już więcej niż słowa. Nie ma odwrotu/

-Do Albusa, Malfoy, do Albusa.

Schodzę z Rose do lochów Slytherinu. Miejsca, które mogłoby być jej domem. Miejsca, które tej dziewczynie jest bliższe niż Gryffindor.

/Gad w swoim królestwie/

Mówię hasło. Wiem, że mnie nie słucha. Przygotowuje się na to, na co nie może się przygotować.

Przed nami pojawia się pokój wspólny. Widzę, że stara się nie rozglądać. Ale ja jestem zbyt ciekawski. Zawsze byłem.

/Jestem na złej drodzę?/

Widzę w kącie Rocco i Kiana, którzy o czymś dyskutują. Na kanapie po drugiej stanie sali Yaxleya...i Biancę. Rozpoznaję jeszcze kilka osób, ale Albusa tu nie ma.

Wchodzimy na górę i wiem, że wzbudzamy podejrzenia.

Jesteśmy po wieczne czasy stawiani przed niesprawiedliwym sądem.

/Może nie zawsze takim niesprawiedliwym/

Biorę głęboki wdech i popycham drzwi. Nikogo w środku nie ma. Okno jest otwarte na oścież. Czuje chłodny powiek zimy, a Rose drży obok mnie. Doskakuję do niego i zamykam..

Rose zauważa jakąś kartkę na niepościelonym łożku kuzyna i podchodzi do niej.

Jej wzrok jest rozbiegany, gdy czyta treść liściku.

Spotkaj mnie o północy przy bladym blasku księżyca.

Teraz moje ręce też zaczynają drzeć. Wyjmuje z jej ręki kawałek pergaminu i przyciągam ją do siebie. Zanim rzucimy się w nieznane, zostawiam na kości z tyłu jej szyi pocałunek lekki jak powiek wiosennego wiatru.

/Dlaczego więc smakuje chłodem?/

*

Nic tylko biel. Biel, która odbija światło. Biel, która nas oślepia. I jeszcze toksyczna zieleń, która wychyla się zza zasp. Brniemy przez niego niemal po kolana. Widzę niechęć na twarzy Rose, ale jej oczy są zacięte. Przebrnie przez wszystkie przeszkody Zakazanego Lasu, by odnaleźć kuzyna. Boję się, że jesteśmy zbyt pochopni. Powinnismy kogoś poinformować, ale nie chcielibyśmy, by Potter wpadł w kłopoty. Jego ojciec..lepiej, żeby nic nie wiedział.

/Coś jak mój/

Zdaję sobie sprawę, że to Rose mnie prowadzi. I rozumiem. Ona już kiedyś za nim szła. Dokładnie wie, gdzie go szukać. Kogo Albus może spotykać w Zakazanym Lesie?

Czy jego zainteresowania magicznymi stworzeniami zaprowadziły go tam, gdzie nie powinien się znajdować?

Odgarniam gałęzie z drogi Rosie i przed nami odkrywa się pusta polana.

/Niemal pusta./

Na środku Polany w śniegu leży szczupły chłopak. Z jego szyi zwisa zielony szalik. Biały puch plami czerwień rubinu.

Całe powietrze zostało wydarte z mojej klatki piersiowej.

/Tonę/

Biegnę zanim się zastanowię.. Wyrywam się przed siebie, słyszę cicho jęk Rose. Przepadam do Albusa i chwytam go za ramiona. Jego szyja jest poharatana pazurami lub kłami. Pod rozpięta kurtką widać krwiste rany. Jest chłodny jak nigdy.

Wyczuwam jego tętno, gdy Rose kuca obok mnie.

-Spotykał się z wilą.

Odwracam się i patrzę prosto w jej zatroskane oczy. Czemu wcześniej mi nie powiedziała?

Kręcę głowa. Zamykam oczy, bo nie mogę nie czuć się zawiedzony. Mogła mi zaufać.

Mogła mi zaufać.

/Mogła?/

Otwieram oczy i biel tak razi mój wzrok, że zdaję mi się, że widzę świat w ostrzejszych kolorach. Odbija promienie słoneczne na moje przekleństwo.

-Nie sądzę, by któraś z nich zadała te rany. Mogą zsyłać kary i doprowadzać do obłędu, ale to...

Wyciąga różdżkę i zaczyna szeptać zaklęcia. Dołączam do niej. Nie potrafimy zdziałać cudów, ale kolory zdają się powracać na jego twarz.

-Albus, stary, musisz się obudzić, musisz

Mijają sekundy minuty nerwowych zaklęć, które przeradzają się w mantry. Chowam dłonie w zimnym śniegu, a Rose ściska mnie.

Al trzepocze powiekami.

Nie otwiera ich do końca, ale chwyta mnie za nadgarstek. Spoglądam w jego ledwie widoczne zielone oczy; oczy węża. Oczy węża, który dał się skusić. Chce wytłumaczeń. Chce prawdy. Szczerości.

Ale wiem, że jej nie dostanę. Nie teraz.

Teraz on jest najważniejszy.

-Możesz wstać?-pytam, kiedy ten próbuje się podnieść.

Gdy unosi plecy, natychmiast upada z jękiem na zimny śnieg.

Zdejmuję kurtkę. Rose mierzy mnie zbłąkanym wzrokiem, ale podkładam ją pod głowę Ala. Jego długie, czarne włosy są mokre. W te ferie będzie chorował.

Podnoszę go i niosę przez całą drogę . Rose idzie tuż za nami i nie mówi ani słowa. Chciałbym ją utulić, siegnąć po jej dłoń..ale nie mogę.

Gdy znajdujemy się na końcu lasu, Rose przywołuje Niewidkę i podaje ją Alowi.

-Schowajcie się pod nią. Nie wzbudzicie zainteresowania.

-Muszę go zabrać do Pomfrey.

Kiwa głową, przełyka ślinę, poprawia włosy

/Doprowadza mnie do szału. Chcę być z nią/

-Wiem-mówi-wiem.

Siedzę u Albusa do nocy. Po południu Pomfrey pozwoliła przyjść Rose. Siedzi pod kocem i wtula się w mój tors. Ludzie przychodzili i wychodzili. Była jego siostra i brat Rose, nasi znajomi. Plotki, aż szumią w murach Hogwartu. Jak syki węży, tylko teraz wszyscy są wężouści. Tworzą się miliony tysięcy teorii.

/Słyszałem nawet trafne./

Ale niewielu widziałem, którzy naprawdę się przejęli.

Albus to wciąż dla większości syn Wybrańca, który trafił do Slytherinu. Wyklęty.

Wyrzutek. Odmieniec.

Ranek przychodzi zbyt wcześnie. Pani Pomfrey kręci na nas głową, gdy podaje leki Albusowi.

-Mogliście chociaż użyć wolnych łóżek. Wole nie być w waszej skórze po spaniu na tych twardych krzesłach-odzywa się nalewając lekarstwo do ust Ala.

Kiedy odchodzi, stara sowa skrobie szybę w oknie. Wpuszczam ja do środka. W łapkach ma list do Albusa.

Potter patrzy na mnie i kiwa głową.

Czytam go najpierw po cichu. Nie chcę, by usłyszał coś czego teraz nie powinien.

-Piszą, że się martwią. Że dobrze, że to przytrafiło się przed feriami. Zajmą się tobą..

Potter jęczy. Marudzi jak tylko on potrafi.

-Wolałbym nie..

Poprawiam mu  poduszkę.

-Cóż, chyba nie masz wyboru.-cisza cisza cisza Merlinie uwolnijcie mnie od cieszy-Nie pozwalają ci iść do mnie na sylwestra. Nie w tym stanie.

Przełykam ślinę. Jest coś jeszcze o czym nie powiedziałem.

-Nie uważają mnie za...odpowiedniego przyjaciela. Po tym śledztwie z atakami, w które była tez wkręcona Rose...i zamieszkach.

Albus pierwszy raz się podnosi i opiera plecy o węzgłowie łóżka.

-Nie, Scorpiusie, nie! Nie mogą stawiać niesprawiedliwych sądów. Nie masz na nikogo złego wpływu. To fakt, tak? Nie da się temu zaprzeczyć..

Podchodzę do Rose i klepie ją po ramieniu. Unikam wzroku Pottera, gdy mówię:

-Musisz odpoczywać. Powinnismy już cię zostawić.

Zamyka oczy i szepcze tak, że niemal go nie słyszę.

-Nie róbcie tego

Rose sięga po jego rękę, którą on mocno ściska. Rusałka patrzy na mnie, a nasz układ wciąż dla niej żyje. Nie rozumie, że wszystko się pokomplikowało. Może nie kojarzy faktów.

Ale ja to robię. To kolejny atak i minie tylko kilka chwilek, zanim takim go ogłoszą.

Zostawiam za sobą prawdziwą rodzinę i zamykam drzwi.

Gdy wychodzę widzę, że ze sobą rozmawiają.

/Może udało mi się zrobić coś dobrego/

*

Slytherin. Czuję ciężar na ramionach jego uczniów. Jeszcze bardziej znamienny niż zwykle. Spędzamy ostatni dzień przed przerwą w swoim towarzystwie. Poranek spędzam z Rocco, Kianem i Islą. Nie wierzę, że mojej płuca wciąż są w stanie wytrzymać śmiech, który wyrywa się z głębi moich płuc. Nie wierzę, że struny głosowe wciąż pamietają ten dźwięk.

/A jednak./

Na początku Isla boi się, że będę ja oceniał lub obwiniał o to, że Yaxley kręcił z Rose.

Nie wiem, co wydarzyło się miększy ich dwójką

/A raczej trójką, jak mniemam/

ale nie śmiałbym jej winić.

Bez Yaxleya złagodniała. Zdaję się wciąż nosić na sobie wstyd, który całe życie potrafiła ukryć.

Teraz gryzą ją też wyrzuty sumienia.

Jej twarz rozjaśnia się, gdy Kian obejmuje ja ramieniem lub żartuję.

Rocco rzuca mi dyskretne, prześmiewcze spojrzenia. Chyba ma z tego duża przyjemność.

Południe spędzam na patrolu z Nottem. A potem dochodzi do nas Aidan. Hadijew spędził dużo czasu z Alem. Grali w szachy. Czuję odpowiedzialność, ponieważ jemu przytrafiło się to samo. Powiedział mi, że ma te same przypuszczenia.

Żaden z nas nie musi wypowiadać ich na głos. Rozumiemy się..

Ale ponownie..zero dowodów.

Widziałem się nawet z Ywette. Zaprosiłem ją na Sylwestra. W jej uśmiechu skrywała się cała moja obawa. Że Rose nie będzie mogła przyjść, a Dyer stanowi jedyna nadzieję, by oszukać jej rodziców.

Pogoda jest jak chłodna kobieta.

/I do tego płacze./

Od rana pada śnieg z deszczem. Wszystko zamienia się w pluchę. Otacza nas gwar żegnających się uczniów. Kilku Ślizgonów zostaje na przerwę. Aidan spędza ferie u Notta, a Isla u Kiana i Rocco. Ywette wraca do rodziców. Słyszałem, że Yaxley nie planuję pojawić się w domu zastępczym na dłużej i spędzi ten czas w czarodziejskim hotelu. Wcale nie jestem zaskoczony, ale czuję się z tym nieswojo.

Gdy zmierzamy z Albusem i Rose na stację kolejową cały śnieg zdążył zamienić sięw błoto. Pomagam dziewczynom wsadzić bagaże. Nie chwytam za rękę Rose, chociaż bardzo pragnę. Nie chce jej narażać. Wchodzimy do przedziału prefektów, w którym juz siedzi zadowolony Lans i krukonka, Niamh Davies.Chłopak trzyma dłoń na jej szczupłym kolanie. Nie cofa ręki, gdy wchodzimy.

Kiwam głową w stronę Krukonki, ale nawet nie patrzę na Mastersona. Rose siada obok mnie, tak, że nie widzi Lansa. Wiem, że to nie czyni jej bezpieczną. Wiem, że nie jest zadowolony, że Rusałka nie siedzi obok niego. Czasami marzę o tym, by to Yaxley był prefektem. Potrafiłby ją obronić. A potem przypominam sobie o swojej zazdrości.

-Przekaż swojemu bratu życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, Rose-odzywa się Lans, wychylając się w jej stronę.

Dziewczyna głośno przełyka ślinę, ale unosi podbródek. Chwytam ją za rękę.

-Ma wystarczajaco szczerych życzeń. Nie potrzebuje twoich.

Lans oblizuje wargi.

-Nigdy nie wiesz, co się komu przyda.

Przychodzi reszta prefektów, a obraz za nami zaczyna się przesuwać.

Pociąg ruszył.

Spoglądam przez ogromne okno w holu na ogrody Malfoy Manor. Wokół mnie panuje cisza, która wpełza pod moją skórę, obracam pierścionek na swoim palcu. Słyszę ciche kroki na posadzce. Ojciec obejmuje mnie ramieniem. Jego dotyk jest obcy i ciężki. Wyglada młodziej w dobrze wyciętym garniturze. Przed świętami wyglądał mizernie, ale teraz zaczynam dostrzegać miedzy nami podobieństwo. Patrzę na siebie z przyszłości.

-Zapowiada się bal u pani Zabini?-pytam; oboje nie jesteśmy dobrzy w rozmówkach.

Mam nadzieję, że nie zacznę mowić o pogodzie. Zresztą nic ciekawego.

Uśmiecha się.

/Cień starego mężczyzny. Duch/

-Miło będzie zobaczyć kogoś, kto dzieli podobny bagaż emocjonalny. Na co dzień otaczają mnie bohaterzy...

Kładę dłoń na jego ramieniu. Nie wiem, kiedy się na to decyduję. Wydaję mi się to właściwe. Moje oczy są szkliste. Nie chcę, by to zauważył.

Ale cierpię przez to jaka kara spotkała mojego ojca. Miedzy nami są setki mil niewypowiedzianych słów.

-Dotarły do mnie plotki.

Unoszę brwi, chociaż aż tak się nie dziwię. Chowam ręce do kieszeni,by ukryć ich drżenie.

-Rose Granger-Weasley...Nie musisz się tłumaczyć, Scorpiusie

-Czy matka też juz wszystko wie?

Kiwa głową. Raz, powoli. Jest taki oszczędny w ruchach.

-Myślę, że Potterowie nie są w siódmym niebie.

Ojciec odwraca się do mnie i mierzy mnie wzrokiem

W sekundę się postarzał, jakby przed oczami miał całe moje życie, a być może nawet jego.

-To nie ma żadnego znaczenia.-szepcze.

Odchrząkuję.

-I tak jestem przeznaczony Blanche Celèste Mayer, czyż nie?

Marszczy brwi. Wahanie staje się domownikiem na jego twarzy. Upierdliwym gościem, który postanowił zostać na stałe. Skurwiel się zasiedział na lata.

-Mój ojciec...podjął wiele decyzji za nas. Ale pamiętaj...nie jesteś dzieckiem ani niewolnikiem. Jeśli nigdy nie stawiasz oparu..los wiedzie cię po wydeptanej ścieżce. A te nie zawsze prowadzą do raju.

Przelotny uśmiech. Znika tak szybko jak z twarzy Rose.

-Baw się dobrze, synu.

Zamykam oczy i gdy je otwieram już go nie ma.

Dołączył do matki. Zaraz wychodzą, a ja wiem, czemu tu stoję. Wyobrażam sobie jakby to było zobaczyć ją na jednej ze ścieżek, idącą w moim kierunku.

Po moim policzku spływa samotna łza. Czuję jak ściany się ze mnie śmieją. Jak duchy ze mnie szydzą. A moje serce wciąż wybija pieśń nadziei.



Ludzie. Ludzie. Ludzie.

Nie mogę przestać szukać jednej twarzy zanim pomyśle o każdej innej. Chciałbym zobaczyć Ala w dobrej formie, z uśmiechem na twarzy i zapewnieniem, że jego rodzice nie mieli nic przeciwko tej imprezie. Ale moje oczy słuchają instynktu. Wypatrują piegów i rudych loków.

Jej słodkiej niepewności i radykalnej piękności.

Tańczę z kilkoma dziewczynami, ale głownie stoję przy barku. Przeklinam i otwieram najdroższy alkohol ojca, będę tego rano żałował. Stary może mi raz wybaczy. Wypijam niemal na jednym wdechu. Czuję się lżejszy, gdy zgarniam kurtkę i kieruję się na zewnątrz,

Rose

Wchodzę do pomieszczenia i spotykam siebie w naściennym lustrze. Mam na sobie ciemny zielonkawy płaszcz, który wydobywa z moich oczu głębie. Moje rude loki ułożone są w fale, które okalają moją umalowaną twarz. Odsłaniam moje zmarzniete ciało, zdejmując płaszcz i podaję go Ywette. Nasze palce spotykają się na milisekundę, a ona się uśmiecha. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, przez które wsuwa się Al. Jego czarny, połyskliwy garnitur podkreśla smukłość jego sylwetki i ukrywa ostre krawędzie. Wyglada niemal, jakby powrócił do życia po zimowym śnie. Poprawiam swoją sukienkę z długim rękawem z cienkiej tkaniny. Mój biust zasłania wąski pas czarnego materiału. Całość dopełnia zieleń, która błyszczy w moich oczach, gdy wiruje. Rąbek sukienki kręci się wokół moich kostek. Ywette oddala się z Alem, a, w moich uszach szumi muzyka głośna głośna jak bicie serca. Obracam się. Tracę równowagę i wpadam w czyjeś ramiona.  Chłopak unosi mnie do góry, a jego ramiona się zaciskają zaciskają zaciskają, Zamykam oczy, a kiedy je otwierałam, patrzę w znajomą twarz. Same katy i ostre kreski. Platynowe włosy zaczesane do tyłu. Podłużna blizna na policzku.

I znajomy pewny dotyk.

Aidan Yaxley.

Odchrząkuję, jakby mogło sprawić to, że moje zdenerwowanie się zawstydzi.

(Jedyną zawstydzoną osobą jestem ja. I zawsze nią byłam)

Patry na mnie zbyt analizującymi oczami. Oczami, które widzą we mnie zdradę.

(Jestem winna)

-Nie sądziłam, że przyjdziesz.

-Postanowiłem zrobić coś nieprzewidywalnego.

Uśmiecham się.

(Nic nie potrafię ukryć, jestem beznadziejną aktorką. Jestem marionetką w cudzych rękach. Laleczką)

-Zawsze warto wyjsć poza strefę komfortu. Tak przynajmniej słyszałam.

Puszcza mnie i odstawia na ziemię.

Patrzy mi w oczy.

(Wwierca się w nie)

Przymruża powieki.

Podchodzi do mnie. Dwa kroki. Tylko dwa kroki.

(O dwa za dużo.)

Nachyla się w moją stronę i mówi cicho, ale mnie nie dotyka.

-On ci nie pomoże, Rose, dobrze o tym wiesz.

Podnoszę wzrok.

-Może czas, żebym sama sobie pomogła.

Chwyta mnie za podbródek, tak że niemal tego nie czuję i kręci głową.

-Wiem, że nie chciałaś...ale zostawiłaś mnie, Rose. Obie mnie opuściłyście.

Słowa. Słowa próbują wymurować sobie drogę na zewnątrz, ale jąkam się potykam się o myśli i potykam się o swój bałagan.

(Tworzę chaos. Potrzebuję gruntownych porządków).

-Przykro mi.

-Mi też.-przesuwa twarz w kierunku mojego ucha i szepcze tylko szepcze-Nie obchodzi mnie, że jesteś z nim, Rose. Kiedy będziesz mnie potrzebować, możesz wrócić.

Chcę powiedzieć, że nie skorzystam. Chcę być pewna, że dobrze wybieram. Pragnę być pewna wszystkiego, co mam powiedzieć.

Ale nie wiem nic.

Tylko tyle, że muszę się strasznie mylić.

(0 pkt. Same złe odpowiedzi)

Nie odzywam się. Chłopak zostawia chłodny pocałunek na moich policzku. Odsuwa się i czuje chłodne powietrze zakładające się po moich plecach.

-Wrócisz do mnie, Rose. Nie wiesz, czego chcesz.

Nie znajduję tego, czego szukam. Czuję się jak wtedy, gdy jestem głodna i nie odnajduję drobnych w kieszeni. Ból w brzuchu i dziecinne rozczarowanie, że nie odczuję słodkiego komfortu.

(Obejdę się smakiem.)

Wypijam drink za drinkiem. Wolałabym nie, ale mam złe pomysły. Tańczę z Ywette. Naśladuje ustami każde słowo, które śpiewa piosenkarz.

Dyer ma na sobie długą czarną sukienkę z rękawkiem. Nic specjalnego, ale pasuje do niej.

Śpiewa niedaleko mojej twarzy, czuje zapach alkoholu w jej oddechu.

Al zniknął i panika zaczyna zakradać się po moim plecach.

( Tęskniłaś?)

Ywette jest zbyt blisko, ale przyciągam ją do siebie jeszcze bardziej i zostawiam w kąciku jej ust pocałunek. Jej oczy błyszczą iskrami, których nie rozumiem. Nie mogę znieść jej wzroku. Widzę w jej oczach swoje odbicie.

(Nikogo, kogo chciałabym znać)

Zauważam chłopaka idącego w jej stronę. Wycofuję się w tłum. Jest mi duszno i wszystko wiruje wiruje wokół mnie.

Nie zdaję sobie sprawy, że ktoś siedzi na kanapie. Już nie jest sam. Zaciskam rękę na swoim udzie. Spoglądam na chłopięce nogi i mam nadzieję, że może w końcu znalazłam Scorpiusa. Liczę, że nie muszę juz grać z nim w chowanego na jego własnej imprezie.

Ale nie znam żadnych odpowiedzi. Zawsze jestem dwa kroki do tyłu, a on dwa do przodu.

4 kroki różnicy.

Aidan Yaxley.

Piję przejrzystego drinka. Zanim się odezwę, podstawia mi go pod usta. Nie chcę ich otworzyć. Nie ufam mu. Jego wzrok jest zachęcający. Muszę wziąć oddech i łyk napoju spływa po moim gardle. Jest przesycony paląca goryczą wódki. Ale nie ma w nim nic podejrzanego.

-Lepiej?

Chowam twarz w dłonie, a on chwyta mnie za rękę.

-Nadal nie przyszedł.-mówi.

-Nie musisz mnie informować.

-Czasami lepiej usłyszeć to od kogoś innego. Znowu zwiewa.

Spoglądam ma niego zaszklonymi oczami.

Kładzie ręce na moich policzkach.

-Yaxley, proszę, nie dotykaj mnie.

-Ja bym tego nie zrobił, Rose.

Jego oddech. Jego oddech na mojej twarzy. Jego usta przy moim uchu.

-Mogę zrobić z tobą wszystko to, co on. Lepiej.

Nie całuje mnie, ale chwyta mnie za dłoń i ciągnie do tańca.

Obraca mnie w swoją stronę. Sprawia, że moje biodra kołyszą się do taktu elektronicznej muzyki. Jego dłonie leżą swobodnie na moich kościach biodrowych.

Policzek Ślizgona dotyka mojego.

-Nie chcę cię do niczego zmuszać jak Lans. Nie będę cię skrzywdzić. Ale nie wiem jak mam sprawić byś nazwała to, co miedzy nami jest. Czego naprawdę pragniesz, Rose?

-Co jest między nami, Yaxley? Kocham Malfoya.

Zakłada moje włosy za ucho.

-Tak twierdzisz. Ale czy jesteś tego pewna?

Mój oddech jest ciężki i wszystkie moje kości tak samo. Jestem zmęczona i on o tym wie.

Ale czy to znaczy, że mnie rozumie?

-Dałaś mi szansę i ją odebrałaś, Rose.

-Przestań tak wypowiadać moje imię.

-Jak?

-Jakbyś mnie potrzebował.

Jego dłoń kręci się wokół rąbka mojej bluzki.

-Potrzebuję cię.

Jego paznokieć muska mój brzuch.

Dreszcze. Dreszcze. Dreszcze.

Przygryzam wargę.

-Ale mnie nie kochasz.

Wtedy odnajduję to, co zgubiłam.

Scorpius stoi w wejściu. W płaszczu.  Z mokrymi włosami.Yaxley wciąż nie zabiera rąk z mojego ciała. Odczytuję słodko-gorzkie uczucie spotkania z oczu Malfoya. Nie wie, czy cieszyć się, że przyszłam, czy być zdenerwowanym, że obejmuje mnie Aidan.

Wyrywam się z objęć Aidana, który wciąż nas obserwuje. Zanim Malfoy zdąży coś powiedzieć, wpadam w jego objęcia. Widzę jak Scorpius zaciska usta.

Wiem, że jestem oszustką, gdy próbuję udawać, że to wszystko wina Aidana.

Nie powinnam była dawać mu nadziei. Nie powinnam była wykorzystywać momentu, w którym czuł się słabszy. Nie powinnam z nim być po to, by odreagować po Malfoyu. Nie powinnam namawiać go do pocałunku.

(Ale to on jest bestią w tej bajce.

Nie ja.)

-Nie wydaję mi się, bym cię zapraszał.

Wzrusza ramionami.

-Każdego pytasz o zaproszenie? Sporo tu ludzi.

Malfoy chce do niego podejść, ale powstrzymuję go.

-Scorpiusie. Przyszłam tu dla ciebie. Z Alem.-ciągnę za jego szalik-zdejmij już ten płaszcz.

Patrzy na mnie i jego gniewny wzrok łagodnieje.

(Nie zasługuję na to. Czy kiedyś przestanę się winić?)

Kiwa głową. Ciągnie mnie za sobą. Gdy się obracam widzę spojrzenie Yaxleya.  Uśmiecha się do mnie krzywo i mówi coś co brzmi jak „do zobaczenia".

(Mam nadzieję, że nie. Jestem tchórzem. Uciekam)

Za plecami Aidana wyrasta Bianca. Kładzie dłoń na jego ramieniu.

Tracę oboje z oczu , gdy zagłębiamy się w hol.

Scorpius

Jej ruchy są wystudiowane, Wciąż przede mną dość ukrywa, Tak jest i teraz. Nie wiem, czy wciąż mnie to obchodzi. Odwieszam płaszcz na jeden z wieszaków i zdejmuję zaśnieżone buty.

Widzę, że jej wzrok utkwiony jest w moich stopach. Zakładam lakierki. Chwytam jej podbródek i unoszę brodę. Na jej twarzy wita mnie uparty grymas, mówiący nie musisz tego robić. Nie musisz przypominać mi, że jestem tak cholernie wystraszona.

-Po co wyszedłeś? Cały przemokłeś.

-Nie mam pojęcia. Chciałem się stad wyrwać...i chyba miałem głupią nadzieję, że spotkam cię na swojej drodze.

Unosi brew. Naglący gest mający zamaskować zdenerwowanie. Zbyt wiele myśli, które wprawiają ją w niepokój.

Nie odpowiadam, tylko delikatnie popycham dziewczynę w tłum. Powietrze jest ciężkie, podłoga zdeptana. Wpasowujemy się w grono ludzi i Rose się rozluźnia. Piosenka przyspiesza i przyciągam ją do siebie. Okręcam ja wokół siebie i potem już tańczymy razem. Na jej ustach błąka się uśmiech. Dotyk jej dłoni jest lodowaty i nieprzyjemny i mam to wszystko gdzieś. Gówno mnie to obchodzi.

Jej oczy błyszczą tysiącem iskierek.

W naszą stronę zbliżają się, Kian i Isla. Rocco przychodzi tanecznym krokiem z jakąś dziewczyną z ostatniego roku.. Nie wiem, czy to coś poważnego.

Zdaję mi się, że Rose czuję się niezręcznie.

Nie mylę się. Zdaję się, źe wszystkie jej mięśnie nagle postanowiły stanąć na baczność. Chciałbym, by się rozluźniła, ale nie wiem jak wydać polecenie „spocznij"

/Nie wiem, czy chce je usłyszeć/

Przybliża się do mnie i szepcze mi do ucha.

-Może odpoczniemy od tego na górze?

Nie mogę powstrzymać się od krzywego uśmiechu. Nawet mnie nie rusza, że jeszcze nie wybiła północ. Jeśli będę z nią, kiedy to się stanie...będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

-W znaczeniu dosłownym, Malfoy.

-A h a, jasne.

Trzepie mnie w ramię.

-Tylko skoczę po coś do picia. Na końcu korytarza, Rusałko.

Odchodzi, a moi przyjaciele mają wymalowane podejrzenia na swoich parszywych twarzach,

-Cicha woda?-śmieje się Rocco.

Nikt oprócz niego nie słyszy mojej odpowiedzi.

-Nie masz pojęcia.

Kieruję się pod barek ojca. Kiedy wchodzę za ladę, patrzę prosto w oczy Albusa Pottera nad szklaneczką Whiskey. Dopiero w bladym świetle gwiazd świecących za oknem, dostrzegam ciemne worki pod jego oczami. Podnosi na mnie ostrożny wzrok.

-Al, nie możesz spędzić całego wieczoru na piciu w samotności.

Wyrywa mi butelkę z ręki i nalewa kolejną szklankę.

-To napij się ze mną.

Patrzę na niego z ukosa i sięgam po alkohol.

Gdy kończę odstawiam szkło na ladę.

-Więc chodzi o tą wilę.

-Nadal prowadzisz śledztwo?-pyta, a potem pociera oczy i odpowiada-Tak i nie.

-A więc? Ojciec?

-Też.

-I?

Wyrzucamy z siebie dźwięki, które w naszych głowach brzmią jak cisza na morzu. Nie mamy pojęcia, gdzie zmierzamy z tą rozmową, ale wiemy, że będziemy musieli wypłynąć na wzburzone wody.

-Ok. A więc jak ją spotkałeś? Tą wilę.

-Wiesz, że interesuje się magicznymi stworzeniami...Dlatego... często wymykam się do Zakazanego Lasu. Tak wiem...to niebezpieczne. Ale lubię ryzyko.

Uśmiecha się, a tajemnicę kryją się za jego ustami.

-Byłem wkurzony, wiec zapuściłem się trochę za daleko. I po prostu się pojawiła. Jakby potrafiła wyczuć moją tęsknotę za drugą osobą.

Zanim pomyślę, chwytam go za nadgarstek. Chcę mu pomoc i pragnę by wiedział, że nie jest sam. Ale tak jak on z Rose, nigdy nie byliśmy w porządku wobec siebie. Przyjaźniliśmy się, ale się do siebie nie przyznawaliśmy przed innymi. Wstydziliśmy się siebie. Tak było nam wygodniej. Nie rozumiałem, że Al też jest samotny w swoim udawaniu. W byciu synem Wybrańca przydzielonym do Slytherinu. Zawsze czuł się jak wyrzutek, a ja mu w tym wcale nie pomogłem.

Podnosi na mnie oczy i zbyt dobrze rozumiem, co zrobiłem.

Gdy widzę to w jego zielonych oczach, kręcę głową. I tak chwyta mnie za włosy i przyciąga do siebie.

Jego pocałunek jest desperacki. Nie oddaję go. Widzę, że jest na mnie zdenerwowany. Staje się gwałtowny i niedelikatny. Jego skóra jest rozpalona. Czuje na swojej twarzy łzy Albusa. Spływają mi po policzkach, jakby były moje. Nie potrafię się po prostu od niego oderwać. Za bardzo boję się tego, co mu powiem. Jak spojrzę mu w oczy. O wiele lepiej jest, gdy ma je zamknięte.

Jego język penetruje moje usta. Nie wiem, co ma robić. W końcu zaczynam oddawać pocałunek. Czuje jak w moich oczach również zbierają się łzy, bo wcale nie chcę tego robić.

/Nie potrafię tego zmienić/

Ciągnie mnie do kuchni, gdzie nikogo nie ma. Jest ciemno. Przysuwa mnie do blatu z nieznaną mi gwałtownością. Czuję nacisk jego kościstego ciała. Przygryza moją wargę. Przez chwilę bawi się nią i przestaje mnie całować. Jego twarz jest cała mokra od łez. Nic nie mówi. Nic nie mowię. Odwracam się w stronę umywalki. Opieram się o nią. Pod zastanowieniu przemywam twarz. Sięgam po kawałek papieru. Urywam krzywy kawałek.Zauważam ze moje ręce się trzęsą.

Al stoi jak słup soli. Jak człowiek, którego nie można ruszyć.

-Nie wiedziałem jak ci powiedzieć.-jego głos jest ochrypły.

Oddycham za głośno.

/Niech to się skończy/

-Nie dziwię się.

Wzrusza ramionami.

-To wszystko, co masz mi do powiedzenia.

-Nie wiem, co mam powiedzieć.

/Nie mam pojęcia, który z nas jest bardziej żałosny/

Al odchodzi, chwytam go za ramię. Gdy się odwraca przypadkiem zderzamy się głowami. Odskakujemy od siebie. Rozmasowuję głowę.

-Nie oceniam cię. To nic miedzy nam nie zmienia...Rose..

Kiwa głową.

-Wiem. Chyba jak wy ją nazywacie „ta wila"też  byłaby wkurzona, gdyby się dowiedziała, że zostawiłem ją dla arystokratycznego blondasa.

Pocieram lewą rękę. Nie mogę powstrzymać obawy, która kipi pod moją skorą.

/Wybuchnę/

-Albusie...Nie pakuj się w to. To niebezpieczne.

Na jego twarzy pojawia się grymas.

-Nie mów mi, co mam robić.

-Boję się o ciebie.

-Jasne.

Nie wiem jak zmusić go, by mnie słuchał.

-Zgoda, bądź z nią. Ale zacznij o siebie dbać. Musze wiedzieć, że ona nie doprowadzi cię do obłędu.

Załamuje ręce.

-Może już jest za późno.

-Nigdy nie jest za późno. A na pewno nie teraz.

Uśmiecha się, ale kryje się za tym coś wymuszonego.

-Rose na ciebie czeka, prawda?

-Tak...zaraz co przez to rozumiesz?

Przygryza wargę. W końcu z jej ust

-Wiesz, nie jestem naiwny. Wiem, co robicie. Nie skrzywdź jej.

Kręcę głową.

-Nie zrobię tego.

Kiwa głową i wychodzi.

-Dobra.

Rose

Wspinam się po schodach. Jestem w połowie zanurzona w swoim cichym niepokoju. Mam dość tej imprezy, tej sukienki, tych sekretów. Niemal krzyczę, gdy prawie na kogoś wchodzę.

-Ała, Rose.

Hadijew opiera długie ramiona na nogach i wpatruje się w ścianę.

-Przepraszam. Co jest?

Wzrusza ramionami i pokazuje mi miejsce obok siebie. Waham się, ale w końcu siadam.

Kładzie rękę na moim ramieniu i patrzy mi głęboko w oczy.

Jego są brązowo-zielone jak cielsko jakiegoś egzotycznego węża.

(Ciekawe, co kryją)

-Kiedy twój crush zaprosi cię do siebie na wakacje, nie jedź. Nie rób tego, Rose. Po prostu nie.

-Chyba za późno.-patrzę na jego zmęczoną twarz, zrezygnowaną postawę ciała. Merlinie, co się stało.

Pociera twarz. .

(Może rozumiem, co czuje?)

-Jego matka nas widziała. W bardzo intymniej sytuacji. Nie pytaj. Gdy go o to spytała, wszystkiemu zaprzeczył.

-Jak mógł zaprzeczyć, czemuś co widziała na własne oczy, Amosie?

-Ty mi powiedz. Jego matka uwierzy we wszystko, co jej pasuje. No wiesz światło było słabe. Była zmęczona. To tylko tak wyglądało. Plus możemy o tym wszystkim zapomnieć, tak będzie najlepiej.

Nie wiem, co powiedzieć, wiec go przytulam. Kładzie głowę na moim ramieniu. Czuję się, jakby mój własny ciężar był mniejszy.

-Ale co właściwie wy..?

-Siedzielismy na łożku. Jedną ręką trzymał mnie za podbródek, a drugą trzymał na moim kolanie. Ja ściskałem koszulkę na jego plecach... Sekundy dzieliły nas od pocałunku. Może nie tylko...Rose...Gdy weszła..Po prostu ode mnie odskoczył. Przeprosiła go i poprosiła, by z nią na chwilę gdzieś poszedł. Kiedy wrócił był oschły i poszedł się kąpać.

-Rozmawialiście po tem?

-A jak myślisz? Próbował unikać rozmowy. Ale gdy usiadłem w nocy na jego łożku i prosiłem go o wyjaśnienia...Nie mogłem znieść jego milczenia. Zaczęłam na niego krzyczeć. Zatkał mi usta i mnie przytulił. Wciąż chciałem wyjsć, ale...nie miałem gdzie iść.

-Przyszedłeś tu z nim?

Kiwa głową.

-Ale jak widzisz, nie wiem czy z nim wrócę.

Unoszę brwi i odsuwam się od niego.

-Co masz na myśli?

-Mam na myśli, że to Matthias Nott. Chłopak, który jest znany w Slytherinie i poza nim. Chłopak, który wyjmuje na imprezie gitarę i może mieć kogo chce. Merlinie, nie musi jej nawet wyjmować.

-Jestem pewna, że mu na tobie zależy. Po prostu nie ufa swoim rodzicom.

-Albo się wstydzi tego, kim jest. Kim ja jestem.

Kładę ręce na jego ramionach i szukam jego wzroku.

-Hej, ja w zasadzie mam to samo...Scorpius...ma pewne zobowiązania...

Amos wyglada na zaszokowanego. Ale widzę w jego oczach, że wszystko rozumie. Jest bystry i spostrzegawczy. Złoty chłopak.

-Blanche Cèleste Mayer, serio?

Kiwam głową. Czuję jak widmo, które nade mną wisi znów zstępuje na ziemię.

-Rosie, nie wiele osób o tym wie..ja ją znam.

Nie mogę powstrzymać nerwów, które splatają się w moim żołądku w kłębek. Amos jest tylko kotem, który za nim goni. Napędza moje obawy.

(Przestań.)

-Mów dalej.

-Należy do starego, dobrego rodu. Jej matka była na wymianie w Bułgarii. Przyjaźni się z moją, mimo że moja nie jest taka znakomita jak ona. Oczywiście, ojciec Blanche wyraża wszelką pogardę dla tej znajomości. Jej matka raczej sobie niewiele z tego robi.,.To niezłe ziółko.

Wzdycham.

-Czy to niezłe ziółko mogłoby zrobić coś, by nie hajtnęla się z Malfoyem?

Kręci głową.

Merlinie, bolą mnie juz oczy od tych wszystkich negatywnych znaków.

-Myślę, że jednak to jej na rękę. Będą ładnie wyglądać na obrazku.

Uderzam go z łokcia. Słyszę kroki na posadzce i patrzę przed siebie. Przede mną

stoi Malfoy w lekko wymiętej białej koszulce i czarnej marynarce.

Z jego twarzy mogę odczytać, że coś nie gra. Jego i tak porcelanowa cera stała się jeszcze bledsza. Jakby miała się rozsypać pod moim dotykiem.

Spoglądam na jego dłonie.

-Nie miałeś iść po alkohol  albo...

Pociera dłonią szyję, Jest pozbawiony swojej typowej kontroli. Nie pasuje to do niego.

-Ach, tak. Zapomniałem?

Nie chcę patrzeć w jego oczy, bo boję się, że zobaczę tam kogoś  innego. Kogoś, kto nosi dwa imiona, a nie dwa nazwiska.

On jednak przechodzi obok mnie i chwyta mnie za dłoń. Wstaję na chwiejnych nogach i żegnam się z Amosem pocałunkiem w policzek.

-Musisz z nim spokojnie porozmawiać. Bo jak nie to ja nie będę miała innego wyjścia?

-Jasne, ale nie obiecuję, że spokojnie. To wymaga współpracy obu stron.

Poruszam brwiami, a Amos się śmieje.

-Idź już, Wealsey.

Gdy zagłębiamy się w ciemny korytarz, Malfoy przybliża się do mnie i szepcze mi do ucha.

-Rose Granger-Wealsey. Oba nazwiska są ważne.

-Tak.-chcę powiedzieć coś więcej, ale czuję pustkę w głowie.

Scorpius zaczyna mowić głośniej..

-Wiesz, nie chwaliłem się...ale jutro mam urodziny.

-Merlinie. Czemu nikt mi nie powiedział?

-Hmm, Albus nie trzyma się najlepiej.

Zdaję mi się że Scorpius posmutniał. Kładę rękę na jego plecach, ale cofam ją, gdy przypominam sobie jego spojrzenie. Boję się tego, czego nie wiem.

-Chyba nic się nie stanie, nie?-wyciąga różdżkę- Lumos!

Korytarz rozświetla się magią. Odsłaniają się przede mną ciemne drewniane panele i szmaragdowe tapety w roślinne wzory. Obrazy na ścianach śledzą mnie wzrokiem. Przewracają oczami. Jeden wizerunek nawet krzyczy.

(Zabawa)

-Nie przejmuj się. Są trochę zgorzkniali.

-Aha.

Idziemy na sam koniec korytarza, przy którym okna ciągną się od sufitu po podłogę. Wiszą na nich ciężkie, czarne zasłony.

Zatrzymujemy się przed nimi. Malfoy obejmuje mnie ramieniem i pokazuje palcem na niebo.

Wyglądam na ciemne sklepienie usiane gwiazdami.

-Widzisz gdzieś swoje konstelacje?-pytam.

Przygląda się uważnie i nie wiem, czy żartuje czy naprawdę wie jak wyglada.

-Cóż, nie dzisiaj.

Przybliżamy się do drzwi.

-Alohomora.

Drzwi otwierają się z cichym trzaskiem.

Jego pokój jest schludny i elegancki.

Ściany są białe, oprócz jednej pokrytej tapetą. W obu stoi biurko z ciemnego drewna, na którym leży kilka książek w skórzanych oprawach. Nieco dalej stoi ogromny regał z książkami. Ma tez trochę podniszczony antyczny stolik i rzeźbioną szafę.

A tak. I na środku stoi ogromne łóżko z wysokim węzgłowiem i złoceniami.

-Siadaj.

Pokazuje mi łóżko. Siadam na brzegu.

/Jestem definicją niezręczności/

-Ładnie tu.

-Ta, dzięki. Wiem, że trochę drętwo.

-Nie szkodzi.

Połknęłam wszystkie słowa. Może dlatego czuję się taka ciężka. I zmęczona.

Zamykam oczy.

-Przedstawię cię moim rodzicom, jeśli zostaniesz do jutra.

-Nie wiem, czy podoba mi się ten warunek.

-Przepraszam cię, to nie miało tak zabrzmieć. -chwyta moje dłonie i kuca przede mną-Rosie, jeśli czujesz się niezręcznie, mamy wiele pokoi. Możesz spokojnie przenocować w jednym z nich.

Wstaję, a on razem ze mną. Chowam głowę w jego torsie. Zaskoczony głaszcze moje włosy i całuje mnie w czubek głowy.

-Nie mogłabym zasnąć. No wiesz, z duchami Malfoyów wiszącymi nad moją głową. Wiekami oskarżeń i plucia na moją plugawą krew.

-Daj już spokój-śmieje się-Ze mną zaśniesz, Rusałko?

-Nawet jeśli nie, nie będę sama.

-Przecież byłby z tobą duch czystej tradycji rodu Malfoyów, duch tego wiekowego domu.

Zakładam kosmyk jego włosów za ucho.

Całuje mnie, ale w jego dotyku jest coś niepewnego. Jakbym sprawiała mu ból.

Odsuwam się.

Przyciąga mnie z powrotem do siebie i jego pocałunek jest bardziej żarliwy. Przejeżdża palcem po moim policzku, aż do ucha. Wczepia palce w moje włosy i nic mi to nie przeszkadza.

Unosi mnie i oplatam nogi wokół niego. Kładzie mnie na łożku jednym, pewnym ruchem.

Przyciągam go do siebie. Czuję jak jego serce szybko bije. Kładę na nim rękę, a on ją chwyta i całuje.

-Gentleman.

Unosi brwi.

-Tylko z pozoru.

Wpija się w moje usta, jakbym była tlenem, którego mu brakuje.

Czuję dreszcze.

Przejeżdża rękoma wzdłuż mojej talii otulonej przejrzystym materiałem sukienki.

-Jak spędziłeś święta?

Zbliża się i mówi przez pocałunek.

-Mogę ci pokazać.

Za nim zaprotestuję, bierze mnie na ramiona i niesie do łazienki. Jest przestronna i jasna. Wanna jest stara i pozłacana. Wrogu stoi nowszy prysznic, ale stylizowany na staromodny. Są dwie umywalki. Nie rozumiem, co się dzieje dopóki nie stawia mnie przed misą z przejrzysta substancja w środku.

-Myślodsiewnia..

Zanim zorientuję się, co oznacza dzielenie się wspomnieniami, Malfoy juz oferuje mi swoje i pozwala mi w nie wejść.

Widzę cichą jadalnie-nie główną-stół jest mały i przystrojony. Scorpius siedzi ramie w ramie przy ojcu, na którego ramieniu wisi jego żona, Astoria. Mężczyzna uśmiecha się, ale nie zerka w stronę swojego ojca po drugiej stronie stołu. Lucjusz Malfoy ma zgorzkniałą minę.

Astoria patrzy odważnie w jego oczy. Wtedy rozumiem. Wszyscy wiedzą o mnie i o Malfoyu. I jednej osobie z cała pewnością się to nie podoba. Po chwili Lucjusz stuka w ramię swojego syna i prosi go by z nim wyszedł. Draco protestuje, by nie przerywać czasu z rodziną, ale w końcu się ugina i wychodzi.

Scorpius spotyka spojrzenia kobiet z rodziny Malfoyów..

Narcyza sięga po rękę mojego chłopaka..

-Nie przejmuj się swoim dziadkiem, skarbie. To napewno świetna dziewczyna.

Wyskakuje z jego przeżyć tak szybko, że tracę równowagę,. Malfoy przytrzymuje mnie od tylu.

-Powiedziałeś im?

-Wiedzieli.

Wydaje z siebie dźwięk zaskoczenia.

-Czy to moja kolej?

-Jak uważasz

Kiwam głową i decyduję się.

-Nie mam różdżki,

-Jak to?

-Chyba zgubiłam w Lesie.

-I cały ten czas...chodzisz bez niej? Rose!

Wzruszam ramionami.

Używam jego różdżki, by wydobyć z siebie wspomnienia.

Czuje, że poświęcam ważna cząstkę siebie. Cząstkę, w której wciąż nie mowię swoim rodzicom, co jest miedzy mną a Malfoyem.

Gdy Malfoy juz widział moje wspomnienia, nie widzę pretensji na jego twarzy.

-Jeśli nie dowiedzą się od moich, mogę pójść z tobą porozmawiać z twoimi rodzicami.

Chyba mnie nie zabiją.

-Gdzie tam. Są za szlachetni. Ale trzymaj się z dala od mojego ojca.

Żartuję, by zamaskować swoją zakłopotanie. I fakt, ze znów jestem w łazience z Malfoyem.

-A wiec..kąpiesz się w wannie czy..

-Prysznic.

Śmieje się.

-Ja tez.

Unosi brwi

-Nie, Malfoy, nie.

Wychodzę do pokoju i siadam przy jego biurku. Przeglądam książki pełne magicznych run, przepisów na eliksiry, wróżb.

Widzę jak uwielbia zawiłość. Mam nadzieje, że nie chcę kultywować jej w naszym związku.

Otula mnie od tylu ramionami.

-A ty co masz na swoim biurku?

-Powieści. Kilka lepszych gazet czarodziejskich i mugolskich. Książki do języków. I moje wymysły.

-Jakie wymysły, skarbie?

-Taką pisaninę...

Przygryza mojej ucho

-Fantazjujesz o mnie?

-A ty? W przerwach od tych staroci?

Szepcze, dotykając ustami mojego ucha.

Jego oddech jest ciepły.

-Nic pomiędzy. W trakcie.

Podnosi mnie i sadza na biurku.

Podnosi kolejne książki.

-Przy tej. I przy tej. I przy tej.

Rzuca je na podłogę. Opieram się o ścianę.

Przyciąga moje nogi do siebie.

Moja sukienka podjeżdża do góry. Przejeżdża dłońmi po moich długich rękawach.

-Rose, jeśli nie chcesz znowu tego robić, powiedz teraz. Jeśli nie dzisiaj, nie tutaj...

Chwytam jego podbródek nieco zbyt mocno i całuję go.

Sięgam drżącymi palcami po jego marynarkę. Ląduje na podłodze z cichym szelestem.

(Żegnaj. Nikt cię nie potrzebuje. Nie on. Nie ja)

Zdejmuje przez głowę koszulkę i patrzę na jego nagi tors, który zobaczyłam pierwszy raz w łazience prefektów. Nigdy nie przewidziała bym że zaprowadzi to nas, aż tutaj.

Jego ręce obracają się wokół jednego z guzików, a mój kręci się wokół paska jego ciemnych spodni.

Całuje mnie i zdejmuje moją sukienkę przez głowę. Moje włosy lądują na mojej twarzy, a on je odgarnia. Nie mam pod spodem stanika. Zaskoczony bierze mnie w ramiona, szybkim ruchem zdejmuje narzutę i kładzie mnie na pościeli.

-Nie bezcześcisz właśnie historii swojego rodu?

-Nie ja pierwszy, jeśli już.

Pomagam mu zdjąć spodnie. Dotyka mojej chłodnej skory i przejeżdża językiem po moim brzuchu.

Przybliża usta do mojego ucha. Słyszę ekscytację w jego przyciszonym głosie.

-Może jednak spróbujemy czegoś, czego oboje zazwyczaj nie robimy?

Nie czeka na moja odpowiedź.

Bierze mnie w ramiona i wciąż całując wnosi do łazienki. Potyka się w progu i resztką sił udaje mu się wsadzić mnie do wanny.

-Nie powinieneś nosić ciężarów. Malfoy, twoja ręka.

-Pieprzyć ją. Zawsze będzie boleć.

Otwiera szafkę i wyjmuje z niej sól do kąpieli o najpiękniejszym zapachu. Otwiera złoty kurek. Gdy woda powoli spływa, zdejmuje bieliznę. Malfoy robi to samo i dziękuję Merlinowi, że mogę zanurzyć się pod wodę, by nie musieć patrzeć wprost na niego. Siedzi teraz na przeciwko mnie i przygląda się mojej twarzy. Nie używa różdżki, by wyczarować płatki róż, które pływają wokół nas.

-Czy to nie one unosiły się na wodzie, gdy...

-Tak.

Moja odpowiedź przynosi mu radość. Bierze moją twarz w dłonie. Całuje mnie i bawi się moim ustami. Nie zamierza ich puścić.

Opieram się o wannę, a on kładzie moje nogi na swoich tak, bym mogła się położyć.

Kąpiel pachnie różami. Na moich ustach błąka się przelotny uśmiech.

Całuje mnie w sam kącik ust.

Uśmiech się tylko poszerza. Przyglądam się mu zbyt długo. Przejeżdzam palcem po jego torsie. Chwyta mnie za dłoń i splata ją z moimi. Kładzie całą moją dłoń na swoim ciele.

Jego skóra jest ciepła pod wpływem gorącej kąpieli.

Bawi się moimi stopami.

Wszystko. Co należy do mnie wydaje mu się przeinteresujace.

Dolewa do kąpieli jakiegoś płynu. Po chwili pojawia się piana. Chlapię nią w twarz Malfoya

Natychmiast chwyta mnie w swoje ramiona. Nasz pocałunek jest mokry i słodki.

Zmarzłam jego włosy ręką. Ciemnieją pod wpływem wody.

Czuję jego nogi pomiędzy moimi. Rumieńce kolorów płatków róż, które unoszą się wokół nas kolorują moje policzki. Przejeżdzam rękoma wzdłuż jego klaty.

Nie wytrzymuje. Ciągnie mnie za ręka tak, że stoję w wannie. Sięga po puszysty biały ręcznik i zaczyna mnie powoli wycierać. Kropla po kropelce. Skrawek ciała za skrawkiem ciała.

Powoli przejeżdża materiałem pomiędzy moimi nogami. Gdy zauważa, że czuję chłodne powietrze pomimo gorącej kąpieli, przyspiesza i zawija mnie w ręcznik.

Drugi zawija na moich mokrych włosach. Kolejnym sam się wyciera.

Zawiązuje go luźno wokół swojego pasa. Zanim wychodzimy, wypija eliksir, który zawsze pił, gdy nie widziałam.

Popycha mnie za ramiona na łóżko. Jego skóra wciąż jest rozgrzana. Jego palce dotykają moich obojczyków. Błąkają się wzdłuż brzegu ręcznika. Wracają na moje uda. Kiedy wpija się w moje usta, wbijam paznokcie w jego plecy. Jego ręcznik spada. Już nie jestem zawstydzona. Szybkim ruchem rozwiązuje mój ręcznik. Pojedynczy płatek z kąpieli przylepił się do mojego biodra. Scałowuje go.  Zamykam oczy i oddycham oddycham oddycham.

Chwytam go za ramiona i przyciągam bliżej.

Malfoy wciąga nas pod grubą kołdrę. Jego pocałunki są natarczywe, a ja nie pozostaje w tyle.

Chcę mieć go przy sobie.

Księżyc swieci w pełni za oknem, a on daje mi kawałek nocnego nieba.

(Wspina się do mojego ciała.)

Jęczę w jego ustach, a on uśmiecha się kącikami ust.

Przejeżdzam ręką w dół jego pleców. Zaczyna się na nich skraplać pot. Nasze przyspieszone oddechy dźwięczą mi w uszach. Przebijają się przez ciszę.

Zjeżdża pocałunkami do moich piersi. Robi to powoli. Dotyka mojej sutki, a potem ją przygryza.

Ciągnę go za włosy i powracamy do pocałunku. Kiedy Przygryzam jego wargę, to on mruczy.

Czuję, że mi też robi się gorąco i duszno dużo w jego objęciach. 

(I już dłużej nie wytrzymam)

Widzę kryształki śliny, gdy kończymy pocałunek.

Malfoy kładzie się na poduszce obok. Oddycha tak ciężko jak ja.

(Nie, ja oddycham głośniej)

Odgarnia moje włosy z twarzy. Przyciąga mnie do siebie i otacza ramieniem.

Nie odzywamy się. Czuję się znużona. Wokół mas panuje cisza. Nie słychać żadnych odgłosów imprezy z dołu. Tej nocy nie będę miała żadnych problemów ze spaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro