❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲 𝐬𝐢ó𝐝𝐦𝐲❞
»»————- ⚜ ————-««
ℂ𝕫𝕒𝕤 𝕫𝕞𝕚𝕖𝕟𝕚𝕒 𝕡𝕠𝕤𝕥𝕣𝕫𝕖𝕘𝕒𝕟𝕚𝕖 𝕡𝕖𝕨𝕟𝕪𝕔𝕙 𝕣𝕫𝕖𝕔𝕫𝕪
༺༻✧༺༻
Występują sceny 18+
Ponad rok później
Ethel włożyła papierosa między wargi. Wyjęła z kieszeni zapalniczkę, po czym podpaliła papierosa. Mocno zaciągnęła się dymem, który przez chwilę przetrzymała w płucach, po czym powoli go wypuściła. Taki mały irytujący nałóg, którego nabawiła się przez ostatni czas. Była to jednak mała cena. Palenie pomagało złagodzić jej nerwy. Zabić jej nie mogło, nie ważne ile dziennie by paliła, więc niczego nie traciła. Może traciła pieniądze, ale nie brakowało jej ich, więc się tym nie przejmowała.
— Po... twór...
Ethel spojrzała w bok, na leżącego na ziemi mężczyznę. Żałośnie wyciągał rękę ku kuszy, która leżała metr od niego. Naiwnie myślał że to mu pomoże. Zakaszlał krwią wymawiając to jedno słowo skierowane do Ethel. Miał poważne rany szarpane na klatce piersiowej. Powoli wykrwawiał się.
Kąciki jej ust drgnął do góry. Ponownie zaciągnęła się dymem. Relaksowała cię zupełną ciszą panującą w okolicy. Stała na betonowym parkingu przy swoim chevrolecie. Kilka metrów dalej znajdował się prostokątny szary, niezbyt duży budynek. Miejsce otaczał las i było oddalone od miasta. Dziura na zadupiu. Idealne miejsce jako kryjówka dla łowców.
Zapach benzyny uderzył w nią mocniej, gdy powiał lekki wietrzyk. Skrzywiła się lekko, zapach podrażniał jej nos. Ostatni raz zaciągnęła się papierosem, po czym niedopałek rzuciła za siebie. Wsiadła do auta. Założyła przeciwsłoneczne okulary, po czym odpaliła silnik.
Papieros upadł w kałuże benzyny, która ciągnęła się do budynku. Ogień zapłonął od razu. Szybko zaczął kierować się w stronę budynku i jednocześnie w kierunku ciała umierającego mężczyzny, który był polany benzynę. Jego krzyk słychać było pierwszy, gdy ogień zaczął pochłaniać jego ciało.
Ethel wyjechała z piskiem opon z parkingu.
Chwilę później nastąpiła eksplozja. Cały budynek, pełen martwych łowców, wybuchł.
Ethel zerknęła w lusterko, w którego odbiciu zobaczyła palące się szczątku budynku. Kącik jej ust drgnął do góry. Włączyła odtwarzacz płyt. Po wnętrzu auta rozniosły się bardzo dobrze znane jej nuty piosenki. Jedna z jej ulubionych. Utwór AC/DC "Highway to hell". Blondynka zaczęła śpiewać, głośno i z entuzjazmem.
Łatwe życie,
Wolna miłość,
Sezonowy bilet na przejażdżkę w jedną stronę
Nie chce niczego,
Pozwólcie mi być,
Biorąc wszystko bez wysiłku,
Nie potrzebuję powodu,
Nie potrzebuję rymu,
Na nic bym tego nie zamienił,
Idąc na dno,
Czas zabawy,
Moi przyjaciele też tam będą
Jadąc pustą asfaltową boczną drogą, na poboczu dostrzegła ludzką sylwetkę. Ranny mężczyzna. Jeden z łowców, któremu jakimś cudem udało się uciec. Mężczyzna widząc nadjeżdżający samochód zatrzymał się i zaczął machać ręką. Nie miał pojęcia że za kierownicą siedzi potwór, który zabił jego kolegów.
Jestem na autostradzie do piekła
Na autostradzie do piekła
Autostradzie do piekła
Jestem na autostradzie do piekła
Ethel docisnęła pedał gazu. Mężczyzna nie zdążył uskoczyć w rów. Wjechała prosto w niego. Przeleciał przez maskę samochodu i upadł za pojazdem.
Blondynka zahamowała ostro, robiąc przy tym czarne ślady opon na asfalcie. Zerknęła w boczne lusterko.
— Co do cholery koleś? — zapytała zaskoczona tym że facet jeszcze się ruszał. Aż musiała zdjąć okulary przeciwsłoneczne aby upewnić się, że jej się nie przewidziało. Mężczyzna próbował się czołgać. Niezadowolona że jeden cios nie wystarczył, wcisnęła wsteczny bieg. Mocno docisnęła gaz. Z piskiem opon ruszyła do tyłu.
Huk. Samochód podskoczył do góry.
Odjechała kawałek aby sprawdzić czy jeszcze się rusza. Przejechała po jego głowie, więc teraz miała pewność, że nie wstanie. Zmieniła bieg, po czym wymijając rozjechane zwłoki, ruszyła przed siebie.
Miała jeden kierunek. Beacon Hills.
Żadnych znaków "stop",
Ani limitów prędkości,
Nikt mnie nie zatrzyma
Jak koło,
Rozkręcę to
Nikt mnie nie zdenerwuje,
Hej Szatanie,
Spłaciłem swoje długi
Grając w zespole rockowym
Hej Mamuśka,
Popatrz na mnie
Jestem na mojej drodze do Ziemi Obiecanej
༺༻✧༺༻
W zakonie spędziła kilka miesięcy. Nie byli wstanie zdjąć z niej klątwy, ale pomogli jej zapanować nad demonem. Nie było to aż takie trudne jak sądziła. Mieli dziwne techniki, ale bardzo przydatne. Po dziesięciu miesiącach, które spędziła całkowicie odcięta od świata zewnętrznego, wróciła do Beacon Hills. Chciała osobiście przekazać bratu dobre wieści. Bez listów czy wysłanników. Mimo tego że kontrolowała swoje drugie złe ja, nadal zamierzała zdjąć klątwę. Musiała na to poczekać prawie dwadzieścia lat, bo dopiero wtedy miała być najbliższa koniunkcja planet. Dla niej czas był nieważny. Demon nie pozwalał jej ani umrzeć ani się zestarzeć, więc była zmuszona po prostu czekać.
Po powrocie, spędziła trochę czasu w Beacon Hills. Wszyscy za wyjątkiem Peter'a, wiedzieli że wróciła. Później znowu wyjechała, ale co jakiś czas odwiedzała brata. Wróciła do pracy, do swoich dawnych przygód, dodatkowo zaczęła pozbywać się ludzi Monroe. Niszczyła ich kryjówki, uwalniała złapane nadprzyrodzone istoty, które więzili, zabijała tych którzy nie chcieli się poddać i nie obiecali porzucić bycia łowcą. Dawała im możliwość aby było sprawiedliwie, ale rzadko kto przyjmował jej propozycję. Dawała im opcję przeżycia, ale oni dobrowolnie nie chcieli jej przyjąć, więc nie miała wyrzutów sumienia.
Pogodzenie się z swoją drugą złą stroną, trochę ją znieczuliło i stała się bardziej bezwzględna. Dlatego musiała pilnować się zasad, które na nowo ustaliła. Ograniczać zabijanie, torturowanie do minimum. Dawać innym możliwość przeżycia, nawet jeśli im się to nie należy, ale w końcu niby każdy zasługuje na druga szansę. To były najważniejsze zasady. Sama je stworzyła, ale i tak czasami je naginała. W końcu miała elastyczny kręgosłup moralny.
Ethel stanęła przed żelaznymi dużymi drzwiami. W dłoniach trzymała kilka toreb. Derek szykował uroczyste spotkanie, a raczej robiła to Braeden. Miała to być mała impreza z okazji ich zaręczyn. Relacja Ethel z członkami stada Scott'a, przez ostatnie miesiące polepszyła się. Zdarzyło jej się nie raz w czymś im pomagać albo wspólnie walczyć z ludźmi Monroe. To ich do siebie zbliżyło. Może dla tego zaskarbiła sobie na zaproszenie na imprezę Derek'a.
Drzwi zostały rozsunięte.
Peter znieruchomiał niczym zamieniony w kamień, gdy zobaczył Ethel. Nie widział jej ponad rok.
— Wróciłaś? — zapytał po dłuższej chwili ciszy. Niedowierzał w to że stała zaledwie metr przed nim.
— Cześć. — powiedziała z nutą niezręczności. Liczyła że znacznie później go spotka, że niebieskooki przyjedzie na godzinę rozpoczęcia przyjęcia. Sama była przed czasem, bo obiecała Braeden i Corze pomóc z przygotowywaniem loftu.
Ethel wyminęła Peter'a, po czym szybkim krokiem ruszyła ku Braeden i Corze, które były w kuchni. Derek siedział niczym zbity pies na kanapie. Miał dość szykowania imprezy.
— Na reszcie jesteś. Uratujesz mnie. — Derek wstał z kanapy, ulżyło mu na widok Ethel.
— W samochodzie mam sprzęt muzyczny. — stanęła przy kanapie. — Wszystko jest złożone, wystarczy tu przynieść. Ale powiem im że musisz go złożyć i to zajmie ci sporo czasu. — powiedziała pół szeptem zwracając się do Derek'a. Uśmiechnęła się do niego, a on posłał jej wdzięczne spojrzenie. Dała mu kluczyki do auta, po czym Derek ruszył ku wyjściu z loftu.
Ethel postawiła torby przy wysepce kuchennej. Przywitała się z Braeden i Corą.
Peter nadal stał przy drzwiach. Za bardzo był zmieszany i zaskoczony. Gdy Derek przechodził obok niego, niebieskooki zatrzymał go.
— Zaprosiłeś ją?
— Jak widać. — wzruszył ramionami Derek. Nie rozumiał pytania wuja, choć po chwili doszło do niego że Peter nie miał pojęcia że Ethel od paru miesięcy przyjeżdża do Beacon Hills i miała z stadem stały kontakt. Odkąd Ethel wyjechała, Peter zrobił się dziwny. Nie był dupkiem i wrzodem na tyłku jak wcześniej, ale był inny. Nie robił im problemów, a nawet czasami usuwał się w bok i zaszywał w swojej norze. Próbował nie pokazać tego po sobie, ale był zraniony. Było im go żal, więc czasami zapraszali go do siebie. Było dziwnie i czasami niezręcznie, ale jakoś nie mieli sumienia zostawić go na pastwę losu, mimo tego wszystkiego co kiedyś zrobił.
Derek zerknął w kierunku kuchni gdzie była Ethel z jego narzeczoną oraz siostrą, później przeniósł spojrzenie na wuja, który nie odrywał wzroku od blondynki. Brunet chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co powinien. To było cholernie niezręczne. Dlatego jedynie poklepał wuja w ramię, po czym wyszedł.
༺༻✧༺༻
Ethel przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Peter'a. Ciągle kręcił się gdzieś w pobliżu. Było to irytujące, ale musiała jakoś to znieść. Wszystko zostało przygotowane na imprezę. Goście zaczęli się zjeżdżać.
Nie była to poważna uroczystość, więc nie było trzeba się specjalnie wystroić. Miało to być przyjemne i luźne spotkanie przyjaciół aby uczcić fakt że Derek w końcu się ustatkował. Były śmiechy, szczególnie żarty ze strony Stiles'a, że ktoś nareszcie ujarzmił gburowatego wilka. Rozmowy się nie kończyły. Ogólnie spotkanie przemijało bezproblemowo. A przynajmniej do momentu w którym Peter miał dość.
Niebieskooki musiał patrzeć na nią, jak się uśmiechała, jak śmiała się z czyiś żartów, czy po prostu rozmawiała z innymi jakby byli przyjaciółmi od lat. Wyglądała pięknie w pudrowej prostej sukience, która przylegała do jej ciała i podkreślała jej krągłości. Aż ciężko mu było myśleć trzeźwo. Wciąż pamiętał jej miękkie ciało. Jej zapach, smak, to jak szeptała jego imię. Patrzenie na nią i to że nie mógł nic zrobić, było prawdziwą katorgą. Zachowywała się jakby wszystko było w porządku, a on nigdy nie istniał. Ani jednym słowem się do niego nie odezwała. Zawsze znajdowała kogoś do pogawędki aby nie zostać sama. To było okrutne. Przez miesiące bywała w Beacon Hills i nikt mu o tym nie powiedział. Nikt mu nie powiedział że była cała i miała się dobrze. Martwił się o nią, a okazało się że była szczęśliwa i dobrze jej się układało. Była szczęśliwa bez niego. Bez niego. A on? Czuł się gorzej i bardziej samotnie niż zanim ją poznał. Dosłownie wparowała do jego życia, namieszała, a później zniknęła. Uważał to za żałosne, ale nie potrafił się tak po prostu pozbierać i ruszyć dalej. Złamanego serca nie da się na nowo sklepić, bo zawsze zostaną ślady po pęknięciach.
Trzask tłuczonego szkła, przytłumił na krótki moment cichą muzykę lecącą w tle. Rozmowy urwały się. Oczy wszystkich skierowały się na Peter'a. Pod jego stopami leżało rozbite szkło, a alkohol rozlał się po podłodze.
— Ups, szklanka wymsknęła mi się z rąk. — oznajmił z udawaną przykrością. Podszedł do stolika, na którym stały butelki z różnymi alkoholami oraz szklankami, aby każdy mógł nalać sobie to na co miał ochotę. Peter trącił dłonią jedną z prawie pustych butelek. Przedmiot roztrzaskał się o podłogę. — Ojoj, jaka ze mnie niezdara. — zaczął swoje dramatyczne przedstawienie.
— Przestań. — odezwał się Derek. Jednak Peter miał inny plan. Złośliwy uśmieszek zagościł na ustach starszego Hale, gdy trącił kolejną butelkę.
— Co za drama queen. — burknął Stiles, ale na tyle głośno aby inni go usłyszeli.
Derek ruszył ku wujowi, gdy ten podszedł do sprzętu muzycznego. Chwycił niebieskookiego za ramię i mocno odepchnął od urządzenia. Brunet posłał mu wściekłe spojrzenie. Peter uniósł dłonie w geście kapitulacji. Podszedł do stolika z alkoholem, wziął butelkę whisky po czym skierował się do wyjścia.
— Udanego życia w zawarciu paktu z diabłem, znaczy się małżeństwie Derciu! — wykrzyknął. Drwinę i sarkastyczność w jego słowach było mocno wyczuwalna. Posłał Ethel krótkie spojrzenie, po czym opuścił pomieszczenie.
Derek spojrzał na Ethel i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Ta scena była niepotrzebna.
— Miałaś z nim porozmawiać. — obdarzył ją niezadowolonym wzrokiem. Blondynka westchnęła.
— Nie powiedziałam kiedy to zrobię. Okej, okej. — dodała gdy Derek posłał jej znaczące spojrzenie. Wypiła jednym haustem całą zawartość szklanki, którą trzymała w dłoni, po czym odłożyła ją na stolik. — Załatwię to.
Ethel ruszyła ku wyjściu. Będąc w zakonie miała dużo czasu na myślenie, o swoim życiu, decyzjach oraz o wielu innych sprawach. Czas pozwolił jej zrozumieć pewne rzeczy, na które mogła spojrzeć z innej perspektywy. To pomogło jej coś zrozumieć.
Ethel rozejrzała się po parkingu. Peter siedział w swoim aucie i odpalił silnik. Szybkim krokiem podeszła do pojazdu i stanęła przed nim. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej krzyżując wzrok z Hale'm. Peter docisnął gazu, chcąc ją nastraszyć i zagrozić że ją przejedzie, ale nie ruszyła się nawet o centymetr. Niezadowolony zgasił silnik, po czym wysiadł.
— Co ty do cholery robisz? — zapytał z złością.
Ethel bez słowa podeszła do niego. Złapała za kołnierz jego kurtki aby pociągnąć go w dół, po czym złączyła ich wargi. Peter mruknął zaskoczony, ale po chwili odwzajemnił pieszczotę. Położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął bliżej siebie. Tak bardzo za tym tęsknił. Tęsknił za nią.
Po chwili Ethel urwała pocałunek, ale nie odsunęła się. Trzymała dłonie na jego ramionach. Błękitne tęczówki skrzyżowały się z bursztynowymi.
— Nienawidziłam cię za to że odebrałeś mi wybór, ale rozumiem czemu to zrobiłeś. Zawalczyłeś o swoje szczęście. Nigdy nie zapomnę tego, ale wybaczam ci.
Peter uniósł brwi zaskoczony jej wyznaniem. Nie oczekiwał takiego obrotu spraw. Był pewny że znienawidziła go na zawsze.
— Oczywiście że mi wybaczasz. W końcu nigdy nie znalazłabyś kogoś bardziej niesamowitego niż ja. — stwierdził nonszalancko, choć w rzeczywistości czuł się na prawdę wzruszony. Musiał odwrócić na chwilę wzrok i zamrugać, aby zapanować nad własnymi emocjami. Zdecydowanie zmiękczała go, sprawiała że zrobił się wrażliwszy. Jeszcze dość niedawno uważałby to za żałosne, ale skoro dzięki temu mógł mieć przy sobie kobietę, do której coś poczuł, to nie zamierzał być nadal tym oschłym draniem, któremu zależy tylko na sobie. — Więc... ty i ja? — zapytał z nutą nadziei w głosie. Wrócił do patrzenia na jej twarz.
— Dam nam szansę, ale pod jednym warunkiem. Za około dwadzieścia lat będzie kolejna koniunkcja. Gdy nadejdzie ten dzień, musisz mi obiecać że nie powstrzymasz mnie przed zdjęciem klątwy.
— Zgoda. — kąciki jego ust drgnęły do góry i pochylił się z zamiarem pocałowania jej, ale Ethel odsunęła głowę. Miała śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
— Chyba nie zrozumiałeś. Musisz mi obiecać. Jeśli złamiesz obietnicę, zabije cię. Dosłownie.— nie kłamała. Zrobiłaby to gdyby ponownie ją zranił. Postanowiła dać mu szansę. Zrozumiała że nie chciał aby ryzykowała życie, bo wtedy mógł ją stracić, a najwyraźniej to zabolałoby go bardziej niż fakt że go znienawidzi.
Peter stropił się trochę. Z pewnością nie żartowała. Czy był gotowy podjąć decyzję? Obiecać jej że gdy nadejdzie czas, pozwoli jej odejść? Nie chciał jej tracić, ale tak czy siak kiedyś by się tak stało. Dlatego czemu miałby nie czerpać jak najwięcej przyjemności z chwil, które może spędzić z nią?
— Obiecuję.
Na twarzy Ethel zagościł szeroki uśmiech.
— Ja i ty. Tak długo aż będziemy mieli siebie dość albo się pozabijamy. — oznajmiła z żartobliwością, Peter uśmiechnął się na jej słowa.
Ethel odsunęła się od niego, po czym wsiadła do jego auta. Peter zrobił to samo.
— Nie wracamy na imprezę? — zapytał niebieskooki.
— Nie. Przejedźmy się. — blondynka zerknęła na niego. Uśmiechnęła się.
Peter odpalił silnik, a po chwili z piskiem opon wyjechali z parkingu.
Zatrzymali się w lesie.
Słońce przebijało się przez konary drzew. Dzień był ciepły i słoneczny. Idealny na dobry nastrój.
Ethel siedziała na masce auta trzymając w dłoni butelkę whisky, którą Peter zabrał z imprezy. Niebieskooki siedział obok niej. Oboje patrzyli na panoramę miasta.
— Zależy mi na tobie, tęskniłam, myślami ciągle wracałam do ciebie. — Ethel przerwała ciszę. Promienie słońca przyjemnie ogrzewały jej skórę. Upiła łyk alkoholu, po czym podała butelkę Peter'owi. — Myślę że cię kocham. Bywałam w związkach, ale to nigdy nie było coś więcej. Chyba nigdy nie byłam zakochana. — zerknęła na niego. Hale w ciszy jej się przyglądał. — Powiesz coś? Z tego co wiem to będąc w związku trzeba rozmawiać o uczuciach. Możesz powiedzieć chociaż że mnie lubisz. To byłoby dobre na początek.
— Lubię cię? — prychnął rozbawiony. Ethel zmarszczyła gniewnie brwi. Peter uśmiechnął się z pobłażliwością. Przysunął się bliżej niej. Położył dłoń na jej kolanie. Zerknął na jej wargi, po czym wrócił do patrzenia w oczy. Słyszał jak jej serce zabiło szybciej, gdy delikatnie pomasował jej udo. — Nie potrafiłem choćby jednego dnia nie myśleć o tobie. Mam do ciebie słabość i nie jest ona spowodowana tym że tylko cię lubię. Pragnę cię, potrzebuję cię...
— Masz na myśli potrzebujesz dostać się do moich majtek? — zapytała drocząco. Kąciki jej ust drgnęły w psotnym uśmieszku. Peter zacisnął mocno szczękę. Igrała na jego nerwach. Wiedziała co miał na myśli, ale nie potrafiła odmówić sobie zirytowania go. Chciała aby powiedział jasno co czuje, a nie opisywał to zawile, jakby odwlekał w czasie powiedzenie tych odpowiednich słów.
— To też. — zamilkł na chwilę, jakby chciał dodać sytuacji trochę dramaturgii. — Mam do ciebie uczucia.
— Może to przeliteruj, bo nawet sześciolatek zna słowo miłość.
Ethel pisnęła zaskoczona, gdy Peter nagle pchnął ją na maskę samochodu. Jej plecy trochę boleśnie zetknęły się z metalem, którego chłód przyprawił ją o dreszcze. Niebieskooki zawisł nad nią i przyszpilił jej nadgarstki do maski. Nerwowo wciągnęła powietrze, a ciepło u dołu jej brzucha zapłonęło. Miał niebezpieczny błysk w oku, które pociemniały, gdy zlustrował jej ciało. Ethel przygryzła lekko dolną wargę. Nie bała się go ani odrobinę. Wręcz przeciwnie, jego mroczna strona ją podniecała.
— Chcesz mnie wkurzyć?
— Chcę abyś sprawił że będę krzyczeć twoje imię. — uśmiechnęła się nonszalancko. — Ale zanim to zrobisz, powiedz co do mnie czujesz.
— Myślę że... też cię kocham.
— Dobry wilczek. Teraz możesz dostać nagrodę.
Ethel pisnęła zaskoczona, gdy Peter zdarł z niej sukienkę używając do tego pazurów. Posłała mu niezadowolone spojrzenie, ale on tym się nie przejął. Od dawna miał ochotę to zrobić. Przywarł wargami do jej ust, aby ją uciszyć gdy zamierzała zbesztać jego zachowanie. Ethel położyła dłonie na jego klatce piersiowej. Wysunęła szpony, po czym rozdarła jego koszulę. Uśmiechnęła się dumnie, gdy mogła zobaczyć jego nagi tors. Peter cofnął się trochę. Zdjął kurtkę oraz resztkę jego koszulki, po czym wrócił do całowania jej. Zjechał na jej szyję, gdzie mocniej zasysał skórę. Ethel zaczęła cicho mruczeć z rozkoszy, w tym samym czasie dotykając jego klatki piersiowej. Brakowało jej tego gorąca, tego intensywnego uczucia, które miała tylko przy nim.
— Omińmy grę wstępną. Potrzebuję cię w sobie. Już. — oznajmiła wprost.
Peter odsunął się. Kąciki jego ust drgnęły do góry. Pozbawił ją bielizny, która skończyła tak samo jak jej sukienka, porwana leżąc na ziemi. Zdjął spodnie oraz bokserki, po czym pochylił się nad blondynką. Rozsunął jej nogi aby mieć dostęp do jej najczulszego miejsca. Zeskanował jej nagie ciało, chcąc zapamiętać każdy szczegół, każdą krzywiznę.
Ethel wplątała dłoń w jego włosy i gwałtownie przyciągnęła go do pocałunku. Peter warknął w jej usta, na co ona się uśmiechnęła.
Wszedł w nią jednym gwałtownym ruchem, przez co urwała pocałunek i krzyknęła.
— Sama o to prosiłaś. — stwierdził gdy Ethel mocno zacisnęła dłonie na jego ramionach. Jej twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie, który po chwili zniknął.
— Wiem o co prosiłam, więc mi to daj.
Peter wykonał pierwsze pchnięcie, na co Ethel wygięła plecy w łuk. Mocno ją rozciągał, ale właśnie tego chciała. Szybko nabrał tempa, nie czekając aż przyzwyczai się do jego rozmiaru. Położył jedną dłoń na jej biodrze, a drugą na masce auta obok jej głowy. Zaczął składać pocałunku na jej klatce piersiowej. Ethel oplotła go nogami wokół pasa aby poczuć go jeszcze mocniej. Położyła dłonie na jego plecach i trochę boleśnie wbiła paznokcie w skórę. Jego ruchy bioder z każdą chwilą stawały się coraz szybsze. Prawie dosłownie wbijał ją w maskę swojego auta.
Ciszę w lesie przerywały jęki rozkoszy zmieszane z krzykami.
Oboje gonili za własnym uwolnieniem.
Ethel mocno odchyliła głowę do tyłu i przymknęła powieki. Wbiła paznokcie w skórę jego pleców tak głęboko, że popłynęły stróżki krwi. Orgazm uderzył w nią gwałtownie, przez co głośno krzyknęła jego imię.
Peter zacisnął mocno szczękę. Wysunął pazury u prawej dłoni i pod wpływem emocji wbij je w maskę swojego auta. Wykonał jeszcze parę pchnięć. Doszedł jęcząc jej imię.
Zdyszani, po wzniosłych chwilach, próbowali unormować swoje oddechy.
Błękitne tęczówki skrzyżowały się z bursztynowymi.
Na ich twarzach zagościły uśmiechy.
Miłość bywa przewrotna i niespodziewana. A ich zdecydowanie taka była.
******************************
Jak podoba wam się rozdział?
;D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro