*tracimy głowę*
Heeej! ❤️
Powracam z rozdziałem, który mam nadzieję okaże się dla was zaskakujący. W czasie przyszłego tyg napewno coś napiszę. Do końca opowiadania zostało kilka rozdziałów. Powoli zmierzam do końca, dlatego akcja się tylko jeszcze bardziej rozpędzi-oprócz tego mogę dodać, ze rozszerzę jeszcze obraz postaci, które są wam za mało znane☺️. Zamieszczę oprócz tego resztę aesthetics z bohaterami prawdopodobnie w ten weekend.
Za betę dziękuję: cheery_love 👍🏻☺️!
Komentarze i gwiazdki na wagę złota, kochani! Jestem za nie bardzo wdzięczna i też bardzo o nie proszę❤️
Albus
Spotykam się z Hadijewem na korytarzu przy bibliotece. Dzisiaj wygląda inaczej i już rozumiem. Ma na sobie czarną koszulę w kropki zapiętą pod samą szyję i białe podwinięte spodnie. Jego włosy są postawione na żel, a buty wyczyszczone. Na pewno wrócił na dobre do swojego chłopaka.
Kiedy do mnie podchodzi, nie mogę stracić okazji.
- To kiedy wybierasz się, by poznać jego rodziców?
Mina blondyna rzędnie. Wsadza ręce do kieszeni.
- To nieważne - uśmiecha się powoli - Bo już znasz rodziców Malfoya, a nigdy nie przedstawi cię jako swojego kochanka.
- Wiesz, coś nas jednak łączy, Hadijew. Oboje całowaliśmy się w ich domach.
Patrzy na mnie ze zdziwieniem, a ja się śmieję.
- No co? To ty zacząłeś się licytować.
- Jesteś prawdziwym gadem, Potter.
Mój uśmiech jest jeszcze szerszy.
- Wybacz, nie wślizgnę się.
Zaczyna iść przed siebie, kręcąc na mnie głową.
- No hej, nie obrażaj się, możemy zawrzeć umowę. Zróbmy to w najbliższej toalecie.
Odwraca się gwałtownie, podchodzi do mnie i chwyta mnie za koszule.
- Chcesz, żeby więcej o tobie plotkowali? Możesz się przymknąć? Albo, chociaż mówić ciszej, jeśli tak już zostałeś zaprogramowany, idioto?
- Byłbyś sławny - błyskam zębem.
- To zła sława. - puszcza mnie - Jedyne, co teraz jest ważne, to Lans Masterson i pierdolona pełnia.
Bawi mnie jego naiwność. Powinien rozumieć trochę więcej, jeśli uciekł tu z Bułgarii, bo właśnie tak zaczyna się psuć nasz świat: od kulis.
Podążam za nim i wchodzimy do biblioteki. Kiwa głową do staruchy przy biurku, a ja nawet na nią nie spoglądam. Nic mnie nie obchodzi, co sobie myśli.
Nie jestem synem mojego ojca, cokolwiek mi mówią.
Bycie dzieckiem czy rodzicem to coś więcej niż krew.
Ale wszyscy i tak przywiązują wagę, przede wszystkim do mojego nazwiska.
Jestem Potterem przed Albusem, Severusem, Ślizgonem, wilkołakiem, gejem, gównianym czarodziejem i jeszcze bardziej gównianą osobą.
Nie mam na twarzy blizny w kształcie błyskawicy, a każdy widzi ją wyrytą na mojej twarzy,
Odnajdujemy Mastersona opartego o regał. Jego książka leży na stoliku; jest znacznie grubsza niż cokolwiek, co czytałem. Chyba naprawdę nie rozumiem tego człowieka. Nie spogląda na nas, ale zdaje się czuć czyjąś obecność. I nie spodziewa się nikogo innego od nas.
Oblizuje wąskie usta.
- Jakiś problem, chłopcy?
Obraca w palcach długopis, wciąż czytając książkę.
Oboje milczymy. Czekamy, aż chociaż na nas spojrzy.
Hadijew w końcu się przełamuje.
- Nie sądzę, byś musiał pytać. Już nadchodzi czas.
Lans uśmiecha się, aż w końcu wybucha śmiechem.
-CZAS? Na co? Na wasz coming out?
Długopis obraca się pomiędzy jego palcem wskazującym i środkowym. Obraca się i obraca.
Zaciskam usta.
W końcu bierze przedmiot do buzi i zaczyna przesuwać nim w przód i w tył.
Przyglądam się mu z lenistwem, dopóki wilk nie próbuje wyskoczyć z mojej skory.
Chwytam go za rękę i wbijam w nią długie pazury,
- Idzie pełnia i jeśli nam nie pomożesz, może wyjść na jaw, że ktoś nas przemienił. A wtedy łatwo będzie poskładać fakty w jedno. Może udało ci się uniknąć przesłuchania, ale...
Rzuca obśliniony długopis na stół i unosi drugą dłoń. Chce, bym zamilczał. Warczę na niego, ale uspokajam się w obawie, że przygłucha już bibliotekarka jednak coś usłyszy.
- Mnie nie zaatakujcie, tyle mogę wam zapewnić. Wilkołaki ze sobą nie walczą. Będziemy polować razem.
Wysuwa kły i rozchyla wąskie usta.
- Jutro przed północą bądźcie przy głównym wyjściu.
Hadijew spogląda na niego z obrzydzeniem.
- Nie można tego jakoś zatrzymać?
Lans unosi brwi niemal do samej grzywki. Nachyla się w stronę Hadijewa. Nareszcie decyduje się do niego podejść. Hadijew cofa się i wpada na regał.
Lans opiera dłonie po obu stronach jego ciała. Rzuca zaklęcie wyciszające na pomieszczenie, a potem takie, które nie pozwala Amosowi mówić. Dłoń Lansa zaciska się na szyi Amosa, a jego pazur wbija się w skórę poniżej pulsującej żyły,
Widzę, jak drży w obawie, co zrobi Masterson.
Lans chwyta go za szczękę tak, że w oczach chłopaka zbierają się łzy.
Przełykam ślinę i zaciskam dłoń na krawędzi stołu.
Moje pazury wbijają się w stare drewno.
- Myślisz, że mi to na rękę? Podczas pełni możecie być o wiele bardziej skuteczni w realizacji mojej zemsty.
Hadijew spluwa mu prosto w twarz. Lans uderza go w policzek, zostawiając dwie podłużne rany. Potem zamachuje się pięścią, a Amos osuwa się po półkach.
Lans zbliża swoją twarz do Amosa tak blisko, że mógłby go pocałować. Zamiast tego przygląda mu się z każdej strony i bawi się jego strachem. Upija się nim, żywi.
Dreszcze przechodzą mi po plecach, gdy zrozumiem, jak łatwo może nami manipulować. Szepce do jego ust:
- Mathias Nott. Bardzo wysoko na mojej liście. Tuż za Malfoyem i Carrow. Na waszym miejscu, bym uważał.
Amos przełyka ślinę i kręci głową, Lans robi to samo.
Obrysowuje palcami jego usta.
- Właśnie dlatego, będziesz grzecznym chłopcem i przemienisz kogoś lub zachowasz dla mnie ofiarę, sam wybieraj.
- Nie mogę - szepcze.
Z jakiegoś powodu przepełnia mnie współczucie do tego wrażliwego chłopaka.
Gdy odzywam się, mam wrażenie, jakbym wypływał na powierzchnie po długich minutach pod wodą.
-Zostaw go już.
Lans kręci głową. Jęczę. Nic mi nie obiecał.
Pragnie wbić pazury w jego rękę, ale mu przerywam. Znów na mnie patrzy, a pod jego czujnym spojrzeniem niemal zapominam, co miałem powiedzieć.
- Dopilnuję go. Nie strasz już chłopaka, bo nie będzie miał jaj, żeby zrobić, czego żądasz.
Lans chwyta go tak mocno za brodę, że jest zmuszony wstać. Ściska jego szczękę, a on zaczyna się krztusić. Masterson uderza go w brzuch. Gdy zgina się, odpycha go na krzesło.
- Obawiam się, że może być już za późno.
Po chwili milczenia staje przede mną i cedzi ostatnie słowa:
- Jutro. Mam nadzieję, że obrałeś swój cel.
Kiwam głową. Obawiam się, że Lans ma w głowie coś więcej niż plan tępej zemsty.
Jest bystry. Być może wie doskonale, jak stworzyć dla siebie idealną armię, która pójdzie za nim w ogień.
- Lepiej, żeby wam się udało. Jeśli on nawali - patrzy na Hadijewa - ty musisz za niego nadrobić, inaczej będziecie mieli ogromne kłopoty.
Gdy odchodzi, zamiata szatą powietrze i stuka czubkami butów, jakby chciał otworzyć wrota do piekieł.
Rose
Mój policzek muska frędzelek dywanu. Zaczyna mnie swędzieć skóra, więc ją drapie. Malfoy uśmiecha się i przekręca się tak, że nakrywa mnie ciałem. Sufit Pokoju Życzeń zdaje się przeszklony, a nad nim dostrzegamy błękitne niebo z kłębiastymi chmurami. Promyki słońca wczepiają palce we włosy blondyna. Chłopak bierze oliwkę i wsadza ją do moich ust. Wokół nas leżą porozrzucane książki, podręczniki magii, słowniki.
Widzę otwarty zeszyt Scorpiusa z tajemniczymi znakami narysowanymi ze starannością, którą chciałabym osiągnąć. Na talerzach leży bruschetta z pomidorami, serem i pesto. Na drugim oliwki.
Pizza, która zrobił Scorpius. Jest też focaccia, która przypomina mi o pianinie, różach, tańcu, ostatnim pocałunku, który okazał się nim nie być.
Gdy całuje mnie, smakuje oliwą.
Kiedy zaplatam palce w jego włosy, szepczę nieświadomie.
Ne me quite pas.
A on odpowiada kolejnymi wersami piosenki.
Czuje, jak drżę pod jego dotykiem na talii, biodrach, nogach.
Jesteśmy razem takim niefunkcyjnym bałaganem. Ale potrafimy też cudownie współpracować.
Wdycham życie takim, jakie jest; świeże, dzisiejsze. Próbujemy pozbyć się wielowymiarowości, ale jesteśmy przepełnieni warstwami, które nas przygniatają. Czasem czuję się przy nim jak pod pierzastą kołdrą i grubym kocem. Nie mogę oddychać. Spycham go z siebie, a on się śmieje, gdy ląduje na swoich plecach. Sięgam po kanapkę, a kiedy chłopak siada, dzielimy się nią. Uważamy, by nie ubrudzić nimi ubrania. Nasze palce są całe w oliwie, oblizujemy je sobie nawzajem.
Całuje mnie tak krótko, że czuję niedosyt.
Przeniknął przez moje życie, nawet nie wiem kiedy. Jak mogłam żyć bez tego chłopaka?
Szukam przycisku z napisem dystans i włączam go, gdy jestem obok niego. Tak jakby Albus nie istniał, ale kiedyś będę musiała spojrzeć prawdzie w oczy.
Sięgam po białe wino i czuję jego delikatny smak na moim języku.
Scorpius wstaje i przeciąga się. Chwytam go za rozłożone ręce.
- Musisz przestać być taki prowokujący.
- To chyba niemożliwe.
Otwieram usta w oburzeniu, ale on jeszcze raz je zamyka.
- Idę pogadać z Yaxleyem, Rusałko.
Unoszę brwi.
- Uważaj na siebie.
- Zawsze.
- Kłamca - śmieje się, kiedy on patrzy na mnie ostatni raz i zostawia mnie samą z wszystkimi prezentami przepełnionymi miodem. Patrzę na klarowne niebo i szukam w chmurach kształtów, które przypominają mi tylko o nim. Odwracam wzrok, gdy dostrzegam dwa syczące węże i polującego lwa.
Scorpius
Wchodzę do dormitorium chłopców. Zamykam drzwi, upewniając się, by nie zatrzasnąć ich zbyt głośno. Nie chcę się zbyt wcześnie zdradzić ze swoją obecnością. Przynajmniej mam czas przemyśleć to, co robię. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Czemu się tak tego boje? Może już wiem, że Rose w każdej chwili może zostać mi odebrana, a ja nie będę umieć o nią walczyć. Nie z nim.
Czy odpuścił w walce o Carrow, bo zapragnął Rose? Czy po prostu znudził się, tym czego nie mógł mieć na własność?
Nie potrafię odpowiedzieć na pytania, które prowadzą do prostej odpowiedzi: czy Aidan Yaxley jest prawdziwym zagrożeniem. Odsuwam kotarę jego łóżka i jestem trochę zaskoczony, gdy faktycznie go tam znajduje. Śpi. Obserwuję, jak jego klatka piersiowa unosi się, a srebrne włosy wchodzą do ust.
Rozumiem, co Rose może w nim widzieć, ale gdy nie śpi, nie wygląda tak sympatycznie. Jak na życzenie Aidan otwiera jedno oko. Teraz widzę szarą tęczówkę: o ton ciemniejszą od mojej.
Przypomina srebrny pieniążek kładziony na powiekach zmarłych.
- Lepiej, żebym wciąż śnił. Co ty tu kurwa stoisz?
Odchrząkuje.
- Nie chcę przeszkadzać, ale... musimy pogadać.
Wyciąga się i przeciera zmęczoną twarz.
- Czy w tym Domu jest ktoś normalny?
Złazi z łóżka, jakbym odebrał mu honor i wciąga na siebie czarną bluzę. Wychodzi z dormitorium, ja idę za nim, bo nie wiem, czy chce powiedzieć mi choć jedno słowo. Przemierzamy lochy w milczeniu. Zauważam, że jego kroki są jednostajne; zdają się szyte na miarę. Zupełnie odwrotnie niż ubrania, które ma na sobie. Czasem zapominam, że jest tylko sierotą, która sypia po barach i ucieka od rodziny zastępczej. Zatrzymujemy się w posępnym korytarzu, Aidan wciąż wciska ręce w kieszenie.
- Czego chcesz, Malfoy?
- Rose...
Unosi brew, a na jego twarzy pojawia się nieodgadniony wyraz.
- Coś z nią nie tak?
- Nie, nie. - próbuję złowić myśli, ale kręcą się jak szalone. Jego nonszalancka mina działa na mnie, jak przynęta - W zasadzie... chodzi tylko o to, co do niej czujesz.
Uśmiecha się tak, że mam ochotę mu przywalić. Czuję mrowienie w prawej dłoni, jakbym już to zrobił.
- Co ci powiedziała?
- Na pewno nie to, że cię kocha. Pierwszy zadałem pytanie.
- Nie mam zamiaru być z tobą szczery, jeżeli ty nie będziesz.
- Chyba nie jestem ci nic winien, jeśli powiedziałeś jej wszystko o Albusie.
- Wow. Rosie zrobiła się szczera, jak z niej to wyciągnąłeś?
Chwytam go za koszulkę, zanim zorientuję się, co robię. Patrzy na mnie z dozą zażenowania. Chwilę na niego spoglądam I odsuwam ręce.
- Nie wiem, co zamierzasz zrobić, ale przyszedłem cię poinformować, że nie jest wolna. I nie różniłbyś się niczym od Pottera, gdybyś próbował ją odbić.
- A ja nie wiem, czy mi zależy, widzisz, ja nie okłamuje wszystkich wokół. I nie jesteś dla mnie nikim bliskim, Malfoy.
- Jeśli wciąż mścisz się za zachowanie mojego dziadka...
Na twarzy Yaxley pojawia się grymas.
- Słuchaj. Mam już dość tej rozmowy, więc powiem krótko. Mam już gdzieś, co robisz i kim jesteś, jeśli jej nie krzywdzisz. Mam też gdzieś to, że z nią jesteś. Nie poddam się,
Przygryzam wargę, czuję metaliczny posmak na języku.
- Dotykałeś jej?
Odrzuca głowę do tyłu i się śmieje.
- Jaka szkoda, że nie umiesz oklumencji. Bardzo by ci to pomogło w znalezieniu odpowiedzi na twoje pytania.
Czuję, jak z emocji kroki są niepewne jak po alkoholu. Wyciągam różdżkę i przyciskam ją do jego szyi. Jest rozbawiony i bez mrugnięcia pozwala mi robić z siebie błazna.
- Całowałem każde miejsce, którego dotykały twoje usta.
Ignoruję różdżkę. Wymierzam cios w jego policzek, ale on robi unik, chwyta mnie za lewe ramię i przyciska do ściany.
- Jesteś o wiele słabszy ode mnie, pogódź się z tym.
Wyrywam się mu i osuwam się po ścianie, przytrzymując obolałe przedramię.
- Jeśli pieprzyłeś się z nią...
Spogląda na mnie z góry ze zmarszczonymi brwiami.
- Ale z was hipokryci.
- Słucham?
- Nie uprawiałem z nią seksu, chociaż było blisko - uśmiecha się - za to ty poszedłeś z Alem na całego.
Spływam obok siebie i wgryzam się w swoje usta.
Muszę zerwać z tym nieznośnym nawykiem.
- Ciekawa rzecz ta miłość. Sprawia, że ludzie tracą głowy. Nie potrafisz wskazać prawdziwego wroga - błądzi wzrokiem za oknem, gdzie przyroda powoli budzi się do życia.
/ale my usypiamy/
- Miałeś chronić ją przed Lansem, może powinienem was pilnować.
- Powinieneś sam się nauczyć przed nim bronić - marszczy brwi, a ja nie wierzę, że właśnie powiedział moje życzenia na głos.
Więc, dlaczego jestem taki wystraszony?
- Rada na przyszłość, Malfoy. Myśl szybciej. Bo wszyscy możemy, mieć mniej czasu niż się spodziewamy.
- Co masz na myśli?
- Nie wiem, może nic - wzrusza ramionami; jest pełen fałszu.
Jak źle zagrany akord.
- Nieprawda. Nie jesteś skłonny do rozważań filozoficznych, Yaxley. Możesz mówić, że nie mogę tego wiedzieć, ale znam cię, odkąd pojawiłem się w Hogwarcie.
- Powinieneś obserwować Lansa Mastersona. Przecież wiesz, że to on przemienił Albusa, Scorpiusie.
Albus
Siedzę w lesie; nie tak głęboko, jak dawniej, bo teraz widok polany przypomina mi moją krew spływającą na mokrą ziemię i kły wbijające się w wysuszone wargi. Wydaję z siebie dźwięki, które mogłyby zaskoczyć uczniów Hogwartu; te dźwięki wydobywające się z ust miernego czarodzieja-dziwaka mogłyby zaskoczyć każdego przy zdrowych zmysłach. Słyszę za sobą, ciche prychniecie, które w moich uszach urasta do krzyku.
Odwracam się, by ujrzeć niechęć na twarzy Firenso. Odzywam się w języku centaurów, mówię brzmiącej pierwotnymi terenami, wieczorami pod gwiaździstym sklepieniem i mądrością niepoznaną przez człowieka. Ale teraz w ten piękny język wkrada się ostrzeżenie, nagana, która skierowana jest we mnie jak strzała.
- Wyczułeś to, czy szybko zbierasz plotki, Firenzo?
Chrząka z dezaprobatą.
- Czuję zapach wilka na kilometr.
- To coś jak ja twój.
Nie spoglądam na niego, ale wiem, że się krzywi.
- Ale faktycznie wiedziałem wcześniej. Twój ojciec...
- Nic nie wie.
- Idzie pełnia, Albusie Potterze.
Kiwam głową i wyciągam skręta. Tytoń już nie wystarcza. Dawno przestał.
Słyszę tętent kopyt. Firenzo wyrywa mi skrawek cienkiej bibułki z narkotykiem w środku i rozdeptuje go kopytem o ziemię.
- Cieszyłeś się naszym zaufaniem, synu Tego, Który Przeżył. Ale ty postanowiłeś spłodzić dziecko z wilą i narazić się na wilkołactwo.
Zamykam oczy i opanowuje obejmującą mnie fale gniewu. Potrzebuję Firenza. Jego źródeł informacji, jego wiedzy, jego opieki. Zaufania, które być może już całkiem utraciłem.
- Wiesz, kto mnie przemienił, Firenzo?
Kręci głową w milczeniu, wpatrując się w gwiazdy.
- Jakiś uczniak. Chłopiec, wysoki brunet. Nie wiem nic poza tym,
- Ale ja wiem. Oczekuje ode mnie czegoś w zamian.
Patrzy się na mnie przerażonym wzrokiem.
- W gwiazdach widzę basen krwi, Albusie Potterze, musisz się cofnąć, za nim zrobisz coś głupiego. Nie wiem, czemu mi to mówisz. Nie jesteśmy przyjaciółmi... ale szanuję twojego ojca.
Uśmiecham się krzywo i kuszę los.
Czuję, jak życie przepływa przez moje żyły. A zaraz potem przesypuje się przez moje palce.
Zmienia stany skupienia tak, jak zmieniam formy.
- Natomiast ja nie.
Spogląda ostatni raz w gwiazdy i chce powoli odejść, ale moje brudne słowa go zatrzymują.
- Pomogę tej wili - odzywam się.
- To też już wiem.
- Więc czemu tu jesteś?
- Bo dziecko, jak ty nie rozumie, jaką cenę zapłaci za swoje pomyłki.
Czuje gorzki smak w ustach i drżenie rąk. Chce sięgnąć po skręta, ale przecież go już nie mam. Centaur o to zadbał.
Przeszukuję pustą kieszeń. Odnajduj gumę do żucia i wrzucam ją do ust.
Firenzo sięga po moją dłoń i patrzy na przecinające się linie.
- Widzisz coś w nich?
- Nie za wiele. Nieszczęśliwa miłość i życie osobiste. Przekleństwo. Szybko przemijające życie. Nic czego, bym już nie wiedział.
Unoszę głowę, by spojrzeć w jego tęczówki podobne do dna czarnej dziury i sklepienia nieba zimową nocą.
- Miłość?
- Albusie, wasze życia są zapisane w gwiazdach i wróżbach. My centaury, prastary lud, wiemy to, czego nie wiecie wy, ludzie.
- Żałuję, że nie uczyłeś mnie astronomii lub wróżbiarstwa.
- Sybilla Trelawney jest wyrocznią, uważaj na nią.
- Postradała zmysły.
- Tak ci się wydaję? Uważasz, że z tobą... wszystko w porządku, wilku?
Znów ta wzgarda, jakby rozumiał wszystko, czego nie jestem w stanie pojąć. Kładę się na skale i rozciągam obolałe kończyny.
- Spytaj mojej kuzynki, coś o tym wie.
- Rose Granger-Weasley... Macie coś wspólnego, chociaż nie chcesz tego przyznać.
- Oprócz kochania tego samego mężczyzny? - śmieję się, ale mój ton jest pełen gorzkiej czekolady z dodatkiem chilli.
- Oboje żyjecie obcą mową. Może tu moglibyście się zrozumieć.
Tonę w dywanie obsypanym perłami. Niebo zdaje się mnie przyciągać.
Myślę o konstelacji Skorpiona i starożytnego tytana, Hyperiona.
Moje ciało robi się jeszcze bardziej spięte, wyciągam się, a z moich ust wydobywa się niekontrolowany ryk.
Brzmi jak szloch, którego świadkiem był Malfoy. Tym razem policzki są suche.
Moje oczy to formy polodowcowe; lód stopniał pod stopami Scorpiusa. Woda wylała na jego zbyt litościwe serce, aż wreszcie wyschła pod wpływem ocieplenia klimatu. Ale teraz nie ma nic oprócz pozostałości dawien dawna. Jest tylko wyschnięta dolina moich źle ulokowanych uczuć.
- Będę miał cię na oku.
- Dzięki za ostrzeżenie - prycham.
Uśmiecham się, bo wiem, że jego władanie nie wykracza poza ten mały światek, którym jest Zakazany Las. I tak. O wszystkim się dowie. Biedny Firenzo. Ale ja muszę bronić siebie i Scorpiusa. Zrobię wszystko, by pozbyć się tego, co stanie na mojej drodze.
Wyrzucam gumę i oblizuje po niej palce. Zasypiam poza Hogwartem z cichym szumem drzew, dalekim śpiewem nimf, driad i wili.
*
Budzę się z płytkiego snu. Czuję dłoń na mojej twarzy, która odgarnia z niej zabłąkany kosmyk włosów.
Wila.
- Ciii.
Zamykam oczy i przecieram twarz. Podźwigam się, by spojrzeć w jej oczy przypominające wodę czystego strumienia. Moje przypominają raczej bagniste jeziorko.
- Jak dziecko?
- Niedługo się urodzi, chłopcze-wilku.
Przewracam oczami.
- Wiesz, mam imię.
Uśmiecha się tajemniczo.
- Imię sugeruje, że traktuję cię jako osobę. A ja nie wiem, czy powinnam.
- Nie rozmawiałem jeszcze z rodzicami, ale obiecałem ci, że...
- Pospiesz się, nie mamy tyle czasu.
Wzdycham i ze złością stawiam bose nogi na trawie.
Opieram się na łokciach.
- Nie rozumiesz, że jesteś dla mnie kolejnym ciężarem? Czemu to zrobiłaś... czemu wybrałaś akurat mnie?
Chwyta moją twarz i spogląda mi w oczy. Mógłbym w nich utonąć i wcale, by mi się to nie podobało.
Jej nieobcinane paznokcie wbijają się w moją skóre. Patrzę nią z wyzwaniem.
- Nie rozumiesz, Albusie? - zauważam, że używa mojego imienia.
Nie wiem, czy wytrzymałbym kolejny raz bycie nazwanym chłopcem-wilkiem czy wilkołakiem.
- Nie za bardzo.
Przeczesuje moje potargane włosy. Pod jej dotykiem zdają się wracać na miejsce.
- Pozwolę ci wziąć ze mną ślub, choć wiem, że mnie nie kochasz. Dam ci silne, zdrowe dzieci z genami Wili. Nikt nigdy nie zada ci pytania, czy jesteś szczęśliwy. Bo jak mógłbyś nie być szczęśliwy z wilą? Będziesz spotykał, kogo chcesz. Zostaniesz magizoologiem. Możesz zmienić losy stworzeń, które cię fascynują, jeśli pomożesz mi. Malfoy nigdy cię nie pokocha, Albusie.
Obrysowuje kształt moich ust, a ja próbuje ją ugryźć. Śmieje się.
Wkłada palce do moich ust. Ssę.
W jej oczach pojawiają się iskierki podobne do gwiezdnego pyłu.
Nachyla się do mojego ucha i szepcze.
- Wiesz, że ze mną będzie ci się podobać?
- Ale to będzie kłamstwo. Zaczarujesz mnie. Jeśli nie doprowadzisz mnie do szału, za każdym razem będę pamiętał, że nic nie czułem, robiąc z tobą te wszystkie rzeczy.
Patrzy się na mnie z cynizmem, który zawsze przepisywałem ludziom.
Przecież tylko oni mogą być takimi bestiami.
Przecież jedyne bestie, które widziałem, ujrzałem w ludziach.
- Starczy, bym urodziła ci dzieci. Potterów.
Czuje jej nogi na moich kolanach. Moja ręka przesuwa się po jej nogach i nie wiem, po co to robie. Nie oszukam samego siebie. Nic w niej nie wiedzę.
Odchyla głowę i całuje mnie w policzek.
- Wiesz, co, Albusie? To, czego nie rozumiesz to, to, że należysz bardziej do mojego świata niż do swojego, a ja należę bardziej do ludzi niż do magicznych stworzeń.
Spoglądam na nią.
- Kiedy urodzi się nasze dziecko?
Uśmiecha się kącikiem ust, jakby mówiła dobry dowcip.
Oblizuje usta.
- W pełnię.
Rozchylam usta, a ona wsuwa w nie język. Moja głowa staje się lekka, czuje się, jakbym opuszczał własne ciało.
Moje ręce spoczywają na jej nagim tyłku. A dziecko w jej łonie zdaje się kopać z chęci przyjścia na świat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro