*mamy siebie*
Każdy komentarz, gwiazdka, dodanie do listy są na miarę złota! Proszę pokażcie jak bardzo lubicie to ff 😘 wasza opinia jest dla mnie kluczowa, bo dzięki niej wiem, czego chcecie, co trzeba ulepszyć bądź kontynuować! Następny rozdział juz w przygotowaniu. Mam nadzieję, że ten was usatysfakcjonuje.
Ściskam mocno i cieplutko w ten mhroczny wieczór,
Paperbackpoema
The rapture in the dark puts me at ease
The blind eye of the storm
Let's go for a walk down Easy Street
Where you can be reborn
And kiss me on the mouth and set me free
But please, don't bite*
Moje życie było kartką poprzecinaną czarnymi, niebieskimi, niewidzialnymi kreskami. Rozchodziły się we wszystkie strony świata. Gdy ciemność osiadła na moim ramionach, a reflektory przestały na mnie świecić, zaczęły patrzeć na mnie oczy, a ja zaczęłam patrzeć oczyma. Jest nas kilkoro. Brak oślepiającego białego światła, które nie pozwalało mi oddychać. Nie kryję się przed nim jak dawniej, a ono przestaje mnie szukać. Nie muszę być tamtą dziewczyną przez cały czas. Mogę być sobą niezależnie od warunków. My, jasne punkty dryfujące w nicości, które wchodzą w drogę słońca i wymieniają z nim pozdrowienia.
Patrzę w oczy Scorpiusa i spadamy spadamy głęboko na samo dno głębi uczucia...
Słońce wzejdzie. Słońce wschodzi. To nieuniknione. Taka jest kolej rzeczy.
Kiedyś znów zajdzie, ale mamy siebie nawzajem. Wiesz, mamy siebie nawzajem.
-Zawsze wydawało mi się, że jestem widziana przez pryzmat osiągnieć mojego ojca, a szczególnie matki. To oni są gwiazdami, a ja pozostaję w cieniu.
Przykrywa moje blade ręcę i liczy każdy pieg całuje każdy jeden z nich.
-Nazwałbym to inaczej, Rusałko. Mówiłaś, że masz problem z udźwignięciem ciężaru, który nałożyli na twoje ramiona. Zawsze byłaś widoczna, wiecznie na celowniku. Perfekcyjna córka Hermiony Granger, idealnej matki.
Chcę zabrać ręce, bo jego szczere słowa to dobrze naostrzone noże, a on wie zbyt dobrze,
jak ich używać. Scorpius zaciska palce na moich, a jego dłonie są chłodne jak moje, a jego serce jest złote tak samo.
-Odwzorowywałaś ich blask, starając się im dorównać. Byłaś planetą-satelitą. Twój świat kręcił się wokół ich sławy.
Znaczy moją szyję przeciągłym, brudnym pocałunkiem, a moje ciało przechodzą dreszcze.
(Czy tego pragnę?)
-Kiedy tak mówisz, nie wiem, czy rozumiem, kim jesteś.
-Rosie, chcę byś wiedziała, czego pragniesz i korzystała z tego, co masz. Wyczerpała możliwości do dna. Jakby były kolejką drinków przy barze. Okazja za okazją.
(Podbródek.)
-Nazwij, czego chcesz. Szczerze. Wiem, że wciąż grasz.
(Czy ty nie grasz żadnej roli? Odsłaniasz wszystkie karty? Czemu rękaw twojej koszuli jest długi? O nic nie pytam, nie słyszysz?)
Kącik ust.
(Merlinie)
-Mam do ciebie prośbę, którą mam nadzieje że zapamiętasz. Bo..
(Szybki oddech.Przyspieszone tętno. Scorpius Malfoy się denerwuje)
-Widziałaś te wszystkie gwiazdy na sklepieniu Wielkiej Sali? Świecą własnym światłem, nie światłem odbitym.
Patrzę w jego inteligentne, zagubione, dobroduszne oczy. Nie chcę go kryć przed światem w ciemnej kanciapie, niedozwolonych miejscach Hogwartu; nie che czuć wstydu całującego moje policzki, gdy ktoś się domyśla, co nas łączy.
Niech tak będzie. Kości zostały rzucone. Niech przeznaczenie otuli nas ciepłym kocem możliwości.
(nigdy nie wiadomo, za którym rogiem się kryją. Czy rzeczywiście tam są?)
Całus na zgodę.
(I cała moja nadzieja, że nie składam fragmentu swojego losu w nieodpowiednie ręce)
Nie mowię, że gdy mówi o gwiazdach, myślę o supernowych, które powodują powstanie na niebie niezwykle jasnego obiektu. Nie wyznaję, że po kilku tygodniach lub miesiącach po eksplozji nie ma śladu. I nikogo, kto by pamiętał. Nie chcę wiedzieć, że po wybuchu supernowy może powstać czarna dziura.
Gdy składa pocałunek na moich ustach po raz kolejny, szepcze jedynie:
Tylko nie gryź.
Jesteśmy blisko i tak daleko. Niewypowiedziane słowa osiadły na moich ustach i wiem, że smakują gorzko.
Przerywa pocałunek, ale nie puszcza mojej twarzy. Jego dłonie są zimne zimne zimne na moich rozgrzanych policzkach.
-Rosie, nie rozumiesz? O tym właśnie mowię. Musisz rozwiązać swoje usta. Chcesz mi coś powiedzieć, ale nie jesteś ze mną szczera.
-Wiem, że robisz to dla mnie-odchylam się od niego i spuszczam wzrok na swoje buty.-Myślisz, że widzisz to, co sprawia mi ból. Ale to nie wystarczy.
Załamuje ręce.
-Wierzę, że razem możemy być silniejsi. Czy nie na tym miała polegać nasza współpraca? Na podkreśleniu słowa „razem"?
-Jeśli nazywasz to, co miedzy nami zaszło, współpracą, to wysiadam. I tak nie zważasz na żadne znaki.
Wstaję, ale łapie mnie za rękaw i przez chwilę widzę smutek w jego oczach, ale gdy przyciąga mnie z powrotem do siebie, ma przylepiony do twarzy ciekawski uśmiech, który zdaje się krzyczeć: co więcej mogę się dowiedzieć?
-Nasze plany nazywam współpracą, nasze uczucie czymś szczególnym. Współpraca to nie słowo nacechowane negatywnie, Rosie-odsuwa rudy lok z mojej twarzy, a ja czuję na niej dotyk skóry chłopaka. Lekki jak piórko.
-Widzisz, ja tez coś do ciebie czuję. I wiem, co jest twoim problemem, może nie jedynym. Jak mi kiedyś powiedziałeś, nie wygrałabym pełnej puli na loterii.
Zdziwienie znaczy jego oblicze, ale ciekawość pogłębia się jeszcze bardziej...i jest jeszcze coś: duma. W jego szarych szarych oczach widzę to, co niewypowiedziane. A ja powiem to, co chciał ode mnie usłyszeć. Prawdę z niezachwianą odwagą.
-Blizna. Chowasz ją, jakbyś nie miał prawa do dumy, że udało ci się przetrwać. Wiem, że to ciężkie, ale czas mija... A ona nigdy nie zniknie. Nie pokazujesz tego nawet mi...
Siada na krześle i chowa ręce w dłonie.
-Tak długo ją kryłem.-wyciera spocone ręce o ciemne spodnie. Gdyby było jaśniej, mogłabym zobaczyć na nich odciski palców- Nie chciałem pytań, ale i tak musiałem odpowiadać na wszystkie w mojej głowie. W żaden sposób nie dodawało mi to siły. Masz rację, nie mogę się całe życie zasłaniać tego,kim jestem, co mnie ukształtowało, co czuje. I nie powinienem czuć sie za to winny. Jestem kim jestem i nikogo nie krzywdzę.
Spojrzenie inteligentnych oczu sprawia, źe topnieje, a prawda, która wydostała się z moich ust, sprawia, że jestem szczęśliwa.
( Czy to droga?)
-Chcę dla ciebie tego, czego sam nie potrafię zdobyć. Może to nas spaja. Rosie..-bierze głęboki wdech-Czy ty też czasem czujesz jakby brakowało ci energii, by stawiać dalszy opór.
Kiwam głową i znów nic nie mówię.,
Zaczyna rozpinać guziki swojej koszuli. Serce podchodzi mi do gardła, choć wiem, że wcale nie chce i nie powinno się tam znaleść. Guziki.
Jeden
za drugim.
Przyciąga mnie do siebie i sadza na swoich kolanach. Jest w tej chwili coś intymnego; a bycie tak blisko niemal boli.
Przejeżdża różdżką po ręce, a światło rozświetla ranę.
Dostrzegam obrzydzenie w jego oczach, coś czego nie może sobie wybaczyć. A ja? Nie potrafię sobie wybaczyć, że do tej pory nie wybiłam mu tego z głowy.
Nachylam się nad jego ręką i składam pocałunek na jego przedramieniu. Niepewny.
Niemal drżę na myśl, że nasze maski opadają z brzękiem na podłogę, śmieją się z nas. Wiedzą, jakie drzwi otwieramy i nie ma dla nas drogi powrotnej.
Widzę ślady po ogniu i przebijające przez nie blizny, zniekształconego węża i czaszkę, niemal go nie widać. Wyglada, jakby gad zrzucił skórę. Na dole liczby, o których mówił. Każda zapisana prostym, ale schludnym pismem.
-Nie powiedziałeś mi w jaki sposób pojawił się ten tatuaż.
-Tak samo jak wznieciłem ogień. Tak samo jak oni mi to zrobili. Różdżką.
On płacze. Rzeczywiście płacze, a ja jestem w szoku. Dotykam jego twarzy, tak jak on dotyka mojej i zmazuję łzy oboma kciukami.
Przytulam go mocno, jakby miał ode mnie uciec. Nie chcę go stracić. Dzięki niemu widzę, co dobre. Dzięki Scorpiusowi wiem, że wszystko się ułoży. Dzięki Malfoyowi wiem, na jak wiele codzienne czekam. Mamy tyle do zrobienia.
(Zrobimy to wszystko.)
Nigdy nie całował mnie w ten sposób. Jest, jakby czas stanął i przyśpieszył. Czulej, choć z większą pasją. Moje dłonie spoczywają na jego torsie, a paznokcie..
One zaczynają wbijać się w jego ciało.
(Nie mogę się powstrzymać)
I jesteśmy tak blisko, że nasze serca nie mają wyboru.
Przejeżdzam ustami po całej długości ręki, smakuje jego skóry. Nie wierzę, że się bał. Nie wierzę, że się bałam.,
Wiem, że jego ręce błąkają się przy dolnych guzikach mojej koszuli. Zaczynam ja rozpinać, ale zanim dochodzę do końca, ściąga mi ją przez głowę. Całuje moje ramiona i piersi. Wkłada palec pod ramiączka stanika i doprowadza mnie do szału.
I wiem, że na tym koniec. Że nie nastała nasza godzina. Że byłoby to absurdalne.
I to nam wystarczy. Oddychamy.
(Ale czy wystarczy następnym razem?)
Tak szybko się zbliżyliśmy, znamy się od lat.
Tak mało o sobie zdradzamy, a wiemy o sobie wszystko, co ważne.
Jesteśmy szaleńcami.
Paradoksami.
Frajerami.
Ale nie jesteśmy tym, czym myślą.
Oddychamy w swoich ramionach, a ciepło rozlewa się po naszej skórze. Nie zmierzamy donikąd. Pędzimy prosto do celu po wzburzonym morzu.
Jego głos-słodki jak plaster miodu. Mam zamiar wziąć gryza.
-Mam zamiar pokazać cię światu. Tym razem oficjalnie.
Dancin' around the lies we tell
Dancin' around big eyes as well
Even the comatose they don't dance and tell**
Na zajęciach pracujemy razem w grupach, podczas zadań w parach towarzyszy mi Scorpius. Innymi razy Amos. Nawet Aidan przestał narzekać i sypać wyzwiskami jak niebo śniegiem na zimę. Patrzy od czasu do czasu spode łba i mierzy mnie wzrokiem. Nie wiem, co myśli. Nie wiem, czy chcę mieć świadomość. To nieistotne. Planujemy organizację meczu Quiditcha, w którym zagrają mieszane drużyny. Jedynym warunkiem uczestnictwa w tych amatorskich rozgrywkach będzie posiadanie w swoje drużynie uczniów z różnych domów. Chcemy przygotować nagrody.
W czasie kolacji Malfoy prowadzi mnie do swojego stołu. Tym razem patrzę w oczy Gryfonów, Krykonów i Puchonow, którzy wymieniają się opiniami o tym, co widzą.
Scorpius Malfoy i Rose Wealsey.
(Wielkie mi halo)
Niech patrzą. Jest na co.
Isla uśmiecha się do mnie, gdy siadam obok niej i podaje mi koszyk z chlebem.
Częstuje się, choć nie wiem, czy będę w stanie coś przełknąć.
Nagle Scorpius obejmuje mnie i przyciska głowę do mojego ramienia.
(Wiem, że wdycha mój zapach)
Wszyscy się na nas patrzą.
Albus wymienia z Carrow pieniądze pod stołem. Myślą, że tego nie widzę. Niemal śmieję się, bo nigdy nie widziałam siebie w takiej sytuacji.
(Nigdy nie mów nigdy. Szczególnie zanim tego nie posmakujesz)
-Wiedziałem, że zmierzacie w tym kierunku.-mówi Potter; nawet lekko się uśmiecha- Założyliśmy się, kiedy pierwszy raz cię przyprowadził. Wpadł po uszy, Rosie.
Reflektory. Znowu na mnie. Ale dziewczyna może
może nie ta sama..
Wiem, że ludzie się tak szybko nie zmieniają...
ale pierwszy krok otwiera nas na zmianę.
(Pierwszy krok to etap, który właśnie trwa).
Aidan podnosi kieliszek.
-Brawo. Ale muszę wam powiedzieć, że czerwony i zielony wyglądają razem paskudnie. Musisz gdzieś porzucić te łaszki.
-Moja dziewczyna nie musi się niczego wstydzić- broni mnie Scorpius a ja płonę płonę ze WSTYDU.
-Weasley.-słyszę za sobą znajomy głos i nie wierzę, jaką temperaturę osiąga moje ciało.
-Tak mam na nazwisko. Świetnie. 5 punktów dla Gryffindoru-odwracam się do Lansa Mastersona.
-Nie jesteś zbyt szczodra-krzywi się-Myślisz, że jesteś jedną z nich? I teraz możesz mowić tak jak oni? Nie w moim domu.
Przerzucam nogi przez ławkę, a jedyną rzeczą, która powstrzymuje mnie przed rzuceniem się na tego idiotę, jest mocny uścisk Malfoya na zgięciu mojej ręki.
Próbuję się wyrwać, ale kładzie na moich plecach rękę i mierzy Lansa surowym wzrokiem.
-Nie wydaję mi, że jesteś Godrykiem Gryfffindorem- odzywa się Scorpius; ton jego głosu jest zaskakująco zimny, spokojny, wykalkulowany-Brakuje ci jaj.
Kian gwiżdże po drugiej stronie stołu. Katem oka zauważam, że przybija piątkę z Islą. Nie widzę reakcji Yaxleya.
-Spójrzcie prawdzie w oczy. Nic nie potraficie doprowadzić do końca od początku historii magii. Salazar musiał porzucić stworzony przez siebie dom, bo jego próby wprowadzenia systemu były nieudolne. Moim zdaniem, czarodziei nie powinno się sortować według krwi, ale przydziału do domu. A wy jesteście najgorszym gatunkiem, gady.
Nie mogę zapobiec temu, co się dzieje.
-Odszczekaj to-warczy Albus, ale to w oczach Aidana widzę, co się świeci.
Pojawia się nich złowroga iskierka, która przypomina trzepoczące skrzydełka chochlika.
Isla nie działa, ale widzę, ze ręce dziewczyny zaciskają się na krótkiej, czarnej spódniczce.
-Pozwól mi posłuchać jak ryczysz, lwiątko. Tylko z płaczu!
Wyciąga różdżkę i rwie się do walki z Gryfonem.
W tym samym momencie zerwał się Scorpius, ale Aidan odpycha go z niespotykaną brutalnością. Upada na ziemię. Szybko się podnosi. Lans wymierza zaklęcia w stronę Malfoya. Scorpius zostaje wplątany w bójkę. Szczerze mówiąc, wyglada to tak, jakby zmówił się z Yaxleyem.
-Proszę natychmiast przestać!-słyszę głos dyrektorki, a w stronę chłopców idzie Profesor Slughorn i Pani Hootch.
Z drugiej strony pojawia się Hagrid, ktory łapie w swoje objęcia rozwścieczonego Mastersona. Profesorowie próbują powstrzymać Yaxleya przed kolejnymi wyzwiskami.
-Powstrzymuje cię jakiś zapchlony olbrzym, lewku! To jest to twoje doprowadzanie rzeczy do końca?! Nadal uważasz się za cholernego Gryfindora?! Powiedz mi więcej o swojej wartości społecznej!
Hagrid wyglada na podłamanego tym, co usłyszał. Gdy jego wzrok ląduje na mnie, a ja nic nie mówię,
(Nigdy nic nie mówię)
dostrzegam zawód. Przenosi wzrok na Albusa i staje się jeszcze smutniejszy.
-Cholibka, ten to chyba naprawdę mnie nie lubi.
Yaxley spogląda na swoich oprawców. Potrząsa włosami i przygryza wargę. Jest w nim coś dzikiego i nigdy nigdy temu nie wątpiłam.
-Ah, teraz nic nie powiesz, jasne; tak wygląda twoja zasrana odwaga.
Scorpius patrzy się pusto w podłogę. Siedzi na ławce i trzyma się...
Merlinie, on trzyma się za rękę.
Ignoruje pytania Slughorna i ku jego niezadowoleniu, klękam przy Malfoyu.
-Sco..wszystko w porządku? Słyszysz mnie? Wszystko w porządku?
-Magiczny ogień...Te bóle. One są silne. Nigdy tego w pełni nie wyleczyłem. Moje rany się nie goją.
-O czym on właściwie mówi?-słyszę za sobą głos nauczyciela eliksirów, który zadanie doprowadzenie do ładu Aidana pozostawił pani Hootch i Hagridowi. Szukam wzrokiem Lansa i widzę, że wykorzystał sytuację, by opuścić salę.
Nachylam się bliżej, a on szepcze mi do ucha.
Jego oddech jest gorący i nieprzyjemny na mojej skórze.
-Potrzebuję tabletek z pokoju. Ale nikt nie może ich zobaczyć. Pomóż...proszę pomóż mi stąd wyjść.
Profesor Mcgonaggal zjawia się nad nami, a jej spojrzenie ciska gromami.
-Slytherin traci 30 punktów za wydanie się w bójkę i dodatkowe 5 za słownictwo. Nie zamierzam bardziej karać waszego domu. Możecie być pewni, ze pożałujecie swojego zachowania podczas długiego szlabanu.
-A Lans?-odzywam się, niespecjalnie o tym myśląc. Chcę już stąd wyjsć. Wyjść i pomoc Malfoyowi.
-Myślę, panno Wealey, że powinna pani zatroszczyć się sobą. Ukaram go według mojego uznania. Jednak uważam, ze powinna pani rozważyć, z kim zawiera przyjaźnie.
Nic nie odpowiadam, zanim rozlega się przenikliwy krzyk, który odbija się echem od grubych ścian Hogwartu. Nawiedza mnie jak duch i przenika wszystkie kości. Moja krew zamarza w żyłach, a powietrze ulatuje z klatki piersiowej. To znajomy głos.
Rozglądam się po sali. Zdaję sobie sprawę, że Aidan Yaxley zniknął.
Dla mnie? Wskazówki zegara mogłyby przestać wybijać swój nieustanny rytm. Mogłyby zamrzeć w miejscu. Tik tak. Tik tak. Stop.
Moje stopy odbijają się od twardej podłogi, gdy wypadam przez ogromne drzwi Wielkiej Sali. Za mną podąża Scorpius. Słyszę zamieszanie, które powstało miedzy uczniami. Naszym śladem podąża Mcgonaggal, ale wysforowaliśmy się naprzód.
Łapię lepką dłonią rękę Malfoya i ciągnę go w stronę jęków.
Męska toaleta.
Podłoga jest mokra i omal się nie ślizgam. Widzę przerażenie w oczach Malfoya.
(Myśli o Draconie)
Znów czuje się zakotwiczony do cudzej przeszłości.
(Grzechy naszych ojców)
A ja jestem tą szarą dziewczyną, która znajduje się w sytuacji rodem z opowiadań o Złotej Trójcy.
Przy otwartej kabinie leży Amos. Mokre szaty, twarz w czarnych siniakach i czerwonych bruzdach. Krew z jego lewego przedramienia przepływa obok mojego buta i ścieka do odpływu...
Na ręce chłopaka widnieje wizerunek węża i czaszki. Krew zdaje się układać w okrutny uśmiech. Buty Mcgonaggal wystukują złowieszczy rytm na posadzce.
Zagląda do toalety, a w jej oczach widzę przerażenie.
-To znów się zaczyna. Nic się nie zmieniło-odzywa się głosem przepełnionym smutkiem-Odsuńcie się.
-Nie!-słyszę Malfoya; jest zdesperowany-To nasz przyjaciel. Czy możemy, także pójść razem z nim do skrzydła?
Czuję przypływ dumy, bo użył tego słowa. Mówiąc o chłopaku, którego ledwie znał, mimo że dzielił z nim pokój. Chłopaku, który jego dobre intencje odbierał jako przytyk. Chłopaku, który nigdy w pełni mu nie ufał.
Przyjaciel.
(Czy to, że bronimy tych samych racji...nie sprawia, że wszyscy jesteśmy przyjaciółmi?)
Pani profesor kiwa powoli głowa, a zza jej pleców dobiegają gorączkowe rozmowy nauczycieli.
-Jestem pewna, że pani Pomfrey...-zaczyna tłumaczyć, ale postrzega smutek na naszych twarzach-Zgoda.
Malfoy próbuje ocucić Amosa, ale bezskutecznie. Jest cały poobijany, wiec może lepiej dla niego, by nie próbował używać własnych sił.
Zbieram się na odwagę, odnajduje ją w tym niespodziewanym momencie.
-Levicorpus.
Scorpius łapie mnie za rękę i wyciąga różdżkę. Razem prowadzimy przed sobą bezładne ciało Hadijewa.
Nauczyciele próbowali zatrzymać uczniów w Wielkiej Sali, ale część zdołała wybiec na korytarz.
Szepty. Szepty. Szepty.
Ból przeszywa moje skronie. Brakuje mi powietrza. Ale biorę głęboko wdech.
I stawiam kolejny krok. Krok po kroku,
krok za krokiem.
Cichy oddech.
Amos się budzi.
Zanim ktokolwiek zdąży zareagować, odzywa się złamanym głosem.
-Proszę...nie do Skrzydła. Chcę...
-Obawiam się, że to niemożliwe, panie Hadijew.-odzywa się Dyrektorka.
Za nami rozlega się głośny odgłos biegu i doskakuje do nas Nott. W jego ciemnych ciemnych oczach maluje się tyle emocji. Z trudem łapie oddech, gdy wspiera się na moim ramieniu. Obejmuję go i klepię po plecach, by dodać mu otuchy. Gdy wpatruje się w pokiereszowaną twarz Amosa, cały ciężar świata spada na jego ramiona. A on zdaje się nie potrafić go udźwignąć.
Ale ja wiem lepiej.
-Bądź silny,Matt-zwracam się do niego po imieniu i sama jestem zaskoczona.
-Wiem, że potrafisz. Zawsze byłeś.
Ściska delikatnie prawą rękę swojego chłopaka, a z oka Amosa wypływa pojedyncza łza. Znaczy bladą twarz.
Oczy wszystkich uczniów spoczywają na nich i nagle przez tłum przebiega zakłopotanie.
Widzę jak łamie się serce Notta.
Scorpius wpada na pomysł.
-Pokój Życzeń. Tam możemy znaleść wszystko. Pojawia się, kiedy ktoś go potrzebuje.
-Pognam po Panią Pomfrey- informuje Slughorn i znika za rogiem.
-Wiesz, gdzie on się znajduje, Scorpiusie?-Mcgonaggal patrzy na niego z zastanowieniem...i nutą podejrzliwości.
-Ja wiem.-przerywam rozmowę-Prędko.
Wchodzimy do pomieszczenia. Jestem zdziwiona. Pokój Przychodź-Wychodź przybiera postać Pokoju Wspólnego Slytherinu. Ktoś z nas bardzo pragnie się tam znaleść.
Amos przestaje lewitować, a Matthias go łapie. Kładzie na eleganckiej kanapie, która zdaje się szersza niż w rzeczywistości.
(Naginamy rzeczywistość do swoich standardów. Tworzymy własny wszechświat. Własną małą nieskończoność)
Amos wciąż oddycha, jakby sprawiało mu to ból.
Przez drzwi wchodzi Pani Pomfrey wraz z Slughornem, Flitwickiem.
I nareszcie Profesorem Longbottomem. Wiecznie nieobecnym nauczycielem zielarstwa.
Wolałabym, żeby tak zostało, chociaż jego wiedza może okazać się przydatna.
(Jestem egoistką, egocentryczką, samolubem)
Nie potrafię znieść spojrzenia, które pyta, co tu robię. Znowu w towarzystwie Węży.
Ale jeszcze bardziej nie mogę znieść tego, że Amos Hadijew jest moim przyjacielem i cierpi.
Pani Pomfrey przemywa jego rany jakimiś eliksirami i smaruje jakąś maścią. Neville wspomina, że posiada roślinę, która może ulżyć w towarzyszącym mu pózniej bólu. Widzę, jak oczy Scorpiusa mimowolnie się rozświetlają i po chwilo gasną. Pewnie sobie przypomina, że Amos nie doznał poparzenia tak jak on albo że nie ma pojęcia jak zdobyć to, czego potrzebuje.
Blondyn przyciąga mnie do siebie i całuje w czubek głowy. Razem patrzymy na zabiegi, których on nie mógł doświadczyć. Radził sobie z tym wszystkim sam. Moje dłonie zaciskają się w piąstki, a paznokcie wbijają się w skórę. Boję się. Boję się o Amosa. Boję się o nas. Boję się o siebie.
(Boję się wszystkiego)
Ale jestem zdeterminowana. Jestem Ślizgonką.
Amos też należy do Domu Węża. I przetrwa to.
Przetrwa.
Czuję jak ciało Scorpusa ugina się pod spazmą bólu. Łapię go szybko za łokieć.
Patrzę na niego pytająco, ale wybiega
szepcząc tylko:przepraszam.
Zostaję odprowadzona spojrzeniami do drzwi.
Scorpius nie zaszedł daleko. Osunął się po ścianie na korytarzu. Siedzi na podlodzę s głową schowaną miedzy nogami. Jego ciemne spodnie zdobi kurz.
-Accio tabletki!
Jestem zdziwiona, gdy na ten rozkaz przylatuje do mnie staromodny, elegancki pojemniczek pełen szarych pastylek. Myślałam, że nie byłam dość precyzyjna.
-Ile ich bierzesz?
-Dwie, trzy...
-Jesteś sto procent pewny, że...
Kiwa głową. Wysypuję dwie pastylki na rękę, a on połyka je bez popijania.
Zanim zdążę zareagować wyrywa mi dziwaczny pojemnik i wysypuje na rękę jeszcze dwie. Jego paznokcie zostawiają pojedyncze zadrapanie na mojej dłoni.
Jego wzrok.
Szalony.
W kącikach oczu zbierają mi się łzy, które przysłaniają widzenie.
Uśmiecha się kącikiem ust, ale uśmiech ma w sobie krztynę pogardy.
-Idź jeśli chcesz, Rusałko.
Zimno. Tak bardzo zimno.
Kręcę głową, a on nawija lok moich rudych włosów na swoje place. Jego dłonie są chłodne, gdy dotyka mojej szyi i przyciąga mnie do pocałunku.
Lodowate usta.
Ciągnę go do apsydy, gdy profesorowie wychodzą z Pokoju Życzeń.
-Myślicie, ze to dobry pomysł zostawiać go tam, samego?-słyszę głos Nevilla.
-Nie jest sam. Jest przy nim Nott. To dobry chłopak-odzywa się dyrektorka, gdy przechodzą obok nas.
(Koc ciemności okrył nasze ciała. Jesteśmy niewidoczni dla świata)
Malfoy chowa swoje leki do kieszeni spodni i podaje mi zdrową rękę.
Wchodzimy do pomieszczenia, które zmuszeni byliśmy opuścić.
Dochodzi do nas szloch Notta. Matthias trzyma Amosa za rękę. Hadijew gładzi jego ciemne włosy powolnym ruchem, a potem podnosi spojrzenie na nas. Gdy wchodzimy w oczach chłopska pojawia się nadzieja. Patrzy na Malfoya.
(Nie na mnie)
-Podejdźcie bliżej, proszę..
Klękamy przy wersalce.
Płomienie w kominku wydają cichy szmer, który utula nasze nerwy do snu.
-Dziękuję wam wszystkim, że mnie uratowaliście...
-Daj spokój..-zaczynam, ale Amos znów się odzywa.
-I za to, że jesteście tu teraz. Nie wiem, w jakim stanie byłbym, gdyby nie wy.
Zamyka oczy, przełyka ślinę i szykuje się do czegoś, do czego nie może się zmusić.
-Przykro mi, Scorpiusie, że przywołuje twój sekret w taki sposób. Jestem..dobrym obserwatorem-kręci się niespokojnie na swoim posłaniu-Kiedyś wstałem wcześnie.. I widziałem jak rękaw zsunął się z twojej ręki, gdy uniosłeś ją nad głowę... podczas snu.
Widzę cierpienie w oczach Scorpiusa, więc ściskam jego ramię. Malfoy łapie poręcz mebla. Jego palce robią się sine.
-Chcę takie liczby. Chcę taki znak.
W jego spojrzeniu jest błaganie, a w spojrzeniu Scorpiusa pogodzenie się z prawdą.
Nott przygląda się temu wszystkiemu ze sceptyzmem i podejrzliwością, ale dałabym głowę, że próbuje sobie przypomnieć, czy przyglądał się kiedyś ręce Malfoya niezakrytej długim rękawem.
Niezasłoniętej po sam nadgarstek.
Scorpius nie wypowiada zbędnych słów. Jego twarz to maska, pod którą znajduje się gamą uczuć. Żal, strach, ból. Nie wypływają na powierzchnię zakotwiczone w odmętach duszy.
Zabiera się do pracy i wyciąga swoją różdżkę.
Kolejne liczby pojawiają się w dolnej części ręki Amosa. Kiedy chłopak wydaje z siebie cichy jęk, Nott mocno ściska jego dłoń. Trwa przy nim. A ja obserwuje. Obserwuje estetyczne, pochylone pismo Scorpiusa. Tusz przenikający skórę Amosa.
-Chcesz, by było tu coś napisane?
Kiwa głową, zaciskając zęby.
-Tym, których kocham.
Malfoy ponownie milczy, a spod jego różdżki wypływają słowa, które układają się w proste zdanie.
Czas znów tonie w niebycie. Zimno i ciepło znaczy drogę po naszych plecach i chowa się za kołnierze. Tajemnice są w każdym kącie. Niektórzy widzą i słyszą. Inni nie.
Jesteśmy znów sami i ponownie razem. Pewni i zwątpieni.
Rozgrzani i zmarznięci. Dostrzegalni i niewidzialni..
Ale wiesz co? Mamy siebie nawzajem.
Mamy siebie nawzajem.
Gramy w jednej drużynie.
*Troye Sivan „Bite"
**Lorde „Team"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro