Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*to co musimy*


Hejeczka, nareszcie ukończyłam ten jakże długi rozdział. Ma nadzieję, ze bd wam się podobał i podzielicie się swoimi reakcjami! Z chęcią poczytam o wszystkim ❤️ jak zwykle proszę o gwiazdki, a szczególnie o komentarze i dziękuje wszystkim, którzy je zostawiają. Jeśli chodzi o piosenkę-inna niż planowałam, ale ta też się pojawi w tym ff :)
Dobranoc ❤️

'Everybody's waiting up
To hear if I dare speak your name
Or put it deep beneath the track
Like the hole you left in me '*

Uczymy się w Pokoju Życzeń. Po ataku na Amosa, nie chcieliśmy prowokować sytuacji. W głebi ducha czuję się winna, bo wydaję mi się, że powinnam protestować wobec tego, co się stało. Wiem, źe dotyczy to wszystkich. Nie tylko Hadijewa. Nie tylko Ślizgonów. Każdego z osobna. Świat czarodziei jest zagrożony przez fale nienawiści, ktore tylko niewielu decyduje się odpierać. Coś niewypowiedzianego ciąży na moim sercu i nie potrsfię odnaleść zguby.

Zdziwienie jest gościem, którego serdecznie witam w swoich progach. Rzeczywiście..jesteśmy drużyną. Okazuje się, że wszyscy mamy zdolności, którymi możemy się dzielić. Albus jest bystry i uparty, zawsze dochodzi do rozwiązania. Kian ma rzeczowe podejście do każdego problemu i świetnie radzi sobie z eliksirami i transmutacją-wszystkim, co obejmuje swego rodzaju rytuał. Jego brat, Rocco, poprawia morale całej grupy.

-Dajcie mi to wróżbiarstwo. Moja praprababka przewidywała przyszłość. -śmieje się Isla, wyrywając książkę Kianowi.

Kiedy spogląda na nią przez dłuższą chwilę, zdaję mi się, że udaje, że wszystko rozumie.

Mylę się. Sięga po pióro i robi notatki, które pozwala wszystkim spisać.

Jestem pod wrażeniem jak ta dziewczyna dba o innych. Zdaję się zawsze spoglądać za siebie, czy ktoś nie zostaje w tyle. A obok niej siedzi Aidan. Jak Malfoy odnajduje się w szyfrach.

W tym, co dla wielu nie do odkrycia..

Scorpius kontaktuje się z nim, pomimo sprzeczki, która między nimi zaistniała. Yaxley jest niechętny do współpracy, ale dostrzegam spojrzenia,jakie posyła mu Carrow.

Chłopak zaciska pieści, gdy notuje kolejne numery na skrawku pergaminu.

Udaję, że wpatruję się w moją pracę, ale zegar nieubłaganie

tyka tyka tyka.

I myślę tylko o tym jak słońce musi ustępować miejsca księżycu, a ja już nie wiem jak się nazywam.

Opadam z sił.

Malfoy spogląda na moje wypracowanie i rozumie, że coś jest nie tak.

-Hej, dobrze się czujesz?

-Wiem, że powinnam się cieszyć, że mam waszą pomoc, ale prawda jest taka...że i tak tonę w papierach.

Całuje mnie w głowę, nie zwracając uwagi na nikogo wokół nas.

-Zbyt wiele od siebie wymagać. Musisz szanować swoje granice.

-Myślałam, ze są po to, żeby je przekraczać. Żeby nie bać się podjąć ryzyko.

-Czasami są jedynym, co trzyma nas całych.

Isla wstaję, przeciąga się i mruczy jak kot.

-Zmywam się, jest późno.

Aidan wstaję, chowając swój zeszyt.

Za nimi podąża reszta.

Albus posyła mi pytające spojrzenie, ale uśmiecha się tak jak uśmiechaj się kuzyni i opuszcza pomieszczenie, machając do nas.

-Do zobaczenia, Al-rzuca Scorpius, ale jego wzrok utkwionymi jest w mnie.

(Jakby liczył piegi na moim nosie)

I pod jego spojrzeniem., zalewam się łzami. Sięga po moje zwinięte w kłębek ciało i przenosi mnie z fotela na kanapę. Opiera mnie o siebie i wyczarowuje koc. Opada na mnie jak pierwszy śnieg w roku dąży ku ziemi. Jest zielony i zastanawiam się, czy o tym myślał.

-Czemu te kolory mają takie znaczenie?-wzdycham,przewracając oczyma.

-Tylko takie, jakie im nadajesz.. Wiesz, że kiedyś różowe ubranka dla niemowląt były sugerowane dla chłopców!? Naprawdę.

Zastanawiam się nad słowami Scorpiusa i myślę, że ma rację. Nasz świat jest zbiorem norm, poglądów i stereotypów. Często się z nimi nie zgadzamy. Często jednak nawet nie zdajemy sobie sprawy, że są tylko i wyłącznie tym, czym są. Kwestią umowną.

Nie podaje mi chusteczki, tylko sam ściera każdą łże z mojej twarzy.

-Nie obwiniaj się za wszystko, co robisz. Jeśli nikt ci jeszcze tego nie powiedział, jesteś wystarczająco dobra. I myślę, ze sama możesz dojść do podobnych wniosków.

Zaplątał moje palce z jego i przyglądam się jego kościom.

Wyglądają zupełnie inaczej niż moje.

Studiuję je, dopóki nie zbieram w sobie siły, by przemówić.

Wiem, jak brzmi mój głos, al czy jest pewny czy się łamię, mam zamiar go używać.

Obiecałam sobie, że nie będę milczeć.

-Zawsze miałam z tym problem; udowadnianie sobie i innym, że coś znaczę. Skąd bierzesz ten optymizm..w twojej sytuacji?

-Czasami z najciemniejszych miejsc wypływa najwiecej światła. Bo człowiek pozostający w nich robi wszystko, by rozpalić jak najjaśniejszy promień.

-Wierzę ci. Przepraszam, że tak skupiam się na sobie, wcale nie masz łatwo.

-Rosie, nigdy nie przepraszaj, że jest ci przykro lub smutno. Masz do tego prawo. Jesteśmy ludźmi, cokolwiek p by o nas nie mówili.

Słyszę piętno ostatnich wydarzeń w jego zachrypniętym głosie. Ściskam rękę Scorpiusa, jakbyśmy zsuwali się do przeciwnych stron przepaści.

-Skarbie-mamroczę, zanim zorientuje się, co robię-Zazwyczaj to nie ci, którzy są prześladowani są czemukolwiek winni. Pomyśl tylko. Ludzie zawsze znajdą kozła ofiarnego, którego obwinią za swoje problemy. I strasznie mi przykro, że jesteś jedną z ofiar. Żałuję, że nie jestem realnym wsparciem w tej sytuacji.

-Wsparcie z zewnątrz to okazanie ogromnej empatii, Rosie. Nie znasz rany, a jednak cię ona obchodzi.

-Rodzice nauczycieli mnie, że obok rannych nie przechodzi się bez próby udzielenia pomocy.

Podnoszę głowę, z jego oczy świeca się tysiącem rożnych barw.

-Tak jak moi, Rosie, tak jak moi.

Łzy spływają po moich policzkach i ich główne składniki to szczęście, smutek, rozgoryczenie, żal i współczucie.

Scałowuje każdą z nich i to nie chłopak tylko złoto złoto.

Muszą smakować słono, ale jego uśmiech obok moich powiek jest słodki. Całuje go w kącik ust.

-Rosie, jesteś jedną z najsilniejszych osób, które znam. Nie dostrzegasz tego, bo tak wielu rzeczy się boisz. Ale na tym polega odwaga. Na stawianiu czoła swoim obawom. Może tiara nie myliła się, umieszczając cię w Gryffindorze.

-Też byś się nadawał.

-Dzięki, Rosie, ale wiesz, że musimy działać z tym co mamy. A zdaję się nie sprawiedliwym posiadanie pretensji, że mamy zbyt mało.

Uśmiecha się kącikiem ust.

-Tyle rzeczy mogło pójść nie tak.

-Na przykład moglibyśmy nigdy się nie pocałować?-pytam, a on nachyla się do mnie i skalda na ich wargach upominek.

-Niemożliwe.

Zapadam w głęboki sen przy odgłosie spalanego drewna w kominku, bicia serca Scorpiusa Malfoya i cichego tykania zegara. Wiem, że jest przy mnie.



Tydzień pózniej

Blondyn siedzi obok mnie na lekcji, ale myślami odpłynął daleko za boje.

(Kto go teraz zawróci?)

Nie zważa na nic, co mówi Profesor Slughorn. Mężczyzna posyła nam, co chwilę spojrzenia. Niezręczność-wkrada się pomiędzy naszą trójkę i nie chce opuścić imprezy. Czuje się jak u siebie. Niezręczność to jedna z tych nieznośnych, fałszywych przyjaciółek.

Szturcham Malfoya, ale ten nie zwraca na mnie uwagi. Uparty Ślizgon wpatruje się w ławkę.

Z trudem wytrzymuję do końca lekcji. Gdy wybija gong, Scorpius przeprasza mnie i zabiera swoje rzeczy.

-Co tu się do cholery dzieje?-szepcze do siebie, pakując rzeczy..

Gdy mam zamiar wyjsć Profesor Slughorn odzywa się spokojnym głosem.

-Wiesz, Rosie, będą ci kazali zeznawać w sprawie tego chłopca.

Unoszę wzrok, a strach, stres i ta znajoma niepewność wkradają się pod moje ubrania.

I jest mi zimno.

-Nic nie ustalili?

-Niestety.

Opuszczam salę i wpadam na Ywette. Cofam się do tylu,

(Odruch. Przyzwyczajenie. Fobia)

Łapie mnie za ramiona, żebym się nie wywaliła i popycha w głąb korytarza. Idziemy przed siebie, nic nie mówiąc.

-Rose, powiem to prosto. Nie mam pojęcia, czemu mnie unikasz. Rozumiem, że masz nowych przyjaciół...

-Słuchaj, nic nie rozumiesz...

Zatrzymuje się, zagradza mi drogę i wzrusza ramionami.

-To mi w końcu wytłumacz. Przyjaźnimy się od pierwszej klasy.

Ręce. Moje ręce drżą.

-Nie tu.

Mamrocze coś pod nosem i ciągnie mnie za dłoń. Nie przeszkadza jej, że jest zimna i lepka; podążamy w stronę pralni. Przez wielobarwne witraże wpada światło popołudnia.

-Co ty..

-Przed lekcją wstawiłam, bo wcześniej nie miałam czasu..Muszę je pozbierać, a o tej porze zazwyczaj nie ma tu wielu ludzi...

Wchodzimy do prostego pomieszczenia, w którym przy ścianach stoją maszyny do prania.

-Cieszę się, że zaadoptowaliśmy tę metodę od mugoli. Te latające przyrządy zawsze mnie przerażały. Bałam się, że dostanę czymś w głowę. A i tak przecież nie potrzeba nam prądu...

Śmieję się, słysząc jej żartobliwy ton.

Obserwuję jak schyla się i otwiera drzwiczki pralki.

-To o czym chciałaś porozmawiać?-pyta

Obruszam się.

-Zdaję mi się, że to ty nalegałaś na rozmowę.

-Rosie, nie bądź dzieckiem.

-A może chcę?

Łzy zbierają się w moich oczach, wiec chowam głowę w dłonie.

Zabiera je z moich powiek i ściera łzy, które skropliły się na moich policzkach.

-Co ty wyprawiasz?

Przyciąga mnie do uścisku, ale ja się wyrywam.

-Już nie wytrzymuje. Jestem pod niekończącą się presją.

-Co cię tak denerwuje?

-Przede wszystkim to, że nie jestem w stanie doprowadzić się do porządku i wylewam uczucia przed...

-Jeśli tego potrzebujesz, to ja..

-Nie przeszkadzaj sobie, skończ składać...

Wyjmuje kolejne ubrania.

Spodnie, topy, podkoszulki na ramiączka, które po chwili są złożone w kostkę.

(Wyjmuje koronkową bieliznę czarną czerwoną kremową)

Odwracam wzrok.

-Ja..całowałam się z Malfoyem. No dobra, więcej niż raz.

Śmieje się i przeczesuje długimi palcami burzę loków.

-Podejrzewałam. To chyba dobrze, nie?

Przełykam ślinę.

-Nie wiem, co czuję. Dzisiaj mnie odtrącił. Nie odzywał się przez całe eliksiry, a wcześniej nie zamienił ze mną słowa. Po lekcji uciekł.

-Chyba każdy czasem ma gorszy dzień...

-Coś jest na rzeczy, Ywette..

Rzuca we mnie jakąś swoją rzeczą.

-To się go spytaj.

-Świetnie, dzięki za radę-odrzucam do niej z siłą, której się po sobie nie spodziewałam.

Ona oczywiście łapie.

(Ach, Quidditch )

-A ja myślę, że z tym twoim zachowaniem jest coś na rzeczy, co nie? Myślę, że nie chodzi tylko o tajemniczy romans ze Scorpiusem Malfoyem.

-Nie.

Wstaję, bo robi mi się słabo.

Ale ona robi to samo i zderzamy się ze sobą.

(Widocznie było to nieuniknione. Co z tego, że wcześniej się cofnęłam.)

I robię to. Wiem, że to szaleństwo. I wiem, że to egoistyczne.

Ale chcę wiedzieć, co nie jest warte wszystkich moich myśli.

(Chcę być wolna. Ale czy będę? Będę?)

Przyciągam ją za sweter i składam na jej ustach pocałunek.

I płonę ze wstydu i złości na samą siebie.

(Po co to robię? Co pragnę sobie udowodnić? To nic więcej niż żałosne wołanie o pomoc)

Deszcz emocji zalewa mnie, gdy zaczyna oddawać pocałunek.

I myślę, o wszystkich momentach, kiedy rozmawiałyśmy o chłopakach i o tych momentach, gdy spoglądałyśmy na dziewczyny.

Zastanawiam się nad tym jak nie potrafiłam nigdy określić, w jaki sposób Ywette się zachowuje.

Zanim pojawił się szary chłopak, obok mnie zawsze była szara dziewczyna.

Smakuję inaczej niż Malfoy. Nie czuje orzeźwiającej mięty, tylko cytrynę. Pocałunek jest powolny. Czuję każdy ruch naszych ust, każde drobne przesunięcie naszych ciał.

Zdaje się zatrzymywać czas, a każda mijająca sekunda popycha mnie do czegoś więcej.

(Słodko-gorzki.)

Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem.

A w nich pojawia się chłopak, który tak niedawno powrócił do życia.

Wciąż nie przywykłam do widoku Ślizgona niemal bez żadnych śladów pobicia.

Amos patrzy jak zbyt późno odsuwam się od Dyer i zamykam oczy.

Za nim wchodzi nieświadomy Nott.

Hadijew widzi moje błagalne spojrzenie.

-Rosie, szukałem cię.Jesteś zaproszona na imprezę Kiana. Poza tym Carrow coś od ciebie chce. Lepiej sprawdź, o co chodzi.

Kiwam głową

(Grzeczna dziewczynka)

A on odprowadza mnie wzrokiem.

-Ach, jak ja za tobą tęskniłem-dorzuca zszokowanym, ale tez rozbawionym ochrypłym głosem.

Uśmiecham się, a mój uśmiech jest duchem minionych lat. Nie ma w nim nic wesołego.

(Dobrze, że nikt nie widzi zimnej iskry w moich niebieskich oczach).

Nie wiem, jak się z tego wytłumaczę. Każda myśl zdaję się tworzyć tatuaże na moim ciele.

Nie podpowiadają mi jak spojrzę w oczy Malfoyowi, gdy podniesie na mnie wzrok znad drinka w ręce.

Odnajduje Carrow przed wejściem do Gryffindoru. Nie wierzę, że czekała tam specjalnie na mnie. Ramiona założyła na siebie i patrzy w pustkę. Może coś w niej dostrzega, ale ja nie.

Kiedy zauważa mnie, natychmiast się prostuje.

(Jak nakręcona zabawka)

-Hej. Chciałam z tobą porozmawiać. Wiem, że powinnam to zrobić tydzień temu...ale prawda jest taka..że się bałam.

Siadamy obok siebie przy murze Hogwartu. Dotykam ściany i myślę o historii tego zamku i o wszystkich dłoniach, które musiały zostać uściśnięte, żeby cokolwiek się odrodziło.

(I jak wiele zostało zaprzepaszczone)

-Yaxley naruszył twoją prywatność i obraził was obojga. Chciałam za niego przeprosić.

-Isla, nie musisz za niego odpowiadać.

-Ależ tak. Jestem jedyną osobą, która ma na niego jakiś wpływ. Reszta się dla niego nie liczy.

Spoglądam na Ślizgonkę i próbuję ją zrozumieć.

(Nie jestem w stanie)

Próbuję.

-Czemu?-udaje mi się z siebie wydusić.

-Uważa, że to, że oboje urodziliśmy się w Azkabanie, łączy nas w nierozerwalny sposób. Może ma rację. W końcu nasze drogi musiały się skrzyżować.

-Ale..Isla, nie widzisz, jaki on jest? Jak możesz dawać mu się tak traktować?

Wzrusza ramionami, ale mnie nie oszuka. Cierpi, choć nie chce od niego odejść.

-Wbrew temu co sądzisz, kocha mnie. Wiem, że jest świnią, ale beze mnie..byłby czymś znacznie gorszym.

-Mam rozumieć, że to rodzaj poświecenia?!

Jej spojrzenie jest spokojne, ale nieszczęśliwe. Zastanawiam się, co sama dostrzega w lustrze.

-Nie jest to takie trudne. Gdyby nie Kian..

Zanim zdążę zareagować, w naszą stronę zmierza grupa Gryfonów.

-Słuchaj, Rosie, to nie mój teren. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jesteś mile widziana w naszym gronie i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. I cieszę się, że Malfoy się tobą zainteresował.

Ostatnie zdanie mówi typowym dla siebie prowokującym tonem, który prawie doprowadza mnie do śmiechu. Jest w tej dziewczynie coś znajomego, co sprawia, że człowiek przyzwyczaja się do jej zachowania.

Znika zanim się obejrzę.

Jak ostatnie barwy na niebie podczas zachodu słońca.

Przybladłe światła. Wszystko znów się zaczyna. Widzę znajome twarze z Gryffindoru, moja drużyna gra według planu. Są też Krukonki i Puchoni, którzy zdają się bawić lepiej niż uczniowie Domu Lwa. Scorpius zachodzi mnie od tyłu i delikatnie całuje w kark. Wyczuwam od niego alkohol, wiec odsuwam się o milimetr. Milimetr, który tworzy miedzy nami przepaść.

(Zapominam, ile sama wypiłam)

-Wydaję mi się, że masz mi coś do wytłumaczenia.

-Słuchaj, Rosie, przepraszam cię za to...

Biorę kieliszek, wypijam do dna i z niesłyszalnym

Stuk

Odstawiam na stół.

-Nie sądzisz, że powinieneś zdradzić mi powód?

-Byłem smutny. Dostałem pewną informację w liście. Od ojca.

Wstydzę się. Wstydzę się, że go o cokolwiek oskarżałam.

-Czy z nim wszystko w porządku?-pytam, ściskając jego ramię.

Kiwa głową, ale widzę, że jest niechętny do rozmowy, rozumiem i nie wnikam...

Szepczę mu do ucha. Moje usta dotykają jego skory.

-Chodź, pokażemy im jak się tańczy.

Po raz pierwszy w oczach Scorpiusa widzę zwątpienie, ale zaraz się poprawia. Przybiera uśmiech.

(Nieznajomy)

Podąża za mną tanecznym krokiem na parkiet.

(Nie. Coś tu nie gra)

Muzyka jest wolna, oszukuje moje zmysły. Zapewnia mnie, że wszystko w porządku.

(Ale potrafię zwęszyć tajemnice. A on napewno ma niejedną, którą się nie dzieli.)

Moje uda mimochodem dotykają jego nóg, a on przyciąga moje biodra.

Oddech przyspiesza.

Po chwili uspokajam się w objęciach chłopaka.

Widzę napięcie w sposobie, w jaki zaciska szczękę, ale jego ręka spoczywa na moim brzuchu.

A moje nerwy wariują wariują, ale wcale nie chcę przestać.

(I on o tym wie).

-Jak się czujesz Rosie? Ostatnio nie radziłaś sobie najlepiej...

-Daj spokój.

-Nie możemy rozmawiać, gdy zaprzeczasz, że masz z czymś problem.

-Za dużo zmian. Teraz czuję się lepiej. -nie zapominam dorzucić przytyku- Bo jesteś ze mną, a nie mnie unikasz.

Scorpius rozgląda się po sali, ale nie znajduje tego, czego szukał

(A może „kogo" szukał?)

I ciągnie mnie na górę. Czuję dreszcz i chcę zawrócić, niemal mu się wyrywam.

Ale mnie ucisza.

-Rose, daj spokój. Nie o to chodzi...Musimy porozmawiać.

Odwracam wzrok, gdy przechodzimy obok półprzymkniętych drzwi do dormitorium dziewczyn.

Zbyt późno. Dostrzegam Islę pod Aidanem, który wcałowuje się w jej szyję. Głowa Isli jest odchylona.

(Jej bluzka podciągniętą, a spodnie chłopaka rozpięte.)

Malfoy wpycha mnie do pokoju chłopców, w którym nikogo nie ma.

Natychmiast siadam na pierwszym lepszym łożku a moje serce

Moje serce bije bije bije.

Chce opuścić ten pokój, bo Scorpius nie przypomina siebie.

A ja czuję jak alkohol pływa w moim krwiobiegu.

(Zbyt wiele)

-Rose, jest coś, co chcę ci zdradzić. Żałuje, że tak późno. Masz prawo być na mnie wściekła.

Jego twarz wyraża wstyd za samego siebie.

Wyjmuje z kieszeni papierosa i podpala go od końca różdżki. Wypuszcza kółka z dymu.

(Kim jest ten chłopak? Kto przede mną stoi?)

W tym momencie boję się wszystkiego, co mogę usłyszeć.

Wstaję i podchodzę do niego, bo każdy mięsień pali mnie żywym ogniem.

Materiał pościeli gryzie mnie; moje myśli, moją wyobraźnię. Wycieram dłonie o spodnie i chowam je do kieszeni. I są mokre. Nie chcę być w tym miejscu, chcę uciec od tego, co pragnie mi powiedzieć, ale nie zamierzam go stracić.

(Chyba kręci mi się głowie)

Potykam się, a on mnie łapie. Widzę naganę w jego oczach. Ale kim on jest, by mnie pouczał.

Nie moim tatusiem.

-Chyba zbyt dużo wypiłaś.

Biorę głęboki oddech.

-Nie gadaj głupot-opieram się o niego i jestem zestresowana tak zestresowana nie wiem co robić...

I nie chcę nic słyszeć.

Składam na jego ustach pocałunek.

Chowam w jego buzi każde słowo, którego jeszcze nie wypowiedział.

Czuję swój język na jego zębach, gdy próbuje mnie od siebie oderwać.

-Teraz nie chcesz, tak?

-Rosie, jesteś pod wpływem.

-To powiedz mi swój sekret. Czekam. -patrzę prosto w zimne zimne oczy-Ale wiesz co? Wcale nie chcesz. Próbujesz to przede mną ukryć. A wiesz co ja zrobiłam?

Odwraca wzrok, a ja szepcze mu do ucha.

-Całowałam się z Ywette. To sekret. Wiesz, że musisz go zatrzymać.

Spogląda na mnie spokojnym wzrokiem

(Z bólem, ale nutą zrozumienia. Choć może fantazjuje)

Próbuje coś powiedzieć, ale kiwa z bezsilności głową.

-Mam zobowiązania wobec innej dziewczyny, Rusałko.

Czuję się jakby ofiarował mi różę, a potem wbił jej długi kolec prosto w moje serce.

-Co? Merlinie, nic nie rozumiem...

-Muszę ją poślubić. To przez mojego dziadka...

-Jak długo o tym wiedziałeś?!

Chowa głowę w dłonie, a po chwili oddała się ode mnie i siada na łożku.

Zmusza się, by na mnie spojrzeć.

(Nie może na mnie patrzeć.)

-Podsłuchałem rozmowę z moim ojcem w wakacje. Kłócili się o przyszłość rodu, ale nie wiedziałem, o którą dziewczynę chodzi i myślałem, że mój ojciec wszystko naprawi. Powie, że żaden ustawiony związek jest niemożliwy. Przed tygodniem napisał mi o sytuacji...a dzisiaj wszystko potwierdził.

Zanim zorientuje się, co robię, nogi niosą mnie w jego stronę. Wyciągam rękę i niemal wymierzam mu policzek, ale moja ręka wisi w powietrzu.

(W próżni nie osiągam żadnej prędkości)

-Zrób to, Rose, należy mi się,

(Nie wiem, czy jestem do tego zdolna. Nie umiem uderzyć człowieka. Ale moje myśli biegną biegną, bo coś je goni, nagli, prześladuje..)

-Wiedziałeś o tym od samego początku?! Uważasz, ze wystarczy powiedzieć, że mogę być na ciebie zła, by załatwić problem? A wiec wszystkie te powody, dla których odwzajemniłeś mój pocałunek i porwałeś mnie na tę durną wieżę były kłamstwem?

Cofam się ku drzwiom, kładę rękę na klamce, ale on mnie powstrzymuje.

Przyciska drzwi, tak że nie mogę ich otworzyć.

-Rosie proszę, daj mi dokończyć. Naprawdę o tobie myślałem, naprawdę mi się podobasz. I uważam, że jesteś inteligentną, dzielną, niezależną osobą i jeśli nie byłabyś taka niepewna siebie, wiem, że wcale byś mnie nie potrzebowała..Ustawione małżeństwo było tylko impulsem, który popchnął mnie do działania. Musisz zrozumieć...Rosie,ja..Byłem zrozpaczony.

Przewracam oczami i łapię go za lewy nadgarstek.

(To odruch nie planowałam tego)

-Zrobiłbyś to z każda dziewczyną, co nie?

-Uwierz mi, miałem swoje okazje. Nie musiałem wybierać ciebie.-jego ton za bardzo przypomina warknięcie, ale poprawia się-Merlinie, przepraszam, to było niewłaściwe.

Kręcę głowa. Mam nadzieję, że się przesłyszałam.

-Świetnie. Bo wiesz? Ja nie miałam innego wyboru.-sekunda druga trzecia-Choć nie wiem, Lans wyraźnie ma na mnie ochotę.

Widzę jak łzy bólu zbierają się w jego szarych szarych oczach..

I jest miedzy nami cisza. Cisza zamraża czas między nami i uczucia na naszych twarzach. Jego ręka głaszczę mój policzek, a ja zaczynam go całować. Powoli powoli a potem zachłannie.

-Rosie..-mamrocze-Wiem, że chcesz się zemścić...

-Przecież tego chciałeś-odpowiadam-Zobacz, właśnie to dostajesz.

Kontynuuję, zlizuję z jego ust smak tytoniu. Powoli. Milimetr po milimetrze. Cały zarys jego ust.

Czuję jego dłonie na moim brzuchu, próbuje mnie odepchnąć, ale z każdą sekundą napiera z mniejszą siłą.

-Jeśli tego nie załatwisz to ostatni raz, kiedy tak rozmawiamy i ostatni raz gdy jesteśmy tak blisko..Mogę być dla ciebie nikim szczególnym albo czymś wyjątkowym. Niczym pomiędzy. Nie jestem tak mała, by być twoją chwilową przyjemnością.

-Nie zrezygnuję z ciebie, Rose. Ale co jeśli ty zrezygnujesz ze mnie?-szepcze Malfoy, ledwo słyszę jego głos w kakofonii własnych myśli.

Scorpius się łamie..

A ja?

Nie odpowiadam.

Chwila ciszy, gdy patrzymy sobie w oczy. Nieme przeprosiny.

Oboje myślimy to samo.

Nie chcemy by rozdzielni.. Nie jesteśmy dziś na to gotowi. I nie będziemy jutro.

(Gdzie powinnam zaznaczyć je w kalendarzu?)

Dotyka moich ust wargami i zastanawia się. Scorpius Malfoy nie wie co zrobić.

Ponownie.

Zupełnie jak za pierwszym razem.

(Czy kiedykolwiek wie, co powinien zrobić?. Czy ja zdaję sobie z tego sprawę?)

-Co zrobisz, Malfoy?

Kręci głową.

-Nie wiem.

-Muszę coś wiedzieć.. Czy robiłeś z nią coś, co robiłeś ze mną?

Zaprzecza.

Mój głos się łamie, gdy zadaje kolejne pytanie.

(Jak na przesłuchaniu, jak na spowiedzi, jak na procesie)

-Czy robiłeś z nią coś, czego nie robiłeś ze mną, Scorpiusie?

Przygarnia mnie mocno do siebie i nie wiem jak to interpretować. Całuje mnie w czubek głowy i patrzy prosto prosto w moje zaszklone oczy.

-Merlinie, nigdy. Próbowała zwrócić na siebie uwagę, grozić, nawet próbowała się do mnie zbliżyć. Ale Rose, ona...ona nie jest tobą.

Wyjmuję z jego kieszeni papierosa i odpalam go od jego różdżki.

-Rosie, ty nie palisz.

-Myślę, że ty również. Nie to jest najważniejsze w tym momencie.

Mrugam, biorę macha, nie patrzę mu w oczy.

Kładę ręce na jego plecach.

-Powiedz, że tak zostanie.

Przygryza wargę i widzę, że gubi gubi się w korowodzie swoich myśli, a one ściagają go na dół.

-Nie lubię składać obietnic bez pokrycia, Rusałko. Mogę nie mieć wyboru. Ale zrobię wszystko, co będę wstanie.

-Chcę, byś zapamiętał te słowa.

-Wiem.

Wsuwam ręce pod koszulę, a opuszki palców chłopca muskają materiał mojej bluzki.

(Tylko. Kawałek. Kawałeczek.)

Przeciągam po jego skórze paznokciami. Wydaję z siebie ciche mruknięcie, a ja czuje pod każdym palcem elektryczność.

-Przestań póki możesz, Rusałko. To musi się tu skończyć. Robisz to wszystko, by mnie sprowokować. Żeby upewnić się, że będę walczył...wcale byś się tak nie zachowywała.

-Może czas na zmianę..

Nie słucham go.

( Nie odpycha mnie. )

Nie wiem, czy nie potrafi się zmusić, czy pozwala mi decydować. Ale tego nie robi. Zaczyna odwzajemniać z większa siłą pieszczotę.

-Mogą o nas mowić. Ile sobie chcą. A ona niech będzie ode mnie ładniejsza, mądrzejsza i lepiej urodzona. Nawet lepiej, bo nic mnie to nie obchodzi. Masz pewne zobowiązania wobec mnie, Malfoy.

-Wiem, że to ja cię pocałowałam, ale twoje wargi pierwsze zbliżyły się do moich. To ty podałes mi rękę i..

Mój ton wyraża nic więcej prócz pretensji. Ale on nigdy nie reaguje tak, jakbym się po nim spodziewała.

-Kocham, gdy jesteś stanowcza...

Zaciskam palce na jego guzikach.

-Ale to takie idealistyczne...

Złość przepełnia każdy mój nerw; czuję się jakbym siedziała na krześle pełnym kolców. niespokojna rozgoryczona

gniewna obolała skołowana...

-Nie zaprzeczaj. Jesteś największym idealistą, jakiego znam.

Czuję, jak jego palce znaczą drogę po moim brzuchu i to tym razem on przyciska mnie do ściany. Mam ochotę się po niej osunąć i zapaść się w sobie. Ale pragnę też stać przed nim z uniesioną głową. Nie wstydzić się tego, co czuję. Nie ukrywać tego, czego każe mu nie ukrywać.

(Że w którymś momencie mogło spotkać nas coś więcej niż zwykłe zauroczenie i pożądanie.

Niż samotność.)

Jego biodra są zbyt blisko moich.

Zaciskam palce na szlufkach jego dżinsów.

-Pewnie się zastanawiają, co my tu właściwie robimy.

-Nie martw się już myślą, że jestem dziwakiem. Ale chyba nie musiałem nawet nic robić.

Śmieje się tym swoim cynicznym śmiechem marzyciela.

(Jest odbiciem paradoksu, którym jestem. I wciąż się dziwię, że los pozwolił mi spojrzeć w krzywe zwierciadło)

-Nie chcę byśmy żegnali się w złości. Nie chce byśmy się w ogóle żegnali. Ale myślę, że to już na mnie czas.

-Niestety, Rusałko. Nie mamy już tu czego szukać dzisiejszej nocy-szepcze, całuje mnie w policzek

(Jego usta dotykają mojej skory zbyt długo. Gdy czoło Ślizgona spotyka moje, czuje pot na twarzy).

Ale wpadam na pomysł, z którym nie potrafię się pożegnać.

-Scorpiusie, odważyłbyś się przetańczyć ze mną tę noc?

Zwleka z odpowiedzią, przeczesuje palcami moje rude loki.

(Wolniej niż powinien. Wolniej niż to przyzwoite.)

Jego palce są chłodne, gdy zakłada moje włosy za uszy.

-Jasne, Rusałko. Jeśli jesteś gotowa wskoczyć do głebokiej wody...Nie mam zamiaru cię powstrzymywać.

Zamykam oczy i wsłuchuję się w rytm, barwę, ton głosu blondyna.

-Pomogę ci utrzymać się na powierzchni. Pomogę ci nauczyć się pływać. Chociaż nie mam żadnej kontroli nad falami.

Jego głos jest smutniejszy niż kiedykolwiek.



'That's the beauty of a secret
You know you're supposed to keep it
But I don't have to fucking tell you anything'*
*Halsey-Strange Love

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro