Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*to, co widzimy*

Hejka, następny rozdział będzie prawdopodobnie (wreszcie) z perspektywy Scorpiusa! Było tu trochę za dużo Rose, więc cieszcie się tym. Postaram się przerzucić na Malfoya,
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i zostawicie komentarze/gwiazdki.
Polecam usiąść, zrelaksować się (przed wszystkim oddychać) i zabrać się do lektury.
Miłego czytania ❤️❤️❤️

Bestia, która zaatakowała Lansa Mastersona nie jest w stanie wygrać z czarodziejem. Wciąż kryję się pod powierzchnią.

(Naczynie się zmieniło, ale nie jego zawartość)

Amos przyciska jedną ręką Lansa. Oboje są szczupli.

Mogę zobaczyć kręgi Ślizgona wystające na szyi, policzyć każdą kość.

Podchodzę do chłopców i kucam obok Hadijewa. Lans rozciąga usta w szerokim uśmiechu.

Jego ręka wędruje w moją stronę, ale Amos zagradza mu drogę łapą..

Wiem, co trzyma w dłoni. Zbyt późno. Zbyt późno, by miało to jakiś znaczenie.

Przyciska srebrny pierścień do ramienia Amosa, który odskakuje jak oparzony. Na jego skórze pojawia się czerwona plama, które rośnie i rośnie. Lans wycofuje się z różdżką w ręku. Odbija moje zaklęcia.

Malfoy próbuję się podnieść, ale widzę, jaki sprawia mu to trud. Kopię go najlżej jak potrafię.

(Przepraszam. Nie mam wyboru)

Niech leży.

-Rosie. W końcu zrozumiałaś, gdzie jego miejsce.

Lans przybiera irytujący uśmieszek. Jest gotowy postawić fortunę na jedną kartę..

(Ale czy jestem nią ja, czy coś innego?)

Nie wie tylko, że jestem gotowa na to samo.

-Tak.-podchodzę do niego, jakbym miała go pocałować-Dużo wyżej od ciebie.

Przygryza wargę. Próbuję go spoliczkować. Łapie moją rękę. Stara się mnie przyciągnąć.

Zaślepia go złość.

Wyrywam się..

Jestem szybsza.

(Jestem huraganem)

Chwyta mnie za łokieć. Szarpię się. Zostawia na moim ramieniu czerwony ślad.

(Przypomina ten, który srebro wypaliło na skórze Amosa)

Zmieniam zdanie. Przełykam ślinę, podnoszę czoło i przygotowuję się na to, co chce zrobić.

Odmawiam modlitwę, by Scorpius zamknął oczy.

Nie chcę by to oglądał.

Przybliżam się do chłopaka, a w jego oczach pojawia się zimna satysfakcja. Mały Lans dostanie to, czego chciał.

(Nawet nie wie, na co się pisał)

Jego usta układają się w szeroki uśmiech przy pocałunku. Czuję jego oddech. Próbuję uspokoić bicie serca; wciąż za bardzo przypomina tętent galopu. Staram się nie trząść.

Czuję się brudna i nie wiem jak sobie z tym poradzę.

Ale ostatnio widziałam i robiłam niejedno, czego się bałam.

(Czym jest strach?)

W tym momencie? Być może jestem na tyle odważna, by go pokonać.

Strach to zaledwie promyk w duszy pochłoniętej nocą.

(Ale może zaprowadzić mnie do celu. Nigdy nie zgaśnie, więc może stać się nadzieją)

Przyciąga moje biodra i czuję nacisk jego ciała na moje.

Próbuję wyciągnąć swoją różdżkę jedną dłonią.

(Nie udaje mi się.)

Wpadam w panikę. Kładę ręce na jego plecach.

Instynkt.

Jest!

Wysuwam różdżkę zza paska spodni. Jego pocałunek zsuwa się na mój policzek, ale ja już z nim skończyłam. Czubek różdżki wbija się w jego skroń.

Zamiera.

-Jeszcze jakieś specjalne życzenie, Lans, czy już skończyliśmy ze sobą?

Oddycha głęboko. Czuję za sobą czyjeś ciało. Obok mnie stoi Malfoy z wyciągniętą różdżką.

Lans chce odwrocić moją uwagę, ale Amos łapie go od tyłu.

Jego pazury niemal wbijają się w jego krtań.

Nie mogę przestać wyobrażać sobie jak przecinają cienką warstwę skóry, a basen krwi spływa na chłodną posadzkę.

(Szybciej niż strużka krwi spłynęła do odpływu z pobitego ciała mojego przyjaciela)

I nie myślę.

Wstydzę się.

Nie mogę się powstrzymać. Lans spogląda na mnie.. Oczy zielone jak skóra węża. Czuję na sobie trujący jad..

(Zbliża się zima.)

Uśmiecha się, gdy pukam do jego drzwi.

Są otwarte na oścież.

Widzę siebie. Nie chcę spojrzeć na Malfoya, kiedy wchodzi do Wielkiej Sali.

Wlepiam wzrok w talerz.

Siebie przy ścianie, kiedy nie pozwolił mi odejść.

Siebie na wielu lekcjach z Malfoyem. Lansa odejmującego punkty jakiemuś młodszemu Ślizgonowi.Rozdzielającego dziewczyny z Domu Węża od chłopaków. Lansa Mastersona o fałszywej twarzy. Lansa, który jest najlepszy na lekcjach. Lansa, który o wszystko dba.

(Nie obchodzi go nic. Oprócz tego, co nie powinno go obchodzić)

I widzę to, czego nie potrafię unieść. Lans, który przebiega dłonią po zimnych kafelkach w męskiej łazience. Stawia krok za krokiem jak cyrkowiec na linię. Widzę tylko tył jego głowy, majestat dumnej sylwetki. Wydaję mi się, że słyszę cicho spływająca wodę w rurach i odgłos jej spuszczania w toalecie. Chłopak

(Wąż? Bestia?)

opiera się o kabinę i czeka aż wyjdzie cel.

(Ofiara gotowa,, by się na nią rzucić. Na prostej drodze do zjedzenia przez drapieżnika)

Widzę jasne blond włosy muśnięte błękitem i pocałunek z pięścią.

Widzę ciało przygwożdżone do ściany i obsypywane ciosami. Lans rzuca na wilgotne kafelki Amosa Hadijewa. Przyciska jego ciało i rzuca Cruciatusa. Jego paznokcie wbijają się w szyję.

Życie przez jego oczy wygląda jak gra. Przetrwanie najsilniejszych..

Chłopak nie reaguje. Lans wbija kły w jego ciało. Widzę jak żyła pulsuję na jego skroni i szyi. Jak jego ciało zwija się w kłębek, a z ust wydobywa się krzyk.

(Krzyk, który słyszeliśmy w Wielkiej Sali)

Dam głowę, że widziałam uśmiech zbuntowanego wilkołaka.

Obraz się zmienia jak na koszmarnym pokazie. Widzę porzucone rzeczy Ślizgona w rękach Malfoya. Czupryna kasztanowych włosów za rogiem; tyle.

(Tyle mi wystarczy)

Widzę Aidana Yaxleya idącego korytarzem z blizną pod okiem.

I nie wiem, co to znaczy.

I wcale nie chcę wiedzieć.

(Powinnam. Powinnam)

Wyślizguję się z jego głowy. Czuje się, jakbym zjechała ze stromej zjeżdżalni prosto w głęboką toń..

(Sól wpada do moich oczu.)

Moje ręce zaciskają się na przedramionach.

(Pozycja zamknięta)

Chcę się schować.

(Wiem, że mnie nie obroni)

Z moich ust wyrywa się głośny krzyk.

Malfoy odskakuje ode mnie i mnie podtrzymuje.

Amos jest zdezorientowany, kiedy Lans rzuca się na niego z pazurami i kłami.. Szarpią się po ziemi.

Słyszę każde wyzwisko z ust Mastersona.

(chciałabym umieć je zapomnieć)

Nagle wpada pomiędzy nich struga kolorowego światła i odskakują od siebie. Lans kuca, podpierając się rękoma. Amos uderza głową o ścianę.

Chcę do niego podejść, ale kręci głową. Profesor Mcgonaggal stoi nad nami.

I mam nadzieję, że tylko jedno z nas ma kłopoty.

(Obawiam się, że jest inaczej)

Pojedyncza łza spływa po moim policzku. Malfoy chce ją zetrzeć, ale chowam twarz w jego ramię. Chcę krzyczeć. Z zasłoniętymi oczami nie widzę bruzd na twarzy Hadijewa, siniaków na ręce Scorpiusa i całej prawdy w oczach Mastersona.

I tak mi lepiej.

Chcę płakać, ale moje łzy wysychają jak rzeka na pustyni. Zaciskam kurczowo palce na koszuli Malfoya, a on trzyma je na moich plecach. Wie, że niczego więcej nie potrzebuję. Niczego więcej teraz od niego nie chcę.

Czuję na swoim ramieniu dłoń Mcgonaggal.

-Niestety, obawiam się, że musi pani dać radę dojść do mojego gabinetu.

Kiwam głową.

Szepczę do Malfoya.

-Proszę, idź tuż za mną.

-Cokolwiek zechcesz.

Patrzy mi w oczy z dumą, której nigdy nie widziałam. Jego szare tęczówki wydają się oszlifowaną powierzchnią. Są pełne łez.

Mcgonaggal idzie przed nami razem z Lansem, który już musi układać w głowie plan.

(Być może tym razem przegrał. Ale czy lis pod przebraniem lwa może nie wygrać?)

Dyrektorka zwołuje nauczycieli. Wydaję mi się, że również bałabym się zostać sama z wilkołakiem.

(Albo dwoma)

Lans wchodzi pierwszy. Czekamy na swoją kolej, a miedzy nami zapada cisza.

Cisza, w której usłyszałabym szpilkę, która upadła na ziemię. Usłyszałabym jak poruszają się śpiące postacie na obrazach w holu i jak ruchome schody zmieniają kierunek drogi.

Usłyszałabym to wszystko, gdyby nie została przerwana przez Flitwicka. Niski mężczyzna jest niewiarygodnie zakłopotany.

-Postanowiliśmy, że wy dwoje-wskazuje na mnie i Malfoya-Moźecie zeznawać pózniej. Odpocznijcie.

Kiwam głową i wstaję zanim zrozumiem, co to może oznaczać.

Malfoy idzie moim śladem, ale chwytam go za ramię.

Odwracam się i patrzę prosto w stare oczy profesora.

(Już się tego nie boję. W oczach można dostrzec ciekawe rzeczy. To, że nie chciałam ich widzieć, nie oznacza, że nigdy nie istniały)

-A co z Amosem, panie profesorze?

-Obawiam się, że ma nam sporo do wyjaśnienia.

-To niesprawiedliwe. To nie jego wina, czym jest.

Flitwick wzrusza ramionami.

-Wciąż musimy dbać o bezpieczeństwo każdego ucznia. Postaramy się wypracować kompromis.

Znajduję go. Minęły godziny, zanim w ogóle zaczęłam go szukać. Wciąż czuję, jak szaleństwo dobija się do moich drzwi. Jeśli go nie wpuszczę i nie uścisnę mu ręki.. drzwi wypadną z framugi..

Będę kompletną rozsypką.

(Już jestem bałaganem. Tworzę chaos)

Amos Hadijew siedzi na schodach wychodzących na Błonia. Słońce plami czerwienią obojętne niebo. Oddaje swoje ostatnie tchnienie, by powitać noc.

(Wiem, że wzejdą gwiazdy, by oświetlić nam drogę)

Dokładnie tam, gdzie odbyliśmy pierwszą, prawdziwą rozmowę. Pojedyncze płatki śniegu roztapiają się na jego twarzy.

Zamyka oczy i wysuwa język. Śnieżynka rozpuszcza się w jego ustach. Uśmiecha się.

Chichoczę, gdy na mnie spogląda. Siadam obok niego na przyprószonych śniegiem schodach.

Strzepuję biały puch wokół siebie, czuję jak zimno przebija się przez grube rękawiczki i próbuje je rozgrzać.

Amos chwyta moje dłonie i chowa w swoich. Kładę głowę na jego ramieniu. I czuje się taka spokojna. Nie wierzę, że mogą mnie czekać najgorsze wiadomości.

-Przyszłaś.

-Oczywiście. Myślisz, że to że zarażono cię likantropią cokolwiek zmienia?

-Obawiałem się jak zareagujesz. Nie chciałem byś akceptowała mnie tylko dlatego, że uratowałem ci życie. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań, Rose.

Kiwam głową. Patrzę na jego twarz, na której nie pozostały prawie żadne ślady walki.

-Co zdecydowali?

-Mogli polegać tylko na naszych zeznaniach. Veritaserum to wyższa konieczność. Do tej pory wyglądało to jak kolejna bójka...a nie atak z przemyśleniem jak wtedy. Jestem Ślizgonem; zdaję się, że nikogo już nie dziwi, że jestem zamieszany w takie akcje. Poza tym, wiesz, że Lans łże jak pies.

Uśmiecha się, pokazując wszystkie zęby. Wybucha śmiechem.

-Cóż za ironia. Dopiero zdałem sobie sprawę z doboru słów.

Nagle robi się smutny i chowa głowę w dłonie.

-To tylko szlaban. I przymus opieki pielęgniarki i regularnych spotkań z dyrektorką. A mimo to, czuję się oszukany.

Spogląda na mnie.

-Czy wyglądam jak zły bohater tej historii? Czy myślisz, że pisałem się na cokolwiek co mnie spotkało?

-Nikt nigdy nie wybiera, co jest w jego puli-kładę rękę na jego ramieniu-Ale są w niej też te dobre rzeczy.

Oczy szczeniaczka. Wiem. Wiem, co można by kochać w tym chłopaku.

Patrzy na mnie tak niewinnie, jakby naprawdę nie wiedział, co zaraz powiem.

-Jak?

-Jesteś z nami w Hogwarcie, a nie w Durmstrangu. Jesteś w Slytherinie, gdzie ceni się braterstwo. Wszyscy się za ciebie wstawią.

-Nawet Yaxley?

Powątpiewa.

Przypominam sobie rozmowę Aidana z Islą. Rozmowę, której nigdy nie powinnam usłyszeć.

Tak bardzo cieszę się, że było inaczej.

Nasz los jest dla nas największą niespodzianką.

Kiwam głową.

-Nigdy naprawdę nie poznasz drugiej osoby..

-I nie przeraża cię to? Te wszystkie sekrety, które skrywamy?

-Niezbyt. Wiem o tym, co się liczy. Jak o twojej odwadze,autentyczności, wrażliwości i otwartości na innych. Jesteś jedyny w swoim rodzaju. Zero kopii. I wiesz co? Nic z potwora.

Spogląda na mnie z bezinteresowną miłością niezabarwioną żadnymi podtekstami. Jestem wzruszona.

-Nie masz pojęcia jak bardzo cię podziwiam.-mówi.

-Daj spokój, to tylko..

Przyciąga mnie do uścisku..

-Właśnie o tym mówię, słoneczko.

Czochra moje włosy i wiem, że nie zna moich sekretów. Wiem, że rozumiem go lepiej niż on mnie.

Czuję się oszustką, która kłamie, by przetrwać. Ale czy nie mam praw do swoich tajemnic?

(Czy mogłabym zaprzeczyć im, gdyby wyszły na jaw?)

Tabletka. Widzę jak obraca ją w palcach i kładzie na języku. Po chwili jej nie ma.

Nie wiem, kiedy sięgnie po kolejną.

(Nie minie wiele czasu.)

Orientuje się, że go obserwuję. Opieram się o regał, a on udaję, że bardzo interesuję go podręcznik. Okręcam go.

-Musisz mnie nauczyć jak to się robi do góry nogami.

Unosi brwi i odchyla się na krześle.

-To zależy, co miałaś na myśli.

-Nawet na ciebie to zbyt głupie.

Odsuwam krzesło i zwlekam. W końcu siadam na brzegu i kładę ręce na kolana,

Czuję, że są wilgotne, widzę na mojej czarnej spódniczce odciski palców.

-Twoja ręka...Może powinieneś pójść do pani Pomfrey.

-Nie, mój ojciec nie może się dowiedzieć.

-Myślałam, że masz z nim dobre stosunki. No wiesz, pomimo jego reputacji.

Nachyla się w moją stronę.

-No właśnie. Dlatego nie chcę ich zepsuć.

Bibliotekarka nas ucisza.

Malfoy chwyta się za ramię i syczy.

Chcę coś powiedzieć,ale słowa topnieją na moich ustach..

(Zliż je. Musi wiedzieć)

-Zmieńmy temat. Kiedy realizujemy nasze plany?

-Scorpiusie, to wszystko stało się zbyt niebezpieczne...

-Zawsze takie było. Myślałem, że są rzeczy warte ryzyka.

-Malfoy, czy ty siebie słyszysz? Nie możemy ryzykować, że znowu coś sie komuś stanie! Ten chłopiec, Amos.. I Aidan. On też!

-Wiem. Musimy coś wymyślić. Chociaż myślę, że nasze starania nie miały z tym wiele do czynienie..Poza tym mecz i tak już został ustalony!

-Może trzeba go odwołać. Został niecały tydzień...

Nie mogę spojrzeć mu w oczy, bo boję się za bardzo, co w nich zobaczę.

Nie chcę wiedzieć, ile cierpienia się w nici skryło. I planów, których nie udźwignie

(Nie jesteś Atlasem)

I moje wątpliwości, których z siebie nie zmyję.

Czuję na sobie jego wzrok.

-Nie mów do mnie więcej po nazwisku, Rusałko.

Spoglądam na niego.

-W takim razie mam na imię Rose.

Nachyla się w moją stronę.

-Tak mówi do ciebie on. Rusałkę wymyśliłem ja.

-Nie mowię do ciebie Sco. I nie musimy mowić o Lansie kryptonimami.

Odgarnia z mojej twarzy zaplątane rude kosmyki.

Ma ruchy lekarza.

Wiem, że nim będzie.. Nie jest politykiem. Nie gra w żadną grę.

Chociaż czasami zdaję mi się, że jest inaczej.

To ja w nią gram.

-I Merlinowi niech będą dzięki. Rose.



Nazajutrz spędzam więcej czasu z Yaxleyem niż Scorpiusem. Cóż, przynajmniej przy nim na chwilę zapominam o swoich obawach. Skupiam się na ataku i obronie.

Cień ciągnący się za Aidanem wydaję się dziś wydłużony. Czarna otchłań przysłania jego twarz. Zdaje się nieobecny, nieswój. Chłopak jest humorzasty, ale dziś wygląda, jakby

Poskładał wszystko czym jest resztkami swoich sił.

Gdy nie mogę przebić się przez jego barierę, warczy na mnie.

-Nie, nie, nie. Nawet ni próbujesz.

-Cały czas to robię, Yaxley. Raz mi nie wyszło.

-Cóż, o raz za dużo.-zamyka oczy i się nie odzywa.

Przewracam oczami, choć tego nie widzi.

(Lepiej)

-Czyli wracamy do normy?

-Nie wiem, o czym mówisz.

-O tym, źe wyładowujemy na mnie swoje złości.

Wstaję z krzesła i podchodzi do mnie. Jego grom jest zamaszysty, pełen gracji, której mi brakuje.

Opiera ręce o krzesło i patrzy mi w oczy.

-Zrób to.

-Co?

-Wykorzystaj złość. I przebij w końcu tę barierę..

Czuję jak gniew wypełnia każda moja komórkę, ale nie sprawia, że chce działać.

(Zapadam się w sobie)

Kulę się, bo wydarzenia wczorajszego dnia przygniatająca mnie całym swoim ciężarem.

(Rownież nie jestem Atlasem)

Nieustająca presja.

Nawet nie potrafię spojrzeć sobie w oczy w lustrze, bo zobaczę w nich wszystkie swoje obawy. Cień wszystkich i wszystkiego, co musi skrzywdziło. Mam już zbyt wiele problemów, by dorzucać do nich Yaxleya.

Nie tym razem. Nie mam siły.

(Nie znam rozwiązań. Nie pamiętam zbioru.)

Chcę wstać. Nie chcę go odpychać. Nie chcę, by przypominało to walkę z Lansem.

Odsuwa się.

-Rose, jeśli wyjdziesz wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, mogło równie dobrze nigdy nie istnieć.

-Daj spokój. Ten jeden raz.

Jestem juz przy drzwiach, gdy słyszę jak opada na miejsce.

-W takim razie układ. Pokażę ci dokładnie to co mnie dręczy, jeśli ty zrobisz to samo.

Czuję jak dreszcze przebiegają po mojej szyi. I płonę. Gniewem, wstydem, niepokojem.

Odwracam się do niego. Powstrzymuję łzy.

-Nie rozumiesz? Nie chcę poznać kolejnych sekretów! Nie radzę sobie z tymi, które juz znam.

-Zawsze myślałem, że najgorzej jest trzymać je tylko dla siebie.

-Czasami. Ale wyznając coś komuś, dzielisz swoje brzemię. Czasami szpilka może przeważyć szalę. Tak dzisiaj się czuję!

Jest spokojny i opanowany. Cholera mnie weźmie.

- Skończyłaś juz? Tym razem ułatwię ci wejście w mój umysł, ale musisz spróbować. Szczególnie teraz, kiedy nie masz na to siły. To nie zadanie, które może poczekać, aż będziesz miała świeży umysł czy polecenie klubu kreatywnego pisania, Rose. Tu chodzi o ciebie.

Wyciąg, różdżkę i przytulam do jego gardła.

-Zdaję mi się, źe zawsze chodzi o ciebie. Skoro jesteś taki skory do dzielenia się sekretami, kto cię pobił? I dlaczego?

Przechyla głowę i uśmiecha się kącikiem ust.

-Sama się przekonaj.

Uderzam w jego barierę po raz pierwszy, ale mi się wyślizguje. Robię to po raz drugi i

czuję jak powoli się ugina. Jest tylko nieznacznie słabsza niż poprzednio. A jednak.. moja motywacja wzrosła.

Widzę Yaxleya, który idzie za kimś ciemną nocą.

Ściska różdżkę w dłoni. Postać okręca się i udaję jej się przygwoździć Aidana do ziemi. Stęka pod naporem ciała.

Nieznajomy zrywa się do biegu, a on pędzi za nim wsród drzew Zakazanego Lasu.

Ciska zaklęciami, które tamten z podobną łatwością odparowuje. Nagła zostaje sam pośród roślin. Z ciemności wyskakuje na niego stwór podobny do psa. Nie jest w swojej formie z pełni, ale ma długie pazury i kły. Na twarz Aidana spada uderzenie, które kaleczy jego policzek. Oddycha ciężko.

Kropla śliny spływa z ust Lansa. Uśmiecha się do Aidana. Spluwa.

Yaxley nawet nie wypowiada zaklęcia i Lans Masterson zostaje związany grubymi linami.

Rzuca na niego serie zaklęć, które brzmią starym językiem i dzikim światem.

(Nie rozumiem, cieszę się, że nic nie rozumiem)

Obraz rozmywa się i widzę kolejne wspomnienie.

Jest bardziej rozmazane, niejasne, skryte. Przebijające się zdania są urwane z kontekstu. Probuję pokonać opór i czuję się oszukana. Miał być szczery.

Próbuję jeszcze raz.

Nagle dwie postacie stojące przed sobą się wyostrzają i widzę ich chłodne spojrzenia.

W rogu pomieszczenia stoi trzeci człowiek, którego nie poznaję.

Z jego nosa leci czerwona strużka krwi. Chowa go w dłoniach.

(Nawet we wspomnieniu podobnym do filmowej projekcji pragnę się wycofać)

Ręka Yaxleya jest sina, ale i tak uderza nią o ścianę.

-Nie wiem, czemu nie jestem rozczarowany. Tylko zły.

Dziewczyna, która przed nim stoi to Isla. Isla ze swoją burzą karmelowych loków i cierpieniem w głosie.

Kładzie dłonie na rękach Yaxleya, ale on je odpycha.

-Nie chciałam cię ranić. Nie mam juz siły z tobą walczyć. Zrobiło się dla mnie zbyt wiele tego wszystkiego, gdy użyłeś czarnej magii.

-Nie jestem swoim ojcem.

Widzę krystaliczną wodę na policzkach Isli.

-A więc dlaczego się je uczyłeś?

-Nie osądzaj mnie. Są sztuki, które warto znać, żeby przetrwać.

Kręci głową.

-Nie, Yaxley. Tego nic nie usprawiedliwia.

Chwyta ją pod brodę i zmusza, by spojrzała mu w oczy.

-Tyle lat..byliśmy ze sobą od dziecka.

-Jeśli się zmienisz, może wciąż pozostaniemy sobie bliscy.

Jego spojrzenie ciska błyskawice, widzę jak nieświadomie, zbyt mocno zaciska rękę na jej szczęce. Wydaje z siebie cichy jęk.

Rozluźnia go i zostawia pocałunek na je policzku.

-Zostaw ją- teraz rozpoznaję trzecią osobę.

Unosi głowę. Spoglądam w twarz Kiana Zabiniego.

-Radzę ci nic nie mowić-warczy Yaxley. -Zresztą, jak sobie życzysz. Zostawię ją

Patrzy na Carrow z zawodem. Jak nauczyciel nie zadowolony ze swojej wieloletniej uczennicy.

Zastanawiam się, czy rzeczywiście ma złamane serce, czy jest tylko małym chłopcem, któremu zabrano zabawkę.

-Nie wierzę, że musiałaś znaleść sobie tak błahy powód, by ode mnie odejść. Podczas, gdy zawsze miałaś drogę, która mogłaś uciec. Zabini.

Kręci głową. Gdy Kian staje za nią i obejmuje ją ramieniem.

Ona kuli się i zamyka oczy.

Widzę jak chce stąd uciec.

-Zrób mi ostatnią przysługę Isla-Odzywa się Aidan.

Mówi zbyt powoli. -Otwórz oczy. Chcę, żebyś widziała jak opuszczam ten pokój.

Czuje się jak na karuzeli, która przestała się kręcić. Od upadku dzieli mnie tylko metalowa poręcz, która w rzeczywistości jest ręka Aidana na moim nadgarstku.

Świat wokół mnie jest rozmyty, w mi jest słabo.

Oddycham.

-Carrow z tobą zerwała.

-Cóż za udana konkluzja.

Otwieram oczy i kolory uderzają mnie swoją ostrością. Kakofonia barw. On jest ostoją szarości i bieli, pokrywą lodową. Górą, na którą nie da się wspiąć.

-Wydaję mi się, że oddalała się każdego dnia. Ignorowałem to. Nie chciałem spojrzeć prawdzie w oczy.

Teraz to dostrzegam. Ze jedną jego ręka leży luźno na kolanach. Jego plecy są zgarbione. Twarz napięta.

Legilimencja również pozostawia na nim swoje piętno.

-Jesteś pewien, że to koniec.

Zajmuję mu chwilę, zanim kiwnie głową.

-wciąż w to nie wierzę. Wiem, źe minie wierzysz, ale naprawdę była moim życiem. Wciąż jest. Nie mam nic więcej.

Cisza. Chcę coś powiedzieć, pomóc, nie czuć się tak nie na miejscu. Stałam się psychologiem bez wykształcenia i zdaję sobie sprawę, źe mogę popchnąć go tylko w dół.

(Jak długo będzie spadał)

-Gdy mieliśmy koło czternastu lat robiliśmy sceny, by Przenieśli nas do tych samych rodzin zastępczych. W zasadzie ciężko tak to nazwać. Płacili im za to. Słyszałem, że jej opiekunowie byli trochę lepsi od moich. Więc byłem bardziej stanowczy. Cóż, nigdy na dobre nie poskutkowało. Chociaż wielokrotnie byli zmuszeni zaaranżować mi do niej wyjazd.

Uśmiecha się, ale widzę w nim coś chłodnego jak sztylet. Zimno mogłoby przeszyć mnie na wylot.

-Świat oczami dziecka nawet w tak beznadziejnej sytuacji wydawał się dużo cieplejszy.

-Yaxley, wciąż jesteś dzieckiem.

Słyszę jak zgrzyta zębami.

-Nie do końca. Nie wiem, czym jestem. Jeden raz, gdy chciałem pokonać zło, to ten w którym śledziłem Lansa. Podejrzewałem go od dawna. Podobnie jak wiedziałem o tym, źe Amosowi podobają się chłopcy. Że kręci z Nottem. Zawsze zauważałem wszystko szybciej nie inni. Ale nigdy nie potrafiłem na to odpowiednio zareagować. Tam gdzie powinienem milczeć, zbyt wiele mówiłem i robiłem, tam, gdzie powinienem się odezwać, zapominałem języka w gębie.

Może jestem zepsutym tchórzem. Sama powiedziałaś wyładowywałem swoją złość. Wszystko po to, by nie walczyć z własnymi problemami.

Przeczesuje włosy ręką.

-Już wiesz. Co gnębi ciebie, Rose? Nie ukryjesz tego przede mną.

Widzę każde wgłębienie na jego twarzy, gdy zapala gasnącą powoli świecę.

Płomień wylatuje z czubka jego różdżki, aa myślę o ręce Malfoya.

-Jeśli dotyczy to mnie, możesz poznać prawdę,

-Nie, Rose, chcę całej prawdy.

-Na początku też się wzbraniałeś.

Prostuje się.

-Dokładnie. Na początku.

Klepie miejsce obok siebie na kanapie.

-Dajmy sobie spokój z tym sztucznym dystansem.

Podchodzę i siadam na zgiętej nodze.

Kładzie rękę na oparciu kanapy,

Powoli wsuwa się w mój umysł. Czuję jak wyrywam się światu i tonę we własnych wspomnieniach..

Widzę siebie jako małą dziewczynkę obserwującą moich rodziców i ich ważnych gości ze szczytu schodów. Nie chce ich poznawać. Widzę siebie przy stole razem z Potterami. Czuję na sobie oczekiwania wszystkich dookoła. Siedzę na stołku w Wielkiej Sali, a Tiara opada na czubek mojej głowy.

Szepczę: Nie Slytherin.

Fala czerwieni.

Jestem Gryfonką z fałszywym uśmiechem. Jestem dziewczyną, która tonie w papierach. Tonie w zobowiązaniach. Tonie w przeroście ambicji. Stres ściąga ja na dół. Znów dobra mina do złej gry. Dotyk Dyerre jak piórko na moim ramieniu i mocny uścisk, gdy razem leżymy i się śmiejemy. Patrzę jak inni dołączają do drużyny Quiditcha. Mam inne zajęcia.

Obsesja kontroli. Czystości. Bezpieczeństwa.

Upadam.

Woda spływa po moich łopatkach.

Widzę pociąg, który jedzie w stronę powrotną.

(Kto zauważy, jeśli zniknę? Już wiem, już wiem, Wszyscy)

Patrzę na Ala po przeciwnej stronie Wielkiej Sali. Nasze spojrzenia krzyżują sie na sekunda i rozłączają jak nieznajomych.

Ignorowane powitania Hugona.

I wymuszone listy od rodziców. Mam ich dość.

Odsuwam się po ścianie. Chowam twarz. Myje dłonie.

Szósty rok.

Patrzę w jego twarz. Jestem odważniejsza, ale czy już tak odważna,by złamać bariery. Ciężar wciąż siedzi w mojej piersi i nie mogę oddychać.

Może prowadzę się na potępienie. Całuję Ślizgona.

Czuję pod palcami jego włosy. Zabiera mnie na wieże. Mój nagi brzuch oparty o lodowata barierkę.

Jestem na polu truskawek i patrzę w nieznane oczy.

Jaśnieję. I znów gasnę. Wszystko mnie przerasta. Szum wokół mojej głowy zagłusza moje własne myśli.

Gdzie jestem?

Malfoy kładzie mnie na ziemnej podłodze, przerywamy. I znów wracamy do tej sceny jakbyśmy cofnęli film.

Już się stało.

Moja ręka zaciska się na kocu.

Raz po raz.

Lans wpija się w moja szyję. Lans każe mi ze sobą współpracowac. Lans liczy pocałunki.

Lans.

Aidan widzi moja rozmowę z Islą; przeprasza za niego.

Dostrzega też siebie jak proponuje mi pomoc.

Wyślizguje się z mojego umysłu, zanim to do mnie dociera. Nasze głowy są zbyt blisko siebie. Czuje na sobie jego oddech.. Odzywa się po kilku minutach.

-Rose Weasley-Granger. Nawet nie masz pojęcia ile razy nieświadomie próbowałaś mnie wypchnąć.

Marszczę brwi. Nie wiem, o czym mówi.

-To mechanizm, skarbie. Wypracowałaś sobie nawyk.

-Czyli gdybym rzeczywiście próbowała cie wyrzucić to...

-Bez wątpienia, by ci się natychmiast udało. Brawo.

-Nie wierzę, że mi gratulujesz

Patrzy na mnie zbyt długo.

Pociera oczy.

-Zdaję mi się, że powinnaś juz iść.

-I zostawić cię tak po prostu z tą cała wiedza? O mnie? Więcej nie mogłeś poznać.

-Chciałaś mi je pokazać.

Kręcę głową.

-Nie...

-Te wspomnienia. Było juz ich w tobie zbyt dużo.

Otwieram przymknięte powieki i nie wiem, co myślę. Nie wiem, co czuję. Dostrzegam w nim podobieństwo do Scorpiusa.

(Czy mam rację?)

Który z nich pomógł mi bardziej? Czy jeden z nich tylko próbował? Czy obu się powiodło czy obaj nie podołali?

Jestem zdziwiona, gdy kładzie ręce na czubku mojej głowy.

Chcę zostawić na niej pocałunek, ale w końcu obraca głowę.

Nie patrzy na mnie.

-Znajdź Malfoya. Pamiętaj, by się dobrze bawić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro