Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲 𝐝𝐫𝐮𝐠𝐢❞

»»————- ⚜ ————-««

𝔻𝕨𝕦𝕜𝕣𝕠𝕥𝕟𝕒 𝕫𝕕𝕣𝕒𝕕𝕒

༺༻✧༺༻

Ethel była w pokoju hotelowym. Szefostwo wysłało ją i Koen'a, jej wieloletniego przyjaciela i partnera, do Tanzanii. Wykonali swoją pracę i zamierzali wraca  do Londynu. Blondynka zbierała papiery na biurku, gdy jej oczom rzuciła się ulotka turystyczna. Jej główną tematyką były poszukiwania zaginionej świątyni bożka Raie. Bardzo ją to zainteresowało. Wtedy nie miała pojęcia, że ta ulotka została specjalnie podrzucona na biurko przez Koen'a. Wiedział że Ethel się tym zainteresuje, wiedział że chęć poszerzenia wiedzy i przeżycie kolejnej przygody, zaćmi jej umysł i nie zauważy że to był podstęp. Sam nie potrafił znaleźć tej zaginionej świątyni, a Ethel była świetna w takich rzeczach. Dla niej nic nie było niemożliwe.

Zaślepiona pragnieniem poszerzenia swojej wiedzy, została z Koen'em w Tanzanii na dłużej. Musieli znaleźć kogoś kto im pomoże i zapewni dodatkową ochronę podczas poszukiwań. Niestety jak na złość nikt nie chciał zgodzić się na dość ryzykowną wyprawę. Legenda o bożku Raie była mroczną historią, wiele osób unikało w ogóle rozmowy o tym, a nie mówiąc już aby zaryzykować i spróbować znaleźć ostatnią rzekomo ukrytą jaskinię tego demona. Ethel powinna była posłuchać się wtedy intuicji. Miała obawy, ale Koen zapewnił ją że z wszystkim sobie poradzą, tak jak zawsze, a bywali już w naprawdę złych i bardzo niebezpiecznych sytuacjach. Oczywiście to były kłamstwa, które miały zamydlić jej oczy. Koen twierdził że sami mogą wyruszyć na tą wyprawę, ale Ethel uparła się aby zabrać kogoś z sobą, bo nie wiedzą co w tej świątyni może ich czekać. Tylko trójka najemników, Zyair, Asher i Ava, zgodzili się aby wziąć te zlecenie. Nie byli najlepszym wyborem, a zaufać mógłby im głupiec, ale tylko oni zgodzili się przyjąć tak ryzykowne zadanie.

Ethel nie powinna była ich zabierać wtedy ze sobą. Był to kolejny błąd, który wtedy popełniła. Pierwszym było zgodzenie się na próbę znalezienia świątyni. Powinna była wrócić od razu do Londynu i nie słuchać Koen'a. Wtedy uniknęłaby całego cierpienia.

Znalezienie świątyni zajęło im miesiąc, ale to było warte zachodu. Była piękna i ukryta głęboko pod ziemią, w jednej z szeregu połączonych ze sobą jaskiń.

Budynek imponował swoją nietypową strukturą. Nie wyglądał jakby został wykonany przez ludzi. Cała konstrukcja wydawała się być wykonana z czegoś na wzór kryształowego marmuru, w czarnym matowym kolorze. Złote linie pokrywały każdą ścianę. W środku było wiele pomników tej samej postaci. Posturą przypominał człowieka, ale miał wiele nieludzkich cech. Jak kły, włosy przypominające bardziej dredy, a nawet macki. Zniekształconą twarz. Zdecydowanie nie wyglądał na dobrego bożka, tylko na potwora z piekielnych czeluści. W środku można było poczuć mroczną aurę, nutę śmierci, sadystycznej potęgi. To miejsce było czystą definicją złego okultyzmu.

Największy pomnik znajdował się w głównej i największej sali. Stał po środku pomieszczenia. U góry, wysokiego sufitu, wisiał żyrandol z przezroczystych kryształów, które świeciły i oświetlały całe pomieszczeni. Po bokach, wokół, stały różne michy, stoliki, wszędzie było mnóstwo bogactw. Biżuteria, diamenty, kryształy, figurki wykonane z rzadkich minerów czy metali szlachetnych. Ściany pokryte były runami, napisami w obcym ludzkości języku. Ethel podeszła do ołtarza, który był na końcu pomieszczenia. Podobizna demona Raie, widniała na ścianie. Wokół ołtarza, a nawet po kolumnach, pięły się czerwone pnącza.

— No proszę Ethel, jednak jesteś w tym najlepsza. — powiedział jeden z najemników, Zyair. Ethel nawet nie zwróciła uwagi na jego słowa. Była zbyt zafascynowana tym miejscem.

Nie widziała spojrzeń które wymienili między sobą najemnicy, nie widziała Koen'a, który włożył do swojej torby gliniany przedmiot, po który tutaj przybył.

Nie wiedziała że tego dnia zostanie dwukrotnie zdradzona.

Ethel siedziała pod ścianą. Przyciskała dłonie do brzucha. Krew przepływała między jej palcami. Z każdą chwilą traciła siły. Zyair postrzelił ją. Razem z swoimi towarzyszami, zabrali to co mogli z świątyni i zostawili ich na śmierć. Blondynka zerknęła w bok, gdy usłyszała jak Koen wrócił. Jego tylko ogłuszyli, miał zaschniętą krew na skroni. Ethel chciała z nimi walczyć, dlatego ją postrzelili. Koen podszedł do niej. Przykucnął przed nią. Miał sprawdzić czy mogą opuścić jaskinię.

Zabrali cały sprzęt. Nie wydostaniemy się stąd.

 I tak nie dałabym rady. Umarłabym w trakcie drogi.

Odległość do jakiejkolwiek cywilizacji była za duża. Nie było dla niej szansy do przeżycia. Żałowała tylko że Koen musiał umrzeć razem z nią. Bez sprzętu nie miał szansy uciec. Był skazany na powolną śmierć, a przynajmniej ona tak myślała. W rzeczywistości Koen miał własny plan. Zdrada najemników trochę namieszała, ale nie zepsuła jego planu.

— Wygląda na to że umrzemy tu razem.  uśmiechnęła się z nutą goryczy. Dała się oszukać, wykorzystać. Popełniła błąd, który kosztował ją życie.

Koen roześmiał się na jej słowa. Wstał i trochę się cofnął. Wyjął gliniany przedmiot, pokryty runami. Przedmiot krył w sobie klątwę haite. Na widok przedmiotu Ethel rozszerzyła oczy.

— Co ty wyprawiasz?

— To co zamierzałem od samego początku. Myślałaś że sama wpadłaś na pomysł znalezienia tej świątyni? To ja podłożyłem ci ulotkę. To był mój pomysł, mój plan. Spójrz na siebie. Żal mi cię.

Ethel miała ochotę rozpłakać się. Osoba którą znała od lat, której ufała, zdradziła ją.

— Zamierzałem otworzyć to na powierzchni. Ale skoro tu utknęliśmy, zrobię to teraz.

— Stój. Nie masz pojęcia co chcesz na siebie ściągnąć. Ta klątwa...

— Klątwa? To dar, Ethel. To niewyobrażalna moc, siła, potęga. Miałem dość sznurków, które mnie ograniczały. Dość zasad, szczególnie twoich. Mówiłaś że masz elastyczny kręgosłup moralny, ale gdy dochodziło do zrobienia czegoś na prawdę złego, nie pozwalałaś na to. Mówiłaś że nie możemy stać się potworami. Wiem że chodziło ci zawsze o twojego ojca. Nie chciałaś być do niego podobna. I zobacz co cię spotkało?  Gdybyś nie kierowała się moralnością, nie skończyłabyś tak. Oj biedna mała Ethel. ostatnie zdanie zanucił słodkim dziecinnym głosikiem. — Życie nie było dla ciebie łaskawe? — zakpił.

— Nie rób tego, proszę. — powiedziała słabym głosem.

— Ten jeden raz, decyzja należy do mnie.

Koen otworzył przedmiot. Z wnętrza wyłonił się czerwony obłok dymu, który po chwili wniknął w jego ciało. Mężczyzna uśmiechnął się zwycięsko, ale po chwili skrzywił się. Jego ciało zaczęły pokrywać czarne żyłki. Wrzasnął gdy kość jego przedramienia nagle pękła. Upadł na kolana z powodu nagłego bólu w całym ciele. Trzask jego kości rozniósł się echem po pomieszczeniu. Ethel odwróciła wzrok. Nie potrafiła na to patrzeć. Po paru chwilach Koen upadł z złamanym karkiem na podłogę. Jego wzrok stał się mętny. Umarł. Z jego ust wydobył się czerwony obłok dymu. Poruszał się powoli, w kierunku Ethel. Blondynka przechyliła się na bok. W panice zaczęła pełznąć po podłodze, zostawiając za sobą krwawy ślad. Próbowała uciec, ale to było na nic. Obłok wpełzł w jej ciało. Czuła że to robi z nią coś złego. Przewróciła się na plecy czując okropny ból w całym ciele. Ostatnie co widziała to obliczę demona Raie, na ścianie.

Nie była pewna co się z nią stało. Po prostu była w lesie. Szybko jednak skojarzyła to miejsce. To było jej wspomnienie dnia gdy Gerard zostawił ją w lesie. Była tylko dzieckiem, a on ją porzucił bo chciał sprawdzić jak silna i wytrzymała była. Jednak w tej wersji, nie została ocalona przez czarnego wilka. W tej wersji, przerażona uciekała przed watahą wilków. Słyszała za sobą ich wycie, warczenie. Przewracała się, upadała, ale za każdym razem podnosiła się i biegła dalej. Myślała że im ucieknie. Zawsze dobiegała do płaczącej wierzby, tej samej pod którą skuliła się jako dziecko i została znaleziona przez dobrego wilka. Ale tym razem, pod drzewem stał jej ociec. Prosiła go o pomoc, by ją ochronił, ale on zawsze ją wyśmiewał. Mówił że była żałosna, słaba, naiwna, że matka nigdy nie byłaby z niej dumna. Że była plamą na ich rodzie. Te słowa za każdym razem raniły ją tak samo. Wilki doganiały ją. Nie ważne co robiła, zawsze działo się to samo. Gerard mówił aby przyjęła haite, aby przyjęła klątwę. Nie zgadzała się na to, a wtedy wilki rozszarpywały jej ciało. Jej własny krzyk zagłuszał jej szloch. Rozrywały ją kawałek po kawałku.

Tortury trwały w nieskończoność. Mogła uciekać, mogła błagać, ale to zawsze kończyło się tak samo. Aż do momentu gdy złamała się. Miała dość tego piekła. Klęczała przed swoim ojcem. Słone łzy spływały po jej twarzy, gdy powiedziała te słowa. Zgodziła się przyjąć haite. Gerard uśmiechnął się, co wywołało w niej mdłości. Brzydziła się sama sobą, ale nie miała sił walczyć dalej, poddała się.

Następne co pamiętała, to to że obudziła się w lesie w Tanzanii, naga i cała we krwi.

To był początek jej piekła na ziemi. 

Osiem miesięcy minęło w tym świecie, choć ona czuła jakby minęło osiemdziesiąt lat. Osiemdziesiąt lat przeżywała w kółko ten sam koszmar. Uwolniła się z piekła gdy przyjęła klątwę, ale powrót na ziemię, wcale nie był wybawieniem. Był tylko ulżeniem w cierpieniu, które nadal trwało.

Z początku traciła świadomość. Budziła się naga i we krwi, raz w lesie, raz na drodze, raz w motelu.

Utrata kontroli, to że nie mogła panować nad własnym ciałem i umysłem, było prawdziwą udręką. Jej prywatnym piekłem na ziemi.

Zaczęła próbować to kontrolować. Jednak żadne łańcuchy, żadne pomieszczenie, nie było wstanie powstrzymać potwora, który w niej był. Zaczęła testować na sobie różne substancje. Było wiele niepowodzeń, wiele klęsk. Kolejne ofiary. Jednak w końcu znalazła sposób na zapanowanie nad swoim haite. Regularne i stałe połykanie tabletek z popiołem górskim pozwalało jej utrzymać kontrolę. Musiała karmić swojego potwora. Jadła surowe zwierzęce mięso, organy, piła krew. Z czasem nawet będąc haite mogła panować nad sobą. Przestała zabijać niewinnych. Jednak to nie sprawiło że jej życie wróciło do normy.

Szukała sposobu na całkowite pozbycie się klątwy.

Znalazła sztylet Leereo, który rzekomo zaginął po pokonaniu demona Raie i jego wyznawców. Sztylet był planem B. Planem A, było zdjęcie klątwy podczas koniunkcji planet. To było bardzo ryzykowne, bo legendy mówiły, że zdjęcie klątwy może zabić daną osobę. Szans było pół na pół. Jednak to nie zraziło Ethel. Miała dość życia, a raczej egzystowania. Nie mogła wrócić do pracy, nie mogła zbyt często spotykać się z przyjaciółmi, nie mogła wchodzić w żadne romantyczne relacje. Bo gdy próbowała, to przeważnie budziła się w zakrwawionym łóżku, a obok niej leżał jej martwy kochanek.

Zdjęcie klątwy mogło odbyć się tylko w czasie koniunkcji, a ona zdarzała się raz na bardzo długi czas. Dlatego miała tylko jedną szansę. Wybrała Beacon Hills bo był tam Nemeton, który był potrzebny do rytuału, a pozostały czas do koniunkcji mogła spędzić z bratem. Mogła tego nie przeżyć. Nie powiedziała Chris'owi prawdy, bo nie chciała litości, nie chciała zapewnień że wszystko będzie dobrze, że coś wymyślą. Zamierzała w dniu koniunkcji wyjechać z Beacon Hills. Pożegnać się z Chris'em, twierdząc że jeszcze kiedyś go odwiedzi. Nie chciała by brat cierpiał po kolejnej stracie. Dlatego gdyby nie przeżyła, jeden z jej przyjaciół miał przez jakiś czas wysyłać do Chris'a, pocztówki, w których zapewniałaby że wszystko z nią w porządku. Później miał przestać wysyłać. Chris nigdy by się nie dowiedział, co się z nią stało. Przez lata żyłby z myślą, że Ethel była tam gdzieś na świecie i miała się dobrze. Nie był to dobry plan, ale nie chciała aby brat znowu przechodził przez kolejną żałobę, zbyt wiele już stracił.

Gdyby plan A nie wyszedł, próbowałaby czegoś innego. Gdy nadszedłby dzień, w którym miałaby wszystkiego dość. Sztylet Leereo, jedyny przedmiot, który może zabić haite. Wykorzystałaby go aby ukrócić swoje męki.

Taki właśnie był plan.

Jednak gdy przyjechała do Beacon Hills wszystko zaczęło się komplikować. Poznała Peter'a, zaczęło jej na nim zależeć. Później gdy dowiedziała się że odpowiedzialny za morderstwa w mieście, był haite, przeraziła się. Jej plan mógł się posypać.

Tamtego wieczora gdy była w klubie i poznała miłą dziewczynę, Cindy. Przemieniła się. Zgubiła tabletki w klubie. Cindy znalazła ją na parkingu i przyniosła jej fiolkę. Ethel zażyła tabletki, ale to nie pomogło. Zaczęła uciekać, skierowała się do lasu, aby być jak najdalej od ludzi. Nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Niestety Cindy poszła za nią. Znalazła jej ubrania, wzięła jej naszyjnik porzucony na ziemi. Ethel nie miała pojęcia że Cindy została zabita. Blondynka upolowała wtedy jelenia. Pożywiła się nim, a później wróciła do domu. Nie zrobiła nikomu krzywdy.

Inaczej było z łowcami, którzy porwali Peter'a i innych. Specjalnie wymusiła przemianę i zaatakowała ich kryjówkę. Dała ponieść się swojej mrocznej stronie, choć wiedziała że musi trzymać się w ryzach. Bo wtedy przypadkiem mogła zabić nie tylko łowców. Wyczuła zapach Peter'a zza drzwi. Chciała wejść aby go jak najszybciej uwolnić, ale wtedy on dowiedziałby się prawdy, a wolała tego uniknąć. Nie przejęła się zamordowaniem tych wszystkich łowców. Z pewności nie byli niewinni, zwłaszcza że pracowali dla Monroe.

Sprawa z Zyair'em, najemnikiem którego nastraszyła i odcięła mu rękę. Znalazła go martwego i dwie inne osoby w jaskini, która była kryjówką ghuli. Ethel poprosiła przyjaciela aby sprawdził co z dwom innymi najemnikami, którzy również ją zdradzili. Okazało się że coś ich zabiło. Ethel już wtedy wiedziała że haite, które grasuje w Beacon Hills to Koen. Myślała że on zginął, bo widziała jak klątwa go zabija, ale okazało się inaczej.

Ethel próbowała na własną rękę, złapać Koen'a. Dlatego nie powiedziała Chris'owi że posiada sztylet Leereo. Sama chciała najpierw porozmawiać z Koen'em. Niestety jej były przyjaciel był cwańszy, nie potrafiła go dopaść.

Ethel wyszła z łazienki. Wzięła długi gorący prysznic aby zmyć z siebie krew. Peter zabrał ją do loftu, bo nie chciała wracać jeszcze do domu Chris'a. O dziwo Derek'a nie było w lofcie. Blondynka zapytała o to starszego Hale, ale on powiedział że nie wie gdzie jego siostrzeniec wybył.

Peter siedział sobie na kanapie. Uniósł wzrok gdy Ethel podeszła do niego. Na oparciu mebla leżała jej kurta. Blondynka założyła ją.

— Powinniśmy porozmawiać. — odezwał się niebieskooki. Ethel poprawiła kołnierz kurtki. Nie śpiesząc się spojrzała na Peter'a.

— O czym? Przecież opowiedziałam ci swoją historię. — przeczesała dłonią wilgotne włosy. Musiała umyć każdy skrawek siebie. Wolała nie mieć we włosach kawałka skóry czy innego fragmentu ciała.

Peter wstał z kanapy, obszedł ją aby stanąć na przeciwko blondynki.

— Chodzi o zdjęcie klątwy. Chcesz ryzykować życiem?

— Tak. — powiedziała swobodnie, jakby wcale nie chodziło o to że może zginąć. — Wolę umrzeć stojąc na nogach, nić żyć na kolanach. — zamierzała wyminąć Peter'a, ale ten zagrodził jej drogę. Spojrzała mu w twarz. Zmarszczyła lekko brwi. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby nie chciał pogodzić się z czymś, ale starał się to ukryć. Blondynka uniosła brwi. Czyżby przejmował się tym że podczas zdjęcia klątwy mogła umrzeć? Kto by się spodziewał że Peter'owi mogło zależeć? — Nie mów że ci zależy na mnie? To był ciekawy romans, ale chyba na tym powinno się to zakończyć.

— Czyli była to dla ciebie tylko zabawa? — zapytał z nutą złości i zranienia.

— Nie, ale... — nie wiedziała co mu powiedzieć. Nie planowała go poznać, nie planowała go polubić, ani tym bardziej tego że zaczęło jej zależeć. Uczucia wszystko utrudniały, ale mimo tego że wiedziała że jej decyzja go zrani, nie zamierzała zmienić zdania.

Ethel poczuła wibrację telefonu. Wyjęła urządzanie z kieszeni, dostała sms od brata. Kiedy zamierzasz wrócić?, tak brzmiała wiadomość. Nie wiedziała czemu, ale to pytanie wydało jej się dziwne. Odkąd była w Beacon Hills, Chris zawsze pytał kiedy ma zamiar wrócić do domu, gdy była poza domem. Zawsze używał słowa dom, ale tym razem nie. Niby było to zwykłe pytanie, ale zaniepokoiło ją to.

Ethel przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran. Odpisała że niebawem wróci, po czym schowała urządzenie. Spojrzała na Peter'a.

— Muszę wracać. Do koniunkcji zostało jeszcze parę dni. Porozmawiamy później. — wyminęła niebieskookiego, ale ten nie zamierzał łatwo odpuścić. Ruszył za nią.

— Podwiozę cię. — oznajmił stanowczo. Ethel trochę niechętnie przystała na jego propozycję.

******************************

Jak podobał wam się rozdział?

;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro