Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34 - "Słowo cz. I"

*Zaciera rączki*
Miłej lektury!


Przechadzałem się po pomieszczeniu, co rusz pytając o coś Belli. Miałem nadzieję, że w końcu zwróci na mnie uwagę, ale nie. Była nieugięta i skupiała się na zapiskach w dzienniku, który trzymała w dłoni. Co jakiś czas notowała coś w laptopie i nawet kątem okna na mnie nie zerkała.

Oparłem się o ramionami o blat wyspy kuchennej. Patrzyłem na nią z miną zbitego psa. Zagryzłem dolną wargę.

— Bella, proszę... — Odezwałem się skruszony, ale dalej nie zareagowała. — Bella... Błagam... Chociaż na mnie spójrz...

Nadal nic.

Uniosłem dłoń, chcąc złapać się za głowę, ale zacisnąłem ją w pięść i opuściłem zrezygnowany. Przy tym też spuściłem wzrok.

Nie wiedziałem, co mógłbym zrobić, żeby chociażby zerknęła na mnie kątem oka. Jednocześnie czułem się obserwowany i kompletnie ignorowany. Rozumiałem jej złość na mnie. Była jak najbardziej uzasadniona, ale z drugiej strony miałem dość jej humorków...

W tym momencie moje użalanie się nad samym sobą przerwało otwieranie się kilku portali na środku salonu. Spojrzałem na nie skruszały, co oczywiście nie uszło uwadze wszystkich, którzy znaleźli się w moim i Belli domu – dzisiaj zauważyłem także Ninę, którą Bella poprosiła ostatnio o pomoc w tej sprawie, ale przez pracę nie zawsze mogła uczestniczyć w naszych spotkaniach. Dostrzegłem także całkiem nieznanego sobie mężczyznę, który trzymał się za moim ojcem.

Rodzice Belli od razu na nią zerknęli. Akurat poprawiała golf swojego czerwonego swetra.

— Co się dzieje? — Dopytał mężczyzna, który przybył z tatą.

Był nieco wyższy od niego, a także wyglądał na delikatnie starszego. Na jego jasnobrązowych włosach pojawiały się oznaki siwizny. Tak samo na jego gęstej brodzie. Oczy wyglądały na mądre, z widocznym doświadczeniem w różnych dziedzinach. Do tego wyraźnie zmęczone. Jego skóra przybierała nieco karmelowy odcień. Dobrze zbudowany, rysy twarzy przyjazne, ale, zapewne, gdyby chciał, mogłoby być na odwrót.

Zdecydowanie widziałem go pierwszy raz na oczy, czyli musiał to być ten przyjaciel „pustelnik" taty, który stracił dzieci.

— W skrócie. Nieco się tu ostatnio działo i powstała napięta atmosfera przez kłótnię. — Wytłumaczyła mu pani Minerva. — Gavin, rozmawiałeś z Bellą? — Dopytała, przez co się lekko skrzywiłem skruszony.

— Porozmawiałbym, gdyby nie fakt, że mnie od rana ignoruje i się nie odezwała nawet słowem...

— Czekaj moment. — Zatrzymała mój wywód. — Przecież mówiła, że nie będzie się do ciebie tylko odzywała. — Zauważyła.

Wzruszyłem ramionami.

— Chyba postanowiła mi jeszcze bardziej dowalić i odpłaca mi pięknym za nadobne, czyli tym, co robiłem przez cały listopad. — Spojrzałem na dziewczynę. — Traktuje mnie jak powietrze...

Kobieta westchnęła.

— Jak z dzieckiem... — Skomentowała cicho. — Isabelle! — Podniosła delikatnie głos, jednak ona nadal nie zareagowała.

Pani Minerva założyła ręce na biodrach.

— Isabelle, w tej chwili na mnie spójrz i nie zachowuj się jak rozwydrzony bachor!

Ponownie ją zignorowała, a przez to dostrzegłem drgającą brew u kobiety. Nie wiedziałem, czego się powinienem spodziewać od matki Belli, skoro ona sama wczoraj pokazała, że jej nie warto denerwować. Tym razem mogło się to skończyć nie tyle krzykiem i łzami, a odcięciem prądu w całym mieście lub czymś gorszym.

— Minerva, może spróbujmy na spokojnie? — Zaproponował Matthew, który położył jej rękę na ramieniu, kiedy to ona chciała podejść do dziewczyny i prawdopodobnie zabrać dziennik z jej rąk.

Zmarszczone brwi mogły znaczyć, że znowu coś znalazła, więc może lepiej nie zawracać jej głowy, ale z drugiej strony bolała mnie ta cisza. Ignorowanie tym bardziej.

— Bella, możemy porozmawiać? — Poprosił spokojnie, ale stało się dokładnie to samo, co wcześniej. — Czyli naszą dwójkę też ignoruje...

— Czego się dziwić? Wczoraj nieźle się wkurzyła. — Zauważył Harry, który związał swoje włosy w niskiego koka.

W tym momencie zauważyłem, jak Bella podniosła wzrok.

— Cześć, Harry. — Odezwała się do niego.

Wszyscy w pomieszczeniu zerknęli na nią zaskoczeni. On sam także. Nikt nie rozumiał, dlaczego akurat do niego się odezwała.

— Hej? — Spojrzał na nas wszystkich.

Szczególnie na mnie. Niemo go poprosiłem, aby dopytał, dlaczego do niego się odzywa, a do całej reszty nie. Siebie rozumiałem, ale ich? Tylko o mnie wspominała, że nie odezwie się ani słowem.

— Bella, możesz powiedzieć, dlaczego do reszty się nie odzywasz, a do mnie akurat tak? — Dopytał ostrożnie, jakby się bał, że za moment znowu umilknie.

W sumie mnie samego też ta opcja przerażała.

— Nie odezwę się do nikogo, póki się nie domyślą, o co mi chodziło wczoraj. — Wzruszyła ramieniem.

— A do mnie się odzywasz, bo?

— Bo ty powiedziałeś to jedno słowo. Tak samo Val, Jimmie, Leon i Ramon, Gray i Gwen. Nina i...

Zacięła się wzrokiem na nowym mężczyźnie w gronie.

— Stefan Elric. — Przedstawił się, na co przytaknęła. — Wystarczy samo Stefan.

Ponownie kiwnęła głową.

— Nina i Stefan nie mieli z tym nic wspólnego, więc na nich złości nie zamierzam przelewać. — Wytłumaczyła, a przy tym przerzuciła strony w dzienniku.

Włożyła do środka długopis, zapisała dokument na laptopie i go zamknęła. Podniosła się, po czym zwróciła do wszystkich.

— Za pięć minut za domem, Gray. Dzisiaj trening praktyczny. — Powiedziała i ruszyła w stronę schodów.

— Isabelle! — Zawołała za nią jej matka, ale ją zignorowała i wbiegła na piętro.

W pokoju ponownie zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, co odrzec. Ja sam też. Oni jej już to powiedzieli, ale sami chyba nie pamiętali, co to takiego było.

— Powiedziała, że od was to już usłyszała. Co jej powiedzieliście? — Dopytała mama, a cała siódemka na siebie spojrzała.

Wszyscy opuścili wzrok, jednak nikt nie wiedział, o co dalej mogło chodzić. Nim się obejrzeliśmy, Bella zbiegła z piętra. Miała teraz na sobie dresy, grubą bluzę z kapturem, który robił po części za golf. Przeszła przez salon, jak gdyby nigdy nic, nie spoglądając na nikogo z nas, po czym zniknęła w przedsionku, gdzie usłyszałem rozsuwającą się szafę.

Grayson

Spojrzałem za swoją siostrą. Nie wiedziałem, co powinienem myśleć odnośnie tego, że niby ja i Gwen już powiedzieliśmy jej to, co chciała usłyszeć od całej reszty. Starając się jakoś przypomnieć sobie wszystkie moje rozmowy w ostatnim czasie, opuściłem wzrok i zapuściłem się w odmęty mojej pamięci. Tak, jak już mnie Bella tego uczyła.

Tłumaczyła mi, że w ten sposób – oczyszczając umysł i skupiając się tylko na jednej rzeczy – wiedźmy porządkują w swoich głowach zaklęcia. Teraz musiałem to zrobić ze wspomnieniami.

Przez głowę niemal od razu przepłynęło kilka naszych rozmów.


Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, kiedy wszystko wyszło na jaw...
A co ja mam powiedzieć?


Nie, to raczej nie miało z tym zbyt dużo wspólnego. Coś wcześniejszego...


Bella, jak się czujesz?
Ujdzie, ale mogłoby być lepiej.


Do tej pory pamiętam ten jej spokojny uśmiech, przez który dosłownie przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałem, czemu, ale lekko mnie przerażał. Jakby był nienaturalny, sztuczny, wymuszony i wyuczony na zawołanie. Tak samo jej wzrok, którym świdrowała moje ciało. To wczoraj mnie przestraszyło, gdy krzyknęła, ale nadal należałem chyba do mniejszości, która zobaczyła tę pustkę w jej oczach...

Skup się, Gray...


Jak myślisz, ile zajmie ta cała nauka, bo wątpię, że do mojej osiemnastki się wyrobimy...
Słuszna uwaga, ale nie jestem w stanie na to odpowiedzieć, Gray. Każdy jest inny i uczy się w swoim tempie. Nie da się skrócić jedenastu lat w pół roku. To już od ciebie zależy, ile dokładnie to zajmie, więc ucz się pilnie.


Wziąłem głębszy wdech i uchyliłem powieki, gdy do pomieszczenia wróciła moja siostra, zakładając na siebie swój płaszcz. Na stopach miała cieplejsze buty.

— Gray...

Przytaknąłem na jej wołanie, po czym ruszyłem za nią w stronę ogrodu. Nadal zastanawiałem się, co mogła mieć na myśli. Coś co zrobiłem tylko ja, Gwen, Harry i reszta jego paczki. No dalej, Gray, dasz radę...


Bella.
Co się stało?
Chcieliśmy przeprosić, że też to wszystko utrzymywaliśmy w tajemnicy.


Do głowy wróciła mi sytuacja z dnia, gdy Gavin powiedział, że o wszystkim wiedziała. Wtedy to powiedział Harry i jego grupka. Od razu przypomniałem sobie słowa Belli, gdy zrobiłem to samo z Gwen.


Przynajmniej wasza dwójka umie powiedzieć słowo „przepraszam"...


Wtedy jej się to wymskło. Spojrzałem na moją siostrę, która właśnie uchyliła drzwi na ogród, gdzie wybiegła także Lapis. Zerknąłem za siebie, chcąc o tym wspomnieć, ale, jakby wiedząc, co zamierzałem, Bella złapała za mój nadgarstek. Pokręciła głową i pociągnęła na zewnątrz. Podszedłem za nią do schodów, po których zszedłem, gdy ona znalazła się przy skrytce – dużym koszu z wikliny, od środka metalowym – z której wyjęła koc piknikowy.

Uważnie się jej przyglądałem, kiedy zeszła kilka schodków, zrzuciła śnieg z pierwszych trzech – w tym z ganku – i rozłożyła materiał.

— Okej, dzisiaj nauczę cię kilku chwytów i ataków używanych podczas walk magicznych. — Powiedziała, rozciągając swoje ręce w górę.

Usłyszałem przy tym, jak strzyknęło jej kilka kości. Przełknąłem ślinę.

— Kilka takich walk masz za sobą, więc na lepszą trenerkę pewnie trafić nie mogłem. — Rzuciłem dla rozluźnienia.

Blokowała mi możliwość, żeby dostać się do mieszkania, więc musiałem przejść przez cały trening i dopiero po nim im to wszystko zdradzić, co udało mi się przypomnieć.

— Ty się nie śmiej, bo nawet bez magii jestem w stanie cię powalić na plecy. — Założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się zadziornie.

— Podziękuję za demonstrację... — Uniosłem ręce w geście poddania.

Nagle zmieniła jej się mimika.

— Zdejmuj kurtkę. — Powiedziała nagle, na co szeroko uchyliłem powieki.

— Co?

— Dodatkowo cię czegoś nauczę.

Wziąłem głębszy wdech, po czym niechętnie złapałem za zamek od kurtki. Zdjąłem ją, a po moich plecach niemal od razu przebiegł dreszcz. Oddałem jej wierzchnie ubranie. Tak na moje przeczucie było z trzy stopnie na minusie.

— Bella, zamarzam. — Jęknąłem.

— Dzisiaj walka, więc kurtka będzie ci blokowała ruchy. Możesz się ogrzać magią. — Wytłumaczyła.

— A wytłumaczyłabyś chociaż jak? — Dopytałem, obejmując się z całej siły.

— Weź głęboki wdech i skup się na tym, aby ogrzać powietrze w płucach za pomocą magii. Tlen rozchodzi się po mięśniach, więc dzięki temu się ogrzejesz. — Wyjaśniła.

Zrobiłem, jak kazała. Wziąłem głęboki wdech, a przy tym niemal od razu poczułem rozchodzące się po moim ciele ciepło. Otrząsnąłem swoje ramiona, a ona się uśmiechnęła. Przytaknęła głową, po czym odłożyła moją kurtkę na schodach. Stanęła do mnie przodem, kiedy to zatrzymałem się na środku ogrodu. Miała ręce założone za plecami.

— Spróbuj mnie zaatakować. — Powiedziała nagle, gdy powoli obchodziła mnie dookoła.

Wypuściłem powietrze i szybko ruszyłem w jej kierunku, aby ją zaatakować. Zamachnąłem się prawą ręką, ale się uchyliła do tyłu. Przyjrzałem się jej zaskoczony, kiedy wygięła się prawie w kąt prosty.

— Zła postawa, zła praca nóg, niepewne ruchy, nierównomierny oddech, nie dostrzegasz szczegółów. — Wymieniła i się wyprostowała.

Ponownie zaczęła się przechadzać dookoła mnie, jednak tym razem uderzyła mnie lekko w brzuch, przez co się bardziej zgiąłem. Moją lewą nogę kopnęła, żebym ją odsunął bardziej do tyłu, przez co, nie wiedzieć czemu, poczułem się bardziej stabilnie. Stanęła za mną, złapała za moje ramiona i delikatnie mi naprostowała plecy. Klepnęła otwartymi dłońmi w moje łopatki.

— Nie spinaj się tak, nie układam cię w pozie do tańca tylko do walki. — Wytłumaczyła, na co się lekko zaśmiałem. — Głowa lekko w dół, ręce luźno. — Chwyciła za moje przedramiona, by je lekko ustawić, a przy tym nimi lekko potrząsnęła, żebym się rozluźnił.

Dałem jej robić, co chciała. Wiedziała lepiej ode mnie, więc powinienem jej zaufać. Była „Widmem", walczyła nie raz – nie dwa, a kilkaset razy – z wiedźmami, które prawdopodobnie posiadały od niej nieco więcej mocy, więc przydałoby się tak jakby dziękować losowi. Uczyła mnie, a przy tym może nieco w moją naukę przelewała swojej wiedzy odnośnie walki z Wdowami.

— Wiedźmy, szczególnie Wdowy, podczas walki nie skupiają się nazbyt na ruchach nóg. One najbardziej odpowiadają za stabilną postawę, dlatego potrzebujesz dużego skupienia w czasie walki. Większość używa cholernych zagrywek, więc musisz być przeświadczony, że nie każda walka będzie na zasadach fair play. Sam z czasem też pewnie nie będziesz się trzymał tych wszystkich zasad, których cię uczę...

— Przestrzegałaś ich jako „Widmo"? — Wymskło mi się, nim zdążyłem się ugryźć w język. Zacięła się nagle. — Przepraszam, Bella, nie chciałem...

Uśmiechnęła się lekko.

— W porządku, nic się nie stało. Nie lubię o tym mówić, bo to tak jakby czarna kartka w mojej historii, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi... — Opuściła głowę. — Nie zawsze walczyłam fair play, często musiałam się popychać na skrajności, żeby chociażby zbliżyć się do Wdowy. Szczególnie przy pierwszym razie...

— Opowiesz, co się stało?

— Prawie przegrałam. Nie byłam pewna, czy dam sobie radę i... Wdowa nabrała przewagi. Nie uważała mnie za zagrożenie, bo miałam piętnaście lat. Sama w siebie nie wierzyłam, ale Energia była po mojej stronie. — Odsunęła się nieco i ułożyła moją prawą dłoń na twarzy. Zacisnąłem ją instynktownie w pięść. — Była przekonana, że wygra. Gdy chciała zaatakować, rzuciłam jej błotem w oczy.

Skrzywiłem się nieco na samą myśl.

— Schowałam się za drzewami, miałam naturalne wygłuszenie przez deszcz. Gdy się uspokajałam, przebudził się mój Żywioł przewodni. Dzięki niemu wygrałam. Nie powinnam polegać stricte na moich umiejętnościach, ale w tamtym momencie nie miałam po prostu innego wyboru. Albo ona, albo ja, wygrałaby silniejsza. — Dodała, a ja spojrzałem na nią kątem oka. — W starciu z silniejszym przeciwnikiem, nie ma możliwości na rozpatrzenie różnych opcji. Łapiesz się za pierwszą, która ci wpadnie do głowy. Nawet jeśli jest szalona i niebezpieczna... — Opuściła wzrok, a jej oczy stały się nagle martwe. — Uciec nie mogłam, bo jakby to świadczyło o tym, czyją córką byłam. Pozostało mi tylko jedno... Musiałam ją zabić.

— Bella...

Uniosła swoje tęczówki, na których widok szeroko uchyliłem powieki. Mieniły się...

— W czasie walki nie ma czasu na namysły. Walczy się o przetrwanie, a wygra tylko ten silniejszy, który zaryzykuje. — Zauważyła, a jej oczy dalej się mieniły.

Przez to zabrakło mi języka, żeby jakkolwiek zwrócić na to uwagę. Przyglądałem jej się uważnie, na co w końcu zwróciła uwagę i zmarszczyła brwi. Nie wracały do „normy", jeśli można tak powiedzieć.

— O co chodzi, Gray? — Dopytała.

— Two-twoje oczy. — Wyjąkałem, a ona wyjęła telefon i się w nim przejrzała.

Szeroko uchyliła powieki, ale się uspokoiła. Zamrugała szybciej, a Moc w jej oczach się uspokoiła.

— Bella, co to było? — Spytałem, a ona na mnie tylko spojrzała. — Musimy powiedzieć mamie... — Chciałem ruszyć do domu, ale mnie zatrzymała, chwytając przy tym za mój nadgarstek.

— Nic jej nie mów. Jestem na nią zła, tak samo jak na większość osób w domu, więc nawet się nie waż jej o tym powiedzieć, bo ci coś zrobię. — Rzuciła nagle, dlatego wyrwałem rękę z jej uścisku i odsunąłem się o krok. Zacisnęła powieki. — Przepraszam...

— Co się z tobą dzieje? — Zapytałem zaniepokojony.

Pokręciła głową.

— Nie wiem, wszystko mnie denerwuje. Jestem rozdrażniona na wszystko. Przez to wczoraj wybuchnęłam, pokłóciłam się z Gavinem i wyrzuciłam wszystko, co leżało mi na wątrobie od początku rozpoczęcia się całej sprawy z Rochelle. — Zaczęła machać rękami, gestykulując. — Wszystko zjebałam, bo nie utrzymałam rozdrażnienia na wodzy. Dzisiaj uczyłabym wszystkich, co wiem o Wdowach, gdyby nie to wczoraj...

— Ale jakim sposobem twoje oczy...

— Nie wiem, Gray, ale poradzę sobie z tym sama. Dlatego cię proszę, nie mów mamie, nikomu, o tym. — Założyła ręce na piersi.

— Nie powiem, jeśli mi to wyjaśnisz. Co się dzieje? — Podążałem za nią wzrokiem, gdy chodziła w tę i z powrotem.

Zatrzymała się nagle, spojrzała na mnie spod swojej grzywki. Wyprostowałem się, nie rozumiejąc, co się działo.

— Po wczoraj, gdy mama, Evanora i pani North mnie uleczyły, stało się coś dziwnego. Coś, czego się nie spodziewałam.

Pokręciłem głową. Coraz mniej rozumiałem.

— Zobaczyłam Enigmę. — Wyznała, a moje skrzywienie od razu zniknęło z twarzy. — Ale później zniknęła. Widziałam ją pod postacią ducha.

— Jeśli była pod postacią ducha, to może oczami wypełnionymi Mocą dam radę ją gdzieś zobaczyć...

— Gray, to nic nie da. Dusza Enigmy jest związana z moją. Tylko ja jestem w stanie ją zobaczyć.

Zagryzłem dolną wargę. Pokręciłem głową.

— Każda kobieta z magiczną mocą jest w stanie dostrzec aurę jedynie swojego chowańca. Ty jej nie zobaczysz, Gray. — Zauważyła, a przy tym odcisnęła swoje usta. — Nikt poza mną jej nie zobaczy... — Odchrząknęła. — Wracajmy do treningu.

Przytaknąłem jedynie. Ustawiłem się w identycznej pozycji, w jakiem mnie ona wcześniej ustawiła. Uśmiechnęła się, po czym stanęła w takiej samej. W jej oczach zobaczyłem wyzwanie, co znaczyło, że chciała, żebym zaczął. Przełknąłem ślinę. 

— Oczy na mnie, Gray, i nie bój się. Umiem się obronić. — Powiedziała, gdy odwróciłem wzrok.

Wziąłem głębszy wdech, by ponownie wykonać atak. O dziwo łatwiej mi było w tej pozycji, niż gdy próbowałem to zrobić wcześniej. Zamachnąłem się prawym ramieniem, jakbym chciał wykonać prawego sierpowego, ale zatrzymała mój nadgarstek jednym ruchem. Pociągnęła mnie, przez co straciłem stabilną postawę. Praktycznie na nią poleciałem, przez co zderzyłem się z nią nosem. Poczułem dźgnięcie pod żebrami.

— I nie żyjesz. — Zażartowała.

Wyrwałem się i spojrzałem na nią z byka.

— Masz zły nawyk, żeby zaczynać od zamachnięcia się przez połowę własnej osi. Spróbuj wykonać uderzenie na wprost. Przeciwnik straci równowagę i będzie się musiał odsunąć, żeby znowu mieć swoją bezpieczną przestrzeń. — Zaproponowała, a ja zrobiłem, co kazała.

Powtórzyłem to, co wykonałem wcześniej, jednak tym razem zrobiłem, co zaproponowała. Uderzenie w przód. Trochę jak przy boksie. Oczywiście ponownie mnie zablokowała, ale tym razem wylądowałem twarzą w śniegu. Uniosłem się na łokciach i spojrzałem na nią z chęcią mordu. Stała nade mną z szerokim uśmiechem i założonymi rękami.

— Zrobiłem, co kazałaś... — Wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

— Nie kazałam. Zaproponowałam, a ty niemal od razu ślepo to wykonałeś. Spodziewałam się tego, więc straciłeś element zaskoczenia, dzięki któremu mógłbyś zyskać przewagę. — Szturchnęła mnie butem w bok. — Wstawaj, bo Lapis cię...

W tym momencie wskoczył na mnie husky, od którego musiałem się odgonić, bo zaczął lizać mnie po twarzy. Odpychałem zwierzę rękami, jednak było równie uparte, co moja siostra, która w tym momencie wybuchnęła śmiechem. Przeturlałem się, aby uciec psu, a gdy udało mi się stanąć na równych nogach, miałem na głowie kaptur. Całe moje ubrania otaczał śnieg. Bella nadal się śmiała wniebogłosy, a ja kątem oka zobaczyłem, jak w wyjściu stoi Gavin i cała reszta. Musieli usłyszeć, że coś się tu działo.

Mama i tata się uśmiechali, ale widziałem w ich oczach smutek, że należałem do grupy tych osób, do których moja siostra się odzywała. Nie mogłem ich winić. Sam też chcieli z nią porozmawiać, ale nie mogli. Spojrzałem na nią, jak ścierała łzę, która jej poleciała od śmiechu. Powinienem coś zrobić, żeby chociażby upewnić się w swoich podejrzeniach.

Opuściłem wzrok, przez co nie zauważyłem, jak Bella się wyprostowała. W czasie moich małych przemyśleń głaskała Lapis, której kazała usiąść na schodach.

To jedno słowo, które chciała usłyszeć, to mogło być wszystko, ale w chwili obecnej najbardziej pasowało mi zwykłe „przepraszam". Nie powinienem tego stawiać za pewniak, ale z drugiej strony nic innego nie przychodziło mi do głowy. Mogłem strzelać na ślepo albo zaryzykować i zapytać.

Uniosłem wzrok, dzięki czemu zobaczyłem lecącą w moim kierunku śnieżkę. Nagle poczułem przepływ Energii przez moje ciało, a świat dookoła jakby zwolnił. Wszystkie moje mięśnie w ciele lekko załaskotały, w klatce piersiowej powstało dziwne uczucie przepełnienia. Do tego miejsce na samym jej środku, zaraz nad mostkiem, delikatnie mrowiło. Szerzej uchyliłem powieki, gdy ciało samoistnie się uchyliło w prawą stronę, lekko się przy tym skręcając.

Śnieżka uderzyła w drzewo za mną i się rozpadła w momencie, w którym to wszystko wróciło do normy. Przyglądałem się temu z szeroko uchylonymi oczami. Nie wierzyłem w to, co właśnie miało miejsce. Świat zwolnił mi przed oczami...

— Jak ja to... — Zaciąłem się, przyglądając się zbitce śniegu, której jakaś część pozostała na korze.

— Świat ci zwolnił? — Dopytała Bella.

Wypuściłem powietrze w napływie śmiechu i się do niej szybko odwróciłem.

— Co to by... — Nie dokończyłem.

Wylądowałem na tyłku, kiedy to druga śnieżka trafiła mnie prosto w twarz. Wytarłem twarz, spojrzałem na swoją siostrę z mordem w oczach, a ona wypuściła pod nosem ciche: „Ups?"

— Nad tym jeszcze... popracujemy... — Rzuciła niepewnie.

Podniosłem się, otrzepałem ze śniegu, a kątem oka zauważyłem, jak wszyscy wracają chyba do salonu, żeby nas nie rozpraszać.

— Bella... — Postanowiłem zacząć.

— Co jest? — Zachęciła, a przy tym podeszła do schodów i usiadła na kocu piknikowym przygotowanym wcześniej.

Przy tym rzuciła we mnie moją kurtką, którą od razu zarzuciłem na plecy.

— Ciężko jest ci się nie odzywać do Gavina? — Spytałem, zajmując miejsce obok niej.

Spojrzała na wydeptany przez naszą dwójkę śnieg.

— Szczerze?

Przytaknąłem głową.

— Cholernie ciężko, ale muszę wytrzymać. Powiedziałam, że się nie odezwę, dopóki nie zrozumie, więc muszę być twarda i po prostu utrzymać cierpliwość, aż on zrozumie, o co mi chodziło z tym jednym słowem. — Wytłumaczyła.

Także zerknąłem na śnieg.

— Nie wiem, czy dobrze myślę, ale chodziło ci o przeprosiny? — Spytałem niepewnie, a ona wzdrygnęła się w napływie śmiechu.

Spojrzała na mnie z dumą w oczach.

— Nie powiesz mi, prawda? — Dopytałem, na co pokręciła głową.

Jej oczy mi to już potwierdziły, że chodziło o to. Chciała usłyszeć przeprosiny.

— Nie zaprzeczam i nie potwierdzam. Nie mów im o swoim pomyśle, bo muszą sami na to wszystko wpaść, jasne? — Przyjrzała mi się błagalnie.

Przytaknąłem głową.

— Może daj Gavinowi jakąś podpowiedź? Zamęczy się. Widać, że nie ma pomysłu, co by to było.

— Okej, trening praktyczny zamienia się na teorię w tym, jak się kłócić z drugą osobą. Muszę ci chyba wytłumaczyć, że jak jest kłótnia, to nie ulegasz, dopóki ta druga osoba nie przyzna się do błędu. Jasne to jest? — Uniosła brwi.

Zagryzłem wargi zmartwiony.

— Ile to pociągniesz? — Zapytałem z wyraźnym niepokojem w głosie.

— Ile będę musiała. — Odpowiedziała szybko.

— Zamęczysz się. — Zauważyłem.

— Niech Gavin sam poczuje, jak ja się czułam przez cały listopad, kiedy się nie odezwał praktycznie słowem i nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. — Odezwała się poważnie.

— Jesteś sadystką i masochistką jednocześnie... — Stwierdziłem, na co parsknęła śmiechem.

— To tylko praca na półetat. — Zażartowała, na co tym razem zaśmiałem się ja.

Dołączyła się do tego, po czym pchnęła mnie ramieniem, a ja ją objąłem. 



Mam nadzieję, że rozdział się podobał!

Dajcie znać koniecznie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro