Rozdział 40 - „Wieść"
Miłej lektury po dłuższej przerwie!
Gavin
Niemal czułem, że powoli się dusiłem. Nie umiałem, nie, nie chciałem uwierzyć, że Bella miała wypadek i znajdowała się teraz w szpitalu.
— Gavin? — Usłyszałem za sobą, ale nadal to nic nie dało.
Pomimo nawoływań każdej osoby znajdującej się w pomieszczeniu, nie słyszałem ich. W mojej głowie jedynie odbijało się zdanie kobiety pracującej w służbie zdrowia.
~Na jednym z naszych oddziałów znajduje się pańska żona. Jej stan jest stabilny, ale ma kilka cięższych obrażeń, z czego wszystkie są w trakcie opatrywania.~
Dusiłem się, dosłownie ta informacja ścisnęła mi gardło, a przez to w pewnym momencie osunąłem się po ścianie na podłogę. Wszyscy w domu niemal natychmiast do mnie podeszli zaniepokojeni, jednak zrobili przejście dla pani Minervy, która przede mną uklęknęła – znała się w jakimś stopniu na medycynie, więc mogła pomóc. Szczególnie na to, że mój oddech już popuścił, ale zaczynałem coraz szybciej oddychać, przez co zaczynałem brzmieć jak piszcząca piłka Lapis, która także podbiegła, by sprawdzić, co się działo.
— Odsuńcie się nieco wszyscy. — Poprosiła spokojnie, po czym zwróciła się w moją stronę. — Gavin, no już. Wdech, wydech i powiedz, co się stało.
Pokręciłem głową, nie mogąc się uspokoić, co tylko bardziej zaniepokoiło każdego w domu. Podciągnąłem kolana, oparłem się o nie i złapałem za swoje włosy.
— Gavin... — Zwróciła moją uwagę, jednak spoglądając na kobietę, widziałem Bellę.
Moją Bellę, która leżała ranna w szpitalu. Wyobrażenie jej sobie w łóżku placówki zdrowia, jedynie pogorszyło mój stan. Ponownie zacząłem się zapowietrzać, jednak tym razem doskonale słyszałem swój świszczący oddech, co dostrzegł tata, bo niemal natychmiast ruszył w stronę drzwi. Świat dookoła zaczął się zamazywać, a ja powoli przestawałem kontaktować na to, co było do mnie przez cały czas mówione.
Kątem oka dostrzegłem, jak do domu z powrotem wchodzi tata, jednak teraz był dla mnie jedynie rozmazaną plamą kolorów. Coś powiedział do pani Minervy, ona wstała, a on przy mnie uklęknął by coś mi podać. Już w kolejnej chwili poczułem w gardle gorzki smak jakiegoś lekarstwa, przez które odzyskałem możliwość oddychania. Zakaszlałem kilkukrotnie, złapałem za swoje gardło, przetarłem je.
— A myślałem, że astma dała ci spokój, gdy byłeś w podstawówce. — Stwierdził tata.
— Astma? — Dopytała pani Minerva.
— Jak był mały to chorował. Jakoś w połowie podstawówki ataki praktycznie zaniknęły, aż do teraz. — Wyjaśnił pokrótce. — Gavin, co się dzieje?
Przełknąłem ślinę, wziąłem głębszy wdech, po czym zerknąłem na swój telefon. Każdy podążył za moim wzrokiem, jednak kompletnie tego nie zrozumiał.
— Dzwonili z Boston Medical Center...
— Ze szpitala? — Dopytał Bryce, nie rozumiejąc.
— Ale po jakie licho? — Odezwał się tym razem Ryan.
— Bella miała wypadek... — Wydusiłem, a każdy w pomieszczeniu momentalnie zamarł.
— Jedziemy do szpitala. — Zarządziła pani Minerva.
Przytaknąłem, podniosłem się szybko – najszybciej, jak teraz mogłem – po czym ruszyłem do wyjścia, by się ubrać. Mimo tego, że wszystkim powiedziałem, że Bella była w szpitalu, nadal ie potrafiłem się uspokoić, skupić myśli na jednej rzeczy, dlatego nie pomyślałem o tym, żeby użyć portalu do znalezienia się w placówce zdrowia, jak zaproponowała pani Minerva. Ja jednak nie słuchałem. Wyszedłem z domu, a za mną ruszył Harry, który w połowie drogi do auta, zabrał mi klucze z ręki.
Odwróciłem się do niego, a on przyglądał mi się ze współczuciem.
— Oddaj kluczyki... — Poprosiłem, jednak pokręcił głową.
Oboje staliśmy naprzeciwko siebie, moczył nas deszcz, ale żaden z nas się tym nie przejmował. W ciągu dosłownie kilku sekund oboje przemokliśmy.
— Nie jesteś w stanie prowadzić, Gavin. — Rzucił, a przy tym zaczesał swoje włosy do tyłu, bo na jego twarz opadło kilka kosmyków. — Słuchaj, wiem, że martwisz się o Bellę. Wszyscy się martwimy, ale musisz się uspokoić. Jak pojedziesz w takim stanie, to sam spowodujesz wypadek. Domyślam się, że... Że przypomniał ci się wypadek mamy, ale to nie to samo. Bella wydobrzeje, jej mama ją wyleczy, wszystko będzie dobrze.
— Ja jej nie mogę stracić, Harry...
— I nie stracisz. Kilka razy już serio przegiąłeś i zauważ, że ona dalej przy tobie jest. I będzie, choćby nie wiem co, więc wsiadaj na miejsce pasażera i się uspokój. —Powiedział spokojnie, a ja na niego zerknąłem zaskoczony.
— Ale...
— Ja poprowadzę. — Minął mnie, po czym przeszedł od strony kierowcy.
Ruszyłem posłusznie do pojazdu, gdzie zająłem miejsce pasażera. Przeczesałem swoje włosy, a Harry odpalił silnik. Już po chwili ruszyliśmy do szpitala, jednak po drodze myślałem tylko o jednym. W jakim stanie zastanę Bellę, która leżała na jednym z oddziałów. Przerażała mnie wizja, że coś się jej mogło stać.
— Na pewno nic jej nie jest, Gavin. Nie martw się. — Próbował mnie uspokoić, jednak kompletnie nic mi to nie dało.
Nie potrafiłem. Czułem powoli kolejny atak paniki, raczej mniej podobny do tego, który dostałem w domu. Mojej uwagi nie odwracało zupełnie nic. Muzyka z radia, to, że co jakiś czas Harry próbował jakoś ze mną porozmawiać, nic. Mój strach przed tym, co stało się Belli wzmocnił się kilka sekund później, kiedy to uniosłem wzrok, a przed nami zobaczyłem samochód, który kupiłem jej na święta.
— Zjedź na bok... — Poprosiłem, a on od razu to zrobił.
Wysiadłem z auta, przyjrzałem się pick-upowi. Ciągle przejeżdżały tędy radiowozy. Praktycznie cały przód od lewej strony był zniszczony. Niemal widziałem zawieszony w powietrzu silnik, całkowicie zniszczone nadkole, a za tym szło także uszkodzone zawieszenie. Przednia szyba wybita, identycznie jak ta boczna, brak lusterka bocznego, wgniecenie na drzwiach na tyle, że nie dało się ich już otworzyć. Lakier został całkowicie zarysowany.
— Boże... — Wyszeptał Harry.
Spojrzeliśmy na siebie zaniepokojeni. Zgodnie wróciliśmy do pojazdu, by jak najszybciej dostać się do szpitala. Podejrzewałem, że złamaliśmy kilka zasad ruchu drogowego, jednak teraz się tym nie przejmowałem.
Gdy tylko zatrzymaliśmy się przed szpitalem, niemal od razu ruszyłem biegiem do budynku. Harry prędko mnie dogonił. W recepcji spotkałem się z widokiem wszystkich, którzy przeszli przez portal pani Minervy. Nie wnikałem, gdzie go otworzyła.
Zerknąłem na swojego brata, a on jedynie kiwnął głową.
— Po drodze widzieliśmy samochód Belli...
— Gavin... — Odezwał się Ryan.
— Lewa strona nie przypominała nawet samochodu... — Powiedziałem z trudem.
Widziałem, że wszyscy się przerazili. Wziąłem głębszy wdech.
— Rozmawialiście z...
— Pytaliśmy o Bellę, ale miała robiony zabieg. Nie powiedzieli na co. — Przerwał mi tata.
Ruszyłem do recepcji. Kobieta za ladą niemal od razu udzieliła mi informacji, kiedy powiedziałem, że dostałem telefon odnośnie Belli. Zadzwoniła do ordynatora, który przyszedł moment później. Zerknąłem a wszystkich, a oni na mnie. Przytaknęli zgodnie, dlatego ruszyłem za lekarze.
— Pańska żona miała sporo szczęścia. Taki wypadek... Niewiele osób uszłoby z życiem. — Powiedział mężczyzna, a ja obejrzałem się na wszystkich z przestrachem w oczach.
— Co...
— Jeśli pyta pan o obrażenia, to jest ich sporo. Złamana lewa noga z przemieszczeniem, złamane trzy żebra po lewej stronie, wybite lewe ramię, uraz głowy z minimalnie nadpękniętą czaszką, od groma małych ran ciętych od szkła.
Przełknąłem ślinę na takie wiadomości.
— O siniakach lepiej, żebym nie wspominał. — Zatrzymał się przy drzwiach, przez które następnie przeszedł.
Zrobiłem to samo. Znalazłem się w pokoju, gdzie a łóżku leżała nieprzytomna Bella. Widziałem na jej głowie opatrunek, tak samo na ręce. Niemal brakło mi powietrza, gdy dostrzegłem gips na jej nodze i kołnierz na szyi. Podszedłem bliżej, a cała reszta za mną. Zauważyłem kątem oka, jak pani Minerva zakryła usta przerażona. Do Graya przytuliła się Gwen.
Jasna skóra Belli gdzieniegdzie barwiła się na fioletowo – największe odznaczenie widziałem na jej twarzy w okolicach lewego oka. Dolna warga rozcięta, widocznie leciała jej krew z nosa. Uniosłem dłoń do jej policzka, by delikatnie pogładzić jej skórę. Bałem się jej teraz dotknąć, żeby nic nie zaczęło promieniować bólem. Sięgnąłem do jej włosów, zdjąłem z nich skrawek szkła.
— Wydobrzeje. — Zaczął lekarz. — Ona i dziecko.
Szerzej uchyliłem powieki. Spojrzałem na mężczyznę.
— Dziecko? — Powtórzyłem.
MUAHAHAHA!
Tak, odbija mi przez to gorąco...
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, pomimo faktu, że był krótszy, niż zazwyczaj.
(PS: Specjalnie taki jest)
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro