*jesteśmy zagadkami*
Witajcie! Super się cieszę, że mam tę przyjemność powrócić z nowym rozdziałem.
Proszę, jeśli czytacie zostawcie gwiazdkę, komentarz lub dodajcie moje ff do listy czytelniczej! Jestem bardzo ciekawa waszej opinii o rozdziale i opowiadaniu!
Dla komfortu czytania polecam włączyć najpierw Halsey "Coming Down" potem Amandy Lear " Enigma" ( mam nadzieję, że wam się spodoba)
I małe ostrzeżenie *A lot of drama happens here and there is more drama yet to come*
Dziękuję za waszą uwagę 😘,
Ściskam mocno mocno,
paperbackpoema
I've got a lover
A love like religion
I'm such a fool for sacrifice
It's coming down, down, coming down
It's coming down, down, coming down*
Te same oczy, inne widzenie.
Dostrzegam ludzi, którzy nie wychodzą z cienia w stronę światła.
( Rozumiem.)
Dociera do mnie, że zanurzyłam się w mroku. Za każdym razem, gdy mój śmiech odkryje jak użyć swoich skrzydeł. Siedzę w bibliotece, chcę być w Pokoju Przychodź-Wychodź. Z NIM. Z gwiezdnym chłopakiem. Gdy tak o nim myślę, czuję jak wstyd obłapia każdy skrawek mego ciała. Czuję fascynujący pociąg do tego, co nieznane. Stoję przed wrotami, które czekają, by je otworzyć. Jedna decyzja od zupełnie nowego świata. Krok w przód
(W przód, tył- potrzeba tyle samo wysiłku, tyle samo czasu, tyle samo nie nie wiem może)
- Ach, w końcu ją znalazłem-odzywa się Amos, unosząc książkę do OPCM- Miałem na myśli to małe przekleństwo.
Kryję uśmiech, przeczesując włosy. OPCM to pestka, ale nie to chodzi mi po głowie. Zrozumiałam aluzję; to też nie ważne. Wygrywałam ze Scorpiusem w pojedynkach.
(I zrobiłabym to jeszcze raz. Z przyjemnością)
-Nie rzuciłam żadnego zaklęcia na ten egzemplarz..
-Ach, a więc na który z nich, panno Carrow?- słyszę znajomy głos bibliotekarki.
- Musiał wpaść w ręce kogoś innego. Albo ta dziewucha kłamie..
Wskazuje na szczupłą Gryfonkę o kontrastowym wyglądzie- jasnych prostych włosach i nieskazitelnej, białej cerze.
Amos nachyla się w moją stronę z konspiracyjnym uśmieszkiem.
-Widziałem, komu pożyczała tę książkę i za prawdę nie zdziwi cię, że ma wyjątkowe nazwisko zaczynające i kończące się na tę samą literę.
W ułamek sekundy prostuje się i suszy zęby.
Moją klatkę chce opuścić ten bezczelny rodzaj śmiechu, ale dostrzegam grupę Ślizgonów. Zauważam Ywette, która rozmawia z Rocco. Zdają się nie być zainteresowani niczym poza ich kilkoma metrami wspólnej przestrzeni. Dziewczyna unika mojego wzroku. Wiem, że złości się na mnie, żw uciekam od niej do grupy węży. Chce być częścią wszystkiego,nie może znieść braku swojej obecności.
Jest smutna, gdy musi odciąć pępowinę. Ja to bliźniaczka, która zaczyna się ubierać po swojemu i przestaje podążać ustalonym szlakiem
(Wszystko czego pragnę...Czy ścieżki mogą być jeszcze nieprzetarte?)
Pracujemy razem. Chaos z zamysłem. Papiery walają się po całym stole, a
Stara bibliotekarka nas sza-sza.
(Wiem jak to brzmi. Ale rzeczywiście to robi)
Widzę napięcie miedzy Kianem a Islą. Dziewczyna obgryza ołówek, często to robi.
Gdy zaczynamy być głośno. Gdy każdy głos w mojej głowie krzyczy ci sza ci cho sza.
Właśnie wtedy wchodzą Gryfoni. Gryfoni, którzy patrzą w naszą stronę. Obsuwam się na krześle i kryję się za książką. Czuję jak oparcie przejeżdża po moim plecach jak czyjeś tępe paznokcie. Zaledwie przelotne dotknięcie. Gdy wydaje mi się, że jestem górą, czuję zimny dotyk ręki ma moim nadgarstku. Odwracam głowę i patrzę na Malfoya. Al przestaje mowić, zapada niezręczna cisza.
(No dalej, Rosie, co jest, Rusałko)
Opuszczam książkę: sekundę, minutę, dzień, tydzień, miesiąc, rok, wiek, tysiąclecie.
Całą wieczność.
Gryfoni obrócili głowę i mnie nie zauważyli. Chwytam wzrok Ywette, tak dawno nie patrzyłam w jej oczy. Nagle rozumiem to, czego usilnie starałam się nie dostrzec.
Ona naprawdę pragnie tego, co ja. Ma dosyć grania cudzej roli.
(Co ja o niej wiem? Hmm?)
Kilka papierowych karteczek lata po sali Numerologii. Scorpius wciąż kręci głowa i udaje, że jest zły, gdy przeszkadza mu się w pracy. Isla celowo kieruje papierki prosto w wrażliwe miejsce na szyi chłopaka, a on za każdym razem marszczy czoło.
Dłoń Isli ściska nie kto inny, a Aidan Yaxley. W ich wzroku widać porozumienie. Dołączył do wysyłania informacji w kółku. Robimy to za każdym razem, gdy nauczycielka się odwróci. To szalone, ale sprawia mi przyjemność . Profesor to żyleta, ale jest raczej mało spostrzegawcza.
Stajemy się drużyną, ale nie wiem, czy skupimy się na celu. Jak nastolatkowie, zaaferowani sobą, mamy swój własny wszechświat, a jego centrum jesteśmy my.
(My? Czy mowa o nas? Bo w moim wszechświecie miga jedna gwiazda i jestem tym faktem kompletnie zaaferowana).
Dostaję kartkę pełną dopisków. Wyglada to tak:
Rocco: Misiaczki, mała integracja? Rozumiem, że mamy gameplan, a wiec trzeba dobrze zacząć sezon, żeby móc go właściwie rozegrać.
Kian: Niesamowite, że mój brat wpadnie czasem na coś mądrego.
Al: Nie wiedziałem, że da się użyć tylu odniesień do Quidditcha w jednym zdaniu kompletnie niezwiązanym z grą. Mr Rocco Zabini, proszę państwa.
Matt:Znacie moje preferencje, myślę o małej zabawie.
Amos: Wszyscy za!
Scorpius: Jeśli mówimy o Quidditchu, kto ma zastąpić takiego geniusza jak ja? Czuję, że moja upokorzona dupa może wrócić do gry. I nie mowię tylko o Quidditchu ☺️
Aidan: Znamy wasze preferencje aż za dobrze, misiaczki. Jeśli juz mówimy o zabawie w mojej obecności, nie używajmy takich ubogich epitetów. A na końcu przede wszystkim, czy możemy oddalić wniosek Malfoya?
Isla: Poczekaj aż zacznę używać ubogich epitetów...Nie, nic.
Trzymam ją w ręku, ale dzwonek wybrzmiewa w najlepsze. Przygryzam wargę, krzyżuje nogi. Dopisuje jedno zdanie na końcu koślawym pismem
(Tak do mnie niepodobnym)
i psuję kolejkę.
*
Kręcę się przy małym pomieszczeniu od kilku długich minut. Tik tak. Tam i sam. W tę i z powrotem.
Wszystkie głosy w mojej głowie brzmią jak śmiertelnie poważna wyliczanka, a zakończenie jest jeszcze bardziej absurdalne. Sprowadza się do tego, że z któregoś kątu może wreszcie wyłonić się ten głupi wąż.
-Wiem, mam wytłumaczenie-gdy wreszcie się odzywa, dostaje dreszczy z zaskoczenia.
Widzę, że w ręku trzyma czyjąś własność, a zielony krawat ma poluzowany.
-Ktoś wyrzucił rzeczy jakiegoś ucznia. Mam książkę od historii magii i pelerynę Slytherinu. Mały rozmiar, raczej pierwszak lub drugoklasista, ale bo ja wiem...
Strasznie wymięta.
-Chyba odzywa się w tobie perfekcjonista-wskazuje na drzwi sklepu-Wejdziemy tam?
Nie odpowiada, tylko przechodzi do czynu.
-Alohomora!- szepcze, drzwi otwierają się z cichym pyknięciem.
(Mogę pokochać ten dźwięk)
Jest ciemność.
(Już na początku była ciemność)
Chce zapalić światło
(Próbuje rzucić Lumos)
Łapie go za prawy nadgarstek i przyciągam do siebie.
(Światło jest tylko zazdrośnicą, która próbuje wejść pomiędzy nas w tym krótkim momencie. Odsłania nasze wątpliwości, gasi nasze żarliwości)
-Chcesz mi to powiedzieć?
-Rosie, to nie takie proste...
-Wiem, ale powinno być, prawda?-mowię i biorę głęboki wdech.-Zupełnie jak to.
Nasze usta łączą się w przeciągłym pocałunku, który smakuje jesienią, zimny światłem minionego popołudnia i chłodnym powietrzem nocy poprzedzających zimę.
Łapie mnie za dłoń. Lewą dłonią.
Zbliża się jeszcze o jeden krok. I o drugi. I kładzie usta na moim uchu.
Jego ciepły oddech otula mnie jak ciemność. Do snu, spokoju, niebytu.
A wtedy zaczyna mowić. I wszystko staje się jasne.
(Raz, dwa, trzy...)
Zwykły dzień końca wakacji. Naprawdę. Byłem jeszcze zbyt młody na Hogwart, ale bardzo nalegałem byśmy się tam wybrali. Szedłem z ojcem ulicą Pokątną. Miał mi kupić miotłę, Dostawałem niemałego bzika na punkcie gry; chciałem być jej częścią. I właśnie wtedy sobie myślę, ja, mały szkrab, który ledwie odrósł od ziemi: no, wreszcie.
To było kilka minut.
Ojciec spotkał kogoś znajomego i zaczęli rozmawiać. Próbowałbym uczestniczyć w tej nudnej rozmowie, ale co ja mogłem z niej rozumieć. Co ja w ogóle mogłem rozumieć. Miałem prostą potrzebę. Chciałem dostać swoją miotłę i móc jej nawet nie odpakowywać, wyłącznie podziwiać w nabożnym uniesieniu.
Odszedłem za zakręt, by spojrzeć na ukochaną witrynę.
Przylepiłem twarz do szyby.
Pamiętam, że gdy mnie od niej odciągnęli, zostały na niej dwa ślady po małych dłoniach.
I chmurka oddechu-mniej więcej coś takiego.
Było ich dwóch i dużo krzyczeli. Mówili, że jestem pomiotem śmierciożercy. Że się ze mną rozprawią.
Moja wina. Moja wina.
To po prostu utkwiło mi w pamięci.
Użyli różdżki, by wyryć na moimi lewym ramieniu..no wiesz, czarny znak.
Nie taki prawdziwy. Coś takiego, co mogłabyś zrobić nożem. Oczywiście, gdybys była kimś zupełnie innym, Rosie. Jedyną różnicą było to, że nie ciekła krew. Nie widziałem nawet czerwieni. Nie było nic i nagle się pojawiło. Jak odcisk po pocałunku albo czegoś bardzo bliskiego końca. Nie wiem, czy nie planowali zrobić czegoś więcej. Pewnie chcieli.
Ale został tylko ten znak, który piekł od wewnątrz i szczypał od zewnątrz. I był i jest tak bardzo nie na miejscu. Poczekaj, Rosie, posłuchaj.
To ta cześć, której się nie spodziewasz. Odnalazł mnie Potter. Harry Potter. To czego się wstydzę...to, to, że rzuciłem na niego zaklęcie...Rosie, ja nie chciałem, by mój ojciec dowiedział się, co się stało. Kiedyś je usłyszałem, ale tak naprawdę to był instynkt. Jakaś dzika moc natury uśpiona w moim ciele. Zrobiłem to podświadomie, pod wpływem stresu i szoku. To podobno się zdarza. Teraz nawet nie wiem, co to za czar i jak to możliwe. To wtedy pierwszy raz ukryłem ranę pod swoim rękawem. Swój własny ciężar.
-Scorpiusie, nie musisz się spieszyć.-chowam twarz w jego szyi.-Opowiedziałeś już tak dużo.
Łapie moją rękę jeszcze mocniej. Czuję, że jest mokra, ale to mnie nie odrzuca.
(sprawia, że pragnę go jeszcze mocniej. Jeszcze mocniej. Wszystkiego jeszcze mocniej)
Nie mogłem poradzić sobie z ciężarem. Miałem obsesyjne myśli, że nic nie znaczę. Bo w końcu nikt nie zdążył mi powiedzieć, że to nieprawda. A ja nie miałem puścić pary z ust. Myślę, ze ci dwaj byliby z tego zadowoleni. W końcu wciąż gdzieś tam łażą. I to moja wina.
Przeraża mnie ta myśl, nie ważne, że jestem małym chłopcem. Pewnie powinienem dorosnąć.
-Nie mów tak o sobie. Proszę. Nie jesteś obiektywny, nie możesz być.
Kiwa głową; nie wiem, czy rozumie.
Rosie, ja zrobiłem sobie krzywdę. Znacznie pózniej. Miałem 14 lat. Spotykałem się z wieloma słownymi zaczepkami. A każda z nich była echem tego, co usłyszałem dawniej. Nie ważne było to, co tak naprawdę mówiły.
Potem dopiero zdałem sobie sprawę, że to jeden harmider.
Nie wiem jak daleko chciałem zajść ze swoim planem, nie wiem. Wznieciłem mały pożar. Było tak, jakby mój umysł się wyłączył. Patrzyłem jak płomienie spalają moją skórę na przedramieniu, jak odchodzi niby skóra węża. Usłyszałem kroki na schodach, zdążyłem się otrząsnąć zanim matka otworzyła drzwi. Chyba się zorientowała, co dokładnie zrobiłem, więc szybko pobiegłem do łazienki. Wydawało mi się że coś do mnie mówi i słyszę jej cichy szloch, ale podchodzę do umywalki, odkręcam kurek i słucham jak woda cieknie. Wpadam na znakomity pomysł, by polać ranę wodą. Zwijam się z bólu. Próbuje zaklęć. Wszystkich, jakie znam. Ile zaklęć zna przyszły czwartoklasista. Cóż, wtedy jeszcze nie planowałem zostania uzdrowicielem. Moje umiejętności pozostawiały wiele do życzenia.
Ból wciąż pukał do moich drzwi, a ja juz miałem dość, dość. Potem długo myślałem. Myślałem i myślałem. Merlinie, czasem mam wrażenie, że tylko to robiłem. Wiem, że to nieprawda. Musiałem sięgać po rożne przeciwbólowe leki. Od Munga i z Londynu. Miałem swoje źrodła. Hm, wciąż je mam, na pewno się domyślasz. To, co się wydarzyło na meczu...Nie zawsze pomagają.To nie jest powierzchowne poparzenie, to nie był mugolski ogień. Kilka miesięcy pózniej postanowiłem wytatuować sobie datę, którą wciąż pamiętałem.Dziwne, że złe daty zapisują się w człowieka pamięci, jakby były kluczami do niebios, gdy w rzeczywistości są kodem do szarych, szarych dni.
Wiem, że wtedy coś się skończyło, ale przynajmniej stałem się zupełnie inna osobą. Zacząłem coś nowego. I nie miałem zamiaru pozwolić temu wydarzeniu być kropką. Nie mogło mnie zatrzymać.Ma pozostać przejściem.
To. Ten moment. Nie mogę przestać myśleć o ciężarze, który zdejmuje ze swoich ramion, by znów dźwigać go po wieczność.
(Powinien nosić go z dumą.)
Jest silny, chociaż tego nie dostrzega.
Zdeterminowany. Dumny. Ambitny.
Jest wszystkim tym, co reprezentuje Slytherin.
(Czy moje miejsce jest tam, gdzie jego?)
Siedzimy przy ścianie w swoich chłodnych objęciach. I oddychamy. Próbuje wpuścić do naszych płuc spokój i nadzieje.
A ja cieszę się, że jest przy mnie.
(Bo boję się, co by mogło się stać, gdyby los pokrzyżował jego drogi w inny sposób)
Zapalam światło na końcu różdżki i bawimy się cieniem. Jesteśmy jak dzieci, które upajają się swoją młodością.
W naszej zabawie woła jakaś tęsknota.
Scorpius wyczarował koc i pachnie hibiskusem.
(Spokojem. Wszystkim, czego mi brakuje.)
Całujemy się i poznajemy swoje sekrety.
Zaczynamy od ulubionych kolorów kończymy na naszych słabościach.
Sza.
Hogwart jest pełen tajemnic.
(Kryją się w każdym kącie)
*
Noc. Gwiazdy wyglądają jak dziury na powłoce nieba. Zastanawiam się, czy mogą mnie porwać w swoje zimne objęcia. Udało mi się zasnąć na godzinę. Wstałam. Wstałam i nie mogę oddychać. Moja podświadomość podpowiada mi, że tracę kontrolę. Przed snem na mojej zarumienionej twarzy błąkał się uśmiech, szukał we mnie swojego kompana. Wystarczyło chwilę poczekać. Kiedy emocje nie mogły zawrzeć swojego głosu w dyskusji, moje ciało zrozumiało, co wyprawiam. Nawet nie mam pojęcia co było koszmarem, który spędził mi z powiek cały kurz. Wiem tylko, że pozostał niepokój, dwa kolory w mojej głowie
(Jak światła, które próbują wydawać mi komendy: idź, zatrzymaj się)
Jedno nazwisko na moich ustach
Malfoy
Moje ciało pragnie wszystkich jego sekretów, a żadna woda nie zmyje wstydu z mojej twarzy.
Jest wszędzie. Gdy patrzę w konstelacje widzę odbicie chłopaka, którego przecież wciążnie znam,
(Mógłby powiedzieć mi wszystko.)
Scorpius Hyperion.
Jak za każdym razem, gdy nie mogę pozwolić światu, by pozostał cichy, opadam na posłanie jak zwiędła róża.
*
Hogwart ma swój własny zegar biologiczny, zamek zdaje się być żywą istotą, znam na pamięć wszystkie godziny, których nie mogę minąć. Świat jest głuchy na nasze wewnętrzne walki. Ale czasami po drodze znajdujemy ludzi, którzy patrzą i słyszą.
Dzisiejszego dnia Amos i Matt dotrzymywali mi towarzystwa na Błoniach.
-Rosie, chyba jeszcze nic nie wiesz. Ostatecznym terminem wspólnej imprezy jest dzisiejszy wieczór. I postanowiliśmy zaprosić Gryfonów na neutralny grunt. Zaproponował nam to Malfoy. Pokój Życzeń. Podobno wiesz, jak tam dotrzeć.
Robię wielkie oczy. .Rosną i rosną, a uśmiech z twarzy Matta wcale nie staje się mniejszy.
-Że jak? Zwariowałeś. Nic się nie dowiecie, jeśli Malfoy wam nie pokaże.
Aidan robi minę smutnego szczeniaczka i patrzy na mnie z pretensją.
-Smutas psujący zabawę.
Wyrzucam ręce do góry w akcie prośby o siłę i cierpliwość.
-Nie chodzi o to, że nie chcę przyjść. Ani o to, że nie chcę byśmy współpracowali. Ale WSZYSCY Gryfoni? Czy wy jesteście naiwnymi dzieciakami? Myślicie, że jak się to skończy? Nie każdy ma takie szczytne intencje jak wy. Poza tym, łamanie zasad wzroku nocy?
-Oj, kochanie, to ostatnie zdanie zabrzmiało jakoś dwulicowo-śmieje się Matt, a ja zdaję sobie sprawę, jaki jest bystry.
Hadijew wzrusza tylko ramionami.
-Zgoda, masz rację. W takim razie zaproś tych, których uważasz za odpowiedzialnych.
-I myślisz, że niby się tacy znajdą!-krzyczę za nimi, bo zaczynają iść w kierunku zamku.
-Nie dramatyzuj, słonko. Jak ty nie chcesz, pójdziemy do Ywette.
-No jasne, wspaniale!
Znów jestem małą dziewczynką, która pragnie udowodnić, że się nie boi ludziom, którzy są równie przerażeni jak ona.
Jednak tym razem jestem też kobietą, która podejmie niezbędne ryzyko.
Światło zgasło. Nasze słońce opadło za horyzont. Zostało tylko niebo w ogniu i moje serce bije bije w nieznanym mi rytmie.
(To nie ważne)
Rozmawiałam z kilkoma młodszymi Gryfonami(czwarty, piąty rok), ale bałam się podejść do tych w moim wieku. Przez lata nauczyli się nienawidzić Slytherinu, a ja nie potrafiłam spojrzeć im w oczy. Wiem, że Ywette pewnie próbowała. Zdaję sobie sprawę, że może kogoś przekonała. Ale nie mogę przestać się martwić.
(Jak to się dla wszystkich skończy)
Idę korytarzem, szukam Scorpiusa.. Wszystkim, co powtarzam sobie teraz w głowie jest to, bym przestała powtarzać sobie te wszystkie rzeczy, które czynią mnie słabą.
Minę dziś drzwi znikąd ze świadomością, że jestem kim jestem, a reszta...cóż, wiem jak to zabrzmi, cała reszta może się pieprzyć.
Scorpius trzyma mnie za rękę i jest kotwicą, która pozwala mi nie utonąć. Rozpoznaje kilka osób, które zaprosiłam, ale nie wszystkim udało sie dotrzeć lub zwyczajnie się nie odważyli. Tańczę kilka szybkich, ale nastrojowych piosenek. Amos rusza ze mną ramionami, śmiejemy się jak dzieci,
(Uwielbiam, gdy robimy coś „jak dzieci". To inspirujące)
Scorpius popycha mnie, nie naruszając swoich nienagannych dżentelmeńskich zasad, w stronę drinków.
-To jak? Chyba będziemy potrzebowali czegoś mocnego, by przetrwać ten wieczór. Nie żadne Chateux Margaux.
-Wszystko zależy od ilości, jaką jesteś w stanie zaoferować, Malfoy.
Nasz śmiech harmonizuje ze sobą, ale nie trwa długo.
Jakiś kolega ze Slytherinu klepie Malfoya w ramię i tym samym kończy naszą rozmowę.
Mówi o czymś z płonącym entuzjazmem. Hmm, ciekawe.
Tracę ochotę na alkohol, bo nie chcę pić bez Scorpa.
Kiedy mam zamiar odejść, wpadam na kogoś. Zanim zdążę wymruczeć szybkie przepraszam, podnoszę wzrok i patrzę w znajomą twarz.
Lans Masterson. Drugi prefekt Gryffindoru.
(Hah, powinnismy się już zaznajomić)
Patrzy na mnie w sposób, który mi się nie podoba i wręcza mi drinka.
-Myślę, źe ten będzie ci smakował.
-Słyszałam, że nie bierze się trunków od nieznajomych.-mowię mierząc kieliszek-Szczególnie, na takich szalonych imprezach.
Gwiżdże.
-Cóż, nie byłbym ci taki obcy, gdybyś przychodziła na patrole. Zastanawiam się, co powiem Mcgonaggal..
-Nie opuściłam ich wszystkich. Poza tym to, że się nie widujemy, nie znaczy, że nie wypełniam swoich obowiązków.
Zbliża się do mnie. Jest wysoki, więc patrzy na mnie z góry. Do twarzy ma przylepiony uśmieszek chłopaka, który zawsze był ponad wszystkim.
(Już wiem, kim jest Lans Masterson)
- To ma być praca zespołowa. Jest powód, dla którego wybiera się dwóch prefektów. -szepcze mi do ucha-Mają się uzupełniać.
Nie odpowiadam.
Oddała się na milimetr i przechyla głowę. Z dała musimy wyglądać jak para.
-A właśnie, tak na marginesie, wiem o tobie i o tym Wężu.
Zanim słowa odnajdą właściwą drogę, ktoś zarzuca ramiona na moją szyję i ciągnie mnie do tańca. Muzyka przenika każdy nerw mojego ciała, czuję przy sobie zapach Dyer.
Wręcza mi Ognistą Whiskey, a ja biorę solidny łyk.
Nie ważne, co Lans wie. Zawsze może mu się tylko coś wydawać. Nic. Nie ważne.
Jest duszno. Nasze ciała pokryte są potem. Nadchodzi szaleństwo nocy, pędzi w naszą stronę jak rozpędzona kometa.
A my?
A my będziemy tańczyć.
Give a bit of mmh to me
And I'll give a bit of mmh to you**
(Ocieram się o Ywette, czujemy na sobie pożądliwy wzrok chłopców)
Are you devil or angel?
Are you question or answer?
(Malfoy przyciąga mnie do siebie, rozglądam się dookoła, ale zaraz wiruje w jego objęciach i nie chcę nie chcę przestać)
For you, I break all the rules
And for you, I'll go to the moon.
(Czy to kolejny punkt na naszej liście? Czy w tym momencie łamię wszystkie reguły?)
For me, you are an enigma,
For me, you really are a mystery...
(I wcale go nie znam. Ale smakuje tak słodko....)
W tym jednym momencie czuję, że świat wiruje wokół mnie. W tym jednym momencie, jesteśmy wszyscy razem. W świetle reflektorów, które rzuca na nas życie. Nadszedł czas przestać się przed nimi kryć. Patrzę na wszystkich, a patrzę w jego oczy. Odbijają wszystko to, co się wokół nas dzieje i dużo więcej. Dogadamy się. Zrozumiemy, zaryzykujemy. Zrobimy to wszystko.
Słońce dla nas wzejdzie.
(Mam nadzieję)
Wzejdzie.
(Może..właśnie wschodzi?)
Every single night pray the sun'll rise
Every single time make a compromise
Every single night pray the sun'll rise, but..
It's coming down down coming down
Coming down down coming down*
*Halsey-Coming Down
**Amanda Lear-Enigma
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro