Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*to, co wyśnimy*

Czytasz=komentujesz/głosujesz/dodajesz do listy
Szanujmy się nawzajem!
Każdy rozdział to godziny pracy!
Życzę miłego czytania :)

Wdech i wydech. Wdech i wydech, gdy mała Rusałka zdradza swą słodką tajemnice. Muzyka dla uszu, muzyka zaklinacza dla węża ukrytego we wnętrzu mojego ciała.

Oczekiwałem innej tajemnicy, tej która nie jest dla mnie sekretem.

Ale ona mnie zaskoczyła.

/Ponownie/

Nie dziwi mnie, że jest jedną z nas w głębi duszy. Jej rude włosy są jak emblemat kłamstwa. Jak elegancka buteleczka, która kryje trujący eliksir.

Zapada niczym niezmącona cisza jak u brzegu morza targanego wiatrem.. A ona jest niczym huragan. Mogłaby szturmem podbić nas wszystkich.

/Ale czy się damy? Czy jestem już stracony?/

Przerywam zastój w czasie i wracam do przyszłości.

Jestem jak moneta, która spada na ziemię niczym dzwonek pośród milczącego tłumu.

-A więc witaj w swoich prawowitych progach, czyż nie? Tiara ci wyraźnie zasugerowała, że tu należysz, prawda? To nie była tylko twoja cząstka, ale..

-Całość, tak. Jestem Wężem w przebraniu lwa. I może już czas przestać być tchórzem.

Jestem pewny, że dostrzega w moich oczach dumę. Uśmiecha się kącikiem ust, a mój idzie za jego przykładem. Lustrzane odbicia.

/Ile jeszcze ma tych tajemnic? Zdaje się, że setki tysiące/

- Czy możemy po prostu kontynuować grę? Możecie juz przestać zachowywać się, jakby to był taki wielki szok?

Oglądają się po sobie.

-Witaj w Slytherinie. Tu gdzie powinnaś być-śmieje się Albus i bierze Rose w objęcia.

Dziewczyna wymyka się z nich jak oparzona.

- Myślałam, że nie powitacie mnie z otwartymi ramionami. Przecież mogłabym być waszym szpiegiem.

-Myślę, że wtedy byś się tak nie spoufalała, złotko- mówi Amos, a na twarzy Weasley pojawia się przelotny żal, że weszła miedzy wrony

/zaraz, węże/

- Ale możesz być idealnym szpiegiem w naszej paczce. Z tobą zajdziemy jeszcze dalej.-zauważa Isla, jednak jej przeciwniczka nie może powstrzymać się przed wejściem w słowo.

- Och, długo to kalkulowałaś?

- Rosie, każdy ci powie, że Slytherin uczy szybko liczyć.

-Naprawdę nikt cię nie wykorzysta, Rusałko. Wszyscy chcemy, żeby między naszymi domami lepiej się układało. Motywy są tu pod każdym względem nieważne.

-Pogadamy, gdy zaczniecie robić to, co tak ukochaliście. Oszukiwać. Ale dobra. Niech wam będzie. Nieważne.

Siada z powrotem na swoje miejsce na łóżku Isli. Zdaję się naburmuszona, ale wiem, że te chmury szybko się rozwieją.

/Nie pozwolę na nic innego/

-A teraz chyba zgodzicie się, że straciliśmy dzisiejszy czas na pytania?- mówi Nott- Wybiła druga. Chyba będzie trzeba to powtórzyć.

Kilka osób się śmieje, ale są to tylko zbłąkane głosy w próżni nocy.

Wychodzimy z pokoju dziewczyn, Rose jako jedyna przedstawicielka płci pięknej. Żegnam się z Rocco, Albusem i Kianem, podając po przyjacielsku rękę i klepiąc ich po plecach. Wymieniam grzeczne, niemal porozumiewawcze spojrzenie z Nottem i kiwam głową do Amosa. Rosie tylko macha do nich; zachowuje swój dystans.

/Nic dziwnego. Mimo wszystko, nie jest jedną z nas. Należy do swoich./

Wszyscy rozumieją, że nie puszczę Rusałki beze mnie. Jeśli ktokolwiek ma się zastanawiać z którym ze Ślizgonów spędziła tę noc, lepiej by chodziło im o mnie.

/ No, coś, zależy dla kogo. Czy juz nie mówiłem, ze jestem Wężem?/

Gdy udaje się nam ominąć gapiów w Slytherinie, wychodzimy ostrożnie do lochów.

- Szkoda, że nie nosisz mojej bluzy. Jako prawowita Ślizgonka. Pasowałaby do ciebie.

Szturcha mnie, jakbyśmy dogadywali się od wieków.

/I jeszcze dłużej/

-Daj już z tym spokój. To wszystko nie jest dla mnie takie łatwe, jak wszyscy sądzicie. Poza tym „prawowita Ślizgonka" to dosyć debilne określenie.

Moja ręka błądzi po jej pasie, przytulam Gryfonkę, bo nikt

nikt nas nie widzi.

Ciemne światła latarni, grube zimne mury i podziemia w których żyję.

Szepczą, że nasza tajemnica jest jeszcze bezpieczna.

Wpadamy we wnękę. Zachęcam ją, by usiadła, bo chce jej wytłumaczyć coś, czego nie rozumie.

Kucam przed nią i łapię ją za rękę. Szukam spojrzenia jej oczu, ale w ciemności nie są już takie pewne. Odbija się od nich zwątpienie, strach i coś na kształt

/wstydu, który mnie nie opuszcza/

jesteśmy po dwóch rożnych stronach monety. W dwóch alternatywnych pałacach w swoich małych, fałszywych królestwach. Zasiadamy na tronie zrobionym z ostrych gałęzi.

- Jutro pójdziemy w kolejne miejsce z naszej listy i dam ci moją tajemnicę. Jeden sekret za twoje dzisiejsze wyznanie.

- Czemu nie tutaj?

-Bo nie tylko dla ciebie to wszystko nie jest takie proste. Przyjdź jutro o północy do Sklepu... Załatwię klucz.

-Jesteś pewien, że to bezpieczne?-nie wie, że z jej głosu wylewa się cienkim strumyczkiem ocean troski. Podoba mi się jak jej dobro szumi w moich uszach.

- Wszystkiego się dowiesz.

Kładę głowę na jej ramieniu, a ona drży. Łapie mnie za ramię niepewnym uściskiem dziecka i szepcze:

-Nikomu nie mówiłam o tym, co powiedziała mi Tiara, do teraz.-rude włosy Róży rozlewają się na jej lewym ramieniu, a ja widzę w tym jakąś nostalgię- Musiałam ją prosić, wręcz błagać o zmianę zdania. Mówiła, że to tylko utwierdza ją, że byłabym dobrą Ślizgonką, ale zgodziła się, nie chciała mi rujnować życia. Ale miała racje, nie pasuje do Gryffindoru. Czuje się, jakby moje życie było fikcją, z której próbuje się wydostać. Bo wiem, że fabuła zmierza w złym kierunku.

- Rosie, nie ma znaczenia, w jakim jesteś domu- kręcę głową- Jasne, nie przepadasz za wieloma Gryfonami. Czasami życie się tak układa. Trafiasz na niewłaściwych ludzi. Ale to ty tworzysz swoją historie, nie ma żadnej fabuły. Mówiłem ci, że możesz zrobić wszystko, co chcesz.

-Oprócz zmiany domu.

-Oprócz zmiany domu. Ale zawsze możesz zmienić przyjaciół.

-I jak mnie przywitają Lwy? Kim się dla nich stanę?

-Nie jesteś już im obca, skoro nie jesteś przy nich sobą?

Sięga do moich jasnych włosów, do pamiątki po moim rodzie. Do mojego najmniejszego dziedzictwa. Znamiona, podobnego do jej rudych loków.

Tego, co krzyczy: To musi być Malfoy.

Tego, co dopełnia cały obraz.

-Lubię je, zdradzają prawdę.

Całuję opuszki palców Gryfonki; zdaję mi się, że mój oddech musi parzyć. Czuje jak cały chłód w moich tęczówkach kłóci się z ciepłem, które przepływa przez każdą komórkę ciała.

Przygryzam palca dziewczyny, gdy próbuje obrysować nim moje usta.

-Gdzie się podziewałaś, zanim na siebie trafiliśmy?

Po raz pierwszy jej śmiech jest donośny, czysty i absurdalny...

Zasłania twarz dłonią, jak mała dziewczynka, która przypomniała sobie chłopca bez koszulki.

- W Gryffindorze.

- Jutro sobota. Wybierzesz się ze mną na mecz? Wiem, że nie lubisz na nie chodzić.. Ale bardzo chciałbym zobaczyć cię w zielonym szaliku.

- Malfoy, nie mogę. Powiedzą, że ich zdradziłam, sprzedałam się wrogowi...

-Następny mecz jest z Gryfonami. Ten jest z Puchonami. Załóż go chociaż, gdy wygramy. Wtedy, gdy żaden Gryfon nie zauważy. Wyjdę do ciebie z szatni.

Specjalnie to robię, bo chcę, by zapomniała o chwili,w której musiała się czuć zgubiona i nie na miejscu. Gdy czekała na dziewczynę, która nie miała pojęcia, jaki skarb ma przed sobą. Pragnę ją obdarować wiedzą, jak wiele na nią czeka, gdy przestanie się kryć za rogiem.

Bo gdy za niego zajrzy,może czekać na nią całkiem nowe uniwersum.

Wszechświat, w którym każdy krok jest bardziej ekscytujący od poprzedniego.

/Należy jej się ten zaszczyt/

-To idiotyczny pomysł. Ale go przemyślę. Co mi zrobi kolejna idiotyczna rzecz?

-Hej, całowanie mnie wcale takie nie jest.-unoszę ręce, udając niewinną ofiarę- To twój najmądrzejszy wybór.

Kręci głową, poważna jak nigdy, a nasze nosy się stykają.

-Nie jesteś moim wyborem; ja byłam twoim, a teraz nie mamy żadnego lepszego.

-W takim razie to ekonomiczne rozwiązanie.

Gdy nasze usta łączą się w pocałunku i znów czuję lekki smak ziół i herbaty, wiem, że ten moment mógłby trwać wiecznie, a ja bym nie szukał innej drogi.

/Żadna odmienna, by nie istniała. Czy istnieje? Tego nie wiem./.

*

Nocą nie może zasnąć, bo myśli jak to powie. To, czego wszyscy się domyślają, ale nikt nie pamięta.Tylko dwie osoby znają cała prawdę. Nie poznał jej nawet jego ojciec. Mały się wstydził

/i wciąż się wstydzi. Choć nie powinien. Cholera, nie powinien/

A kiedy chciał, by wszystko spłonęło w czerwieni żółci pomarańczy ognia, odcisnął swoje piętno na dzieciństwie, które zmalował mu ktoś inny. Był malarzem na poplamionym płótnie, ale jednak dzierżył pędzel. I wiedział jak zmienić swój koszmar w ważną naukę.

Skrzywdził sam siebie, Merlinie, skrzywdził się tam, gdzie został skrzywdzony.

A potem myślał.

Myślał, gdy śpiewano mu do snu. Myślał. Gdy opowiadano mu bajki, które wtedy przestał juz słuchać.

Myślał, gdy chodził po ogrodzie wsród wysokich żywopłotów. Gdy jego małe buciki kopały kawałki żwiru na swojej drodze. I teraz, gdy jego eleganckie buty wybijają miarowy ton też chodzi z rękoma w swoich kieszeniach, jakby próbował w nich ukryć prawdę o sobie.

Tą, której nie życzyłby sobie poznać. Ale wszystko pamięta, ponieważ nie miał wyboru.

A przy swojej największej ranie tuszem wyszeptał kilka liczb i słów. Był ich autorem i jego myśli wymalowały je na skórze.

/On był malarzem i trzymał pędzel. Chciał zmazać całą krzywdę. Własną i cudzą./

Bo wiedział jak zamienić koszmar w ważną naukę.

/ Malfoyowie, ach cóż to za eksperci/

Ale w swoim cierpieniu zawsze był okropnie samotny.

*

Nie widzę zagrożenia Puchonami, ale i tak daje z siebie wszystko na ostatecznym treningu. Wiem, że muszę oszczędzać siły, ale zawsze byłem zbyt uparty. Zbyt uparty, by przyznać, ze mam swoje limity, że nie mogę zrobić wszystkiego, że nie mogę wszystkiego dostać.

Nie da się otrzymywać zawsze tego, czego się pragnie

/Kompleks jedynaka?/

Siedzę w pierwszym rzędzie i obserwuje, jak chłopaki rozgrywają ostatnie minuty meczu.

/Muszę kalkulować, muszę oddychać oddychać oddychać/

Jestem ściągającym, choć Al oferował mi, że może się ze mną zamienić, bym był szukającym. Nie nadwyrężałbym ręki, ale nie mam tak bystrego wzroku jak on. Poza tym byłem zbyt dumny. Wciąż jestem. Co powiedzieliby ludzie?

/Że niby się nie przejmuję? Taa,jak to ująłem? Nie wiedzą nic o samorozwoju. No jasne, na pewno o to chodzi, co za dureń/

Gdy wydaje mi się, że nikt nie patrzy, wyciągam mały pomarańczowy pojemniczek z białą nakrętką i wysypuje kilka tabletek na dłoń. Połykam bez popijania. Przyzwyczaiłem się.

-Przyłapany- słyszę męski głos za moimi plecami i niemal nie eksploduje ze strachu.

Z powodu szoku nie poznaję, kto to, więc gdy odwracam się jestem jeszcze bardziej zdziwiony.

- Myślałem, że nie lubisz Quiditcha?- pytam Matthiasa, który stoi w swojej skórzanej kurtce z rękoma w kieszeni

/A co ON ukrywa? Tylko to, kogo kocha?/

Siada obok mnie, zanim odpowiada, patrzy się daleko przed siebie.

-Amos dołączył w tym roku do drużyny. A ja z chęcią popatrzę. Nie jestem sportowcem. Ale potrzebuje tekstów do moich piosenek, wiesz?

-Myślałem, że upodobanie do wolnych, bierze się z innych emocji.

-Chciałbym, ale nie do końca. Kurwa, zrobiłem się szczery.

Opieram się łokciami o rząd z tyłu i wpatruje się w płynne złoto, które świeci nad nami. Gdy obudziło mnie swoimi promieniami, nie chciałem powracać do snu. Chciałem je wypić jak alkohol i zatracić się we wszystkich obietnicach, jakie oferuje ten dzień.

Teraz toniemy w tym poranku, a nasze marzenia usychają na brzegu.

-W takim razie ja też będę. Liczę, że na mecz przyjdzie Rose.

-Nie pieprz, jak chcesz to zrobić?

-Czekaj, to nie koniec. Mam więcej szaleństwa. Oczekuję, że choć na chwilę przybierze nasze barwy.

Nott okręca się w moją stronę i patry na mnie o minutę za długo.

-Kompletnie ci odbiło, wiesz?

-Potrafisz człowieka pocieszyć, Nott.

-Nie wiem, koleś. Tak jak ja to widzę, to co wyśnimy zazwyczaj się sprawdza, jeśli o to walczymy. Ale pamiętaj jedno.-wskazuje na mnie palcem-Nic nie wyglada tak, jak sobie to wyobrazisz. Czasami wydaje ci się, że wiesz jak coś smakuje,ale nigdy nie jesteś pewny, dopóki nie poczujesz tego na języku. Tak jest z marzeniami.

Widzę jego nieobecny wzrok i to jak wodzi wzrokiem za swoim darem, ale w spojrzeniu nie ma jedynie miłości i radości. Ból czai się w jego tęczówkach i jest niemal nostalgiczny. W słońcu poranka myślę, że może wszyscy szukamy tego, co piękne, ale piękne nie zawsze oznacza bezbolesne i nieskomplikowane. Gdy promienie zostawiają pocałunki na mojej skórze jak jej dotyk zostawia po sobie ślady, wiem, że wypiłbym swój eliksir z płynnego złota. Wciąż chcę łyka tego niebiańskiego słońca.

*

Jak ważne są barwy? Czemu Slytherin upodobał sobie zieleń? Zieleń jak liście drzew szemrzące smutne historie znad zielonych pół i zielonkawym strumyków. Zieleń jak spojrzenie oczu, które przechodzi przez ciebie jak prąd. Zieleń świeża, Zieleń magnetyzująca, zieleń pociągająca.

Zieleń.

A Gryffindor? Czemu odnalazł swój kontrast w czerwieni? Ile płomieni oglądał i ile z nich niszczyło? Czy widział w nich swe marzenia i swe wspomnienia i wszystko to, co magiczne na tym bezbrzeżnym świecie.

Czary Mary. Nie ma odpowiedzi. Czary Mary.

Nasze przywiązanie nas definiuje. Nasze przywiązanie nas łączy, ale rownież dzieli.

Szaliki trzepoczą na wietrze. Żółty jak słońce, które swieci na niebie. Żółty, który się nie kłoci. Żółty, który emanuje.

Trzepocze pośród zieleni.

Kto kryje się pod szalikami? I czy one tworzą tożsamość czy ci ludzie nadają im tożsamość?

Szare, szare twarze w czarnych czarnych szatach z kolorowymi szalikami.

Kto jest kim? Kto to kto? No kto?

*

Szaliki trzepoczą na wietrze. Słońce odmawia przygaszenia swoich jaskrawych płomyków. Nie słucha rozkazów lekkiego wietrzyku. A ja układam wszystkie głowie, dopiero gdy dopinam dwa ostatnie guziki szmaragdowej peleryny i wchodzę na murawę.

/Ha, ha. Zabawa się zaczyna./

Pojawiła się ponad połowa szkoły. Gryfoni i część Krukonów przybrała barwy Borsuków.

Żółtych szalików jest trochę więcej niż zielonych. Nie tak dużo by rzucało się to w oczy, ale niewystarczająco mało bym nie zauważył. No cóż, tak naprawdę nigdy mi to nie przeszkadzało w wygranej.

/Tym bardziej była słodsza/

Od rana boli mnie ręka, ale cierpienie przycichło.

/Tłumy tez mogły by to zrobić. Nie mogę myśleć/

Przez Quiditcha robię się nerwowy, ale od małego kochałem latać na miotle. Kochałem oglądać jak ścigający mkną na wietrze, ujeżdżają powietrze.

I nigdy nie byłem typem faceta, który się wycofuje.

/Czasem nie ma się wyboru/

-Dobra, wężyki, show musi się kręcić-mówi Al i wskazuje byśmy podeszli do niego bliżej.

Rozglądam się po twarzach moich kolegów z drużyny.

Rocco i Kian jako pałkarze.

Isla i Amos, ktory jest nowy w drużynie są najbliższymi mi zawodnikami. Pozostałymi ścigającymi.

Pozostaje jeszcze obrońca.

Szybki, zwinny i wysoki, by mógł wychwycić kafla.

Aidan Yaxley.

/Co prawda mógłby być nim Amos. Ale gdzie mu do konkurencji z takim dupkiem. Był grzeczny i zajął niechciane miejsce/

Składamy ręka na rękę i krzyczymy, ile sił w płucach: Slytherin!

Pani Hootch, juz nie najmłodsza, ze spokojem rozdziela nasze drużyny.

Przygotowuje się do startu.

/Nie nadaję się do tej gry. Malfoy, powinieneś przejść na emeryturę/

3...

/Słyszałem, ze kilku się zabiło na miotle. Byli podobno też tacy, którzy zniknęli/

2...

/W kąciku oka pojawił się Matthias Nott. Ale czy Rose. Czy Rose przyjdzie?/

1...

/Jeśli tak, jakie barwy przybierze?/

START!!!

Gra jest zaciekła, ale Puchonom brakuje techniki. Są waleczni i widać, ze cieżko pracowali, by utrzymać się w formie. Nie łamią żadnych reguł, ale nie znają prostych, uczciwych trików, które pozwala grać efektywniej i efektowniej. Rzucają się na swoich miotłach, jakby bili się na nich p swoje życie. A nam wężom,cóż, łatwo to wykorzystać.

Pałkarze spisują się znakomicie. Rocco z daleka zdołał nawet odbić kafel idealnie w stronę Kiana, który trafił mistrzowska bramkę.

Wygrywaliśmy 60;50.

Obserwuję grę, kiedy w strumieniu słońca zdaje mi się, ze widzę czerwień czyichś włosów. Musiałem zmrużyć oczy przez „płynne złoto", które idiota-filozof Malfoy rano tak bardzo pragnął wypić.

/lekarstwo na miłosnego kaca, hę?/

Nagle zauważam, że Isla rozgrywa kafla. Jej przeciwniczka z Hufflepuffu starannie ją blokuje, wiec robi salto do tylu i wychyla sie na prawo, zanim tamta zareaguje. Amos przechwytuje piłkę w locie, a ja juz dawno zerwałem się do lotu, bo w moja stronę lecą pozostali ścigający. Gdy jestem na czysto, widzę, że Al jest blisko znicza

/Tak, trzymaj stary/

Hadijew w końcu robi zgrabny unik i odrzuca mi kafla tyłem.

Mocne szarpnięcie w stronę kafla...

Lecę w jego kierunku, ale ból

Ból

Zaczyna

Paraliżować

Moja rękę

/Merlinie/

Moje dłonie zaczynaja się pocić i nie mam siły trzymać lewa ręka trzonka miotły.

Nie mogę, nie potrafię. Nie złapią nią tez kafla. Postanawiam stanąć na miotle.

/Nie wiem, czy utrzymam równowagę/

Głosy narastają, tak szybko jak krew zaczyna płynąc w moim rozgrzanym ciele. Adrenalina szepcze mi do ucha, a te słowa za bardzo przypominają Dobranoc!

D o b r a n o c

Czuję pod sobą zimną murawę, widzę miotły nad sobą, ale zaraz rozlega się gwizdek. Wiem, ze bynajmniej nie dlatego, ze właśnie leżę jak długo na zimnej ziemi pachnącej deszczem.

Słyszę głos Albusa, gdy pani Hootch podnosi mnie z murawy.

Ale czy obok niej nie am dziewczyny, która zna moją mała tajemnice?

Czy nie czuje na sobie dotyku jeszcze dwóch innych dłoni?

Znacznie smuklejszych, bardziej niepewnych i i..

Lekko drżących?

/Ech, Malfoy/

Biel. Okropna, koszmarna, szpitalna.

I dwa żywe kolory na czystej ścianie.

Rudość jej włosów. I zieleń szalika owiniętego wokół jej porcelanowe-białej szyi.

Siedzi bok mojego łóżka w Skrzydle Szpitalnym. Ręce na szkolnej spódniczce, jakby czekała na egzamin. Usta ściśnięte w prawie niewidoczna kreskę. Spięta postawa.

Wiem, że się denerwuje, dlatego bardzo powoli wyciągam w jej stronę swoją dłoń i chwytam jej palce. Są lodowate, ale to mi nie przeszkadza. To ona aż podskakuje ze zdziwienia. Przez następną minutę, ktôra wypada z naszego obiegu, próbuje opanować przyspieszony oddech.

Przykłada rękę do serca i chyba nie jest świadoma jak teatralnie to wyglada.

-Myślałam, ze spałeś. Chcesz bym skonała? Juz niezłe wystraszyłeś mnie tym upadkiem.

Próbuję się poruszyć, ale czuje nieznośny ból w kręgosłupie.

-O nie. Nie ruszaj się. Nie ma mowy. Masz wszystko poobijane, a je nie mam zamiaru urządzać ci masaży. Poza tym miałeś lekki wstrząs mózgu. Biorąc pod uwagę jak musi być bolesne każde przesunięcie...Nie rób tego.

-Masz dla mnie więcej wesołych wieści?

Mówi dalej, jakby mnie nie usłyszała.

- Uderzyłeś się w głowę, wiec masz pewnie niezłego guza. Na szczęście nie upadłeś na lewą rękę...-w końcu zauważa mój wzrok-co mówiłeś? A, och tak.

Jej policzki zdobi czerwień zachodzącego za oknami słońca.

/Jej ruda osoba na tle wieczornego nieba. Coś do zapamiętania/

Spuszcza wzrok i zauważa, że nasze palce są złączone. Jej miny nie zamieniłbym na żadne pieniądze.

/Cholera, te paskudne chwile na tym twardym materacu są bezcenne./

Przechylam delikatnie głowę,bym ogół patrzeć centralnie w jej oczy, a ona ty, razem nie ucieka od mojego spojrzenia.

-Założyłaś szalik.

Wzruszyła ramionami.

-Miałam go przy sobie, a jak upadłeś bez zastanowienia go an siebie zarzuciłam. A teraz jest mi trochę..chłodno. Dlatego się nim przykryłam.

-Do twarzy ci w tym kolorze.

-Nie musisz mi prawic komplementów. Chociaż przyznam, ze zafundowałeś wszystkim niezłe przeżycie. Al tu był. Wpadli tez bracia Zabini. Cały zespół się o ciebie martwił, ale pani pielęgniarka dbała o twój spokój.

- Pomysleć, ze musiała nie znosić mojego ojca.

Kiedy moje słowa znajdują ujście z ust, stare dębowe drzwi otwierają się i staje w nich mężczyzna w skromnych szatach profesora, który pracuje poza zamkiem. Na jego twarzy widnieje nieznaczny uśmiech. Patrzymy na Nevilla Longbottoma, nauczyciela zielarstwa i kumpla Harry'ego Pottera.

-Och witajcie-mówi- Przyszedłem do Pani Pomfrey, bo pytała mnie o pomoc w sprawie leku, który ma zaaplikować pewnemu pacjentowi. Rozumiem, ze chodziło o pana, panie Malfoy?

Mówi jakby mimochodem; zauważam, że kontakt z synem tego Dracona Malfoya od zawsze był dla niego trudny.

- Wujku Nevill- odzywa is Rose po chwili zastanowienia.

Longbottom udaje, ze obserwuje roślinę stojąca obok drzwi.

- Potrzebuje więcej słońca-mruczy, ale wiem, ze po prostu próbuje zamaskować swoje podejrzenia.

/Dlaczego Rose jest przy Malfoyu, czemu jest jedyną osobą z nim w pomieszczeniu, co przegapił i za jakie grzechy przyszło mu widzieć to, co widzi/

-Nie byłeś na meczu-kończy rudowłosa, a profesor w końcu zdobywa się na spojrzenie jej w oczy.

Odchrząkuje.

-Nie byłem obecny. Dopiero niedawno doszły do mnie jakieś plotki. Ale jakoś..nie skojarzyłem faktów.

Rose bladzi wzrokiem, ale czując ze zaplątał swoje palce razem z mej jeszcze mocniej, w końcu mamrocze coś przed nosem

/Rusałka przeklina/

I przestaje udawać, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby mogła wziąć zmieniasz czasu i pozwolić swojemu ciału znaleść się w przyjemniejszym miejscu.

-Może warto byłoby zajrzeć na zaplecze. Pani Pomfrey napewno wspomniała, ze to pilne-

Czuje nutę buntu w jej głosie, choć ledwo zauważalną.

Skupiam się na tym, że Rose Granger-Weasley chce zostać ze mną sam na sam.

Gdy Neville odzie za jej raca wyglądając przy tym jak rodzic, który przyłapał swoje dziecko na całowaniu

/Który nie powie słowa potępienia, ale nie zachowa się też, jakby to była normalna sprawa, że dzieci kiedyś do tego dorastają/

Ruda podnosi nasze ręce i pyta:

-Czy to konieczne?-chichocze, ale pełni w tym fałszu- Wiesz, wiem, że sytuacja jest ultra dramatyczna.

-Rosie, mogę cie o coś prosić?

-Chyba możesz.

-Tak się składa, że mi jest akurat za ciepło. Chcę być sobie to wzięła.

Wskazuję na swoją pelerynę..

-O nie, nie będziesz znowu tracić z mojego powodu części swojej garderoby. To za bardzo przypomina striptiz.-gdy zdaje sobie sprawę, coś ładnie powiedział unosi ręce i dodaje- Nie ważne,napomknij o tym. Wcale nie myślę o takich rzeczach.

Posyłam jej spojrzenie pełne tak juz na pewno

-W takim razie chodź tu. Coś ci powiem.-przyciągam ja do siebie zdrową ręką.

-Ala, Malfoy. Neville może wyjsć w każdej chwili.

-Longbottom itak juz to wszystko sobie wyobraził. Wiem, że ci zimno.

-To manipulacja.

-Być może.-nie puszczam jej ręki, a ona nie chce bym się bardziej ruszał, dlatego w końcu delikatnie kładzie się obok mnie

/Rocco ująłbym to tak: jakby chciała ale nie mogła/

-Nie chce byś pomyślała, ze jestem stalkerem i chodzi mit tylko o twoje ciało.-śmieje się i dziwię się, ze nie boli mnie przy tym każdy mięsień- Ale wiesz, Rusałko, tu jest jeszcze sporo miejsca. Połóż się wygodnie, co?

-Och, spadaj-ma,roczne, gdy poprawia się na łożku.

Czuję zapach jej włosów Nasze ramiona stykają się na chwile. Ale ona oczywiście stara się o tym jak najprędzej zapomnieć.

Szyja boli mnie okropnie

Ale i tak zginał ją by zostawić pocałunek na czubku jej głowy. Gdy unosi ją lekko, by na mnie spojrzeć, całuje ją w czoło, potem w mostek nosa i jego czubek, każdy z ich jest długi i pieszczotliwy. Zmysłowy.

-Nigdy nie byliśmy przyajciolmi-mówi.

-Nie, ale teraz jesteśmy, prawda?

Wzdycha.

-Chyba inaczej bym to nazwała.

Gdy kładzie głowę na wysokości mojej, przykładam ucho do jej ucho i z każdym moim słowem usta przesuwają się po skórze Rusałki.

-Nie ufam nazwą. Są niepełne i zaborcze. Ufam czynom. Jesteś przy mnie, nie wiem jak przekabaciłaś pielęgniarkę, ale jesteś.

-Nic nie wie, ze tu jestem...to znaczy nie wiedziała, no bo Neville...

-Zastanawiasz się, kiedy cię wywalą? Myślę, że tego nek zrobią, kochanie. Nie będą mieli odwagi interweniować w taki moment.

Pstryka mnie w nos.

-O ile będziesz stepował się do zaleceń lekarza.

-Wbrew temu, co mówią, zawsze byłem grzecznym chłopcem.

Całuje mnie w kącik ust.

-Zgoda. Byłeś to właściwe słowo.

Podnosi moja rękę i dotyka jej

Jak piórko

Musiałem dostać tonę znieczulenia.

-Boli cie?

-Nie, przy tobie nie.

-Pytam serio, Malfoy. Skąd to się wzięło?

Wzdycham, zamykam oczy, wdycham jej perfumy i zapach Skrzydła Szpitalnego.

Bandaże, eliksirów i środków do czyszczenia pomieszczeń.

Mówię, wciąż na nią nie patrząc, Błądzę na oślep ladami po jej lewej ręce.

-Nie każ mi tego mowić tu, w tym miejscu. Wszędzie byle nie tu, gdzie leczy się ludzi.

-Wydaję mi się, że masz problem do którego się nie przyznajesz, Sco.

-Problemy są wszędzie. One się mnożą, niewystępujące osobno.

-Słuchaj, nie naciskam, ale może pomogłoby ci gdybys się z kimś tym podzielił. Gdybyś podzielił się tym ze mną.

- Nie tu. Proszę. W sklepie. To o tym miałem ci opowiedzieć. Wszędzie tylko nie tu.

-Czasami nie da się mieć tego, czego się chce.

-Ale ty nie rozumiesz. Nie rozumiesz, że tu czuję, jakbym juz był przegrany.

Całuje mnie w czoło, potem idzie śladem, który ja znaczyłam na niej, ale zatrzymuje usta dopiero na torsie.

/Słyszysz bicie mojego serca?/

- Zaczekam na ciebie. Kiedy tylko będziesz gotowy.

Oboje musimy spojrzeć w oczy naszej przeszłości. Inaczej nigdy nie staniemy wyprostowani przed przyszłością.

Przygarniam ją do siebie i mam absurdalna, dziecinną nadzieje, ze w swoich obięciach zapadniemy w sen.

-Wiem, maleńka, wiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro