Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42 - "Inicjatywa"

Powracam po przerwie!

Mam nadzieję, że się cieszycie!

Dzisiejszy rozdział to około 3,5k, także zdecydowanie dłuższy, aniżeli kilka ostatnich. 

Miłej lektury!


Próbowałam się poprawić. Czułam powoli, jak drętwiały mi kończyny. Zacięłam się w jednej pozycji, kiedy przez ciało przeszedł dreszcz spowodowany bólem. Ponownie padłam na łóżko z jękiem. Wzięłam głębszy wdech, przyglądając się jasnemu sufitowi. Przy tym mruczałam ze znudzenia i niezadowolenia.

Od wypadku minął tydzień. Na wzgląd tego, że byłam w ciąży, lekarz postanowił zostawić mnie na „dłuższej obserwacji, żeby się upewnić, iż dziecku na sto procent nic nie zagrażało". Nieco się to przedłużyło...

Dowiedziałam się, że wszyscy wiedzieli o tej małej latorośli, która rosła w mym brzuchu. Przez to, a przynajmniej tak podejrzewałam, nikt, poza Gavinem, mnie nie odwiedzał. Oczywiście, tłumaczył mi on, że nie była to kwestia gniewu wywołanego moim stanem ani niczym takim. Moje zdanie na ten temat pozostawało jednak inne. Mimo wszystko zataiłam fakt, iż zaszłam w ciążę, więc posiadali sposobność, aby całkowicie się ode mnie odwrócić. Zostawić na pastwę losu. Zrobiłam dokładnie to samo, co oni kiedyś. Zapomniałam im to w jakimś stopniu, jednak obecna sytuacja znalazła się na całkiem innym poziomie. Wątpiłam, by po prostu puścili to w niepamięć.

Przymknęłam powieki. W tej samej chwili uchyliły się drzwi do pomieszczenia, a ja doskonale wiedziałam, kto taki wszedł do pokoju. Przeczucie podpowiadało, iż to Gavin.

— Jeśli martwisz się, że mnie obudzisz, to spokojnie. Nie śpię. — Zwróciłam mu uwagę.

Uchyliłam powieki, dzięki czemu zobaczyłam, jak przyglądał mi się z szerokim uśmiechem. Podszedł bliżej, usiadł na krześle obok łóżka. Odwrócił wzrok, przygryzając wargę.

— Coś się stało? Jesteś tak poważny, jakbyś miał mi składać co najmniej jakiś raport. — Zauważyłam.

— Może nie koniecznie raport, ale mam dla ciebie niespodziankę.

— Niespodziankę? — Skrzywiłam się. — Wiesz, że ich nienawidzę...

— Ta ci się spodoba. — Sięgnął do torby, by wyjąć z niej zielone jabłko.

— Chwilowo sama go sobie nie obiorę... — Zauważyłam, na co lekko przytaknął. — I wątpię, że to jabłko ma być niespodzianką...

Zaśmiał się, obierając owoc ze skórki, by kolejno go rozdzielić na cztery.

— Twoja niespodzianka się spóźnia... — Podał mi ćwiartkę.

Przy tym nieco uniósł podparcie łóżka, żebym się nie udławiła. Założył mi włosy za ucho. Uważnie mi się przyglądał, jakby starając się czegoś dopatrzeć, ale jedynym innym szczegółem w moim wyglądzie był bandaż na głowie i prawie całkowicie wygojony siniak na twarzy. Mimo wszystko przydzwoniłam w kierownicę samochodu, który podejrzewałam, że trafił do kasacji. Gavin wyciągnął mnie z tego błędu. Tłumaczył, co i jak z autem – co zostało zniszczone – ale niewiele zrozumiałam. Wszystko stało się przejrzyste, gdy dodał, że wszystkie szkody można naprawić.

Gdyby nie połamane żebra, cieszyłabym się jak małe dziecko.

Westchnęłam, jedząc już trzecią ćwiartkę jabłka. Gavin się cicho zaśmiał. Pokręciłam głową. Chciałam odłożyć owoc na stoliczek, ale mój mąż miał nieco inne plany. Podsunął mi cząstkę z powrotem, jakby telepatycznie mi przekazując, że powinnam dokończyć. Ponownie ruszyłam głową.

— Nie ma opcji, że zmieszczę... — Wyjęczałam, na co chłopak spojrzał na mnie wymownie.

— Mam cię nakarmić? — Dopytał śmiertelnie poważnie, a ja miałam wrażenie, jakby przypominał sobie sytuację, gdy on był chory przez ogień piekielny.

— Nie mam apetytu...

Odetchnął i sięgnął prawą dłonią w stronę mojego brzucha. Ułożył na nim palce, a ja już przeczuwałam, że zamierzał zaczesać mnie pod włos.

— Dziecko musi jeść. — Zauważył, ale za nic nie chciałam dać mu wygrać.

— Dziecko jest chwilowo wielkości ziarenka groszku. Chyba się już najadło. — Stwierdziłam spokojnie.

W tym momencie do moich uszu doszedł dźwięk pukania. Spojrzałam w tamtym kierunku, unosząc brew. Gavin się cicho zaśmiał, dlatego też z powrotem się do niego zwróciłam.

— Niespodzianka w końcu postanowiła się pokazać. — Stwierdził.

Zmarszczyłam brwi, a drzwi do pomieszczenia stanęły otworem. Szerzej uchyliłam powieki, ujrzawszy wszystkich. Przełknęłam ślinę. Nie spodziewałam się, że ich zobaczę. Gavin miał rację, że ta niespodzianka mogła mi się spodobać.

Zwróciłam na niego wzrok, kiedy to szeroko się uśmiechał. Z powrotem spojrzałam na wszystkich. Przed szereg wyszedł Gray, który kolejno się zbliżył, żeby mnie uściskać. Jęknęłam cicho, przez co się natychmiast odsunął.

— Żebra... — Wytłumaczyłam cicho, łapiąc się za bok.

Chłopak zagryzł dolną wargę. Do pomieszczenia weszli pozostali. Zauważyłam po twarzach, że nie wiedzieli, jak się zachować. Na ich miejscu miałabym pewnie podobnie. Spoglądała w innym kierunku, oczekując momentu, gdy ktoś inny postanowi się odezwać.

Westchnęłam, opuszczając wzrok. Ktoś musiał w końcu przerwać ciszę.

— Nie powiedziałam o dziecku, bo nie wiedziałam, jakiej reakcji powinnam była się spodziewać.

Każdy przytaknął ze zrozumieniem. Nieco mnie to zaskoczyło. Spodziewałam się jakiegoś kazania, a tymczasem poszło o wiele łatwiej, niż bym mogła przypuszczać. Podejrzewałam, że Gavin maczał w tym palce. Niemal wyobrażałam sobie, jak ich przekonywał, aby dali mi się wytłumaczyć.

Każdy dokładnie mi się przyglądał. Miałam wrażenie, jakby mnie oceniali, choć oczywiście tego nie robili. Znałam ich wystarczająco, by wiedzieć, że nie zrobiliby czegoś takiego. Własna rodzina i przyjaciele by się tak nie zachowali. Mimo tego patrzyli na mnie w taki sposób, jakbym była śmiertelnie chora.

Westchnęłam.

— Ja rozumiem, że wyglądam jak świeżo wyciągnięta z gryfiego dzioba wydra, ale bez przesady. Nie musicie mi się przyglądać, jakbym dowiedziała się, że mam raka. — Powiedziałam nad wyraz spokojnie, a oni rozejrzeli się po sobie.

— Dlaczego wydra? — Wyskoczył Bryce.

— Gryfy żywią się głównie nimi. — Wytłumaczyła mama. — I Isabelle ma rację. Z lekka chyba przesadzamy z tym przyglądaniem się.

Poprawiła torbę na ramieniu. W tym momencie zauważyłam, że był to zdecydowanie zbyt duży pakunek, jak na portfel, dokumenty i telefon. Mimo wszystko to torba na siłownię. Spojrzałam na Gavina, który się szeroko uśmiechał. Zamrugałam kilkukrotnie.

— Gavin? — Zaintonowałam podejrzliwie.

— Druga niespodzianka? — Uciekł wzrokiem, drapiąc się przy tym po karku.

Ponownie zamrugałam. Wywnioskowana informacja nie potrafiła do mnie dotrzeć. Biorąc pod uwagę uwagę wielkość torby, zachowanie Gavina i poniekąd reszty, mogła ona oznaczać jedno. Prawdopodobnie dzisiaj wychodziłam ze szpitala.

— Gavin... — Odezwałam się bardziej ostrzegawczym tonem.

Wzdrygnął się lekko. Każdy w pomieszczeniu się cicho zaśmiał.

— Dzisiaj cię wypisują. — Powiedział w końcu, na co szeroko się uśmiechnęłam.

Chciałam nawet przytulić chłopaka, ale żebra ponownie dały o sobie znać. Skrzywiłam się widocznie, co zaniepokoiło wszystkich w pomieszczeniu.

— Żebra... — Wydusiłam przez zaciśnięte zęby.

— Uleczę ci je, jak wrócimy do was. Nie będziesz musiała przechodzić tej całej rehabilitacji, o której mówił Gavin. — Powiedziała mama, na co jedynie przytaknęłam.

Mi było to na rękę. Dzięki temu nie zaniedbam treningów Graya i możliwości nauczenia reszty, jak walczyć z Wdowami, co uznawałam za priorytet. Mieliśmy mniej, niż osiem miesięcy, żeby rozprawić się z Rochelle, a to znaczyło, że każdą wolną chwilę trzeba będzie poświęcić na wyjaśnianie tego i czasami demonstrację, którą już mogłam uznać za lekki problem. Wątpiłam, że pozwolą mi jakkolwiek pokazać, o co mi chodziło, a tłumaczenie tego wszystkiego jak krowie na miedzy mi już zdecydowanie nie pasowało.

Od zawsze wolałam praktykę od teorii. Oczywiście, drugie było ważne, aby coś zrozumieć, ale zdecydowanie łatwiej czegoś było użyć, dzierżąc wiedzę, co robić. Musiał istnieć sposób, bym mogła wszystkim przekazać rzeczy, których zdecydowanie powinni wiedzieć. Musieli się nauczyć walki z Wdową, co do najłatwiejszych nie należało. Utrudniało to kilka rzeczy. Praktyczna niemożność, by się do nich zbliżyć, ich chore zagrywki, całkowicie inny rodzaj magii, podejście do walki i wykorzystywanie przez nie każdej pomyłki wroga, jaka znalazłaby się w ich zasięgu wzroku.

Wszystkie osoby posiadające magię – Gray, mama, Evanora i pani North – łatwiej przyswoiłyby tę wiedzę. Mój brat zwłaszcza. Nie wiedziałam tylko co z resztą. Nina i wilkołaki podłapaliby podstawy w kwestii unikania ataków i poruszania się w czasie bitki. Najbardziej martwiła mnie sprawa z Gavinem i resztą, która nie posiadała żadnych nadnaturalnych cech. Oni mieli tu najgorzej. Mogli posługiwać się bronią, siłą fizyczną, ale nie odparliby ataku magicznego. W przypadku Niny i wilkołaków, co prawda, identycznie, jednak nadal posiadali wyostrzone instynkty. To znaczyło jedno. Jedna z osób posiadających Moc w czasie konfrontacji z Rochelle zostałaby odjęta i wystawiona do samej obrony nieposiadających magii.

Westchnęłam cicho, wyglądając za szybę pojazdu. Wyjście ze szpitala odbyło się bez większych udziwnień. Całą drogę zaprzątały mi myśli związane z nauką wszystkich. Nie mogli ruszyć do walki przeciwko Rochelle bez żadnego przygotowania. Była sprytna i choćby została śmiertelnie ranna, walczyłaby dalej. Wychowanie przez Wdowę wyrobiło w niej znieczulicę na jakiekolwiek zranienia. Mogliśmy zrobić tylko jedno i wiedziałam, że każdy już się domyślił, jakie opcję posiadaliśmy. Łowców mogło to jakoś mocno nie ruszać, co wywnioskowałam po spokojnych mimikach Gavina i pozostałych, jednak od strony wiedźm, wilkołaków i wampirów mogło to wyglądać nieco inaczej.

Wiedźmy Światłe nie mordowały. Używały co prawda składników magicznych pochodzących od żywych stworzeń, ale zazwyczaj zostały one spreparowane przez kogoś wcześniej – najczęściej chochliki, których nie sposób nigdy spotkać. Wampiry żywiły się krwią, a raczej jakaś ich część, jednakże nie mordowały z premedytacją. Wilkołakom można by zarzucać wiele, jednak nie zimne mordy. Polowały na zwierzynę, lecz głównie dla zaspokojenia dzikiego instynktu łowieckiego.

Przez to wszystko nie byłam pewna, czy dadzą radę w kwestii nieuniknionej. W zabiciu Rochelle. Nie widziałam innej opcji, jak po prostu jej całkowite unicestwienie. Każda próba jej schwytania kończyła się fiaskiem i śmiercią kilkunastu osób, w tym wiedźm. Do tego dochodziła kwestia jej namierzenia, co także czas zajmowało. Wątpiłam, by obecnie znajdowała się poza granicami Bostonu. Czaiła się blisko, czekając na moment, aby ponownie uderzyć. Najpierw mnie okaleczyła, co w pewnym sensie mogłabym uznać za jej spełniającą się groźbę, iż skrzywdzi mnie fizycznie, ale zdawałam sobie sprawę, że to nie to, co zamierzała. Chciała wyskoczyć z czymś gorszym, a to, co mi uczyniła, to jedynie ostrzeżenie przed czymś wielkim, co planowała i że przed niczym się nie cofnie. Zamierzała uderzyć jeszcze niejednokrotnie. Znała mój największy strach, a to znaczyło, że tym razem mogła celować w kogoś innego, by stworzyć pierwszą ranę, którą później by rozdrapała pazurami.

W tym momencie się zatrzymaliśmy pod domem. Przy nim czekali już wszyscy. Mama przeniosła ich z pomocą portalu, jednak nigdzie nie zauważyłam Graya i Gwen. Gdy usłyszałam Gavina pytającego o nastolatków, mama odpowiedziała, iż poszli wyprowadzić Lapis i się z nią pobawić.

Husky przez cały mój pobyt w szpitalu mieszkał z rodzicami i, z tego co mi mówił Gavin, maltretował bez przerwy Uorę. Nic więc dziwnego, że potrzebował się wyszaleć. Raczej w mieszkaniu na trzy osoby nie znalazł zbyt wiele miejsca, żeby pobiegać.

Gavin uchylił drzwi od strony pasażera. Po kilku chwilach zmagań wniósł mnie do domu, gdzie od razu posadził na kanapie. Moment po nim weszli pozostali. Mama się do mnie zbliżyła, by kolejno użyczyć pomocy w zdjęciu wierzchnich ubrań. Zaraz, gdy tylko odeszła, by odwiesić wszystko do szafy, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ku mojemu zdziwieniu panował całkowity porządek. Większość czasu Gavin spędzał ze mną w szpitalu, dotrzymując mi towarzystwa. Dzisiaj jednak przyjechał dwie godziny później, co nieco mnie zaskoczyło, choć nie dałam tego po sobie poznać. Wątpiłam, że w tak krótkim czasie wysprzątałby wszystko na błysk, chyba że wynajął jakąś ekipę sprzątającą.

— Coś się stało? — Dopytał Gavin, widząc moje rozglądanie.

— Dziwię się, jaki tu jest utrzymany porządek. — Odpowiedziałam, czym rozśmieszyłam większość osób w pomieszczeniu.

Gavin odwrócił wzrok.

— Nie widziałaś tego domu wczoraj. Powinnaś się z tego powodu nawet cieszyć... — Skomentował Ryan, patrząc wymownie na Gavina.

Spojrzałam na niego, jednak nie patrzył na nikogo.

— Gavin... — Zwróciłam mu uwagę tonem podobnym do tego w szpitalu.

— Już tego bałaganu nie ma. Posprzątałem.

— Tak, i spędziłeś na tym całą noc. — Zauważył Ryan.

— Grunt, że zdążył, zanim dostałby ode mnie opieprz. — Rzuciłam, zabijając chłopaka wzrokiem.

— I tak mnie kochasz. — Spojrzał na mnie rozbawiony.

— Na zabój.

W pomieszczeniu ponownie rozszedł się śmiech kilku osób. Od wypadku relacje moje i Gavina wróciły do normy sprzed incydentu z kłamstwami. Byliśmy równie blisko co wcześniej. Każdy wolny moment chłopak poświęcał dla mnie, nawet jeśli jedyne co robiłam, to narzekanie na swędzenie w okolicach gojących się ran. Znowu staliśmy się papużkami nierozłączkami. Ani on, ani ja nie wyobrażaliśmy sobie minuty bez siebie obok.

Wszyscy raczej zauważyli, że nasze stosunki się z powrotem ociepliły. Nie pozwalaliśmy, by między nami powstał mur czy inny zgrzyt. Niestety, dostrzegałam go jednak gdzieś indziej. Zaistniał on między ojcem Gavina i Harry'ego a pozostałymi.

Nie odezwał się ani słowem, a do tego stał bardziej z boku. Miałam wrażenie, jakby szła od niego jakaś nieprzyjemna energia, którą kierował głównie do mnie. Musiałam o to zdecydowanie dopytać Gavina, gdy już będziemy sami, aby rozeznać się w sytuacji. Może udałoby mi się jakoś ją rozwiązać.

— Isabelle. — Zwróciła moją uwagę mama, która ponownie do mnie podeszła. — Może cię uleczę, zanim Gray i Gwen powrócą z Lapis? Jeśli ten pies na ciebie wskoczy, będziesz się zwijała z bólu.

W głowie niemal natychmiast powstał obraz Lapis, która niemal stuprocentowo by mnie powaliła. Z tego, co mówił Gavin, husky jeszcze nieco podrósł. Prawdopodobnie przewróciłaby mnie samym przymileniem się, co w obecnym stanie skończyłoby się ogromnym bólem i wydawało się nieuniknione.

— Dobry pomysł. — Przyznałam.

— Lapis ubóstwia Bellę, a to znaczy, że jak ją tylko zobaczy, to nie odstąpi jej na krok. I przy okazji powali na ziemię. — Zauważył Gavin.

Mama przytaknęła i ruchem ręki nakazała mi się położyć. Udało mi się z lekką pomocą mojego męża. Kobieta na niego spojrzała, a on niemal od razu się nieco cofnął, domyślając się, że lepiej będzie stanąć nieco dalej. Kiwnęła głową z aprobatą. W przypadku zaklęć istniało coś takiego jak odbicie. Nigdy nie wiadomo, kiedy by się przydarzyło. Zwykle następowało przez błąd w inkantacji lub po prostu jakiś czynnik zewnętrzny nie pozwalał, by czar się udał. Jak sama nazwa wskazywała, zostawał on odbity. Najczęściej uderzał on z powrotem w osobę rzucającą, ale istniała jakaś procentowa szansa, że trafi w najbliżej znajdującego się osobnika.

— Jeżeli ktoś nie chcę słuchać dźwięku nastawiających się poprawnie kości, radziłabym zatkać uszy. — Powiedziała, nakładając prawy nadgarstek na lewy i otwierając obie dłonie ze ściśle przylegającymi do siebie palcami. — Dla ciebie, Isabelle, może to być nieco nieprzyjemne.

— Od kiedy scalanie kości może być przyjemne? — Spytałam ironicznie, czym sprawiłam, że się zaśmiała.

— Słuszna uwaga. — Przyznała.

Już w kolejnej chwili wzięła głębszy wdech, przymykając oczy. Po ponownym uchyleniu powiek zobaczyłam jej mieniące się tęczówki. Sama mimowolnie wstrzymałam oddech, przygotowując się na ból spowodowanym nastawianiem kości i ich scalaniem. Podejrzewałam, jakiego zaklęcia zamierzała użyć mama, ale i tak czułam dreszcze i gęsią skórkę na całym ciele.

— A! — Przerwała momentalnie, wydając z siebie dźwięk, jakby sobie o czymś przypomniała. — Chyba powinnam coś wam wytłumaczyć — Zwróciła się do innych w pomieszczeniu. — I przypomnieć coś tobie, Isabelle. Raczej już się domyśliłaś, jakiego zaklęcia zamierzam użyć.

— Ee, zaklęcia scaleni? Przyśpieszonego leczenia?

Pokręciła głową, krzywiąc się lekko. Zmarszczyłam brwi.

— To jakiego? — Dopytałam zaniepokojona.

— Tego, którym uleczenie cię pójdzie najszybciej. — Uciekła wzrokiem.

Od razu wiedziałam, o którym mówiła. Jedno z najbardziej bolesnych, ale jednocześnie najskuteczniejszych zaklęć leczących, znajdujące się w każdej istniejącej księdze magicznej. Nie dziwiłam się jakoś bardzo, że mama wybrała właśnie je. Sama je stworzyła, więc wiedziała o nim wszystko, a przy tym nie popełniłaby przy nim żadnego błędu. Cichy głosik z tyłu mojej głowy jednak nie chciał uwierzyć, że pchała się w taką skrajność. Każda rana goiła się w tym czasie, a to dla mnie znaczyło jedno.

Jeszcze większa ilość bólu, biorąc pod uwagę kilka złamanych kości, które zostałyby nastawione w tej samej sekundzie...

— To nie będzie nieprzyjemne uczucie, mamo... — Skomentowałam, a wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. — Jak ja ci tu nie padnę kłodą, to będzie wyczyn...

— Co masz na myśli, Bella? — Dopytała Val.

— W skrócie? — Odwróciła się do nich. — Wszystkie kości w ciele Belli zostaną nastawione na swoje miejsca w mniej niż sekundę.

Zauważyłam, jak każdy wybałuszył oczy i przełknął ślinę. Raczej nikt nie chciał tego przeżyć na własnej skórze. Wzięłam głębszy wdech i powoli wypuściłam.

— Rób co musisz... — Powiedziałam szybko, na co ona na mnie spojrzała. — Chcę mieć to za sobą...

Mama przytaknęła, z powrotem stając w odpowiedniej pozycji. Odetchnęła szybko, a jej oczy błysnęły od Mocy.

Wszystkie rany zszyj, kości na miejsce przestaw. Żadnej skazy nie wyryj, żadnej blizny nie zostaw...

Skrzywiłam się, czując pod skórą delikatny ruch. Zaczęło się, ale to nadal nic. Musiałam się przygotować na większy ból, który miał dopiero nastąpić.

Wszystko na miejsce powróci, życia żadnego nie ukróci. Najmniejsze rany i siniaki znikajcie, kości się scalcie. Ślad po was niech nie pozostanie, bo to nie moment na wieczne spoczywanie.

W jednej sekundzie wszystkie moje kości nastawiły się na swoje miejsce. Tym samym stały się znów częścią szkieletu. Wpierw poczułam ból rozchodzący się w lewym ramieniu, jednak od razu doszedł do niego pulsujący spazm od żeber. Potem uderzyło to, co szło od nogi. Wszystkie te bodźce na raz okazały się na tyle szokujące, że zapomniałam, jak się oddychało. Przez to zachłysnęłam się powietrzem.

To zabolało...

Kolejno zasklepiły się powierzchowne ranki, które zniknęły na oczach wszystkich w pomieszczeniu. To samo stało się z siniakami.

Przewróciłam się na prawy bok, kuląc się w nieprzyjemnym odczuciu. Gavin niemal od razu stanął nade mną, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu. Zmartwił się zapewne moim cichym jękiem, który wydobył się z gardła samoistnie. Mama zabrała ręce i założyła je za plecami.

— Chwilę poboli i przestanie. — Oznajmiła pociesznie.

— Nienawidzę tego zaklęcia... — Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Brzmiałam pewnie jak ściśnięta piszcząca piłka Lapis, kiedy to gryzła ją dla zabawy.

— Za chwilę przestanie boleć. — Po swoich słowach pstryknęła palcami.

Poczułam ulgę na swojej nodze, klatce piersiowej, ramieniu i głowie. Wszelkie opatrunki na moim ciele zniknęły. Mama westchnęła cicho, przechodząc do drugiej kanapy, by usiąść obok taty. Każdy w czasie leczenia znalazł sobie miejsce.

— Skoro rany Belli zniknęły, zajmijmy się czymś do powrotu młodych. — Zaproponował Harry.

— Powinniśmy omówić sposób, w jaki Isabelle wytłumaczy nam sposób walki z Wdowami. — Zauważyła mama, zakładając nogę na nogę.

Przy tym złapała za swoje kolano dłońmi splecionymi w koszyczek i się wyprostowała.

— W swoim obecnym stanie niczego nam nie zademonstruje. — Stwierdził Ryan.

— To by znaczyło, że niepotrzebnie objeździłyśmy całe miasto, żeby znaleźć miejsce do ćwiczeń. — Złapała się za głowę Nina.

Jimmie poklepał ją po ramieniu dla dodania otuchy. Spojrzała na niego, by kolejno obdarzyć uśmiechem. Zdecydowanie musiałam zamienić z nią słówko, jak poszło na ich randce i co było między nimi.

— Bella jest w ciąży, więc nie powinna się przemęczać. — Odezwał się Ramon.

Podniosłam się do siadu.

— Będzie musiała sporo odpoczywać. — Zauważyła równo z Leonem Val.

Poczułam wzdrygającą się brew.

— Do tego trzeba uwzględnić, aby zawsze ktoś obok niej był, gdyby się nagle źle poczuła. Mimo wszystko hormony dosłownie zaczną jej skakać. — Skomentował tata.

— Najlepiej, żeby był to Gavin. — Rzuciła mama, spoglądając na chłopaka.

— I tak nie pozwolę jej się mocno przemęczać w obecnym stanie. — Pogłaskał mnie po ramieniu.

— Pytanko... — Przerwałam ich wymianę zdań.

Każdy się wzdrygnął, słysząc mój nieco zaniżony ton głosu. Spojrzeli na mnie, a przez to raczej wszyscy zauważyli wzdrygającą się brew i skrzywioną mimikę.

— Wy pamiętacie, że ciąża to nie śmiertelna choroba i że nie jestem kaleką, prawda? — Założyłam ręce na piersi, siadając po turecku.

Wszyscy wymienili ze sobą spojrzenia.

— Nie zmienia to faktu, że nie powinnaś się przemęczać. — Zauważyła mama.

— Czy teraz naprawdę ciąża będzie argumentem przeciwko wszystkiemu? — Warknęłam. — Nie jestem porcelanową laleczką, o którą trzeba dbać z precyzją chirurga. Rozumiem, że obecnie nie powinnam się przemęczać, ale nie popadajcie ze skrajności w skrajność. Nie będę tylko siedziała czy leżała.

— Bella ma poniekąd rację.

Obejrzałam się za siebie, dzięki czemu Graya. Obok niego stała Gwen. Trzymała Lapis za obrożę. Widocznie się wyrywała, chcąc się ze mną przywitać.

— Poniekąd? — Dopytałam.

Uśmiechnął się.

— Wszyscy w pomieszczeniu mają rację z tym, że obecnie nie powinnaś się przemęczać i tak dalej, ale z drugiej strony nie możemy uziemić Belli, żeby jedynie leżała i nie mogła nic robić.

— Myśleliśmy o tym nieco w czasie spaceru z Lapis. — Wtrąciła się Gwen.

— Bella teraz nie może wykonywać żadnych męczących ruchów... — Spojrzał na mnie. — Ale istnieje opcja, żeby nas tego nauczyła nawet leżąc.

— Co masz na myśli? — Spytała Nina.

— Moglibyśmy się uczyć, widząc to wszystko na własne oczy. — Powiedziała Gwen.

— Wystarczyłoby jedynie przenieść się do umysłu Belli, jak to już kiedyś zrobiliśmy, by poznać tożsamość „Widma". Używając tego sposobu Bella by się nie męczyła z próbami wytłumaczenia nam wszystkiego słownie, a my dostalibyśmy prezentację na własne oczy.

Wszyscy w pomieszczeniu zamrugali. Raczej nikt się nie spodziewał takiej inicjatywy ze strony nastolatków.

— Ostateczna decyzja pozostawałaby nadal Belli, bo jednak poznalibyśmy jej wszystkie sekrety, ale, według mnie i Gwen, taka opcja byłaby najlepsza.

Każdy spojrzał na mnie w oczekiwaniu, ale nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy byłam gotowa, by wszyscy poznali moje najmroczniejsze sekrety? 


Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał!

Dajcie znać koniecznie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro