Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

00. cheshire cat


31 października, 2013

— Wyglądam jak trzynastolatka. Kto normalny nosi takie kolory? — westchnęła Cass, wciągając przez głowę top w fioletowo-różowe paski. Na tegoroczną imprezę Halloween postanowiły całą żeńską częścią ich grupy przebrać się za postacie z Alicji w Krainie Czarów i akurat na nią wypadło bycie kotem z Cheshire.

— Przestań zrzędzić — odpyskowała jej Beth. — Słyszałam, że Matt przyprowadzi kilku znajomych z drużyny — posłała jej sugestywny wzrok.

— No to jeszcze gorzej, bo w takim wydaniu, Nick w ogóle na mnie nie spojrzy.

Cassandra sięgnęła po różową szminkę.

— Ty przynajmniej wylosowałaś ciekawą postać. Wolałabym to niż dostać Gąsienicę — rzuciła Hannah, podnosząc się z łóżka.

— Nie no, czemu? Gąsienica była spoko - pali sobie fajkę i ma wszystko gdzieś, bo ciągle jest zjarana — zaśmiała się Cassandra.

— W sumie pasuje do ciebie, co nie? — Beth ustała obok przyjaciółki i spojrzała na nie w lustrze. Obie miały na sobie stroje, które dużo odkrywały, ale jak to mówiono w Mean Girls - Halloween było jedynym świętem, gdzie dziewczyny mogły się ubrać w taki sposób i nie zostać obrzucone niemiłymi epitetami.

— Nie palę aż tak dużo — oburzyła się Cass, sprzedając jednej z bliźniaczek zaczepnego kuksańca w żebra. Chociaż kolegowała się z nimi obiema, to Beth stała się jej najlepszą przyjaciółką. Była tą bardziej bezpośrednią, spontaniczną. Podczas gdy Hannah raczej starała się nikogo nie urazić, przejmowała się każdym istnieniem i zaczytywała się w romantycznej poezji, to Beth dominowała czy namawiała Cassie na wagary, żeby palić blanty w piwnicy posiadłości jej rodziców.

— I jak tam, młode damy? Gotowe? — Do pokoju bez pukania wszedł starszy brat jej przyjaciółki. Był przebrany za Ghostface'a z Krzyku - za pewne w duecie ze swoim najlepszym przyjacielem Chrisem.

— Josh! — krzyknęła Beth. — Mogłyśmy się przebierać czy coś.

— Ale się nie przebierałyście — wzruszył ramionami. — Z resztą co za różnica, i tak równie dobrze mogłybyście iść w samej bieliźnie. — Zlustrował wzrokiem Cass, a ona poczuła niekomfortowy dreszcz przebiegający po jej kręgosłupie. Josha poznała, gdy miała trzynaście lat i była dziewczynką z obsesją na punkcie Justina Timberlake'a, więc dziwnie się czuła, gdy patrzył na jej odkryte uda, szczególnie, że na co dzień raczej chowała się za dużymi ubraniami.

— Zbok — mruknęła Beth, wywracając oczami. — Daj nam jeszcze z dziesięć minut.

— Piękniejsze nie będziecie. Chodźcie już, napisałem Chrisowi, że właśnie wyjeżdżamy.

Mimo tej prośby, bliźniaczki nie spieszyły się do wyjścia. Cass zaśmiała się, patrząc na ich zniecierpliwionego brata. Hannah zdjęła okulary i założyła soczewki, natomiast Beth wsunęła na głowę królicze uszy, pasujące do jej przebrania Marcowego Zająca. Cassandra przeciągnęła ostatni raz pomadką po ustach i chwyciła torebkę.

Hannah usiadła na miejscu pasażera, podciągając długą, zwiewną sukienkę w kolorze jaskrawego turkusu, natomiast Beth i Cassie wgramoliły się do tyłu. Josh odpalił głośną muzykę i przekręcił kluczyk w stacyjce. Cass spojrzała na niego w lusterku. Dopiero co wrócił z obozu - a przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja. Od Hannah wiedziała, że rzekomy obóz tak naprawdę był pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Mimo, że ze względu na ciągłą nieobecność rodziców, rodzeństwo Washingtonów było ze sobą blisko, Hannah zwierzyła jej się, że tak naprawdę to niewiele wiedziała o swoim bracie i jego problemach. W sumie to był typem osoby, która nie chciałaby obciążać bliskich swoimi problemami, przez co zawsze zgrywał pewnego siebie imprezowicza.

Cassie znała to aż za dobrze - dlatego tyle czasu spędzała z przyjaciółmi. Każdy powrót do domu kojarzył jej się z niemożnością podniesienia się z łóżka i ciągłymi wyrzutami matki, która nie była w stanie podporządkować córki pod swój obraz idealnej rodziny. Chociaż lubiła przebywać sama, Cassandra nienawidziła siedzieć w domu. Cieszyła się, że znalazła kogoś, kto ją rozumiał.

To rodzeństwo Washingtonów było spoiwem łączącym ich grupę znajomych. Prawdopodobnie gdyby nie oni, to Cassie kojarzyłaby tylko tych ludzi ze szkolnego korytarza. Poznały się z Beth, gdy Cass nagle przeniosła się w połowie roku szkolnego. Jej matka dostała propozycję przeniesienia do nowo otwartego oddziału jej firmy, gdzie miała dostać wysokie stanowisko kierownicze. Przeprowadzka do Los Angeles była dla dwunastolatki końcem świata. Z małego miasteczka w Minnesocie nagle trafiła do tętniącej życiem Kalifornii. Matka posłała ją do prywatnej szkoły, gdzie od pierwszego dnia czuła się wykluczona, aż któregoś razu nie została przydzielona w projekcie naukowym do bliźniaczek. Wtedy poczuła, że znalazła bratnią duszę. Od tamtej pory stały się z Beth praktycznie nierozłączne.

— Już myślałam, że nigdy nie dotrzecie! — zawołała Sam, gdy stanęli w progu jej domu. Miała na sobie przebranie Szalonego Kapelusznika. Ścisnęła mocno przyjaciółki na przywitanie. Cass uśmiechnęła się, słysząc śmiechy dochodzące z salonu. Wszystko to wyglądało jak cliché impreza nastolatków - chociaż w sumie, czy tak właśnie nie było? Byli tylko bogatą grupką znajomych z Los Angeles, idealnie wpasowywali się w obraz tych wszystkich stereotypowych postaci z tanich komedii romantycznych.

Gdy weszli do salonu, Cassie uderzył zapach alkoholu. Z tarasu wyczuwała również woń marihuany. Spojrzała po ludziach. Oprócz jej grupki przyjaciół były też osoby, które tylko kojarzyła ze szkoły. Podeszła do blatu, wzięła ikoniczny czerwony kubeczek i nalała sobie ponczu. Musiała przyznać, że Sam zawsze wkładała całe serce w organizację imprez. Jej dom był przyozdobiony halloweenowymi dekoracjami, nawet przekąski pasowały do tematu przewodniego. Muzyka lecąca z głośników podbijała klimat, zawierając utwory ze ścieżek dźwiękowych klasycznych horrorów, oczywiście przeplatanych z hitami, których młodzież słuchała na co dzień. Jej starania zostały docenione - nikt nie przyszedł nieprzebrany. Cass spojrzała, jak Mike przebrany za wampira przytula Emily, która przyszła jako Królowa Kier. Dosyć niespodziewany crossover, pomyślała, biorąc łyka napoju.

W miarę tego, jak mijał czas, wszyscy stawali się coraz bardziej nietrzeźwi. Cassandra tańczyła na środku salonu, aż w końcu poczuła czyjeś dłonie na swoich biodrach. Odwróciła się, a jej oczy natknęły się na wzrok Nicka. Wessała głośno powietrze, co, jak przynajmniej miała nadzieję, przeszło niezauważone przez chłopaka. Nicholas Evans był skrzydłowym w ich szkolnej drużynie futbolu, a co za tym idzie - jednym z najbardziej rozchwytywanych chłopaków w liceum. Nie grzeszył raczej inteligencją, natomiast nadrabiał wyglądem. Cass przez to, że kolegowała się z Mattem, czasami wkręcała się na imprezy członków drużyny i kilkukrotnie udało jej się porozmawiać z Nickiem. Sama nie wiedziała, czemu się nią interesował - raczej nie miała opinii cool laski, a takie zazwyczaj umawiały się z futbolistami. Zawsze była tą bardziej... dziwną dziewczyną, która ubierała się w za duże t-shirty i podarte jeansy, słuchała ciężkiej muzyki i trzymała się z artystami, ale może właśnie to był powód? Ta inność, niedostępność? Poza tym trzymała się przecież z Washingtonami, a to był wystarczający powód do tego, żeby jej wartość na rynku matrymonialnym, jakim było liceum, znacznie wzrosła.

W zasadzie to nie miała też pojęcia, co ją do niego ciągnęło. Chyba tylko to, że była świeżo po zerwaniu i potrzebowała wypełnić pustkę po poprzednim partnerze. Pozwoliła jego dłoniom wodzić po jej ciele pod pretekstem wspólnego tańca i czasami, niby przypadkiem, ocierała się o niego. Czuła jego ciepły oddech na swojej skórze, gdy zbliżał się coraz bliżej, aż w końcu nie wytrzymała i złączyła ich usta, zostawiając na jego wargach różowy ślad szminki. Na trzeźwo prawdopodobnie by tego nie zrobiła. Cassie nie lubiła się całować - to było coś zbyt intymnego, jak gdyby odkrywała cząstkę siebie, którą wolała zostawić ukrytą.

— Zapalimy? — krzyknęła do niego, aby zagłuszyć dudniącą muzykę i pokazała gestem dłoni, co ma na myśli. Nick pokiwał głową. — No tak, sportowiec — wywróciła oczami i uciekła spod jego dotyku, by chwiejnym krokiem skierować się w stronę tarasu. Nim wyszła, omiotła jeszcze wzrokiem salon, szukając Beth. Dojrzała ją siedzącą razem z Sam na kanapie. Jej przyjaciółka żywo gestykulowała. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Ktoś inny pomyślałby, że rumieniec na twarzy Beth był spowodowany upojeniem alkoholowym, ale Cassie wiedziała, że chodzi o coś innego. Dziewczyna była po uszy zakochana w przyjaciółce swojej bliźniaczki - i to wszystko komplikowało. Po pierwsze, nie wiedziała, czy Sam odwzajemniłaby jej uczucia - nawet nie wiedziała, czy podobają jej się dziewczyny. Czy te drobne gesty, niby przypadkowy dotyk, były intencjonalne czy ona sobie dopowiadała. Po drugie, Sam była najlepszą przyjaciółką Hannah - a to było trochę niezręczne. Co, gdyby jej uczucia zostały odrzucone? Miałyby później siedzieć wspólnie na przyjacielskich spotkaniach, wpadać na siebie na korytarzu w willi Washingtonów?

Cassie usiadła na jednym z leżaków rozstawionym przy basenie na tarasie Sam. Wyciągnęła z torebki paczkę papierosów i odpaliła jednego, nostalgicznie wpatrując się w falującą wodę. Chłodne, październikowe (a może już listopadowe? Nawet nie wiedziała, która jest godzina) owiało jej policzki, gdy zaciągnęła się dymem. Nie umiała doradzić Beth, nie potrafiła postawić się na jej miejscu. Nie dlatego, że nie interesowały ją dziewczyny, bo prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko przespania się z jakąś, ale właśnie przez to, że wszystkie relacje postrzegała przez pryzmat fizyczności - a przynajmniej chciała, aby tak to wyglądało. Nie widziała siebie jako dziewczyny, partnerki, kogoś, komu oddajesz cząstkę siebie. Może to przez to, że całe życie patrzyła na związek swoich rodziców, którzy już dawno powinni się rozwieść, ale matka Cass nie chciała burzyć obrazka idealnej rodzinki, dlatego ojciec co rusz wyjeżdżał na rzekome delegacje, a ona podczas jego nieobecności przyprowadzała kochanków. Jak ktoś, kto jest zaznajomiony z takimi obrazkami od dziecka, ma potem czuć się wartym czyjejś miłości?

— Hej, kiciu, co tak tutaj siedzisz sama? — Z zamyślenia wyrwał ją nagle głos Chrisa. Zawtórował mu śmiech Josha.

— Po prostu próbuje uciec na chwilę od pijanych zjebów — sarknęła, próbując brzmieć jak najbardziej trzeźwo. — Poza tym, duszno tam strasznie.

— Jakbyś nie była jednym z nich — powiedział Josh. — Akurat ty nie powinnaś się wypowiadać na temat czyjegoś stanu upojenia. My dzisiaj wybieramy przyjemniejszą opcję — powiedział, wyciągając z kieszeni skręta. Odpalił go i podał przyjacielowi. — Wiesz, brak kaca i tego typu.

— Nie musisz mi tłumaczyć, to nie moja pierwsza impreza — powiedziała Cass, gasząc papierosa. Spojrzała na Chrisa, który powoli wypuszczał dym. Były dwie rzeczy, od których Cassandra była uzależniona: kofeina i nikotyna. Nieważne jak próbowali jej to wmówić wszyscy, zioło nie było jedną z nich. Nie zmieniało to jednak faktu, że sporo paliła. Gdy to robiła, czuła, jak gdyby cały świat zwalniał - jakby gonitwa myśli, która ciągle ją gnębiła, nagle gdzieś znikała. Wyciągnęła rękę w stronę Chrisa, gestem prosząc o bucha.

— Jesteś pewna, że chcesz mieszać? Zazwyczaj nie kończy się to dobrze — powiedział blondyn, marszcząc brwi.

— Jestem dużą dziewczynką, Christopher — wycedziła. — Umiem o siebie zadbać.

Chris spojrzał niepewnie na przyjaciela, szukając potwierdzenia. Josh spojrzał na Cassandrę, która podniosła brew.

— Powinnaś trochę przystopować, Cass. Nikt nie będzie cię ogarniać, gdy zezgonujesz — powiedział twardo, a dziewczyna dopiero wtedy zobaczyła, jak przekrwione oczy miał.

— Spoko, przypomnę ci to następnym razem, gdy będziesz chciał pożyczyć krople do oczu, żeby starzy nie ogarnęli, że jarasz — prychnęła, jednak nie brzmiała groźnie, raczej infantylnie, jak dziecko, które nie dostało cukierka. — Raczej nie chcieliby, żeby ich idealny synek, przyszły pan psycholog, chodził ciągle zbombiony — dodała, ale dobrze wiedziała, że nie o to chodzi. Rodzice Josha byli raczej liberalni w tej kwestii - sami obracali się przecież w towarzystwie celebrytów i wiedzieli, że akurat zioło było najmniejszym złem - z resztą legalnym w ich stanie - ze wszystkich środków, z którymi mógł mieć do czynienia ich syn. Bardziej chodziło o ich opiekuńczość w stosunku do syna. Washingtonowie wkładali mnóstwo wysiłku w to, żeby problemy z psychiką Josha ucichły, a jeszcze więcej w to, aby nikt się nie dowiedział, z czym zmaga się ich pierworodny. Kannabinoidy, mimo swojej popularności, mogły te problemy pogłębiać, a Bob Washington nie pozwoliłby na to, by jego wysiłek poszedł na marne.

— Cass, starczy — powiedział Chris, nie pozwalając dziewczynie się rozkręcić. Frustracja, która się w niej zbierała, próbowała znaleźć ujście. Frustracja związana z okropną relacją z matką, łamiącym serce zerwaniem, tym, że Beth ani razu przez całą noc z nią nie porozmawiała i z tym, że nieważne, jak bardzo próbowała zgrywać pewną siebie, w środku była zakompleksioną nastolatką, która przy tak dużej ilości osób, czuła, jakby się dusiła. Siedząc tam, samej na tarasie i paląc papierosa, resetowała swój umysł, żeby przez kolejne kilka godzin nie zwariować, a oni jej to przerwali.

Chris tego nie widział - nie zauważał, jak często jej mowa ciała w grupie pokazywała coś skrajnie innego od tego, co wypowiadały jej usta. Często spinała się, gdy robiło się za głośno, gdy ktoś się kłócił, gdy wokół było za wiele ludzi. Josh to zauważał, bo miał porównanie - znał Cass z tej strony, którą pokazywała grupie, ale widział ją też w swoim domu, gdy przychodziła odwiedzić jego siostry. Przy Beth Cassie była spokojniejsza - nadal taka sama, jaką ją znał, ale nie wyglądała na aż tak przytłoczoną.

Cassandra wstała nagle i po prostu wyminęła swoich przyjaciół, wchodząc do środka. Chwiejnie podeszła do blatu aneksu kuchennego i nalała sobie kubek alkoholu, który wypiła na raz. W jej głowie wirowało - zarówno od procentów, jak i gonitwy myśli, która ją męczyła. Czuła się winna, bo nie potrafiła doradzić Beth, a jednocześnie była o nią zazdrosna. Z tyłu głowy miała obraz swojej matki, która naciskała na nią w kwestii college'u, a gdzieś tam obok pojawiały się jej problemy sercowe. Wszystko to krążyło po jej głowie, sprawiając, że miała ochotę krzyczeć. Nagle wszystkie bodźce zaczęły ją męczyć - muzyka stawała się w jej głowie coraz głośniejsza, migające światła raziły ją w oczy, a duchota sprawiała, że nie mogła oddychać. Czy mogła to nazwać atakiem paniki? Nie była pewna, może to była tylko zła faza po alkoholu?

— Hej, wszystko okej? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — powiedział Nick, podchodząc do niej. Racja, jej ręce były zaciśnięte na blacie tak mocno, że jej knykcie pobladły.

No tak, był jeszcze Nick. Chłopak, z którym nigdy w życiu nie byłaby w stanie przeprowadzić głębokiej rozmowy i który miał mentalność trzynastolatka, ale prawdopodobnie wcześniej tej nocy dała mu już nadzieję na coś więcej.

— Po prostu udzielił mi się halloweenowy nastrój — zażartowała, jak gdyby w tym momencie nie miała ochoty uciec jak najdalej od tej imprezy. Właściwie, był na to sposób. Odepchnęła się od blatu i położyła dłoń na jego klatce piersiowej, zbliżając się. Chłopak momentalnie przyciągnął ją w talii i złączył ich usta w długim pocałunku. W jego pocałunku można było odczuć triumf, jak gdyby Cassandra była tylko trofeum, które mógł postawić na półce. Cassie to nie przeszkadzało - póki kontrolowała sytuację, nie miała wyrzutów sumienia. Z resztą, była tak pijana, że nie obchodziły jej w tamtym momencie jego motywacje. Chodziło jedynie o oderwanie swojej głowy od natrętnych myśli i to właśnie zrobiła, gdy zaciągnęła Nicka do łazienki.

Czy czuła się jak dziwka? Może trochę, gdy wrócili razem do salonu, ale nikt nawet nie zauważył ich nieobecności - a przynajmniej tak jej się zdawało. Przez resztę wieczoru bawiła się raczej dobrze, grając w prawda czy wyzwanie czy oglądając ze znajomymi horror jako zwieńczenie imprezy. A może po prostu jej mózg był już zbyt zmęczony, aby znowu ją męczyć tym całym gównem, które ją nawiedzało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro